Mieczysław Gogacz
Życie społeczne w duchu Ewangelii
O nauczaniu społecznym Kościoła
z Mieczysławem Gogaczem rozmawia
Stanisław Krajski
Przedmowę napisał Tadeusz Klimski
Do druku przygotował Artur Andrzejuk
Warszawa 2006
Spis treści
Tadeusz
Klimski – Przedmowa: Miłość do Boga i ludzi podstawą działalności społecznej i
politycznej
1.
Czym jest nauczanie społeczne Kościoła?
2.
Czym jest katolicka nauka społeczna?
4. W
jaki sposób powinniśmy poznawać nauczanie społeczne Kościoła?
5. Przedmiot
społecznego nauczania Kościoła
6. Duszpasterski
charakter nauczania społecznego Kościoła
7. Po
owocach poznacie ich – problem interpretacji nauczania społecznego Kościoła
8. Nauczanie
społeczne Kościoła w kontekście kultury
9. Pole
społeczne i polityczne działalności katolików
10. Koncepcja
człowieka w nauczaniu społecznym Kościoła
11. Godność
człowieka (1) – godność rozumu, prawda i mądrość
12. Godność
człowieka (2) – godność sumienia
13. Wolność
prawdziwa zaś to szczególny znak obrazu Bożego w człowieku
14. Czy
chrześcijaństwo jest trzecią drogą?
16. Czy
sprawiedliwość wystarcza?
17. Prawda,
sprawiedliwość i miłość w perspektywie wychowania
18. Życie
społeczne w perspektywie nowej ziemi i nowego nieba
19. Praca
jako podstawowy wymiar bytowania człowieka na ziemi
21. Tworzenie
i przekazywanie kultury jako służba społeczna
22. Kultura
chrześcijańska - kultura wierna istnieniu i osobom
23. Chrześcijaństwo
i liberalizm
24. Chrześcijaństwo
i socjalizm
25. Nasze
obowiązki wobec ubogich
26. Sens
życia ludzkiego w perspektywie społecznej
27. Zastosowanie
nauczania społecznego Kościoła w praktyce społecznej i politycznej
29. Nauczanie
społeczne Kościoła w kontekście znaków czasu
30. Rolnictwo
w nauczaniu społecznym Kościoła
31. Wolność
konkurencji w świetle nauczania społecznego Kościoła
32. Chrześcijański
sens działalności politycznej
1.
Sylwetka Profesora Mieczysława Gogacza
2.
Sylwetka Doktora Stanisława Krajskiego
Motto
Zbyt często myli się wolność z
instynktem indywidualnego czy zbiorowego interesu, lub nawet z instynktem walki
i panowania, niezależnie od zabarwienia ideologicznego, jakie mu się nadaje.
Jest rzeczą oczywistą, że te instynkty istnieją i działają, jednakże żadna
prawdziwie ludzka ekonomia nie będzie możliwa, jeżeli nie zostaną one ujęte, odpowiednio
ukierunkowane i opanowane przez głębsze siły, które stanowią o prawdziwej
kulturze narodów. Z tych to źródeł musi zrodzić się wysiłek, w którym wyrazi
się prawdziwa wolność człowieka i który również w dziedzinie ekonomicznej
potrafi ją zabezpieczyć.
Jan Paweł II Redemptor
hominis,16
Uwolnienie życia publicznego od
ścisłej kontroli ideologicznej państwa spowodowało w polskim społeczeństwie
wzrost zainteresowania zasadami, jakimi może kierować się życie społeczne i polityczne.
Wiedza na ten temat była do niedawna dostępna albo w wersji akceptowanej przez
władze państwowe, albo jako rozważana w określonych środowiskach, w miarę
niezależnych od bezpośredniej ingerencji urzędów państwowych. Tymi dość
niezależnymi środowiskami w Polsce były głównie środowiska kościelne i niektóre
środowiska naukowe. Wypracowywane w nich zasady były dość trudno rozpowszechniane,
do końca lat osiemdziesiątych XX w. Od kilkunastu lat, znajomość i umiejętność
stosowania się do zasad życia społecznego są nie tylko dozwolone, ale stały się
wręcz miarą oceny przygotowania konkretnych osób i środowisk do pełnienia
służby publicznej. Powstaje ważne pytanie: skąd, z jakiego obszaru
rzeczywistości czy szeroko rozumianej kultury można czerpać zasady, potrzebne
do zorganizowania życia społecznego, politycznego?
Jedną z propozycji odpowiedzi na
postawione pytanie jest niniejsza publikacja,
mająca formę długiego wywiadu przeprowadzonego przez dr. Stanisława
Krajskiego z prof. Mieczysławem Gogaczem. Obszarem kultury, w ramach którego
toczy się rozmowa i w którym można
znaleźć poszukiwane wyjaśnienia jest nauczanie społeczne Kościoła katolickiego,
zrozumiałe o tyle, o ile wyrasta z rzeczywistości naturalnej i nadprzyrodzonej.
Prezentowana publikacja posiada niezwykle
trafny tytuł: Życie społeczne w duchu
Ewangelii. Podnoszone problemy uzyskują odpowiedzi w bardzo charakterystycznym
dla Autora stylu: są czytelne, trafne i w krótkich sformułowaniach ukazują
istotę zagadnienia. Kwestiami, wokół których toczą się rozmowy są m.in.:
nauczanie Kościoła; katolicka nauka społeczna; kulturowy kontekst nauczania
społecznego Kościoła; podstawowe aspekty godności człowieka; zasada dobra
wspólnego; osoby i społeczeństwo; chrześcijański sens działalności politycznej;
wolność i ekonomia itd.
Główna myśl Autora skupia się na
zaakcentowaniu społecznego nauczania papieży, którzy przypominając prawdy wiary
i treść przykazań, wskazują na niesprawiedliwość dotykającą wielu ludzi
zwłaszcza wtedy, gdy zmieniają się warunki życia. W nauczaniu społecznym
Kościoła nie tyle chodzi o dokładne wskazanie, w jaki sposób powinno się
rozwiązywać konkretny społeczny problem, lecz o stałą wierność prawdom wiary.
Pozwala to dostrzec wierzącym ich ewentualne zaniedbania. Ważne jest też zwrócenie
uwagi na przymiotnik społeczne nauczanie Kościoła. Autor wskazuje, że w tym wypadku społeczne
znaczy tyle, co skierowane do wszystkich ludzi.
Gdy jednak spotykamy się z wypowiedziami licznych działaczy społecznych,
polityków i in., słyszymy że nauczaniem społecznym są, np. tylko te treści
encyklik, które bezpośrednio mówią o robotnikach, problemach ekonomicznych,
pracy, opiece zdrowotnej, emigrantach, prześladowaniach religijnych itp.
Tymczasem chodzi o to, aby pełna treść nauczania Kościoła nie została oderwana
od Osoby Chrystusa i nie stała się tylko uniwersalistyczną wiedzą. Jest to bez
wątpienia centralny punkt odniesienia i zarazem pryncypium wszystkich wyjaśnień
stanowiących nauczanie społeczne Kościoła. Takie podejście wymaga odpowiedniej
antropologii, która nie utożsami wolności z istotą człowieka czy osoby. Nauczanie
społeczne Kościoła wymaga rozumienia i uobecniania poprawnych relacji
osobowych, od jak najwcześniejszych lat życia. Dlatego ważne jest wychowanie i
nauczanie. Miłość osób od początku ich życia i zrozumienie relacji osobowych,
dokonujących się pomiędzy ludźmi oraz ludźmi i Chrystusem, jest postawą
(chociaż pozornie odległą) przyszłej, prawidłowej działalności społecznej i
politycznej. Tymczasem w problematyce społecznej nie pojawia się temat miłości.
Został przesunięty do sfery prywatnej człowieka, zawężając jedynie do
sprawiedliwości rozumienie życia społecznego i politycznego.
Autor przestrzega czytelnika przed
sprowadzeniem nauczania społecznego Kościoła do wymiaru ideologii. To nauczanie
jest oparte na Ewangelii, czyli na propozycji kierowania się rzeczywistością
miłości. Ideologie natomiast, przedstawiają człowiekowi cele, pomyślane na
miarę bieżących, krótkotrwałych działań i dlatego nie wyrażają pełnej
perspektywy i losu człowieka.
Zredagowane i przygotowane do druku
przez prof. dr hab. Artura Andrzejuka Życie
społeczne w duchu Ewangelii jest znakomitym przypomnieniem podstaw rozumienia
naszego istnienia wśród osób. Możemy tu pozostać w humanizmie, jeżeli
skierujemy się tylko do ludzi. Możemy zarazem być w Kościele, jeżeli skierujemy
naszą miłość do Chrystusa. Dobra, które możemy posiadać, nie powinny zasłaniać
nam żadnej z osób.
Tadeusz Klimski
Należałoby tu, jak się wydaje, zacząć od podstawowego pytania:
czym jest nauczanie społeczne Kościoła? Od razu też nasuwa się następująca
uwaga: można spotkać tak w naukowej, jak
i w popularnej literaturze przedmiotu dwa sformułowania, a mianowicie: nauczanie
społeczne Kościoła i nauka społeczna Kościoła; czy sformułowań tych można używać
zamiennie?; czy terminy nauczanie i nauka nie wyrażają odmiennych treści?
– Społeczne nauczanie Kościoła to
oficjalne wypowiedzi papieży zawarte głównie
w encyklikach na temat niepokojących w danym okresie przerostów
niesprawiedliwości. Jako przykład można tu podać kwestię robotniczą (Leon
XIII), problem krajów nierozwiniętych ekonomicznie (Paweł VI) czy dominację
nastawienia na rzeczy ze szkodą dla dobra osób
(Jan Paweł II). Wypowiadając się na temat tych zagadnień papieże, w
sposób czytelny dla odbiorców danego okresu historycznego, przypominają Dziesięć
przykazań i sposób ich realizacji w nowych warunkach. Jest to więc
zawsze propozycja sposobów uzgadniania życia codziennego z prawdami wiary.
Specjaliści, rozważający wypowiedzi papieża, często traktują treść tych
wypowiedzi jako na zawsze stałą formułę rozwiązania zagadnień społecznych. W
tym sensie nauczanie społeczne Kościoła uważają za naukę społeczną Kościoła.
Treść encyklik, choćby nowy akcent stawiany przez Jana Pawła II, wskazuje, że
obowiązuje katolików nie tyle proponowany sposób rozwiązywania problemów
społecznych, ile stała wierność prawdom wiary. Można nawet powiedzieć, że
społeczne nauczanie papieży dlatego się pojawia, że sami katolicy, nie żyjąc na
co dzień w pełni prawdami wiary, nie umieją w pełni reagować na niesprawiedliwość
społeczną. Osobiście zawsze odbieram encykliki jako wyrzut ze strony
Nauczycieli Wiary, papieża i biskupów, że zaniedbałem w danej dziedzinie kierowanie
się, do końca, Ewangelią. Stąd społeczne nauczanie Kościoła nie jest czymś
różnym od zwykłego nauczania wiary.
Możemy nawet powiedzieć, iż społeczne nauczanie
Kościoła stanowione jest przez wszystkie te wypowiedzi papieży, które dotyczą
zagadnień społecznych. A co z analogicznymi wypowiedziami poszczególnych
episkopatów, prymasów i ordynariuszy
diecezji?
– Jest jedno nauczanie
Kościoła. Episkopaty, a więc biskupi, wyrażają opinię Kościoła, gdy pozostają w
jedności z papieżem. Jeżeli podejmują rozważania specyficzne dla swojego
Kościoła lokalnego, to ich nauczanie ma wymiar ascetyczny, o ile podjęte
zagadnienie nie jest już zawarte w dokumentach papieskich. Obserwujemy też taki
schemat, że niektóre encykliki papieskie nazywa się encyklikami społecznymi.
Nie zalicza się, np. encykliki Jana Pawła II o miłosierdziu do tego typu
encyklik. Tymczasem w tej encyklice jest bardzo bogata problematyka społeczna.
Są tam bowiem omówione źródła kryzysów społecznych, co przecież pozwala na skuteczniejsze
wyjście z tych kryzysów. W tej właśnie encyklice Jan Paweł II mówi o dominacji
zainteresowania rzeczami na niekorzyść osób.
Należy więc stwierdzić, że popełnia się błąd, gdy
nauczanie społeczne Kościoła sprowadza się do tzw. encyklik społecznych. Jest
ono, i należy o tym pamiętać, zawarte także w innych dokumentach Kościoła.
Często w tych właśnie dokumentach odnaleźć można najważniejsze jego wymiary.
– Z tzw. nauczaniem
społecznym Kościoła wiąże się kilka nieporozumień. Należy pamiętać, iż wszyscy
kochający Chrystusa stanowią Kościół. Wypowiedzi papieża skierowane do
katolików, często także do wszystkich ludzi, dotyczą więc zachowań całej
wspólnoty ludzkiej i tym samym mają wymiar społeczny. Tymczasem obserwujemy, że
wiele osób uważa za nauczanie społeczne tylko te wypowiedzi Kościoła, które dotyczą
np. robotników, trudności ekonomicznych, zagadnienia pracy, zaniedbań w dziedzinie
troski o chorych, emigrantów, prześladowanych za przekonania religijne. Wypowiedzi
na te tematy są zawsze wnioskiem z całego nauczania Kościoła o Chrystusie. Może
najwyraźniej wskazuje na to instrukcja o teologii wyzwolenia. Chodzi tam
przecież o to, aby w rozstrzygnięciach problemów społecznych nie pominąć
Chrystusa, nie uznać problemu społecznego za ważniejszy od roli Chrystusa w
życiu jednostek i wspólnot. Warto tu zauważyć, że w wielu środowiskach
naukowych do nauk społecznych zalicza się także filozofię. Trudno nie dodać, że
przyjmowana filozofia wyznacza zawsze charakter teologii dogmatycznej. Wyraźnie
przecież różni się wyjaśnianie prawd wiary, gdy teolog korzysta z filozofii
Heideggera, jak np. K. Rahner lub gdy korzysta z filozofii św. Tomasza z
Akwinu, jak np. J. Pieper. Można obserwować te różnice, choćby w ich
publikacjach dotyczących tematu śmierci. Wynika z tego, iż nie ma jednolitej
koncepcji tematyki nauk społecznych.
Czy ujmując nauczanie społeczne Kościoła w
perspektywie metodologicznej możemy powiedzieć, iż jest to formułowana przez
Magisterium Kościoła teologia moralna, która korzysta z osiągnięć filozofii św.
Tomasza z Akwinu?
– Odpowiedziałbym w ten
sposób, że w nauczaniu Kościoła punktem wyjścia jest zawsze rzeczywistość Boga
jako bytu i jako Ojca oraz rzeczywistość człowieka jako osoby i realnego bytu
jednostkowego. Ten punkt wyjścia wskazuje na konieczność brania pod uwagę
metafizyki jako jedynej nauki o realnym bycie. W naszych czasach ostała się
jedynie metafizyka w wersji św. Tomasza. Większość teologów współczesnych nie
korzysta z metafizyki, wobec tego także z metafizyki św. Tomasza. Teologowie są
zafascynowani tzw. filozofią współczesną, która charakteryzuje się właśnie
pominięciem metafizyki, którą uważają za ujęcie zbyt odległe od trapiących nas
dzisiaj problemów. Historyk filozofii, studiujący np. rozprawy z zakresu
eschatologii, ze zdumieniem odkrywa, że jest w tych ujęciach teoria człowieka w
wersji awerroistycznej. Jest to także ukryta metafizyka. Jeżeli bowiem rozwiązanie
ma dotyczyć realnego Boga i realnego człowieka, to nie można uciec od
metafizyki. Podobnie w naukach społecznych nie można nie wziąć pod uwagę
precyzyjnej teorii człowieka. Ujęcie awerroistyczne jest nieprecyzyjne, gdyż
duszę człowieka uważa zarazem za duszę świata. Ta awerroistyczna koncepcja
występuje także w niektórych wersjach socjologii, np. w socjologii marksistowskiej
(człowiek tożsamy ze społeczeństwem) czy w politologii. Jest zdumiewające, że w
oficjalnych dokumentach Kościoła zawsze się stwierdza poprawną identyfikację
człowieka. Ta poprawna, ściśle metafizyczna identyfikacja jest zbieżna z propozycją
św. Tomasza. Z tej identyfikacji człowieka wynika wyjaśnienie działań ludzkich.
Działaniami zajmuje się etyka i teologia moralna. Można więc powiedzieć, iż nauczanie
społeczne Kościoła jest zespołem problemów z zakresu teologii moralnej, zawsze
zależnej od metafizycznej teorii człowieka i teologii dogmatycznej, gdy z tych
dyscyplin korzysta papież. W pismach teologów współczesnych obserwujemy oderwanie
od zgodnej z rzeczywistością metafizyki człowieka i, w związku z tym, traktowanie
relacji społecznych jako osobnych substancjalnych bytów. Tu wracamy do tematu
metodologii. Nie można określać relacji w oderwanie od ich podmiotów. Nie można
problemów społecznych traktować jako osobnych przedmiotów analizy. Problemy
społeczne są ściśle związane z człowiekiem. Obserwuję zaś ich rozpatrywanie
samych w sobie, bez więzi z realnym człowiekiem. Może źródłem takiego stanu
rzeczy jest wciąż mało precyzyjne określenie dobra wspólnego i przeakcentowanie
tematu sprawiedliwości bez uwzględnienia tematu miłości. A o wiązanie sprawiedliwości
z miłością upomina się przecież Jan Paweł II
w encyklice o miłosierdziu. Dodajmy, że nie do końca przemyślany jest
przedmiot nauk społecznych. Socjolog np. byłby speszony, gdyby musiał brać pod
uwagę temat miłości, który przesuwa do psychologii i teologii. Powstaje tu nowe
zagadnienie metodologiczne, a mianowicie zagadnienie granic między przedmiotami
nauk. Myślę, że przedmiot
socjologii i innych nauk
społecznych jest różny od przedmiotu psychologii i teologii. Jednak określenie
tego przedmiotu wymaga starannej analizy przedmiotu innych nauk. Możemy to
zilustrować tematem przedmiotu pedagogiki. Pedagogika bada sposoby skłaniania
człowieka do zajmowania się tym, co prawdziwe i dobre. To, co prawdziwe i
dobre dla człowieka określa jednak nie
pedagogika, lecz antropologia filozoficzna. Kryteria wyboru działań kierujących do prawdy i dobra
wskazuje etyka. Pedagogika natomiast uczy zasad skłaniających człowieka, by
utożsamiał się z tym, co prawdziwe i dobre,
by dystansował błędne informacje w kulturze i sugerowane przez nią niepewne
wartości.
Można by zatem powiedzieć, że nauczanie społeczne
Kościoła wyznaczone jest przez taki typ teologii moralnej, która formułuje
rozwiązania poszczególnych problemów społecznych, odnosząc do siebie wnioski
teologii dogmatycznej i takich nauk filozoficznych, jak metafizyka,
antropologia filozoficzna, etyka i pedagogika.
– Może należy zaakcentować,
że nauczanie społeczne Kościoła musi liczyć się z tymi naukami i tylko w
precyzyjnym uświadamianiu sobie ich przedmiotów znajduje wyróżniający dla
siebie aspekt i swój odrębny przedmiot. Pozwala to na uzgadnianie odpowiedzi,
formułowane przez nauki społeczne, z prawdami wiary.
Obok nazw: „nauczanie społeczne Kościoła” i „nauka
społeczna Kościoła”, używa się także nazwy „katolicka nauka społeczna”. Często
nazw tych używa się zamiennie. Niekiedy stwierdza się, iż katolicka nauka
społeczna to nauczanie społeczne Kościoła, rozszerzone przez uczonych
katolickich o określone jego interpretacje i rozważania wsparte na nich i
dotyczące różnych problemów społecznych. Myślę, iż konieczna jest tu precyzyjna
identyfikacja i rozstrzygnięcie terminologicznych i metodologicznych
wątpliwości. Czym zatem jest katolicka nauka społeczna? W jakiej relacji
zostaje do nauczania społecznego Kościoła?
– Owszem występuje nazwa katolicka
nauka społeczna. Zetknąłem się z interpretacją, że jest ona dokładnym
wykładem treści encyklik społecznych. Obserwuję jednak to, iż zawartość tych encyklik
jest poszerzona o komentarze i że treść katolickiej nauki społecznej jest taka,
jak podaje komentarz. Pozostaje problem metodologiczny. Czy komentarz uwyraźnia
treść encykliki zgodnie z zawartym tam kontekstem problemowym, czy też jest
przeniesieniem tych treści w kontekst myślowy komentatora? Można się obawiać,
iż zachodzi to drugie, gdyż katolicka nauka społeczna powstała w okresie
dominacji socjologii w zespole nauk kościelnych. Są to więc komentarze
wyznaczone pytaniami aktualnej socjologii. Często niepokoi mnie większa
wierność tzw. prawdom socjologicznym niż prawdom wiary. Sadzę np., że program
społeczny Kościoła bliżej wyznacza Osiem błogosławieństw. Socjologia
akcentuje zespół problemów ekonomicznych jako podstawy programu społecznego.
Zagadnienie, które może tu niepokoić wynika z przeciwstawienia orientacji
laickiej i religijnej. Wiem, że np. Paweł VI, zresztą i inni papieże, zawsze
niepokoili się sytuacją ekonomiczną. Jest ona ważna. Nie znaczy to, że można ją
rozwiązywać niezależnie od całości prawd wiary. Dodajmy, iż nie znaczy to, że
teologowie, w tym wypadku socjologowie katoliccy, nie powinni podejmować refleksji
nad faktem niesprawiedliwości ekonomicznej. Pozostaje jednak problem metodologiczny
zgodności katolickiej nauki społecznej z nauczaniem społecznym Kościoła. Jest
to problem subtelny i peszący. Jednak to, że ukazują się wciąż nowe encykliki
wskazuje na to, że kolejni papieże coś prostują czy uwyraźniają.
Uznaje więc Pan Profesor, iż powinna istnieć katolicka
nauka społeczna; że powinna ją charakteryzować
przede wszystkim pełna treściowa i metodologiczna zgodność z nauczaniem wiary,
czyli z całością nauki Kościoła w tym także, oczywiście, z jego nauczaniem
społecznym. W jaki sposób należy zapewniać tę zgodność?
– Możemy posłużyć się tu przykładem
związku pomiędzy filozofią bytu i filozofią Boga. Dowodzenie, że Bóg istnieje
jest czytelne tylko w teorii istnienia wszystkich bytów. Dziś odrywa się wykład
o Bogu od wykładu o całej rzeczywistości. Naraża to naukę o Bogu na dodawanie
do niej, w sposób metodologicznie niepoprawny, wyjaśnień spoza filozofii
rzeczywistości. Myślę, że katolicka nauka społeczna jest tu w sytuacji podobnej
do filozofii Boga. Traktuje się ją jako niezależną naukę i poddaje osobnym regułom
metodologicznym. Tymczasem jest ona tylko częścią pełnego wykładu wiary. Na
Soborze Watykańskim II mówiono, oczywiście w kuluarach, że filozofia Teilharda
de Chardin wyjaśnia coś niewierzącym. Nie jest potrzebna katolikom. Może
katolicka nauka społeczna chce dziś być sposobem dialogu z niewierzącymi i
skłaniać ich do poszerzenia punktu widzenia? Jednak ta dydaktyczna perspektywa
nie może stać się miarą rozwiązań. Zwróćmy uwagę, że w klasztorach, np.
benedyktyńskich, od setek lat prawidłowo rozwiązywano problemy społeczne bez
korzystania z tzw. katolickiej nauki społecznej. Chodzi więc zawsze w
katolicyzmie o służenie z czcią człowiekowi ubogiemu, głodnemu, choremu.
Katolicka nauka społeczna w tym tle rysuje tylko inny język mobilizowania ludzi
do tej służby.
Jeżeli więc chcemy uprawiać katolicką naukę społeczną
jako naukę wspomagającą nauczanie społeczne Kościoła, musimy odwołać się nie
tylko do tego nauczania, ale również do tych samych co ona źródeł i stosować tę
samą metodologię. Pomoże nam to lepiej zrozumieć wskazania tego nauczania. Czy jest to jedyna
rola, jaką może spełnić katolicka nauka społeczna? Czy może ona także, jak chcą
tego niektórzy, sięgać dalej niż nauczanie społeczne Kościoła, rozwiązując w
oparciu o nie te problemy społeczne, które Kościół pominął w swojej refleksji
bądź tylko zasygnalizował?
– Są tu dwa problemy:
taktyczny i merytoryczny. Bywają okresy historyczne, w których nie udaje się
prezentowanie wyraźne nauczania społecznego Kościoła. Trzeba więc swoiście
ukryć autora, prezentować tezy nie budzące wątpliwości. Taką taktykę proponuje
się często tomistom, mianowicie głoszenie bezspornych twierdzeń bez wyjaśniania,
że ich autorem jest Akwinata. Myślę, że ten aspekt taktyczny w jakimś stopniu
wyznacza katolicką naukę społeczną. W aspekcie merytorycznym możemy powiedzieć,
że katolicka nauka społeczna stanowi uwyraźnienie wskazań społecznych Kościoła,
jeżeli nie przeważają w niej inne punkty widzenia wyznaczające komentarz. Może
też ona akcentować zagadnienia rzeczywiście tylko dotknięte w wykładzie
papieskim. Jednak to zbieranie informacji
o nowych aspektach sytuacji społecznej ma dziś postać zinstytucjonalizowaną
i nazywa się Synodem Biskupów. Wciąż chcę zwracać uwagę na to, że nauczanie w
imieniu Kościoła musi być zgodne ze wspólnym nauczaniem papieża i biskupów.
Jest jednak problem, który znają filozofowie, a mianowicie niejednolita teoria
człowieka w refleksji teologów. Przeważa awerroistyczna, występująca najczęściej
w wersji heideggerystycznej, choć subtelnie przedstawiona, teoria duszy ludzkiej
jako zarazem duszy świata. Tomiści kwestionują tę teorię. Może się zdarzyć, że
socjologowie katoliccy dostrzegają wątki, które nie są dość precyzyjnie ujęte w
szczegółowych propozycjach niedogmatycznych zaleceń. Głos katolickiej nauki
społecznej może tu być tylko doradczy. Nigdy nie jest wersją rozstrzygającą.
Uprawiając katolicką naukę społeczną, powinniśmy zatem
zachować szczególną ostrożność i zawsze zdawać sobie sprawę z tego, iż
zarysowujemy tylko, gdy poruszamy nowe problemy, propozycje rozwiązań,
stawiając w ten sposób tylko pewne pytania Kościołowi. Reprezentanci
katolickiej nauki społecznej nie powinni mieć ambicji zostania prekursorami
nauczania społecznego Kościoła. Ich rola sprowadza się przecież wyłącznie do
określenia zapotrzebowania społeczności katolickiej na rozwiązanie określonych
problemów, a i tu jest ona ograniczona.
– Tak, można tak powiedzieć,
wciąż pamiętając, że pierwszym nauczycielem
w Kościele jest Chrystus i zastępujący Go Piotr. Ich nauczanie dotyczy
więzi człowieka z Bogiem. W tej więzi mieści się też cały los człowieka, jego
stan biedy i głodu. Zaradzenie naszej biedzie zależy od pomysłowości ludzi.
Nigdy jednak ta pomysłowość nie może wykraczać poza podstawowe i pierwsze wśród
nas miejsce Chrystusa. W tym sensie katolicka nauka społeczna jest pytaniem
stawianym Kościołowi i w tych ramach jest słuszna i użyteczna.
Tytuł tej rozmowy chciałbym uczynić pierwszym jej
pytaniem.
– Z dużą mocą chciałbym podkreślić,
że powinniśmy poznawać nauczanie społeczne Kościoła i nim się kierować.
Argument jest taki. Wiemy z katolickiej teorii modlitwy, że do etapu tzw. prostego
zjednoczenia, tzn. do etapu uznania życzeń Bożych za swoje i zrozumienia na
czym one polegają, kierujemy się własnym wyczuciem potrzeb ludzi. Często
ukazują je nam teorie psychologiczne, nie zawsze potwierdzone realnym życiem.
Dopierow etapie modlitwy zjednoczenia dar Ducha świętego, dar rady, staje się w nas umiejętnością służenia
ludziom zgodnie z tym, czym Bóg chciałby ludzi obdarować. Zanim uzyskamy proste
zjednoczenie, powinniśmy więc radzić się Kościoła, jak i czym służyć ludziom,
gdyż w Kościele Duch święty działa bez przerwy. Bez rady Kościoła
nasza działalność społeczna jest swoiście dowolna, na miarę naszych rozeznań, a
więc subiektywna. Nazywa to się często „uszczęśliwianiem na siłę”, czyli proponowaniem
ludziom tego, czego realnie nie potrzebują. Jesteśmy Kościołem i należy w nim
korzystać z darów Ducha świętego,
gdy jeszcze w jednostkowym człowieku nie przejawiają się one z właściwą sobie
mocą. Zachowujemy się jednak tak, jak gdyby nasze myślenie nie podlegało skutkom
religijnej więzi człowieka z Bogiem. W tym sensie roztropne jest kierowanie się
na co dzień społecznym nauczaniem Kościoła. Podajmy jako przykład działalność
św. Wincentego a Paulo, który zorganizował pomocniczą służbę medyczną dopiero
wtedy, gdy jego życie religijne osiągnęło etap świętości. Gdyby katolicka nauka
społeczna stanowiła sposób odkrywania zaniedbanych dziedzin służenia ludziom,
pełniłaby swoją rolę zgłaszania Kościołowi nowych zapotrzebowań. Gdybyśmy
pilniej wsłuchiwali się w społeczne nauczanie Kościoła, moglibyśmy skutecznie
służyć ludziom w tym, czego naprawdę potrzebują. Jednak to wsłuchiwanie się nie
zastąpi wrażliwości, którą kształtuje w nas dar rady. Społeczna działalność
katolików jest bowiem owocem darów Ducha świętego.
Mówi o tym Osiem błogosławieństw.
Z tego, co Pan Profesor mówi wynikałoby, że obowiązek
poznania nauczania społecznego Kościoła jest dla nas tym większy, im niższy
jest poziom naszego życia religijnego. Pogłębienie takie nie oznacza jednak
zwolnienia z tego obowiązku, a jedynie pozwala na łatwiejszą realizację
zawartych w tym nauczaniu wskazań.
– Myślę, że właśnie o to chodzi. I
można dodać, iż wiąże się to z prawdą o wyjątkowej pozycji papieża w Kościele.
To do niego, jako posiadającego w Kościele najwyższą władzę, odsyła nas
Chrystus w szczegółowych wątpliwościach. Należy tu dodać, iż Kościół jest wspólnotą osób, a nie wspólnotą
ideologiczną, w której obowiązuje wyłącznie wierność twierdzeniom. Katolików
obowiązuje wierność Osobie Chrystusa i Jego następcom. Oznacza to stały i żywy
kontakt w Kościele z Duchem świętym
poprzez Chrystusa i w Chrystusie, i dopóki nie zaczną w nas wyraźnie funkcjonować
dary Ducha świętego, musimy jak
dzieci korzystać z ojcowskich rad nauczycieli wiary.
W pierwszej naszej rozmowie wspomniał Pan Profesor o
zmiennych i stałych elementach nauczania społecznego Kościoła. Czy moglibyśmy
teraz ten temat rozwinąć?
– Elementem stałym
społecznego nauczania Kościoła jest nakaz miłości bliźniego. Na Sądzie
Ostatecznym będziemy pytani właśnie o to, czy przejawialiśmy miłość do Boga,
służąc potrzebującym. Elementem zmiennym są tu wskazania, co do sposobów
służenia. I te sposoby także określa Chrystus w Ośmiu błogosławieństwach,
lecz zastosowanie ich w konkretnej sytuacji zależy od naszej pomysłowości,
taktu i stopnia dobroci. Zwróćmy uwagę, że czymś niezmiernie trudnym jest
okazywanie miłosierdzia. Miłosierdzie jest miłością reagującą na to, czego
człowiek najbardziej potrzebuje, np. naszej obecności, a nie naszych pieniędzy.
Zarazem, według Jana Pawła II, miłosierdzie jest wybaczaniem, które przywraca
gotowość niesienia pomocy, w taki sposób, by ktoś nie poczuł się dotknięty.
Elementy zmienne w nauczaniu społecznym Kościoła widzę więc w zawartej tam
pedagogice, a nie w jego treściach. Muszę tak sądzić, jeżeli wiążę działalność
społeczną Kościoła z mobilizującymi nas
skutkami działania darów Ducha świętego.
A zatem, elementy zmienne w nauczaniu społecznym Kościoła
to po prostu zawarte w nim opisy tego, w jaki sposób mamy realizować jego
wskazania. Opisy te dotyczą najbardziej typowych dla naszego „tu” i „teraz”
sytuacji. Jeżeli te sytuacje są inne, musimy w inny sposób realizować
wspomniane wskazania. Zawsze bowiem, w tych kwestiach, winna nas obowiązywać
skuteczność działania.
– Można się z tym zgodzić. Trzeba
tylko bliżej określić tę skuteczność działania. Zależy ona od dobrego rozpoznania
potrzeb. Inaczej dziś opiekujemy się starcami i wdowami niż w średniowieczu. Ta
opieka nazywa się dziś emeryturą lub rentą. Zmienił się więc sposób służenia
pomocą. Nie do końca zawiera się też w tym sposobie skuteczność pomocy. Okazuje
się, że skuteczność ta nie wyczerpuje się w zaofiarowaniu rzeczy, choćby takich
jak pieniądze. Dotyczyć ona musi całej osoby ludzkiej. Pomoc świadczona ludziom
nie może też naruszać wolności człowieka, jego godności, tego wszystkiego, co
ceni i kocha. Krótko mówiąc, w skutecznym działaniu społecznym trzeba stosować
sprawiedliwość, lecz także miłość. Ze zdumieniem stwierdzam, że w zespole
problemów rozważanych w katolickiej nauce społecznej, aspekt miłości nie jest
podejmowany. Ta nauka buduje się tylko na sprawiedliwości. W tym punkcie, nie
realizuje więc wszystkich elementów społecznego nauczania Kościoła.
By realizować wskazania zawarte w nauczaniu społecznym
Kościoła, musimy je poznawać. Jest ono obszerne. Często też trudne, bo wyrażone
w nie zawsze jasnych dla nas terminach teologicznych i filozoficznych. Poznając
je, możemy coś źle zrozumieć. Jak tu uniknąć wszystkich niebezpieczeństw? Jaka
powinna być rola katolickiej nauki społecznej?
– Może zacznijmy od tego, że
obowiązuje nas nie tylko zbawienie, lecz także głoszenie chwały Bożej. Chwała
Boża najpełniej wyraża się w moralnej doskonałości człowieka, czyli świętości.
Żeby jednak ją uzyskać, trzeba dużo wiedzieć, gdyż intelekt i wola chronią lub
niszczą relacje osobowe z ludźmi i z Bogiem. Powinny chronić. Nic więc nie
zwalnia z kształcenia intelektu i usprawniania woli w skierowaniu do dobra.
Trzeba więc poznawać Objawienie, a pomaga w tym filozofia i teologia. Do
teologii zaliczyliśmy już przecież społeczne nauczanie Kościoła. Uczenie się
jest odmianą umartwienia, tzn. usprawniania się w rozpoznawaniu prawdy i
wyborze dobra. Poznawanie więc społecznego nauczania Kościoła wiąże się ze
stałym uczeniem się chrześcijaństwa. Katolicka nauka społeczna chce być
dyscypliną pomagającą nam w tych studiach. Tworzona przez uczonych, jest na
miarę ich wiedzy o Objawieniu, o rzeczywistości, o Bogu, o człowieku. Myślę, że
te komentujące ujęcia mogą nam pomagać w wyprowadzaniu wniosków z całego
nauczania prawd objawionych. Wciąż więc sądzę, że uczenie się społecznego
nauczania Kościoła jest przede wszystkim uczeniem się teologii Boga, teologii
człowieka i teologii moralnej, czyli teologicznej nauki o działaniach ludzkich.
Zarazem wymaga to teologii Kościoła, w którym realizujemy nasze odniesienia do
Boga i do ludzi. Wyodrębnienie społecznego nauczania Kościoła w osobną dziedzinę
jest tylko dydaktyczne. Znaczy to, że owszem, można postawić pytanie, w jaki
sposób podać chleb głodnemu, jednak sposób podania nie może pomijać faktu, że w
człowieku, któremu służymy, jest obecna Trójca święta. Teoretyk poznania wie, że poznawanie czegokolwiek
odbywa się nie tylko poprzez sformułowanie w kulturze teorii. Te teorie wyprzedza
realny kontakt człowieka z realnymi bytami, zanim go sobie uświadomimy, a
podstawowe relacje osobowe zaczynają się zawsze na poziomie poznania przed
etapem refleksji. Z tego wynika, że ludzie nie wykształceni w teoriach
rzeczywistości mogą w sposób prawidłowy chronić powiązania przez miłość, wiarę i
nadzieję. Ci natomiast, którzy podlegają różnym teoriom człowieka i Boga mogą
mniej skutecznie pomagać ludziom i ich chronić.
Z tego, co Pan Profesor mówi wynika, iż nie należy tu
przeceniać roli katolickiej nauki społecznej. Trzeba przede wszystkim posiadać
odpowiednią wiedzę z filozofii i teologii
i właściwe, katolickie nastawienie do osób, czyli to, co ojciec Jacek
Woroniecki nazywał instynktem katolickim. Katolicka nauka społeczna może tu
pomóc, ale po pierwsze musi być uprawiana prawidłowo, a po drugie, pomoże tylko
wtedy, gdy znajdzie oparcie w naszej wiedzy religijnej i w naszych postawach
wobec osób. Chcąc więc poznać nauczanie społeczne Kościoła, musimy zyskać
uprzednio te rozumienia, które leżą także u jego podstaw. Od czego powinniśmy
zatem zacząć?
– Od poznania samej
rzeczywistości. Rozumiem przez to prawidłowo uprawianą filozofię bytu, do
której należy filozofia Boga, i w oparciu o tę filozofię wyjaśnienie prawd
wiary, czyli teologię dogmatyczną, zarazem dotyczącą człowieka teologię moralną
i teologię Kościoła jako nadprzyrodzonej społeczności. Dopiero na tych
podstawach można ustalać zalecenia, które nie będą się mijały z tym, czego
człowiek naprawdę potrzebuje. Nie należy też zapominać, że równolegle do tego
powinno się pogłębiać życie religijne. Tylko bowiem pod tym warunkiem będą się
w nas ujawniały owoce darów Ducha św.,
a one są miarą skuteczności służby człowiekowi, zgodnej z miłością bliźniego.
Można by zatem powiedzieć, iż stopień naszego
wykształcenia religijnego powinien być nie tylko proporcjonalny do stopnia naszego
wykształcenia ogólnego, ale nawet wyższy. Jest to bowiem konieczne do
prawidłowego odczytania, w dzisiejszych trudnych i skomplikowanych czasach
tego, czego oczekuje od nas Chrystus, a co wyrażone jest także w nauczaniu
społecznym Kościoła. Bez tego wykształcenia będzie nam o wiele trudniej pójść
za Chrystusem, odnaleźć go w perspektywie społecznej. Wymagałoby to od nas pogłębionego
życia religijnego, swego rodzaju dorównania świętym, czemu nie zawsze potrafimy
sprostać. Czy wnikałoby z tego, iż jeśli chcemy pozostać katolikami, także w
życiu społecznym musimy, i to jest nasz
obowiązek religijny, pogłębiać wiedzę z zakresu filozofii i teologii?
– Sądzę, że o to chodzi. We
wszystkich wersjach nauczania prawd wiary podaje się informacje, że mamy być
święci. Zdumiewa to, że tak często nie traktuje się tego wezwania dosłownie.
Może przeszkadzają w tym tzw. modele świętości. W naszych czasach wysokiej
kultury intelektualnej, katolicy z samej uprzejmości wobec Chrystusa powinni
godnie Go reprezentować i ukazywać chrześcijaństwo jako doniosłą,
ciekawą propozycję życia, która jest szansą dla myślącego człowieka. Przecież
wszyscy są ujęci kulturą intelektualną Jana Pawła II. Każdy z nas powinien tak
prezentować katolicyzm. Jest to nawet swoiste zamówienie społeczne. Wmawia się
bowiem katolikom zacofanie, mylenie fikcji z rzeczywistością. świadczenie o Chrystusie powinno
dzisiaj mieć postać ujęć wybitnych w kulturze. Zarazem nie może tu zabraknąć
poważnej i wielkiej klasy życia religijnego i to na poziomie właśnie owocowania darów Ducha świętego. Wyobraźmy sobie oddziaływanie
społeczne osoby, która przy pomocy Ducha świętego,
a więc samego Boga dystansuje wszystko to, co jesteśmy w stanie sami wymyślić.
Upominam się o dosłowne traktowanie wezwania, abyśmy byli święci. Jeszcze raz
wracam do problemu wykształcenia. Nie należy bać się języka filozofii i
teologii. Można by żartobliwie powiedzieć, że przecież w naszych czasach
poważnie traktuje się uczenie języków obcych. Język filozofii i teologii,
podobnie jak języki filologiczne, otwiera na pełniejsze widzenie świata i jego
problemów. A jeżeli zwiążemy kształcenie się z umartwianiem, to nie ma żadnych
powodów, by katolicy nie uzyskiwali wielkiej klasy refleksji filozoficznej i
teologicznej. Zresztą od katolików oczekuje się znajomości ich wiary. Oczekuje
tego nie tylko Kościół, ale także nienależący do niego. Wszystko to sprzyja pogłębieniu
recepcji społecznego nauczania Kościoła. Myślę, że czas już przeciwstawić się
opinii, głównie zachodniej, że katolicyzm nie pozwala na dorastanie do
powszechnego w świecie poziomu wykształcenia ogólnego i poważnie religijnego.
Uświadomienie tego dzisiejszym katolikom należałoby, jak
wszystko na to wskazuje, do katolickiej nauki społecznej, której przecież
podstawowym zadaniem jest ułatwienie recepcji nauczania społecznego Kościoła.
– Dodałbym tylko, że to szerokie, zgodne z
czasami, kształcenie katolików jest wprost realizowaniem w sobie wskazań społecznego
nauczania Kościoła.
Wszyscy wiemy, iż w nauczaniu społecznym Kościoła podejmowane
są problemy, które nazywamy społecznymi. Jednak w związku z tym, iż nie zawsze
prawidłowo określa się, co jest nauczaniem społecznym Kościoła, a co jego nauczaniem
dotyczącym innych przedmiotów, należałoby zapytać, jakie problemy określane są
przez Kościół jako problemy społeczne?
– Aby odpowiedź była precyzyjna,
może ustalmy co według mnie uważa Kościół za problemy społeczne. Ich wyliczenie
zależy od rozumienia Kościoła i od rozumienia społeczeństwa. Chcę nawiązać do
rozumienia Kościoła w dokumentach Synodu Biskupów z okazji rocznicy Soboru Watykańskiego
II[1]. Jest w tych dokumentach wyakcentowanie
osobowej struktury Kościoła, jako zespołu osób powiązanych miłością z Chrystusem.
Dla określenia, co jest problemem społecznym, należy też krótko powiedzieć, jak
rozumiemy społeczeństwo. Społeczeństwo jest zespołem osób, rodzin, narodów,
powiązanych najpierw relacjami osobowymi, a z kolei relacjami
instytucjonalnymi, przyjętymi prawami i autorytetami, w celu chronienia
wzajemnego akceptowania się ludzi, wzajemnego ich zaufania do siebie i
oczekiwania trwania w miłości i wierze. Wszystkie relacje instytucjonalne, a
szerzej: myślne, są na to, aby realizowało się dobro wspólne. Tego dobra
wspólnego nie można dowolnie określać. Dobrem wspólnym są wprost osoby, zarazem
chronienie osób, a tym samym chronienie istnienia, prawdy i dobra. Dobru wspólnemu,
którym są osoby, powinny być podporządkowane działania poznawcze i decyzje,
tworzone przy ich pomocy wytwory, a wśród nich myśl społeczna. W związku z tym,
problemami społecznymi są podstawowe potrzeby człowieka, do których zaliczam
miłość, wiarę i nadzieję, wiązanie się osób najpierw z osobami, a wtórnie z
rzeczami i poglądami; zarazem nieutracalność miłości, która jest potrzebą
zbawienia. Można teraz wyróżnić: problemy społeczne dotyczące wspólnot i
dotyczące osób.
Problemy społeczne dotyczące wspólnot
to powodowanie rozumienia sensu życia, powiązań z ludźmi w humanizmie oraz
powiązań ludzi z Bogiem, w religii. Problemem społecznym staje się też
prawidłowa realizacja humanizmu i religii, odpowiedzialność za powiązania z
ludźmi i z Bogiem, miejsce i rola człowieka we wspólnocie, a także w tej
wspólnocie, która jest Kościołem. Problemem społecznym jest ponadto odnoszenie
się do ludzi na poziomie miłosierdzia i złożony temat odchodzenia od Boga, nazywany
ateizmem. Wyznacza to problem nauczania zgodnego z prawdą, uwzględnienia w studiach
tematu filozoficznej identyfikacji rzeczywistości, a także prawidłowej
identyfikacji religii.
Problemy społeczne dotyczące osób to
z kolei stan lub sytuacja, w których człowiek się znajduje: jego młodość, wiek
dojrzały, starość, choroba, samotność, małżeństwo, rodzina, kapłaństwo, życie
zakonne, poziom wykształcenia i rozumień, poziom powiązań z ludźmi i z Bogiem,
moralna świętość człowieka.
Wszystkie inne problemy są swoiście
dodatkowe, nawet jeśli są dotkliwe i bolesne. Wynika to wszystko z
humanistycznej i religijnej perspektywy problemów społecznych. Sądzę bowiem, że
źródłem problemów społecznych jest to wszystko, co realnie łączy osoby. Takie
ujęcia wyczytuję w ujęciach papieży, nie zawsze w tekstach interpretatorów.
Z wypowiedzi Pana Profesora wynika, iż takie problemy,
jak głód, wyzysk, dehumanizacja pracy itp. należy uznać za wtórne problemy
społeczne. Musi tak być, ponieważ pojawiają się one jako owoce pewnych postaw i
zjawisk, związanych z wymienionymi tu przez
Pana Profesora problemami. Stąd należałoby wyciągnąć wniosek, iż podstawowe dla
nas, w świetle nauczania społecznego Kościoła, muszą być te problemy społeczne,
które związane są ze stanem naszych umysłów i serc. Jeśli ich nie rozwiążemy,
nie będziemy też mogli rozwiązać pozostałych problemów. Jednak te pozostałe problemy
są tak palące, iż domagają się natychmiastowego rozwiązania. Czy jednak, w
świetne społecznego nauczania Kościoła, takie doraźne rozwiązania istnieją?
– Sądzę, że wymieniłem jakiś stały repertuar problemów
społecznych, ważnych dla człowieka jako osoby i dla wspólnoty osób. Wśród tych
problemów znajduje się konieczność odnoszenia się do ludzi na poziomie
miłosierdzia. Zachowania miłosierne nazywają się uczynkami miłosiernymi co do
duszy i co do ciała. Wymieniony tu głód jest zaniedbaniem najpierw w dziedzinie
uczynków miłosiernych. Wyzysk człowieka przez człowieka, wynikająca z niego
dehumanizacja pracy, a także wymieniony już głód czy niedożywienie, według
mnie, nie należą do problemów społecznych, lecz do obowiązku pokuty i
zadośćuczynienia. Stanowią więc inny porządek. Pokuta i zadośćuczynienie na tym
polegają, że rozpoznaję jakieś zaniedbanie i postępuję tak, by nie było głodu,
ucisku, dehumanizacji pracy. Sposób doraźnego rozwiązywania tych problemów
wyznacza spowiednik, a w skali społecznej może wprost episkopat danego kraju,
który na ogół orientuje się w zaniedbaniach i możliwościach Kościoła lokalnego,
czyli nas stanowiących Kościół. Może nie należy mieszać problemów społecznych z
tym, co stanowi zakres sakramentu pokuty.
Z poprzedniej naszej rozmowy wynikało, że takie
problemy, jak głód, wyzysk, dehumanizacja pracy itp. nie są problemami sensu
stricto społecznymi, lecz że należą do porządku pokuty i zadośćuczynienia. Ale
przecież te właśnie problemy stanowią jeden z podstawowych tematów tych
encyklik, które określa się jako społeczne. Dlaczego tak jest?
– Za problemy społeczne
uważam te problemy, które zawsze dotyczą osób lub wspólnoty osób. Głód i wyzysk
są wobec tego tylko sytuacjami doraźnymi. Bywają głodni ludzie, nawet całe narody
i społeczeństwa, np. tzw. trzeciego świata. Jednak nie wszyscy ludzie są
głodni. Bywają także narody, w których nie stwierdzamy problemu głodu. Dzięki temu,
że są ludzie zamożni i że są kraje bogate, jest możliwe pełnienie uczynków
miłosiernych. Do ich pełnienia nawołują papieże. Myślę, że w encyklikach doraźny
problem głodu pojawia się w tle problemów społecznych i może dlatego uważamy go
za problem społeczny. Jeżeli np. Jan Paweł II podejmuje zagadnienie pracy, to
może nie dlatego, że jest to problem społeczny, lecz że sam nawołuje do pokuty.
Jest czymś charakterystycznym dla pontyfikatu Jana Pawła II, że osobiście udaje
się do narodów i społeczeństw, by im mówić o Chrystusie i o działaniu godnym
człowieka. Sam jak gdyby realizuje cele i obowiązki duszpasterskie. To o czym
mówi, nabywa rangi głosu Kościoła. Nie wyjaśnia, co jest problemem społecznym,
a co doraźnym lub długotrwałym zaniedbaniem zachowań miłosiernych. Interesuje
go kierowanie ludzi do Chrystusa i wobec tego mówi, co trzeba czynić, aby więź
z Chrystusem mogła się realizować. Mówi więc jasno, że głodnych należy
nakarmić, że praca nie może skupiać wyłącznie na sobie uwagi człowieka. Do
interpretatorów należy prawidłowe rozpoznawanie problemów społecznych i
odróżnianie ich od porządku pokuty.
No dobrze, Panie Profesorze. Ale przecież większość
ludzi uznaje za problemy społeczne właśnie problemy związane z pracą człowieka
czy poziomem jego życia materialnego. Takie nauki jak socjologia czy pewne
filozofie społeczne, potwierdzają te intuicje, nie uznając z kolei za społeczne
wymienionych przez Pana Profesora problemów. Skąd bierze się ten rozdźwięk?
– Myślę, że źródłem tego jest,
wcześniejsza od tych nauk, filozofia człowieka. Tym źródłem ponadto jest, nie
zawsze wyraźnie zarysowany przedmiot takich nauk, jak socjologia, etyka społeczna,
pedagogika społeczna. Wydaje się, że najczęściej myli się problemy społeczne z
propozycją skłaniania człowieka, by kierował się do dobra. Myli się więc, w społecznym
nauczaniu Kościoła, problemy społeczne z pedagogiką społeczną.
Pretensje współczesnej socjologii
rozumiałbym jako wyznaczone awerroizującą i pozytywizującą etyką społeczną. W
tych współczesnych socjologiach przedmiotem uwagi są głównie odniesienia ludzi
do rzeczy lub odniesienia ludzi do ludzi ze względu na rzeczy. Moje rozumienie
socjologii jest inne. Ma ona skupiać uwagę na odniesieniach osób do osób, co
wyznacza zainteresowanie potrzebnymi nam rzeczami. Obserwujemy stawianie wyżej
rzeczy niż osób. Do socjologii współczesnej zakradła się więc, często
zaskakująca aksjologia i proporcjonalna do niej etyka społeczna. Jeżeli jako
socjologowie badamy relacje osobowe funkcjonujące we wspólnotach, to w konsekwencji
wchodzimy w humanistyczną i religijną perspektywę społeczną. Wyznacza ona inne
problemy społeczne niż socjologia kierująca się ujęciami awerroizującymi i
pozytywizującymi. Może dopowiedzmy, że według awerroizmu dusza i ciało człowieka
należą do kosmosu. Człowiekiem w sensie ścisłym jest tu tylko suma jego działań
świadomych i wolnych. Tylko te działania jako swoista kompozycja przechodzą w życie
po życiu. Ponadto, według awerroizmu, państwem jako społeczeństwem
zinstytucjonalizowanym jest tylko władca i wytworzone przez ludzi rzeczy.
Zaskakuje to, że dziś centralnym problemem jest władza i gospodarka. Pozytywizm
z kolei, wyklucza duszę człowieka, a za jedyny świat ludzki uznaje przyrodniczo
zinterpretowany kosmos.
Należy więc przyjąć, że najczęściej spotykane
interpretacje społecznej wymowy nauczania Kościoła zawierają w sobie akcenty
obce chrześcijaństwu. Musimy więc, chcąc dobrze zrozumieć nauczanie społeczne
Kościoła, wystrzegać się tego typu interpretacji i szukać w wypowiedziach
Kościoła nie tego, co obce chrześcijaństwu a sugerowane interpretatorom przez
kulturę, lecz tego, co naprawdę tam jest.
– Upominam się o kierowanie
ludzi do prawdy, o prawe decyzje wyznaczane dobrem, o branie pod uwagę relacji osobowych.
Widzę w tym podstawy repertuaru realnych problemów społecznych. Są to jeszcze
podstawy wynikające z filozofii realnych bytów i człowieka jako osoby. W tej
filozofii staje się zrozumiałe Objawienie chrześcijańskie i odnoszenie się do
nas Boga jako Ojca. Z tych obszarów wyprowadzone problemy społeczne są
chrześcijańskie. A ci, którzy nie są chrześcijanami, niech może pamiętają
chociaż to, że według Arystotelesa człowiek ze swej natury żyje myślą i sztuką.
Odczytując nauczanie społeczne Kościoła, dokonujemy
jego określonej interpretacji. W jaki sposób możemy zyskać pewność, iż nasza
interpretacja jest właściwa?
– Należy najpierw bliżej określić
znaczenie słowa ‘interpretacja’. Nie może nim być zmiana treści nauczania ani
zmiana akcentów. Wolno nam jedynie uwyraźniać treści odczytywane nie tylko w
tekstach religijnych i teologicznych, lecz także w tekstach filozoficznych.
Uwyraźnianie polega na przekazaniu istotnych treści, przez kogoś głoszonych i w
ten sposób chronieniu odbiorcy przed zastosowaniem dowolnych znaczeń terminów,
wyznaczanych myśleniem ukształtowanym przez obce tym treściom prądy teologiczne
czy filozoficzne. Interpretacja natomiast jest odwrotnością uwyraźniania. Polega
na związaniu z danymi terminami znaczeń wziętych z myślenia, wyznaczonego
nurtami teologicznymi i filozoficznymi, które są obce głoszonym treściom.
Możemy to zilustrować przykładem rozumienia religii. W poprawnej katolickiej
wersji religia jest więzią miłości łączącej człowieka z Osobami Trójcy świętej, gdy ukochamy Chrystusa. Tę
więź wspiera i chroni cnota wiary i nadziei, a zarazem owocujące w nas dary
Ducha świętego. Tymczasem dzisiaj
przez religię rozumie się często głównie cnotę nadziei, która jest drogą
człowieka do tajemniczego kresu. Drogę wyznaczają informacje religijne, nawet
przykazania. Nie wiemy jednak, czy dzięki nim dojdziemy do kresu drogi i kogo
tam spotkamy. Dopowiedzmy więc, że Chrystus wyraźnie ukazał nam siebie jako drogę
i Boga Ojca jako Osobę, którą zastaniemy u kresu drogi, gdy będziemy powiązani
z Chrystusem miłością. To powiązanie z
Chrystusem przez miłość czyni nas Kościołem. W Kościele spotykamy Chrystusa i
Osoby Trójcy świętej. Możemy też
powiedzieć, że nasze uwyraźnianie treści społecznego nauczania Kościoła jest
zgodne z tym nauczaniem, gdy nie zagubi się w nim prawda o Bogu jako Trójcy
Osób, o Chrystusie i o Kościele, a zarazem o miłości jako już nawiązanej z
Bogiem więzi przez chrzest i sakramenty, udzielane w Kościele. Możemy też podać
wyraźniejszy i aktualny przykład, z zakresu współczesnej teologii wyzwolenia. W
najbardziej dramatycznej sytuacji, np. głodu, nigdy nie można ustawić problemu
głodu przed Chrystusem. W katolickim nauczaniu społecznym pierwszy jest
Chrystus i w więzi z Nim rozwiązujemy problem głodu, w obrębie więc Kościoła, a
nie poza Kościołem.
Z tego, co Pan Profesor mówi wynika, iż nauczanie
społeczne Kościoła wtedy rozumiemy prawidłowo, gdy rozwiązujemy poszczególne
problemy, kierując się jego wskazaniami, w taki sposób, iż rozwiązania te
kierują nas do Chrystusa. Skąd jednak wiemy, że właśnie w ten sposób zbliżamy
się do Niego?
– Trudność sugerowana w
pytaniu wynika z utożsamiania perspektywy dogmatycznej z ascetyczną, a więc
pomylenia prawdy z jej stosowaniem. Perspektywa dogmatyczna jest właśnie uwyraźnianiem
przez Kościół treści prawd wiary. Perspektywa ascetyczna to orientowanie życia
akceptowanymi przez nas prawdami wiary. Z punktu widzenia dogmatycznego,
kierujemy się do Chrystusa i zbliżamy się do Niego, gdy przyjmujemy sakramenty,
udzielane w Kościele. Dzięki sakramentom jest w nas zbawczo obecny Chrystus, a
w Nim cała Trójca święta, która
wiąże nas z Bogiem miłością. Nasza rola polega na wysiłku uzyskania cnót naturalnych
i na wewnętrznej zgodzie, aby Bóg w nas przebywał. Ta wewnętrzna zgoda, trud
unikania grzechu i przygotowanie siebie przez uzyskanie cnót, aby Bóg pogłębił
w nas miłość, jest już poziomem ascetyki. Wyniki tej ascezy nie zawsze są od
razu widoczne. Niedoskonałość moralna katolików nie stanowi zanegowania
prawdziwości katolicyzmu. Często w dziejach utożsamiano poziom moralny
katolików z prawdziwością ich wiary. Takie utożsamienie pojawiło się w teologii
Marcina Lutra, a nawet króla Henryka VIII. Dziś podstawą takich utożsamień
jest, dokonane przez Kanta i silnie oddziałujące, utożsamienie moralności z
religią. Gubi się w postawach katolików – u
osób nas oceniających – dążenie
do pogłębionego życia religijnego, które polega na stałej więzi z Chrystusem.
Niedoskonałość moralna nie zrywa tej więzi. Z kolei doskonałość moralna jest podstawą
uwyraźniania się w nas skutków darów Ducha świętego.
Owoce tych darów są dopiero dojrzałą religijnością człowieka, a więc utrwaloną
więzią miłości łączącej nas z Bogiem. Sposobem mierzenia tego, czy kierujemy i
zbliżamy się do Chrystusa jest w ascetyce określanie odmiany modlitwy. Modlitwa
przejawia poziom naszej religijności, a więc więzi z Bogiem. Nie przejawia jej
cały zespół usprawnień naturalnych, czyli cnót nabytych, które uważa się za
miarę życia religijnego. Nieważne są też oceny subiektywne i opinie środowiska.
Subiektywną pewność o naszej wierności Chrystusowi wyznacza pozostawanie w
Kościele, przyjmowanie sakramentów, przestrzeganie przykazań, pełnienie tzw.
uczynków miłosiernych, realizowanie Osiem błogosławieństw, charakter
trynitarny, chrystologiczny i maryjny naszego katolicyzmu.
Niepokoją mnie tu pewne problemy, których Pan Profesor w
tej rozmowie nie dotknął. Ale muszą one już być przedmiotem naszej następnej rozmowy.
Chciałbym nawiązać do naszej poprzedniej rozmowy i kontynuować jej podstawowy wątek. Jeśli
więc, Panie Profesorze, weźmiemy pod uwagę wyłącznie naszą społeczną
działalność, jawi się nowy problem związany z prawidłowym odczytywaniem przez
nas nauczania społecznego Kościoła. Możemy przecież wbrew temu, iż pragniemy
się nim kierować w swojej społecznej aktywności, zaprzeczać w praktyce jego
wskazaniom, szczególnie wtedy gdy nasza działalność ma szerszy wymiar i nasz
kontakt z konkretnymi osobami jest tu ograniczony. Przyczyny błędów i
niepowodzeń mogą przecież tkwić w naszych rozumowaniach, w koncepcjach
wyznaczonych, np. przez fałszywe ujęcia dominujące w kulturze, a nie w naszym
życiu religijnym.
– Może zastosujemy kilka
odróżnień. Trzeba wyraźnie odróżnić życie religijne od kultury religijnej.
Życie religijne jest zespołem realnych więzi osobowych z Bogiem. Kultura
religijna jest myśleniem i postępowaniem zgodnym z religijnymi prawdami wiary.
Mówiąc poprzednio o nabywaniu pewności, że zbliżamy się do Chrystusa, ukazywałem
bardziej harmonię między postępowaniem religijnym i myśleniem religijnym. To
myślenie religijne często nazywa się zmysłem wiary albo swoistym smakiem religijnym,
takim jak smak artystyczny. Ten smak oznacza zawsze już usprawnione trafianie
na dobro i prawdę. Katolicy winni taki sensus
catholicus posiadać. Daje to życie zintegrowane, choć niekiedy trudne,
zwłaszcza w kulturze niekatolickiej.
W swoim pytaniu odróżnia Pan Doktor,
nawet poprawne, życie religijne od wyznaczonej myśleniem działalności
społecznej, która bywa niekiedy inna niż wskazania religijne. Rozumiem to najpierw
w ten sposób, że potwierdza Pan Doktor już dawno głoszoną przeze mnie tezę o
paradoksie katolicyzmu w Polsce. Ten paradoks polega na tym, że głównie wykształceni
katolicy prowadzą praktycznie życie religijne, a posługują się zarazem
myśleniem ateistycznym. Można by to nazwać brakiem sensus catholicus, brakiem wyczucia tego, co jest rozwiązaniem
katolickim. Ten brak wyczucia może powodować, że interpretuje się treści społecznego
nauczania Kościoła uważając, że się je uwyraźnia. Z kolei powiedziałbym tak, że
treści społecznego nauczania Kościoła zawierają w sobie nie tylko podstawowe
prawdy wiary. Zawierają zarazem, szczególnie w zespole bardziej szczegółowych
ujęć, odniesienia do filozofii rzeczywistości, do antropologii filozoficznej,
nawet do teorii państwa i prawa. Są po prostu kulturowe. W aktualnej kulturze
intelektualnej funkcjonuje wiele teorii bytu, człowieka, Boga, niezgodnych z
rzeczywistością, co wpływa na interpretowanie
nawet prawd wiary. Aby nie ulec tym interpretacjom, katolik zainteresowany
przekazywaniem treści społecznego nauczania Kościoła, powinien przygotować się
do tych zadań przez studia teologiczne i filozoficzne, takich teorii bytu i
człowieka, z których nie wynika uchylanie lub przekształcanie tego, co głosi
Kościół. Warunkiem nie zniekształcenia treści społecznego nauczania Kościoła
jest kultura intelektualna, która jest zarazem kulturą religijną. Nie widzę
innej drogi. Widzę bowiem wyraźną zależność każdego nauczania społecznego od
przyjmowania filozofii człowieka i Boga. Z tych działań wyrasta etyka, a nawet
ascetyka jako teoria wychowania człowieka, uwzględniająca odniesienie do Boga.
A w filozofii trzeba stosować metody i kryteria filozoficzne. Twierdzenia
filozoficzne są wtedy prawdziwe, gdy z żadnego z nich nie wynika wykluczenie
realnego istnienia bytów, gdyż takie wykluczenie sytuuje nasze ujęciaw
dowolnych konstrukcjach myślowych. Nie może też wynikać wykluczenie osób, gdyż
osoby faktycznie istnieją. Myśląc o tym wszystkim, mówiłem poprzednio, że z
żadnej tezy przekazywanego nauczania społecznego Kościoła nie może wynikać
wykluczenie Chrystusa. Już nawet kiedyś rozważaliśmy to, że obowiązujące nas
głoszenie chwały Bożej wymaga poważnego wykształcenia, zarazem oczywiście
świętości. Znaczy to praktycznie, że umiemy zawsze kierować się miłością, a nie
tylko samą sprawiedliwością i prawem.
Jeżeli więc chcemy odczytywać prawidłowo nauczanie społeczne
Kościoła, we wszystkich jego wymiarach i realizować jego wskazania, musimy być
do tego przygotowani tak religijnie, jak i intelektualnie. Jeżeli zabraknie nam
przygotowania religijnego, będziemy manipulować twierdzeniami tego nauczania
tak, by osiągnąć z tego jak największe korzyści dla siebie. Jeśli zaś zabraknie
nam przygotowania intelektualnego,
uwikłamy się w rozumowania obce chrześcijaństwu, co spowoduje, iż
rzeczywistość, społeczność będziemy traktować w sposób niezgodny z naszymi
intencjami. W obu przypadkach efekt będzie zatem podobny. Musimy więc być
przygotowani i religijnie, i
intelektualnie. Innej drogi nie ma.
– Rzeczywiście, nie ma innej drogi.
Nie można bowiem być katolikiem połowicznie. Nie ma dziedzin, w których moglibyśmy
stosować rozwiązania tzw. laickie. Niekiedy wydaje się, że np. w językoznawstwie
nie ma zagadnień, które zależałyby od naszej wierności Chrystusowi. A jednak i
ta dziedzina była w swoim czasie poddana głębokiej penetracji ideologicznej.
Liczy się ponadto dobór studiowanych tekstów. Wciąż z podziwem pamiętam, że w
polskim szkolnictwie podstawowym, jeszcze za czasów Jagiellonów, elementarzem
była Księga Psalmów.
W Adhortacji „Christifideles Laici” papież Jan Paweł
II powiedział między innymi:
„Rzeczą nieodzowną, zwłaszcza dla katolików
świeckich w różny sposób zaangażowanych na polu społecznym i politycznym, jest
dokładniejsza znajomość społecznej nauki Kościoła, co wielokrotnie podkreślali
Ojcowie synodalni”[2].
O
tym, iż naszym obowiązkiem jest poznawanie społecznego nauczania Kościoła,
mówiliśmy już w jednej z poprzednich rozmów. Teraz proponowałbym, abyśmy
odpowiedzieli na pytanie: co jest tym społecznym i politycznym polem, na którym
powinni działać katolicy?
– Te dwa pola dają się wyraźnie
odróżnić i określić. Gdy jednak działamy praktycznie na którymś z tych pól, np.
na polu społecznym, wchodzimy zarazem na drugie pole, np. polityczne. Dlaczego
tak się dzieje?
Zacznijmy od określenia pola
politycznego. W swoich dawniejszych publikacjach uważałem, że polityka jest
teorią życia codziennego, w którym proponuje się określone wartości,
konsultowane z ekonomiką i jakąś eschatologią. Dziś określiłbym politykę
inaczej. Jest to określona teoria człowieka, rozpisana na szczegółowe zadania i
zachowania się ludzi w życiu codziennym.
Taka jest więc polityka, jaka jest wpisana w nią teoria człowieka. Ponieważ
dominuje, głównie w Europie, awerroistyczna teoria człowieka, cała polityka
jest awerroizująca. Rozpoznajemy ją po nadmiernym wyakcentowaniu problemów
wolności i świadomości, choćby świadomości społecznej. Na drugim miejscu stawia
się samego człowieka i jego godność lub nawet utożsamia się tę godność z
wolnością. Dodajmy, że ta wolność w wersji Sartre`a ma postać wprost monstrualną.
Pole społeczne rozumiałbym jako
odnoszenie się człowieka do innych ludzi, a szerzej mówiąc do innych osób. I
podobnie jak rozumiemy człowieka, tak do niego się odnosimy.
Pole społeczne i polityczne jest
zespołem działań ludzkich, wyznaczonych właśnie określoną koncepcją człowieka.
Myślę, że różnice między społecznym nauczaniem Kościoła i innymi koncepcjami społecznymi mają źródło
w rozumieniu człowieka. W różnych strukturach administracyjnych, np. w
państwach, chodzi o zgodność działania społecznego z działaniem politycznym. Jeżeli
nie ma gdzieś tej zgodności, to tylko znaczy, że nie stosuje się tego samego
rozumienia człowieka.
W społecznym nauczaniu Kościoła jest
zawarta sugestia, aby kierować się rozumieniem człowieka jako osoby, zaprzyjaźnionej
z Chrystusem. Ta przyjaźń rzutuje na propozycje rozwiązań społecznych i politycznych.
Aktualnie obserwujemy w świecie swoisty konflikt między działaniem społecznym i
politycznym, a także między tymi zespołami działań, i katolicką wersją
nauczania społecznego. Należy już tylko dodać, że dla zdystansowania tych różnic są konieczne
międzywyznaniowe i międzynarodowe studia filozofii człowieka, która pozwala
zidentyfikować człowieka w tym, co go stanowi, zgodnie więc z prawdą o
człowieku.
Z tego, co Pan Profesor mówi wynikałoby, iż pola
polityczne i społeczne są dla katolika
tożsame. Stanowi je ten obszar działalności człowieka, który jest wspólnotowy i
który dotyka wprost tego, co nazywamy prawdą o człowieku; tego, co mu służy
jako osobie lub w niego, jako w osobę, godzi. Katolik będzie tu więc
przeciwstawiał się forsowaniu jakichś ideologicznych celów, występował
przeciwko temu, co stanowi tylko czyjeś (nawet gdy jest to całe społeczeństwo)
interesy materialne, a co może godzić w nasze człowieczeństwo; przeciwko temu,
co nazywane jest pragmatyzmem, a co wcale nie służy osobowemu rozwojowi
człowieka itp. Można by zatem powiedzieć, że katolika interesuje zawsze przede
wszystkim moralny aspekt każdego społecznego i politycznego problemu.
– Ta tożsamość występuje w
społecznych propozycjach Kościoła. Nie ma tej tożsamości w aktualnie
realizowanych w świecie działaniach społecznych i politycznych. Polityka wciąż
daje się rozpoznawać jako wyraźna pedagogika, skłaniająca do określonego
rozumienia człowieka. Obserwujemy zarazem wysiłek, aby działanie społeczne
wynikało z polityki. Sądzę, że zależność powinna być inna: z teorii człowieka
ma wynikać działalność i polityczna, i społeczna. Nie sądzę też, że te dwa pola
są dla katolika tożsame. Tożsame jest źródło, a mianowicie rozumienie człowieka.
Owszem powinniśmy dążyć do ustalenia
prawdy o człowieku. Nie jest to tylko obowiązek katolików. Jest to obowiązek
wszystkich ludzi, którzy powinni zabiegać o prawdę, tzn. o zgodność rozumienia
człowieka z rzeczywistym człowiekiem. Ta prawda zmniejszy tzw. nastawienie pragmatyczne,
tzn. zabieganie wyłącznie o skutek działań. Osiąganie skutku za wszelką cenę
usuwa uczciwość. I wydaje się, że nieuczciwość w odniesieniach międzyludzkich
jest źródłem kryzysów moralnych, ekonomicznych, społecznych, nawet politycznych
w całym świecie.
W ostatniej naszej rozmowie powiedział Pan Profesor,
że różnice między społecznym nauczaniem Kościoła a innymi koncepcjami
społecznymi mają źródło w rozumieniu człowieka. Zawarta w nauczaniu społecznym
Kościoła koncepcja człowieka zarysowana jest chyba najpełniej w Konstytucji
Duszpasterskiej Soboru Watykańskiego II „Gaudium et spes”. Czytamy tam między
innymi:
„Człowiek stanowiący jedność duszy i ciała
skupia w sobie dzięki swej cielesnej naturze elementy świata materialnego tak,
że przez niego dosięgają one swego szczytui wznoszą głos w dobrowolnym
chwaleniu Stwórcy. (...) Człowiek nie błądzi, jeżeli uważa się za wyższego od
rzeczy cielesnych, a nie tylko za cząstkę przyrody lub za anonimowy składnik
społeczności państwowej. Albowiem tym, co zawiera jego wnętrze, przerasta
człowiek cały świat rzeczy, a wraca do tych głębi, gdy zwraca się do swego
serca, gdzie oczekuje go Bóg, który bada serce, i gdzie on sam pod okiem
Boga decyduje o własnym losie. Tak więc
uznając w sobie duszę duchową i nieśmiertelną, nie daje się zwieść ułudną
fikcją wypływającą z fizycznych tylko i społecznych warunków, lecz przeciwnie,
dosięga samej prawdziwej istoty rzeczy”[3].
W
tej samej Konstytucji czytamy również, iż:
„Człowiek (...) z głębi swej natury jest
istotą społeczną, toteż bez stosunków z innymi ludźmi nie może ani żyć, ani
rozwinąć swoich uzdolnień”[4].
Czy
mógłby Pan Profesor rozwinąć bardziej te myśli odpowiadając zarazem na pytanie
- jaką wizję człowieka prezentuje Kościół?
– Aktualnie, w okresie dominowania
redukcjonistycznej koncepcji człowieka, utożsamianego tylko ze świadomością i
wolnością, niezwykle ważne jest w Gaudium et spes podkreślenie, że człowiek
jest jednością duszy i ciała. Ciało skupia elementy świata materialnego, lecz
nie jest jego częścią. Dusza jest duchowa i nieśmiertelna, a zarazem rozumna,
skoro odczytuje istoty rzeczy. Ta koncepcja wyjaśnia podstawy kompetencji
człowieka w podejmowaniu spraw świata i spraw duchowych. Zarazem czyni czymś zrozumiałym przysługującą człowiekowi nieśmiertelność duszy.
Jeżeli tak jest, to czymś doniosłym staje się przygotowanie duszy, już tu na
ziemi, do pełnych kontaktów z Bogiem po
śmierci człowieka. Wiemy bowiem, że cały człowiek zmartwychwstanie po Sądzie
Ostatecznym jako dusza i ciało. Ta koncepcja jest więc zgodna z prawdą o zmartwychwstaniu
człowieka. Nie jest zgodna z tą prawdą teoria, że człowiek jest tylko sumą działań
świadomych i wolnych.
W tej realistycznej koncepcji
zarazem ważne jest podkreślenie, że człowiek ze swej natury szuka kontaktu z
innymi osobami, zarówno z ludźmi, jak i z Bogiem. W tym sensie jest istotą
społeczną. Te kontakty nawiązuje z racji swej bytowej struktury, a wtórnie
na mocy własnego wyboru. Można te kontakty nazwać relacjami. Człowiek więc
dzięki przejawiającemu się w nim istnieniu odnosi się do osób z miłością, wiarą
i nadzieją, a dzięki przypadłościom istoty realizuje poznanie intelektualne i
wolne decyzje. Inaczej mówiąc, może odnosić się z miłością do realnych osób i
może je poznawać. Istnienie osób jest więc pierwszym społecznym kontekstem
człowieka. Dodajmy tu, że więzi z ludźmi i ich chronienie wprowadza w humanizm.
Więzi z Bogiem wprowadzają w religię. Trzeba tylko dopowiedzieć, że w te więzi
Bóg wnosi swoje życie nadprzyrodzone i z tego względu religia ma źródło w Bogu.
Gdy tę więź z Bogiem nawiązujemy w Chrystusie, stajemy się Kościołem. Można
więc powiedzieć, że społeczna natura człowieka wyznacza humanizm i bezwzględną
potrzebę Kościoła. Bez Chrystusa bowiem nie można bezpośrednio połączyć się z Bogiem.
Z kolei bez osób, to znaczy bez ludzi i Boga, spotkanego w Chrystusie, nie
można realizować potrzebnych człowiekowi odniesień, doskonalących jego
społeczną naturę. Znaczy to, że człowiek musi rozwinąć i pogłębić swoje
uzdolnienia poznawcze i decyzyjne, swoje przeżycia i uczucia, by chronić nimi
więzi z osobami, do których kieruje go jego bytowa struktura.
Należy tu podkreślić, że w bytowej
strukturze człowieka są elementy pierwszorzędne
i drugorzędne. Te pierwszorzędne elementy to urealniający nas, stworzony
akt istnienia oraz istota, ukonstytuowana z duszy i z ciała. Drugorzędne lub
przypadłościowe elementy to możnościowa zdolność poznania i decyzji. Te
możnościowe uzdolnienia wymagają kształcenia. Trzeba nauczyć człowieka
prawidłowego rozpoznawania bytów, głównie osób, a następnie podejmowania
właściwych decyzji, nazywanych inaczej wyborem tego, co prawdziwe i dobre.
Ponieważ na drodze do prawidłowych rozumień pojawiają się wrażenia i
wyobrażenia, należy umieć posługiwać się nimi. Trzeba też wiedzieć, że
powiązanie sfery uczuciowej z wyobrażeniami jest naturą uczuć. Jeżeli tak jest,
to nie wolno utożsamiać uczucia miłości z samą w sobie miłością jako relacją
osobową. Trzeba też dowiedzieć się, że wolny wybór nie jest niezależnością od
czegokolwiek, lecz świadomym skierowaniem się do prawdy jako dobra, najbardziej
odpowiadającego człowiekowi. Taką właśnie wspaniałą wizję człowieka prezentuje
Kościół.
Zarysowując tę wizję ukazał Pan Profesor całe jej
bogactwo, dotknął wielu tematów, które znajdujemy właśnie w „Gaudium et spes”.
Może należałoby je przywołać i uwyraźnić w następnych naszych rozmowach.
Temat godności osoby ludzkiej jest rozpisany w
„Gaudium et spes” na zagadnienia godności rozumu i godności sumienia. Godność
rozumu wiązana jest tu z prawdą i mądrością. Człowiek, według tej Konstytucji,
zawsze szukał prawdy i znajdował ją, ponieważ umysł jego „nie jest zacieśniony
do samych zjawisk, lecz może z prawdziwą pewnością ująć rzeczywistość
poznawalną, mimo tego, że w następstwie grzechu jest częściowo przyciemniony i
osłabiony”[5].
Natura
intelektualna człowieka, jak zwraca na to uwagę „Gaudium et spes”, udoskonala
się i powinna doznać udoskonalenia przez mądrość, „która umysł człowieka
łagodnie pociąga ku poszukiwaniu i umiłowaniu tego, co prawdziwe i dobre”[6].
Człowiek potrzebuje takiej mądrości, jak uczy nas Konstytucja „by wszystkie
rzeczy nowe, jakie (...) odkrywa, czyniła bardziej ludzkimi”[7].
Czy
zatem w świetle „Gaudium et spes”, jednym z istotnych czynników godności
człowieka nie jest potrzeba mądrości? Czy nauczenie nas mądrości nie jest jednym
z zadań nauczania społecznego Kościoła?
–
W swoim ostatnim zdaniu wypowiedział Pan Doktor myśl, którą nieśmiało
formułuję w swoich tekstach z zakresu etyki. Uważam, że najpilniejsze, nawet w wychowaniu
dzieci, jest nauczanie mądrości. W literaturze zachodniej nazywa się to sapiencjalnym
rozwiązywaniem problemów (od łac. słowa sapientia,
czyli mądrość). Ta tendencja sapiencjalna winna dominować w naszym przekazywaniu
społecznego nauczania Kościoła.
Mądrość nie jest jednym z istotnych
czynników godności, jednak tę godność najpełniej wyraża. Trzeba zarazem
posłużyć się mądrością, aby rozpoznać godność człowieka i zgodnie z nią postępować.
Może najpierw zauważmy, że w Gaudium
et spes, a także w innych dokumentach Kościoła, zawarte są twierdzenia
filozoficzne, często podane w formie skrótowej i bez ukazywania ich uzasadnień.
Filozofia bytu ukazuje drogę myślową do tych twierdzeń i zarazem argumenty, że
tak naprawdę jest. To znaczy np., że wyróżnia człowieka godność. Ze względu na
ludzką potrzebę uzasadnienia twierdzeń potrzebne są nasze rozmowy.
Godność jest bardzo specyficzną
cechą człowieka. Jej przyczyną wewnętrzną jest bytowe wyposażenie osoby.
Konstytuuje bowiem osobę, urealniając ją,, tylko dla niej stworzone istnienie
oraz intelektualność, nazywana też rozumnością, wywołana przez to istnienie w
istocie osoby. Istnienie i intelektualność lub intelekt, który jest podmiotem
rozumienia rzeczywistości, stanowią osobę. Przyczyną zewnętrzną godności jest
inny rozumny człowiek, który to istnienie i intelektualność umie rozpoznać, głosić
ją i zgodnie z nią postępować. Ten ktoś inny dokonał bowiem porównania osoby z
innymi bytami jednostkowymi i zauważył, że wśród samodzielnych bytów tylko
osoby są rozumne, a ponadto wolne. Zajmują więc wyjątkową pozycję wśród bytów.
Ten wyjątkowy status osoby, rozpoznany przez porównanie osób ze zwierzętami i
roślinami, ta wyjątkowa więc pozycja jest godnością. Nazywa się ją cechą
aksjologiczną osoby, gdyż rozpoznaną przez porównanie.
Mądrość jest umiejętnością ujmowania
bytów z pozycji zarazem prawdy i dobra. Znaczy to, że nasz intelekt zaleca więź
tylko z tym bytem, który wywołuje dobre skutki. Byt wywołujący dobre skutki
jest przyczyną. Można więc także powiedzieć, że mądrość jest ujmowaniem skutku
z właściwą przyczyną. Jest to wszystko ogromnie ważne w dziedzinie działania i
postępowania. Nie należy bowiem wiązać się z każdym atrakcyjnym bytem,
wyjaśnieniem lub teorią, lecz z tymi, które służą człowiekowi, chroniąc go
swymi dobrymi skutkami. Już dziecko musi wiedzieć, że np. narkotyki i alkohol
powodują skutki niszczące. Takie też skutki w dziedzinie intelektualnej
wywołują niektóre teorie, np. ateizm, fałszujący prawdę o rzeczywistości.
Podejmijmy przez chwilę temat prawdy
i dobra, gdyż tak ważne jest ich rozumienie w zagadnieniu mądrości. Filozof
bytu rozumie przez prawdę sam byt, który udostępnia się innemu bytowi,
wywołując wiarę jako zaufanie do wszystkiego, co przez tę więź w nas wywoła.
Dobrem nazywamy byt, który wybieramy i z którym się wiążemy dlatego właśnie, że
kontakt z nim chroni nas, zgodnie z naszym do niego zaufaniem. Mądrość jest
właśnie korzystaniem z obu tych aspektów bytu. Można tu i należy dopowiedzieć,
że mądrości uczą nas same byty, sama dobrze rozpoznawana rzeczywistość, gdy
nauczy nas takiego z nią kontaktu człowiek dobry i mądry. Nie uczą tego teorie
ani instytucje. Ważne jest więc, w przekazywaniu społecznego nauczania
Kościoła, kontaktowanie ludzi z osobami: z innymi ludźmi i z Bogiem. Należy z
całą mocą podkreślić, że uczenie mądrości jest dziś pilnym zadaniem wszystkich,
którzy nauczają, a przede wszystkim tych, którzy przekazują społeczne nauczanie
Kościoła. I chyba w wysokim stopniu dotyczy to nauczających.
W Konstytucji Duszpasterskiej „Gaudium et spes”
czytamy między innymi:
„W
głębi sumienia człowiek odkrywa prawo, którego sam sobie nie nakłada, lecz
któremu winien być posłuszny i którego głos wzywający go zawsze tam, gdzie
potrzeba, do miłowania i czynienia dobra, a unikania zła, rozbrzmiewa w sercu
nakazem: czyń to, tamtego unikaj. Człowiek bowiem ma w swym sercu wypisane
przez Boga prawo, wobec którego posłuszeństwo stanowi o jego godności i według
którego będzie sądzony. Sumienie jest najtajniejszym ośrodkiem i sanktuarium
człowieka, gdzie przebywa on sam z Bogiem, którego głos w jego wnętrzu
rozbrzmiewa”[8].
Myśl
tu zawarta, wpisana w podstawy nauczania społecznego Kościoła, określa rolę
sumienia w kształtowaniu godności osobowej człowieka. Pojawia się tu również
problematyka serca jako problematyka związana z moralnym życiem człowieka.
Czy mógłby Pan Profesor ukazać pełną formułę
tej myśli?
– Zacznijmy może od krótkiej
historii tematu sumienia, gdyż pozwoli ona na zrozumienie dziś stawianych
akcentów. Najpierw Sokrates uważał, że jest w nas swoisty głos, który nazwał dajmonionem,
kierujący nas do zachowań właściwych. Te zachowania nazwał cnotą. Z kolei ten
swoisty głos wewnętrzny przypomina nam dziś określane sumienie. św. Augustyn mówił o wewnętrznym nauczycielu
i sugerował, że jest to Bóg przebywający w naszym wnętrzu. Piotr Abelard
sądził, że o naszym skierowaniu do dobra decyduje intencja. św. Tomasz odróżnił nadprzyrodzone w
nas działanie Boga od działań, których my jesteśmy autorami. Przez sumienie
rozumiał praktyczny sąd intelektu, kierujący wolę do bytu jako dobra. Dzięki
oddziaływaniu intelektu na wolę nabywa ona sprawności reagowania pomijającego
zło. Tę sprawność woli zaczęto nazywać sumieniem. Z czasem przyznano woli samodzielność
w kierowaniu się do dobra i pomijano jej więź z informującym ją intelektem.
Dziś wiemy, że wola jest władzą bierną i musi być aktywizowana do działania
przez intelekt. Sumieniem nazywamy więc otwieranie się woli na byt, który
intelekt ukazuje jako dobro. Oderwanie woli od intelektu wprowadza w tzw.
woluntaryzm, który grozi zakwestionowaniem rozumnych działań człowieka. Współpracę
intelektu z wolą nazywamy intelektualizmem, który nie jest racjonalizmem,
wykluczającym z kolei rolę woli, a nawet uczuć w podejmowaniu decyzji.
Jan Paweł II w swoim wykładzie
teorii sumienia nawiązuje do tematu serca i obecności Boga w sumieniu. Korzysta
jak gdyby z całej historii zagadnienia i z różnych języków, aby rozumieli go słuchacze
o różnych tradycjach filozoficznych. W przemówieniu do młodzieży przed Kościołem
św. Anny w Warszawie w 1979 roku powiedział, że serce w języku biblijnym
oznacza ludzkie duchowe wnętrze, oznacza w szczególności sumienie. Człowieka
więc trzeba mierzyć miarą sumienia, miarą ducha, który jest otwarty ku Bogu
(...) Tylko Duch święty może go
zapełnić[9].
Jan Paweł II uważa więc sumienie za
duchowe wnętrze człowieka, w którym może przebywać Bóg. Bóg jednak nie
zastępuje tu ludzkiego intelektu i nie aktywizuje woli do każdego działania.
Duch święty bowiem wnosi swoje
nadprzyrodzone dary. W naturalnym porządku sami musimy rozpoznać dobro i do
niego się skierować. W zacytowanym przez Pana Doktora tekście z Gaudium et spes, a ta Konstytucja
powstała pod dużym wpływem kard. Karola Wojtyły, czytamy, że w głębi sumienia
znajdujemy nakaz miłowania i czynienia dobra. Według tego tekstu, sumienie jest
tylko miejscem, w którym człowiek spotyka Boga. Bóg tam przychodzi, gdy
przyjmiemy sakrament chrztu. Bóg kontaktuje się z nami przez udzielane nam
cnoty wlane i dary Ducha świętego.
I cnoty, i dary funkcjonują w intelekcie
i w woli. Sam Bóg przebywa w istocie naszej osoby.
Według nauczania papieża i Soboru
sumienie, nazywane też sercem, nie jest wyłącznie podstawą uczuć, co głosi dziś
Hildebrandt w upowszechnianej książce pt. Serce[10]. Uczucia bowiem należą do cielesnej
sfery człowieka i stanowią relacje między dobrem cielesnym, lub tylko wyobrażeniem
tego dobra, i sferą pożądawczą w człowieku. Serce natomiast, według św.
Tomasza, jest w nas pierwszym słowem, które powoduje nasze kierowanie się
miłością i wiarą do oddziałującej na nas osoby.
Może kiedyś wrócimy jeszcze do tematu serca i uczuć, gdyż
wyjaśniony jest w nim, tak ważny dla naszej społecznej aktywności,
skomplikowany mechanizm odnoszenia się człowieka do otaczającego go świata.
Teraz chciałbym jeszcze zapytać o to prawo, które człowiek odkrywa w głębi
swojego sumienia. Czy chodzi tu o prawo naturalne?
– Bałbym się wiązania tematu sumienia
i prawa naturalnego ze stosowanymi dziś podziałami prawa. Jeżeli sumienie jest głos
wzywający (...) do miłowania i czynienia dobra, a unikania zła[11], to chodzi tu o więź w człowieku między intelektem i wolą,
które są władzami, przejawiającymi istotę człowieka. W Konstytucji po
prostu podkreśla się, że kierowanie się do dobra jest właściwym i naturalnym
zachowaniem się człowieka. Związanie tego w Konstytucji z godnością
osoby wskazuje, że akceptowanie tego kim jesteśmy, jest poważnym zachowaniem
się człowieka.
Problematyka wolności człowieka, tak dziś modna,
stanowi ważny element podstaw nauczania społecznego Kościoła. W Konstytucji Duszpasterskiej
„Gaudium et spes” związana jest z zagadnieniem godności osobowej człowieka,
która wymaga, „aby działał on ze świadomego i wolnego wyboru”, by „Stworzyciela
swego szukał z własnej ochoty, i Jego się trzymając, dobrowolnie dochodził do
pełnej i błogosławionej doskonałości.”
Nauczanie
społeczne Kościoła odrzuca takie rozumienie wolności, w którym uznaje się ją za
swobodę „czynienia wszystkiego, jeśli tylko się podoba, w tym także zła”,
uznając iż prawdziwa wolność to „szczególny znak obrazu Bożego w człowieku”[12].
Takie
rozumienie wolności jest jednak nie do przyjęcia dla wielu współczesnych,
którzy mówią, iż ujmuje ono tylko pewną postać niewoli. Skąd to nieporozumienie?
– Każde nieporozumienie ma
źródło w niedokładności ujęć. Aby ich
uniknąć, przypomnijmy określenie wolności, wypracowane przez św. Tomasza z
Akwinu. Podaje on, że wolność jest tym samym, co bycie autorem lub podmiotem
swych działań, jednak działań nie jakichkolwiek, lecz tych, którymi wiążemy się
z prawdą i dobrem. Krótko więc mówiąc: wolność jest wiernością prawdzie i dobru.
Jest to głęboko przekonujące ujęcie. Gdyby podkreśliło się tylko autorstwo
działań, człowiek musiałby wiązać się ze wszystkim, co spotkał. To właśnie
uzależniałoby go od wszystkich bytów zarazem. Nawiązując do tego akcentu,
niektórzy filozofowie akcentowali eliminację w wyborze bytów i rozumieli przez
wolność właśnie zdolność wyboru. Naraża to jednak człowieka na niekompetentny
wybór. Inni teoretycy wprowadzili więc odróżnienie wolności od czegoś i do
czegoś. Ta wolność od czegoś zmniejszała zespół przedmiotów wyboru.
Uważali, że człowiek wybiera tylko niektóre byty i na tym polega jego wolność.
Nie dopowiedzieli jednak, że należy wybierać nie wszystko z tego, co można
wybrać, lecz tylko to, co prawdziwe i dobre. Nie kontynuując tych odróżnień,
kolejni filozofowie utożsamili wolność z całkowitą niezależnością człowieka od
czegokolwiek. Miało to źródło już w koncepcji człowieka, utożsamionego ze
świadomością i wolnością. Uważano, że myślenie o czymś lub wiązanie się z czymś
już ogranicza świadomość i wolność człowieka. Okazuje się, że rozumienie
wolności zależy od przyjętej koncepcji człowieka. W ujęciu św. Tomasza wolność
nie jest istotą człowieka, lecz zachowaniem się jego władz, wspartych na tej
istocie. Nieporozumienia więc w temacie wolności wynikają z niedokładnie sformułowanych
koncepcji człowieka.
Owszem, człowiek według antropologii
św. Tomasza jest świadomy i wolny. Jednak nie tylko w tym wyraża się jako
osoba. Wyraża osobę przede wszystkim miłość i wiara jako relacje osobowe,
wyzwalane przez przejawy istnienia osób. Działania świadome i wolne,
podmiotowane przez intelekt i wolę mają na celu chronienie powiązań przez
miłość i wiarę, zarazem z nadzieją, że takie powiązania będą trwały. Mieści się
w tym stwierdzeniu teza, przytoczonego tekstu z Gaudium et spes, by
człowiek z własnej ochoty i dobrowolnie kierował się także do Boga, gdyż
to kierowanie się ma źródło w chroniących nas, świadomych i wolnych działaniach
intelektu i woli.
Należy tu dodać, że w historii
problemu wolności podawano jeszcze inne jej rozumienia. Najwięcej wypracowano
ich w okresie renesansu. Utożsamiano wolność z naszym podobieństwem do Boga, z
naszą zdolnością do twórczej pracy, z posiadaniem intelektu pozwalającego poznawać
wszystkie byty, a więc swoiście przejmować je w siebie. Uważano też, że wolność
jest zajmowaniem przez człowieka centralnego miejsca w kosmosie, że jest ona
skutkiem Wcielenia Syna Bożego lub że jest tym samym, co nieśmiertelność,
zarazem stanowiąca podstawę godności. Wiązano więc wolność z godnością
człowieka i, bardzo często, z uczuciem miłości. Dziś, może z różnych powodów,
oburza ludzi ich podobieństwo do Boga. Znamy bowiem nieprecyzyjną teorię, według
której wiedzę o Bogu utożsamia się z wiarą. Tej wiary nie chcą dla swych dzieci
niektórzy rodzice. Myślę, że podlegają egzystencjalistycznej teorii, według
której wolność jest absolutną niezależnością, nawet od wiedzy. Taka koncepcja
wolności bardziej wprowadza w ignorancję niż niezależność. W tej koncepcji
wyklucza się miłość. Nie powoduje zniewolenia pełna i precyzyjna wiedza. Wiedza
jest źródłem chronienia lub niszczenia relacji osobowych, które zawsze są
szansą człowieka, a nie jego zniewoleniem. Ta wiedza uwalnia także od nieporozumień.
A jak skomentowałby Pan Profesor powiedzenie, iż wolność
to zawsze tylko możliwość wyboru pomiędzy oddaniem się w niewolę dobru lub złu?
– Więź z dobrem jest naturalnym dla
człowieka sytuowaniem się wśród bytów i
osób. Nie ma więzi ze złem, gdyż zło nie istnieje jako byt. Jest tylko
pomijaniem lub zaniedbaniem kierowania się do właściwego osobom, bytowego
kontaktu. Ten kontakt często nazywam domem człowieka. Tzw. wybór zła jest tylko
dziecięcą ucieczką w fikcyjny świat wyobrażeń.
André Frossard w swych rozmowach z Janem Pawłem II pt.
„Nie lękajcie się” określił liberalizm i kolektywizm jako dwie nieprawości.
Liberalizm, jego zdaniem, ułatwia produkcję bogactw, ale na ogół grzeszy
przeciwko sprawiedliwości; kolektywizm, pragnąc wyrównać nierówność utwierdza
je i pogłębia (tylko że w innym porządku społecznym), a zarazem uciska wolność.
Po dokonaniu takiej charakterystyki zapytał papieża, czy Ewangelia jest trzecią
drogą[13].
Jan Paweł II powiedział wtedy:
„Ewangelia nie jest ideologią. (...) Ewangelia
jest <inną> drogą. Niemniej ta droga jest przeznaczona również dla
człowieka. Na gruncie prawdy o człowieku, jaką wyznaje, Ewangelia wiedzie stale
spór z ideologiami, które za wszelką cenę chcą być od niej silniejsze i
bardziej wpływowe. Przy pomocy <środków bogatych>, w znacznej mierze im
się to udaje. Ewangelia jest słowem Chrystusa, który głosił i stosował
<środki ubogie>. Przy pomocy tych środków Ewangelia nie przestaje być
nawet tam, gdzie jej głos zdaje się nie docierać. Nie przestaje być drogą,
której nie jest <obca> żadna ludzka droga. A kiedy <wielkie>i
potężne drogi, na które wprowadziły ludzkość ideologie, okazują się bezdrożem –
wówczas droga ta zawsze czeka”[14].
Czy mógłby Pan Profesor skomentować słowa Jana
Pawła II?
– Najszlachetniejszymi zachowaniami
człowieka są te, które wypływają z miłości. Człowiek jednak wciąż usiłuje
kierować się innym motywem i z tego względu decyduje się na liberalizm lub kolektywizm.
Szuka więc bardziej swoich korzyści niż dobra drugiego człowieka. Istotą miłości
jest dobro drugiego człowieka i ustawienie na drugim miejscu własnego dobra.
Ewangelia jest propozycją kierowania
się we wszystkim miłością i objawia nieskończoną miłość Boga. Zresztą Bóg jest
miłością. Ewangelia wobec tego jest propozycją kierowania się rzeczywistością,
w której najdoskonalsze są osoby i miłość jako godne zachowanie osób. Jeżeli
chcemy działać zgodnie z rzeczywistością, to Ewangelia nie jest alternatywą dla
człowieka. Nie można wybierać między ideologią i rzeczywistością. Ideologia
bowiem jest tylko teorią celów, wybranych przez ludzi z motywu użyteczności.
Użyteczność wynika z celów bliższych, aktualnie cenionych przez ludzi, jednak
nie uzgodnionych z rzeczywistością osób i z miłością. W najlepszym razie ideologie
dotyczą jakiegoś działania szczegółowego z grupy uczynków miłosiernych i,
zgodnie z naszymi odróżnieniami, należą do porządku pokuty i zadośćuczynienia.
Nie wyrażają pełnej perspektywy i losu człowieka. Powstają też często z powodu
sprzeciwu wobec rzeczywistości, a tym samym wobec Ewangelii jako propozycji
kierowania się miłością. Ten sprzeciw może być nieuświadomiony. Zawsze jednak
ideologia, jak już mówiliśmy, skłania do uznania twierdzeń, a nie bytów, i z
tego względu jest uboższa niż pełne odczytanie rzeczywistości. Zawsze zresztą
konsultuje swoje tezy z ekonomiką i eschatologią. Rzadko opiera się na
poprawnie filozoficznym odczytaniu rzeczywistości, a głównie człowieka. Zawsze
w niej decyduje o tezach przekonanie człowieka lub grupy społecznej.
Najbardziej obiektywną decyzję wyznacza rzeczywistość. Ewangeliczny zapis tej
rzeczywistości, a w niej wyjątkowość osób i miłości, nie podlega dyskusji.
Chyba w tym sensie Ojciec święty
uważa Ewangelię za drogę, która ogarnia każdą ludzką drogę.
To prawda, że ideologie często chcą
być silniejsze i bardziej wpływowe od Ewangelii. Często też wbudowują Ewangelię
w swoje tezy, co nazywa się dziś manipulacją. Tej manipulacji nie uniknęły
niekiedy także chrześcijańskie ideologie. Aby ich uniknąć, właśnie potrzebne
jest nieomylne Magisterium Kościoła, przywołujące nas do osób i do odnoszenia
się do nich z miłością. W naszych czasach, głównie w odniesieniu do problematyki
korzeni Europy, staje się oczywiste, że bez Chrystusa i Jego Ewangelii grozi
nam zniszczenie świata i wszystkiego, co dobre.
Z
tego, co Pan Profesor mówi wynika, iż katolicy powinni odrzucić wszelkie
ideologie, że wszystkie potrzebne im wskazówki mogą znaleźć w chrześcijaństwie.
Ma ono jednak różne oblicza. Na jego gruncie powstają różne doktryny, także
doktryny społeczne i polityczne. Czy nie mamy tu już do czynienia z pewną
ideologizacją chrześcijaństwa? Czy ideologizacja taka jest do uniknięcia?
– Ideologizacja jest zawsze
przewagą subiektywizmu. Opiera się bowiem na woli jednostek. Nie powinna
pojawiać się w chrześcijaństwie. Są jednak w chrześcijaństwie różne teologie,
które zależą od filozoficznego rozumienia rzeczywistości, a w niej głównie
osób. Poprawne rozumienie rzeczywistości zbliża filozofię i kieruje ku jednej
drodze. Ta droga, wyznaczona bezbłędnym myśleniem o rozpoznanych bytach i o
objawionym Bogu, jest właściwą drogą do dobra indywidualnego i społecznego,
gdyż jest ono w miłości służbą osobom.
Papież Jan XXIII wprowadził w nauczanie społeczne
Kościoła następującą definicję dobra wspólnego:
„[Jest
to] całokształt takich warunków życia społecznego, w jakich ludzie mogą pełniej
i szybciej osiągnąć swą własną doskonałość[15]”.
Stwierdził też, iż dobro wspólne „dotyczy
całego człowieka, to znaczy, zarówno jego potrzeb ciała jak i duszy”[16].
Jan Paweł II przypomina zaś, że Kościół zawsze
uczył obowiązku działania dla dobra wspólnego, „przez to samo starał się wychowywać
dobrych obywateli w każdym państwie”[17].
Czy mógłby Pan Profesor powiedzieć coś więcej
o dobru wspólnym? Jakie są tu nasze obowiązki w świetle nauczania społecznego
Kościoła?
– Jeżeli dobrem wspólnym są potrzeby
duszy i ciała człowieka, to można powiedzieć, że dobro wspólne wyznacza sama
osoba ludzka swą bytową strukturą. Można też doprecyzować to ujęcie w tym
sensie, że dobrem wspólnym są osoby jako cel, zadanie, zarazem jako przedmiot wyznaczający
odniesienia do niego. Te odniesienia stanowią warunek życia społecznego, pozwalając
osobom osiągnąć pełniej i szybciej własną doskonałość. Jest to filozoficzna
formuła dobra wspólnego, zgodna z pozycją osób wśród bytów.
Za dobro wspólne uważa się niekiedy
zespół powszechnie akceptowanych środków
do osiągnięcia wybranego celu. Jest to najczęściej spotykane rozumienie
dobra wspólnego. Zasadność tych środków i ich wartość, a więc wartość dobra
wspólnego, określa cel. Powstaje problem trafnego określenia celu. Zresztą cel
jest konstrukcją myślową i pozostaje w intelekcie. Na zewnątrz intelektu są
byty. Do nich powinniśmy się kierować. Byty powinny być dobrem wspólnym. Trafne
więc okazuje się stwierdzenie, że dobrem wspólnym są osoby, wyznaczające swą
bytową strukturą wszystkie do nich odniesienia, realne i myślne, jednostkowe i
społeczne, zawsze motywowane miłością.
Nie zawsze jasno rysuje się nam
dobro wspólne. Nie zawsze też jasne są sposoby jego realizowania. Wynika to ze
stosowania skrótów w drodze do koncepcji dobra wspólnego. Do jego określenia i
realizowania trzeba iść drogą od teorii rzeczywistości, poprzez teorię
człowieka i jego relacji, po etykę i pedagogikę. Zjawi się nam wtedy, w całej
pełni i blasku, osoba. Ona właśnie jest dobrem wspólnym, wyznaczającym
działania, które służą dobru osoby. A służba z czcią dobru osoby jest miłością.
Miłość więc jest podstawowym sposobem realizowania dobra wspólnego.
Dopowiedzmy już tylko, że kierując
się miłością w służbie osobom realizujemy najgłębiej Ewangelię, która
zobowiązuje nas do miłości Boga i bliźniego. Realizowanie tego zobowiązania jest
główną treścią społecznego nauczania Kościoła. Wiemy, że aby je realizować,
musimy nasze myślenie i decyzje wbudować w moralną świętość, tzn. w pełni
ludzkie działania, w których zarazem przejawiają się owoce darów Ducha świętego, ujawniające przebywanie w
istocie człowieka Osób Trójcy świętej.
Dobrem wspólnym są więc wszystkie osoby: Bóg i ludzie.
Służymy zatem temu dobru, gdy służymy Bogu, gdy chronimy osoby ludzkie i
stwarzamy wszechstronne warunki do ich pełnego rozwoju. Dobro wspólne ma więc
przede wszystkim wymiar religijny i moralny. I to jest najważniejsza
perspektywa naszej społecznej i politycznej aktywności.
– Ten wymiar moralny ma nie tyle
dobro wspólne, ile sposoby realizowania go. Samo to dobro jest osobą, a raczej
osoba jest tym dobrem wspólnym. Odniesienia do niej są zawsze moralne, gdyż ten
walor posiadają wszystkie relacje osobowe i te odniesienia poznawcze i
decyzyjne, które chronią relacje osobowe, a tym samym osoby. Kierując się do
takiego dobra wspólnego budujemy dom człowieka, którym są osoby.
Papież Jan Paweł II w encyklice „Dives in
misericordia” stwierdza między innymi:
„Doświadczenie
przeszłości i współczesności wskazuje na to, że sprawiedliwość sama nie
wystarcza, że - co więcej - może doprowadzić do zaprzeczenia i zniweczenia
siebie samej, jeśli nie dopuści się do kształtowania życia ludzkiego w różnych
jego wymiarach owej głębszej mocy, jaką jest miłość”[18].
Fakt,
iż nasze życie nie jest kształtowane przez miłość powoduje, zdaniem papieża,
upadek moralności, „upadek wielu podstawowych wartości, które stanowią
niewątpliwe dobro nie tylko chrześcijańskiej, ale po prostu ludzkiej moralności,
kultury moralnej – takich, jak poszanowanie dla życia i to już od chwili poczęcia,
poszanowania dla małżeństwa i jego
jedności nierozerwalnej, dla stałości rodziny”[19].
Mówiąc
o kryzysie moralnym, Jan Paweł II mówi o permisywizmie, kryzysie prawdy w stosunkach międzyludzkich, braku odpowiedzialności
za słowo, utylitarnym stosunku do człowieka, utracie poczucia prawdziwego dobra
wspólnego, desakralizacji, która przeradza się w dehumanizację. Nauczanie
społeczne Kościoła wiąże więc sprawiedliwość
z miłością, mówi o prymacie wartości moralnych we wszystkich sferach
naszego życia.
Czy
mógłby Pan Profesor scharakteryzować bliżej wszystkie występujące tu
zależności?
– Myśl papieża w encyklice o
miłosierdziu jest niezwykle jasna i
prosta, zarazem przejmująca. Okazuje się bowiem, że zaniedbanie miłości lub jej
wykluczenie z zespołu motywów naszego działania, powoduje zaprzeczenie i
zniszczenie nie tylko ludzkiej moralności, lecz także podstawowych powiązań z
osobami. Wykluczenie bowiem miłości niszczy sprawiedliwość, kwestionuje życie,
uniemożliwia zawieranie małżeństw, trwanie rodziny, wyklucza prawdę, zwalnia z
odpowiedzialności, niszczy humanizm i religię. Niszczy cały ludzki świat.
Zmniejsza troskę o świat przyrody. Zagraża bezpieczeństwu ziemi. Jest więc
nieszczęściem ludzi i świata. Widać jasno, jak ważna jest miłość. Jest ona
główną propozycją Ewangelii. Jeżeli tak jest, to jakże doniosłym dla człowieka
przesłaniem jest Ewangelia. Bóg nieustannie prosi nas o miłość do osób. Sam, w
Osobie Chrystusa, staje w jej obronie. Nie ma więc żadnych podstaw, aby odrzucić
Ewangelię. Jest ona przesłaniem głęboko humanistycznym. A ponieważ głosi ją
Bóg, to także dlatego nie należy jej odrzucać. Sojusz i przymierze z Bogiem są
wzmocnieniem człowieka. Zrozumienie tego wymaga jednak głębokiego umiłowania
prawdy.
Prawda jest otwarciem się każdego
bytu wobec innych bytów. Jest udostępnieniem tego, czym byt jest. Umożliwia
wiedzę o nim, odnoszenie się do niego jako dobra. Prawda umożliwia więc etykę,
która dzieje się w obszarze nadziei, jako dążenia do pozostawania w miłości i
wierze. Prawda bowiem wyznacza wiarę jako zaufanie do udostępniającego się nam
bytu. W jej obszarze dzieje się poznanie. Jest więc prawda podstawą wiary i
poznania. A to znaczy zaufanie do ludzi i do Boga, wiedzy o nich chroniącej
miłość. Może dlatego odsunięto dziś w naszej kulturze prawdę na dalsze miejsce;
dlatego że na niej wspiera się wiara i poznanie. Ogranicza się poznanie przez
dyskwalifikowanie metafizyki bytu i kwestionuje się wiarę w tendencjach
ateizujących. Pośrednio osłabia się lub zmienia moralność, gdy intelekt nie ukazuje
prawdy jako dobra. Niszczy się także nadzieję, którą uzasadnia się dziś głównie
teoriami Kanta, redukującego metafizykę i religię do prawniczo uzasadnionej
etyki.
Każde z wymienionych tu powiązań
miłości z takimi dziedzinami, jak sprawiedliwość, życie, małżeństwo, rodzina,
odpowiedzialność, humanizm, religia zasługuje na rozważenie i stanowi bogatą
problematykę. Z konieczności musi być w tym miejscu pominięte.
A jak, w takim kontekście, wygląda sprawiedliwość?
Miłość przecież jej nie zastępuje. Miłość tylko ją uzupełnia, czy mówiąc inaczej,
nadaje jej nowy kształt.
– W zespole podjętych tu
tematów jest to ważne zagadnienie. Sprawiedliwość przecież jest ważnym
elementem społecznego nauczania Kościoła, a Jan XXIII wymienia sprawiedliwość
wśród warunków pokoju. Owszem, miłość nie zastępuje sprawiedliwości. Jednak
według Jana Pawła II brak miłości w działaniach sprawiedliwych niszczy
sprawiedliwość. Myślę, że ta zaskakująca zależność jest zrozumiała z pozycji
osoby, która zarazem kieruje się miłością i sprawiedliwością. Gdy osobno
rozważamy sprawiedliwość i miłość, bez ich ugruntowania w osobie, może wydawać
się, że miłość przekształca sprawiedliwość. Nie przekształca jej, lecz tylko
pozwala ją stosować. Brak miłości naraża na pokusę postawienia własnego dobra
przed dobrem drugiej osoby. W tym sensie brak miłości niszczy sprawiedliwość.
Jan XXIII powiedział, iż światłem dla społecznego
nauczania Kościoła jest prawda, celem - sprawiedliwość, a główną siłą - miłość[20].
Wskazania nauczania społecznego Kościoła będą, zdaniem tego papieża, najpełniej
realizowana, gdy podejmie się w stosunku do młodych ludzi „całkowite wychowanie
chrześcijańskie”[21].
Ma to być wychowanie właśnie w prawdzie, sprawiedliwości i miłości.
Czy
mógłby Pan Profesor określić bliżej zasady takiego wychowania?
– Jeżeli według Jana XXIII
wychowanie chrześcijańskie jest wychowaniem w prawdzie, sprawiedliwości i
miłości, to jest ono naturą każdego wychowania. Nikt bowiem poważny i uczciwy
nie kwestionuje prawdy, sprawiedliwości i miłości. Jednak w tym określeniu
prawda, sprawiedliwość i miłość są swoiście klimatem, i z kolei skutkiem
wychowania. Chodzi bowiem o to, aby skłonić osoby wychowywane do kierowania się
prawdą, sprawiedliwością i miłością. Klimat i skutek nie kolidują z sobą, gdyż
np. aby nauczyć kogoś czytać, skłaniamy go do czytania, aby nauczyć zachowań
sprawiedliwych, skłaniamy do zachowań sprawiedliwych.
Zauważmy, że wychowanie jest sumą
czynności osoby wychowywanej, skłaniających do zachowań zgodnych z prawdą,
sprawiedliwością i miłością. Aby człowiek zdecydował się na takie zachowania
musi je zrozumieć i uznać. Wychowanie więc, w tzw. pedagogice ogólnej, polega
na usprawnieniu intelektu i woli człowieka w rozumieniu prawdy i w wyborze
dobra. W tzw. pedagogice szczegółowej trzeba nauczyć korzystania z tego, co prawdziwe i dobre w kulturze, a zarazem
pomijania tego, co fałszywe i złe. Obie pedagogiki jako nauki mogą podać zasady
zachowań. I właśnie prosi Pan o bliższe określenie zasad wychowania.
Jeżeli wychowanie jest sumą
czynności wychowawcy, skłaniających wychowanka, by nawiązał relacje z prawdą i
dobrem, to dotyczy ono człowieka. Wychowawca więc musi uzyskać filozoficzne
rozumienie człowieka. Z kolei musi poznać zasady wyboru działań chroniących
człowieka jako osobę. Oznacza to zapoznanie się z filozofią postępowania. Aby
człowiek chciał podejmować działania wiążące go z prawdą i dobrem, trzeba
nauczyć go rozumienia prawdy i wyboru dobra. Umiejętność motywowania prawdą
wyboru dobra, jest w człowieku mądrością. Głównym pryncypium wychowania jest
więc mądrość. Ponieważ podstawą mądrości jest intelekt reagujący na bytową
własność prawdy, drugą zasadą wychowania, obok mądrości, jest wiara, która
wiąże dwie osoby głębokim zaufaniem. Ponieważ człowiek musi wciąż podlegać
prawdzie, musi on kierować się cierpliwością stanowiącą trzecią zasadę
wychowania, doskonalącą wolę. Problem wiary odnosi nas do tematu Boga i otwiera
na wychowanie religijne. Intelekt i wola usprawniają się przez kontaktowanie
ich z bytami, o których informuje metafizyka bytu i teologia dogmatyczna. Dobre
wyobrażenia wyzwalają dobre uczucia. Wyobrażenia kształtuje w nas nauka języka
ojczystego, poprzez najpiękniejsze teksty. Myślę, że nie powinno tu także
zabraknąć lektury Psalmów. Dotyczy to wszystko pedagogiki ogólnej.
Jeżeli wychowanie szczegółowe polega
na korzystaniu z tego, co w kulturze prawdziwe i dobre, to trzeba z tej kultury
wybierać wzory zachowań prawdziwych i dobrych, a zarazem dzieła wyrażające
mądrość i prawdę. Może bowiem kultura zawierać dzieła wnoszące fałsz i zło.
Przed tymi zagrożeniami chroni nas mądrość i prawość. Zanim je uzyskamy,
wspomaga nas mądry i prawy wychowawca, gdy dzięki zaufaniu do niego i
cierpliwości zechcemy korzystać z jego doświadczenia. Aby korzystać z jego rad
musimy uzyskać postawę pokory. Pomijanie fałszu i zła wymaga umartwienia, tzn.
właśnie pomijania tego, co fałszywe i niszczące. Pokora jest zgodą intelektu na
przyjęcie prawdy. Umartwienie jest zgodą woli na przyjęcie tego, co słuszne,
nawet gdy pomijanie tego, co fascynuje sprawia cierpienie. Pokora przejawia się
w posłuszeństwie wynikającym z wiary w postaci zaufania. Umartwienie jest
sposobem wyboru i kieruje bardziej do osób niż do rzeczy. Takie zachowanie
nazywa się w ascetyce postawą ubóstwa. Nie chodzi tu o ubóstwo intelektualne,
lecz o przeciwstawienie się erudycjonizmowi na rzecz rozumienia, głównie tego,
że naszym dobrem są osoby. W korzystaniu z kultury wychowuje nas antropologia
filozoficzna i etyka. Wychowuje nas zarazem umiejętność kontemplacji, dzięki
której nasz intelekt rozumie, a nasza wola potwierdza, że trwają relacje
wiążące osoby.
Powtórzmy, że zasadami wychowania w
pedagogice ogólnej jest mądrość, wiara i cierpliwość. Tymi zasadami w pedagogice
szczegółowej są pokora, umartwienie, posłuszeństwo oraz postawa ubóstwa
umożliwiająca wybór tego, co najszlachetniejsze. Te zasady o tyle są skuteczne
o ile stosuje je wychowawca i osoba wychowywana. Można więc powiedzieć, że
wyjściowym i podstawowym pryncypium lub zasadą wychowania jest wprost osoba:
kochająca, mądra i prawa; kierująca się wiarą i cierpliwością; zarazem pokorna
i umiejąca wybierać; wierna osobom przez posłuszeństwo; ceniąca osoby dla ich
godności, przejawiającej się w mądrości.
Pan Profesor zarysował zasady całej pedagogiki. Jest
tu wiele problemów wymagających
omówienia, ale to już temat do
następnej rozmowy.
W
Konstytucji Duszpasterskiej „Gaudium et spes”
czytamy:
„Jeżeli krzewić będziemy na
ziemi w duchu Pana i wedle Jego zlecenia godność ludzką, wspólnotę braterską i
wolność, to znaczy wszystkie dobra natury oraz owoce naszej zapobiegliwości, to
odnajdziemy je potem na nowo, ale oczyszczone ze wszystkiego brudu,
rozświetlone i przemienione, gdy Chrystus odda Ojcu <wieczne i powszechne
królestwo: królestwo prawdy i życia, królestwo świętości i łaski, królestwo
sprawiedliwości, miłości i pokoju>. Na tej ziemi Królestwo obecne już jest w
tajemnicy; dokonanie zaś jego nastąpi z
przyjściem Pana”[22].
Wszelkie
zatem nasze działania społeczne, w świetle tej wypowiedzi Soboru,
podporządkowane są przede wszystkim i ostatecznie naszemu przyszłemu życiu. Czy
nie jest to zasadniczą myślą nauczania społecznego Kościoła?
– Jest to bardzo piękne
zagadnienie i prawie zaskakujące, co się dzieje, gdy nie myślimy do końca
prawdami Ewangelii. Sobór po prostu zwraca uwagę, że człowiek trwa dłużej niż
życie na ziemi, że jego los spełnia się w świecie, w którym realizuje się
miłość. Zapewnia ją Bóg. Przebywanie w warunkach kierowania się wyłącznie miłością
jest dla nas właśnie nową ziemią i nowym niebem. Można
powiedzieć, że wszystko jest przyporządkowane tak pomyślanemu nowemu życiu. Nie
wynika z tego zaniedbanie spraw tego świata, lecz wytężona praca, która przygotuje
nas do stanowienia braterskiej wspólnoty ze wszystkimi osobami, także więc z
Osobą Boga. Jednak ta wytężona praca nie powinna być realizowaniem jakichś
naszych nowych pomysłów, lecz trudnym przechodzeniem z nieporządku do porządku.
Powinna być prostowaniem, poplątanych przez nas, dróg do Boga. Można tę perspektywę wyjaśnić opinią
na temat aktualnych w Polsce przemian społecznych i politycznych. Według tej opinii
przechodzimy powoli do normalności z karkołomnych zniekształceń, wyznaczonych
planem działania na niekorzyść człowieka. Podobnie program cywilizacji miłości
jest powrotem do normalnego kierowania się miłością w życiu społecznym i
publicznym. Zaskakuje właśnie prostota tego faktu. Jesteśmy w programach
głęboko niesprawiedliwych, krzywdzących człowieka. Jednak przywykliśmy do doznawania
krzywd tak dalece, że wydaje się nam to naturalne. Niekiedy tematy katolickiej
nauki społecznej wywołują wrażenie projektu dostosowania się do programu
wyrządzania krzywdy ludziom. Tymczasem społeczne nauczania Kościoła jest nieustannym
przypominaniem nam, że normalnym stanem człowieka jest kierowanie się miłością,
troska o dobro innych osób, szanowanie ich godności, braterstwo. Nasz problem
polega na tym, że nie jesteśmy w stanie uwierzyć w realność takiego życia, że
przywykliśmy do uznawania za słuszne programu krzywdzenia ludzi. Ponadto
obciążenia laicyzmem i światowym ateizmem podważają nasze zaufanie do człowieka
i do realności Boga. Wiązanie losu z Bogiem wydaje nam się marzeniem, którego
nie można zrealizować. Jednak w Konstytucji Duszpasterskiej Gaudium et spes Sobór wyraźnie kieruje
nas do szerszej rzeczywistości niż tylko życie na ziemi. I chciałbym
dopowiedzieć, że uczciwe życie, przemieniające struktury niesprawiedliwe, nie
odnosi się do czegoś, co kiedyś nastąpi. To nasze przyszłe życie już tu się
zaczęło, już je realizujemy, gdy odnosimy się z miłością do Chrystusa i w ten
sposób trwamy w Kościele.
Wynika stąd, iż
podejmując jakiekolwiek działania społeczne, jeśli chcemy by były one
naprawdę skuteczne, rodzące prawdziwe –
a nie pozorne – dobro, musimy
odnosić je do Ewangelii, podporządkowywać jej nakazom i wyznaczać sobie te
cele, które postawił przed nami Chrystus. Nie wolno nam wspierać tu półprawd i
stosować półśrodków. Musimy być bezkompromisowi wobec zakłamania i zła nawet
wtedy, gdy rozum mówi nam, że przegramy. Musimy uwierzyć Chrystusowi, że prawda
i dobro zawsze, w ostatecznym rozrachunku, zwycięża.
– Zgadzam się z tym, co Pan Doktor
powiedział. Zarazem chcę zwrócić uwagę na mechanizm naszego zniekształcania, a
nawet zubożenia orędzia Ewangelii. Powiedział Pan Doktor, że nasze działania społeczne
mamy podporządkować nakazom Ewangelii. Termin nakaz przenosi treść
Ewangelii w porządek prawa, w którym zasadą orzeczeń prawnych jest dorzeczność,
a nie prawdziwość. Treść Ewangelii została swoiście zubożona. Tymczasem
Ewangelia zaprasza nas do pełniejszego i naprawdę ludzkiego życia, które
osiągamy, licząc się z dobrem i wolą ludzi, a także z wolą Boga. Zgodność
naszej woli z wolą Boga jest najczęściej powtarzaną definicją moralnej świętości
człowieka. Oczywiście, wola działa pod wpływem rozumień, przekazywanych jej
przez intelekt. Te rozumienia muszą być jednak odpowiedzialne, tzn. zgodne z
rzeczywistością Boga i ludzi. Gdy są zgodne z naszym lub czyimś prywatnym myśleniem, narażają nas
na niebezpieczeństwo manipulacji. Ważne jest więc realizowanie celów, które
określił Chrystus. Ważne jest zarazem, aby ich dowolnie nie interpretować. W
średniowieczu broniono się przed dowolną interpretacją pilnowaniem tego, by
odczytywać tekst lub czyjś przekaz, zgodnie z zawartą tam treścią. Nazywano to
poziomem sensów. Sens analogiczny polegał na ujmowaniu treści tekstu zgodnie z nową
ziemią i nowym niebem. Ten aspekt uwyraźnia Sobór w propozycji,
którą nazywamy społecznym nauczaniem Kościoła.
„Kościół - stwierdza Jan Paweł II - jest przekonany, że
praca stanowi podstawowy wymiar bytowania człowieka na ziemi”.
Praca ludzka jest tu rozumiana jako proces, poprzez który
człowiek i ludzkość „czynią sobie ziemię poddaną”, jako dobro człowieka, dobro
jego człowieczeństwa; dobro, przez które „człowiek nie tylko przekształca
przyrodę, dostosowując ją do swoich potrzeb, ale także urzeczywistnia siebie
jako człowieka, a także poniekąd bardziej <staje się człowiekiem>”[23].
Czy mógłby Pan
Profesor skomentować te słowa papieża?
– Należy pamiętać, że
encyklika Laborem exercens jest wskazaniem ascetycznym, co oznacza, że
Ojciec święty mówi o roli pracy w
dążeniach człowieka do Boga. Wskazuje wobec tego na skutki pracy w naszym życiu
moralnym i religijnym. Stwierdzenie, że praca jest podstawowym wymiarem
bytowania człowieka na ziemi oznacza, że nie można uniknąć pracy, że trzeba jak
najstaranniej ją wykonywać, że dominuje ona w naszym życiu. Powinniśmy wobec
tego tak z niej korzystać, by rozwijała w nas to wszystko, w czym ujawniamy
siebie jako człowieka. Ujawniając to, że jesteśmy ludźmi, funkcjonujemy w
świecie i wobec innych osób bardziej jako ludzie. W tym więc społecznym sensie
człowiek bardziej staje się człowiekiem, co może oznaczać, że korzysta ze swej
bytowej pozycji człowieka.
Nie można więc odczytywać encykliki
jako tekstu filozoficznego, w którym została przeprowadzona identyfikacja pracy
jako bytu. Nie zostało więc powiedziane, czym jest praca. Taką identyfikację
istoty pracy przeprowadza filozofia bytu. Tych fragmentów metafizycznych nie ma
w encyklice. Nie są one zresztą konieczne. Ale czytelnicy encykliki nie powinni
stwierdzeń ascetycznych lub pedagogicznych uważać za określenie, czym jest
praca. Raz jeszcze powtórzmy, że w Laborem exercens papież wskazuje na
rolę i skutki pracy. Ta rola i skutki pozwalają tylko na domyślanie się, co
papież rozumie przez pracę.
Zbierzmy ważniejsze akcenty na temat
pracy, zawarte w Laborem exercens: nie można uniknąć pracy, musimy ją
wykonywać; dominuje w naszym życiu; powinna pomagać w ujawnianiu naszych cech
ludzkich; powinna sprzyjać uzyskiwaniu tych sprawności, przez które człowiek
przejawia się jako człowiek. Wszystko to wskazuje, że według encykliki praca
jest sumą czynności, wywołujących ludzkie sprawności. Sprawność jest
udoskonaleniem podstawowych władz człowieka, takich jak intelekt i wola.
Inaczej mówiąc praca sprzyja w uzyskiwaniu cnót intelektualnych i moralnych. Te
cnoty stanowią ludzkie zachowania się człowieka, ujawniającego w tych cnotach
swą rozumną i wolną istotę. Praca jako zespół czynności jest z pozycji
filozoficznej identyfikacji sumą relacji, kierowanych przez człowieka do
realnej istoty drugiego człowieka. Tę realną istotę św. Tomasz nazywa
subsystencją. Znaczy to, że chodzi o istotę już współstanowiącą z istnieniem
człowieka, a więc pełną i właśnie realną, gdyż związaną z jego własnym,
urzeczywistniającym go aktem istnienia.
Ten akt istnienia przejawia się w realności człowieka, w jego otwieraniu
się wobec innych bytów, co nazywamy prawdą, i przejawia się w dobru, które jest
wywoływaniem zaakceptowania. Te przejawy istnienia wyzwalają odniesienia
osobowe, takie jak miłość, wiara i nadzieja. Wszystkie czynności władz,
zapodmiotowanych w istocie człowieka, są sposobami chronienia osób i ich
relacji osobowych. Możemy więc powiedzieć, że praca jest oddziaływaniem
człowieka na władze, przejawiające istotę drugiego człowieka i przez to
usprawnianiem ich, tzn. doskonaleniem czyjegoś intelektu i czyjejś woli. To
usprawnienie, nazywane mądrością, wiedzą, roztropnością w dziedzinie intelektu,
a sprawiedliwością, męstwem, umiarkowaniem i roztropnością praktyczną w
dziedzinie woli, skłania do chronienia relacji osobowych i osób. Najkrócej
mówiąc celem pracy lub osiąganym przez nią skutkiem jest właśnie ochrona osób i
relacji osobowych. Aby człowiek mógł przez tak rozumianą pracę uzyskać te
skutki, musi wytworzyć wiele dzieł zewnętrznych, takich jak teorie naukowe,
wytwory sztuki i techniki.
W publikacjach na temat pracy
spotykamy rozumienie pracy jako tylko wytwarzania dzieł. Dla filozofa oznacza
to, że przez pracę rozumie się zespół czynności skierowanych do podstawowych
żywiołów, takich jak ziemia, woda, ogień, powietrze. Jest to powszechne, lecz
za wąskie rozumienie pracy, gdyż pomijające człowieka. Wytwory pracy, gdy
odnosimy się wyłącznie do tzw. żywiołów, nie są ze swej natury zawsze
skierowane do człowieka. świadczy
o tym cały zespół dzieł niszczących, takich jak broń zagłady, trucizny i ich
skutki w środowisku naturalnym. Dodajmy, że wobec tego temat pracy wymaga
reinterpretacji i określenia istoty pracy. Zdominowani przez współczesne
filozofie, nie odkryjemy istoty pracy bez pomocy przemyśleń św. Tomasza. Jego
myśl, powtórzmy, jest właśnie następująca: praca jest zespołem czynności,
doskonalących władze istotowe człowieka tak dalece, by ich działaniami człowiek
chronił osoby i swoje powiązania z osobami przez miłość, wiarę i nadzieję. Te
powiązania stanowią w kulturze humanizm i religię. Trzeba je chronić,
wytwarzając odpowiednie dzieła. Praca, dzięki której wytwarza się dzieła
niszczące osoby, nie jest pracą ludzką, wymiarem ludzkim człowieka i
przejawianiem się człowieka, jako człowieka.
Osoba ludzka - mówi Jan Paweł II - posiada swój naturalny
i strukturalny wymiar społeczny, jest powołana w głębi swej istoty do wspólnoty
z innymi osobami ludzkimi i do dawania siebie innym:
„Osoba
i społeczeństwo - czytamy w <Christifideles laici> - pozostają ze sobą w
relacji współzależności i wzajemności. Wszystko, cokolwiek się czyni na rzecz
osoby, jest także dobrem wyświadczonym społeczeństwu, wszystko zaś, co się
czyni na rzecz społeczeństwa, obraca się na pożytek osoby”[24].
Mamy
tu do czynienia z jedną z podstawowych zasad myślenia społecznego Kościoła.
Zasada ta jest przez wielu negowana. Najczęściej bowiem przeciwstawia się sobie
interes indywidualny i zbiorowy. Warto zatem chyba ukazać korzenie tej zasady.
Czy mógłby Pan Profesor to zrobić?
– Należy najpierw
przypomnieć, że adhortacja, do której Pan Doktor nawiązał, ma charakter
duszpasterski. W związku z tym, język w niej używany ma na celu zrozumiałe dla
wszystkich przekazanie głównych myśli Synodu. Wyrażenie więc, że osoba
ludzka posiada naturalny i strukturalny wymiar społeczny nie stanowi
filozoficznego stwierdzenia na temat bytowej struktury osoby. Oznacza raczej
akcent, że czymś niezmiernie ważnym jest dawanie siebie innym. Na taką
interpretację tego wyrażenia wskazuje zdanie, że podstawowym i pierwotnym
przejawem społecznego wymiaru osoby jest małżeństwo i rodzina[25].
W innym miejscu znajdujemy w tekście
zastąpienie terminu ‘wymiar’ terminem ‘zaangażowanie’. Ta duszpasterska treść
tekstu sprowadza się do zalecenia, aby człowiek jako jednostka służył z czcią
ludziom i aby ludzie jako społeczność także służyli z czcią poszczególnym
jednostkom ludzkim. Jest to po prostu inna wersja przykazania miłości
bliźniego.
W związku z pytaniem o korzenie
zasady brania pod uwagę indywidualnego i zbiorowego interesu osób, można
odwołać się do wyjaśnień filozoficznych. Należy przypomnieć, że osoba jest bytem,
w którym istnienie wyzwala i aktualizuje rozumność. To istnienie zarazem w
całym tym bycie przejawia się jako realność, prawda i dobro. Te przejawy,
zawsze towarzyszące istnieniu bytu jednostkowego, wyzwalają powiązania przez
miłość, wiarę i nadzieję. Są to odniesienia tak podstawowe jak podstawowe i
pierwsze w bycie jest istnienie. W tym sensie nie można oddzielić od osoby jej
zachowań życzliwych (miłość), pełnych zaufania (wiara), i potrzeby trwania w
życzliwości i zaufaniu. Te zachowania stanowią społeczny wymiar osoby. Bernard
Häring uważa nawet, że te podstawowe i niezbywalne zachowania są prawem natury.
Natura bowiem jest istotą bytu ze skutkami powiązań z innymi bytami.
Społecznego wymiaru osoby nie można interpretować w sposób marksistowski, w tym
sensie, że zachodzi tożsamość między człowiekiem i społeczeństwem. Wyrażenie
więc w adhortacji strukturalny wymiar społeczny osoby oznacza po prostu
wzajemność w trosce o dobro wiążących się z sobą osób. Oznacza to, że małżeństwo
i rodzina są przejawem społecznego wymiaru osoby. Nie można bowiem
powiedzieć, że małżeństwo i rodzina wchodzą w budowę osoby ludzkiej.
Wciąż chodzi w adhortacji o głębokie
zaangażowanie poszczególnych osób w sprawy innych związanych z nami osób, zarówno
ludzi jak i Boga.
Filozof może powiedzieć, że
korzeniem życzliwego odnoszenia się do siebie osób jest współstanowiące osobę
istnienie.
Z tego, co Pan Profesor mówi wynikałoby, iż natura
człowieka jest taka, że wszystko to, co służy faktycznie jednostce służy także
wspólnocie, a to, co faktycznie służy wspólnocie, służy także jednostce. Czy
zatem należy przyjąć, iż (w świetle nauczania społecznego Kościoła) nigdy nie
mamy do czynienia z sytuacjami, w których interesy jednostki i społeczeństwa są
ze sobą sprzeczne? Te interesy bywają jednak w praktyce sprzeczne. Czy możemy
zatem powiedzieć, iż w takich sytuacjach bądź ta sprzeczność jest pozorna, bądź
te interesy są pozorne?
– Znowu więc przypomnijmy, że człowiek
jako osoba jest zarazem istnieniem i istotą. Istnienie jest podstawą przejawów,
na których budują się relacje miłości, wiary i nadziei. Te relacje - tak jak
istnienie - są niezbywalne i zawsze powodują dobro. Istota przejawia się
inaczej. Zawarta w istocie materia, jako podstawa ciała, wyznacza takie cechy
przypadłościowe jak płeć, widzialność, uczucia. Zawarta w tej istocie dusza
jest podmiotem intelektu i woli, których działaniami jest myślenie i decydowanie.
W każdym człowieku inaczej usprawnia się myślenie i inne są na ogół podstawy
decyzji. Inny też posiadamy zespół uczuć i inaczej odnosimy się do osób ze
względu, np. na ich płeć. Nie można więc powiedzieć, że właśnie to, co służy
jednostce, w tym samym sensie służy wspólnocie
i odwrotnie. Nie można też przyjąć poglądu, że albo pozorne są sprzeczności
między dobrem jednostki i społeczeństwa, albo pozorne są interesy. Są one
zindywidualizowane i różnorodne. Ze względu na to potrzebne są przykazania i
potrzebna jest etyka. Nigdy natomiast nie zawodzi pełne miłości i wiary
odniesienie do osób. Widzi Pan Doktor zarazem, że w nauczaniu społecznym
Kościoła chodzi wciąż o dobro osób. Aby to wszystko zrealizować, w katolickiej
nauce społecznej, trzeba starannie odróżnić filozofię od teologii, objawienie
od zaleceń duszpasterskich, których wyznacznikiem jest osobowość osób. Nigdy
jednak ta jednostkowa osobowość nie może naruszyć obowiązującej nas miłości,
gdyż nie może naruszyć naszego istnienia.
Kultura
– określona przez Sobór Watykański II jako wszystko to, „czym człowiek
doskonali i rozwija wielorakie uzdolnienia swego ducha i ciała”[26] – uznawana jest przez Jana Pawła II „za
wspólne dobro każdego ludu, za wyraz jego godności, wolności i twórczego zmysłu, za świadectwo jego
dziejowej drogi.”
Kościół
zachęca świeckich by byli obecni w „uprzywilejowanych miejscach kultury” po to,
by oczyścić ją z „krytycznie ocenianych
elementów” i podnieść „poprzez oryginalne bogactwo Ewangelii i wiary
chrześcijańskiej”[27].
„Kościół
– czytamy w <Christifideles laici> - nie tylko ma głosić Ewangelię w
coraz odleglejszych zakątkach ziemi i coraz większym rzeszom ludzi, ale także
mocą Ewangelii ma dosięgać i burzyć kryteria oceny, hierarchię dóbr, postawy i
nawyki myślowe, bodźce postępowania i modele życiowe rodzaju ludzkiego, które stoją
w sprzeczności ze słowem Bożym i planem zbawczym.[28]”
W
tym kontekście zatem, powinniśmy traktować kulturę jako obszar tych naszych
społecznych działań, które posiadają głęboki sens religijny. Czy mógłby Pan
Profesor bliżej określić charakter tych działań, uszczegółowiając w ten sposób
wskazania nauczania społecznego Kościoła?
– Może zacznijmy od kilku
uwag o kulturze. Przytoczone teksty sugerują odróżnienie kultury w sensie
strukturalnym i genetycznym. Można powiedzieć, że zastajemy kulturę w sensie strukturalnym.
Stanowią ją wszystkie dzieła, którymi człowiek doskonali i rozwija
wielorakie uzdolnienia swego ducha i ciała. Te wszystkie dzieła wytworzył
człowiek. Przejawił w nich, owszem, swoje uzdolnienia, lecz także nabyte
usprawnienia tych uzdolnień. Usprawniły go odbierane i studiowane dzieła swoją
treścią, nie zawsze wierną prawdzie i
dobru. Kultura więc, w sensie
genetycznym, ma źródło w myśleniu i decyzjach człowieka. Nie jest obojętne,
jakimi treściami wywołuje się usprawnienia ludzkie. W prawidłowo formułowanej
pedagogice, a najwyraźniej w ascetyce katolickiej jako pedagogice religijnej,
mówi się o dwu polach oddziaływań: trzeba wykształcić i wychować intelekt i
wolę człowieka, by były wrażliwe na to, co prawdziwe i dobre, oraz trzeba
chronić człowieka przed tym, co w kulturze złe i fałszywe. Chroni nas i wychowuje
sama rzeczywistość, ujęta jako zespół realnych bytów, w precyzyjnie uprawianej
filozofii bytu. Ta filozofia identyfikuje wszystkie realne byty w tym, że
istnieją i czym są. Te byty są źródłem
wielu relacji, których pełne poznanie wymaga posłużenia się innymi naukami. Do
poznania relacji wiążących człowieka z Bogiem potrzebna jest Ewangelia i
wyjaśniająca to orędzie teologia. Możemy więc powiedzieć, że kulturę oczyszcza
sama rzeczywistość bytów i relacji. Ponieważ kwestionuje się teologię jako pełnoprawną
naukę o rzeczywistości Boga i wiążących nas z Nim relacji osobowych, Sobór
zwrócił uwagę na rolę Ewangelii w kulturze, by człowiek mógł konfrontować kulturę
z całą rzeczywistością, tą bezpośrednio przez nas poznawaną i tą, o której
zostaliśmy poinformowani w Objawieniu chrześcijańskim, tzn. o Osobie i nauce
Chrystusa. Kultura jest wspólnym dobrem. Jest jednak tym dobrem tylko wtedy,
gdy jest zgodna z całą rzeczywistością. To same byty nas oczyszczają i oczyszczają
kulturę tym, czym są. W ascetyce mówimy, że sam Bóg dokonuje oczyszczeń
biernych, tzn. tych, którym się poddajemy, przygotowani przez oczyszczenia
czynne, czyli nabyte usprawnienia intelektu
i woli; te usprawnienia są naszą utrwaloną wrażliwością na prawdę i
dobro.
No dobrze, Panie Profesorze, ale przecież niekiedy
niezwykle trudno odróżnić to, co dobre
od tego, co złe. Powstają i funkcjonują atrakcyjne i przekonujące teorie, a
dopiero później okazuje się, iż w ostatecznym rozrachunku rodzą tylko zło. Jak
zatem rozpoznawać prawdę i dobro?
– Zapytał Pan Doktor o to,
jak rozpoznać. Jest to pytanie o rolę intelektu w kulturze. Kultura jest
właśnie wytworem intelektu, a zarazem aktywności innych władz człowieka.
Intelekt tzw. możnościowy zachowuje się biernie i jest wrażliwy wyłącznie na
istnienie i istotę bytów. To on, przez tzw. słowo serca, kieruje nas do
oddziałującego na nas bytu, z życzliwością i ufnością. Zachowania oparte na tym
doświadczeniu zawsze są uczciwe, a więc kierowane prawdą i dobrem. Jest w nas
jednak także intelekt czynny, wychowywany zawsze przez dzieła kultury; nigdy
wprost przez same byty. A ten intelekt jest podstawowym narzędziem tworzenia
wiedzy. Trzeba więc kontrolować jego działania tym, czego doświadczyliśmy w
poziomie intelektu możnościowego. Trzeba go więc kontrolować prawdą i dobrem.
Prawdę rozpoznajemy w ten sposób, że w działaniach intelektu czynnego, a więc
kulturze wyrażającej wiedzę, zawsze fałszywe są zdania i zbudowane z nich
dzieła w postaci teorii, z których wynika wykluczenie lub zaatakowanie
istnienia realnych bytów. Fałszywe są też wszystkie zdania, z których wynika
atak na istnienie osób. Zatem niszczenie
istnienia jest, tym samym, niszczeniem miłości i wiary. Chroniąc istnienie,
miłość i wiarę, także nadzieję, jesteśmy wierni prawdzie i dobru, gdyż są one
przejawami istnienia realnych bytów. Chroniąc to wszystko tworzymy i
przekazujemy kulturę wierną istnieniu i osobom. Stanowi to służbę społeczną sensu stricto.
Jawi się nam zatem znowu doniosła rola teorii osoby i
wynikająca z tej teorii rola pedagogiki. Ten temat uczynimy przedmiotem naszej
następnej rozmowy.
W ostatniej naszej rozmowie powiedział Pan Profesor, iż
kultura pełni właściwą sobie służbę społeczną, gdy jest wierna istnieniu i
osobom. Można zauważyć taki akcent w nauczaniu społecznym Kościoła. Kultura
posiada – w jego świetle – sens wtedy, gdy stanowi dla nas receptę na
wszechstronny osobowy rozwój. Dopowiedzenia wymaga tu, jak się wydaje, ten
aspekt, który wyznaczony jest przez problematykę osoby. W tej bowiem
perspektywie kształt kultury zależy od naszego rozumienia osoby i właściwych
jej, osobowych potrzeb. Jaka zatem koncepcja osoby ma, według nauczania społecznego
Kościoła, dominować w kulturze chrześcijańskiej?
– Może zacznijmy od tego, że
trzeba wyraźnie odróżniać naturę od kultury. Przez naturę rozumiemy wszystkie
realne byty, tzn. takie, które nie są wymyślone przez nasz intelekt, lecz same
w sobie mają źródło swej realności. Jako przykład takich bytów możemy wymienić:
Boga, człowieka, zwierzę, roślinę. Kultura jest zawsze ujęciem tych bytów i
wyrażeniem ujęcia w zdaniach i teoriach. Kultura więc jest wytworem człowieka.
Jako wytwór jest narażona na to, że do zdań opisujących dodajemy zdania interpretujące.
Te ostatnie zdania sprawiają, że kultura nie jest wierna istnieniu i osobom.
Jeżeli tych zdań komentujących jest więcej niż opisujących, pojawiają się w
kulturze zafałszowania.
W małej dygresji zauważmy, że te
zafałszowania nie zawsze są świadome. Mogą wynikać z myślenia, które Władysław
Tatarkiewicz nazywa marzeniem, przeciwstawiając to marzenie skupieniu. Marzenie
polega na tym, że ujmujemy jakiś byt, lecz nie do końca i za mało dociekliwie.
Z tym pierwszym, dość powierzchownym, ujęciem wiążemy wyobrażenia. Informacja o
bycie jest wtedy zbudowana raczej z wyobrażeń, które nie wyrażają tego, czym
byt jest. Są to więc zafałszowania niezawinione. Nie znaczy to jednak, że można
się na nie godzić. Należy je kontrolować myśleniem, które jest skupieniem się
na tym, czym byt jest. Oznacza to, że odnosimy się do bytów istniejących w
teraźniejszości. Marzenie bowiem jest łączeniem przeszłości z przyszłością.
Kultura oparta na marzeniu jest
bardziej wierna ujęciom wymyślonym niż realnym bytom. Nie jest wtedy wierna
istnieniu i osobom. Trzeba więc powiedzieć, że recepty na rozwój osobowy
człowieka należy szukać nie tyle w kulturze, ile w realnej osobie. Jednak tę
receptę zapisuje kultura. Z tego wynika jedynie to, że trzeba nieustannie
sprawdzać kulturę i nieustannie ją poprawiać. Nie jest to łatwe, gdyż nasze
korzystanie z kultury także podlega modzie. Tę modę wyznaczają nurty, którym w
kulturze przyznano pierwsze miejsce. Możemy to zilustrować na przykładzie budowy
kultury średniowiecznej i współczesnej.
W kulturze średniowiecznej wierność
realnym bytom spowodowała pierwszeństwo filozofii bytu wśród nauk. Ponieważ
wszystkie byty stworzył Bóg, filozofia i teologia Boga zajęły miejsce naczelne.
Z kolei kierowano się filozofią człowieka, dalej pedagogiką i etyką. Ta
kolejność nauk wskazuje na to, że we wszystkich sprawach brano pod uwagę
najpierw rozwiązanie zaczerpnięte z filozofii i teologii Boga. Ponadto we
wszystkich sprawach zwracano się o wyjaśnienie do grupy specjalistów w
filozofii Boga i człowieka, a więc do uniwersytetów.
W kulturze współczesnej, już od
czasów renesansu, przyjęto inną kolejność nauk. Na pierwszym miejscu usytuowano
politykę, z kolei prawo, dalej nauki społeczne i nauki przyrodnicze. Wynikało
to z rozumowania, także dziś podawanego w publikacjach, że każda filozofia
rodzi sceptycyzm, gdyż niemożliwe są odpowiedzi prawdziwe. Podobnie zakwestionowano
teologię i wyjaśnianą przez teologię religię, głosząc że prawdziwa religia jest
mistyką, czymś wyłącznie osobistym i nie dającym się przekazać. Dostępnym polem
działalności człowieka jest polityka jako ujmowanie odniesień między bytami. Te
odniesienia reguluje prawo. Nauki społeczne sprawdzają, czy kształtowana prawem
polityka jest realizowana. Nauki przyrodnicze miały za zadanie opracować to, co
służy gospodarce. Dość długo przez politykę rozumiano tzw. rację stanu, czyli
pomysły i decyzje władcy. Z czasem źródłem tych decyzji stały się instytucje,
np. partie lub stowarzyszenia polityczne. Potrzebne w zaleceniach uzasadnienia
filozoficzne i teologiczne ustalał władca lub instytucje pozafilozoficzne.
Uniwersytety przestały być konsultowane w dziedzinach, którymi zawodowo się
zajmują. Głównie z tego względu do uzasadnień filozoficznych dostały się
rozwiązania filozoficzne, niezgodne z realnymi bytami i one dominują w
kulturze. Dominuje np. teoria osoby jako sumy działań świadomych i wolnych.
Pomija się podmiot świadomości i
wolności. Przez osoby rozumie się też tzw. osobę prawną, tzn. instytucję, a
mniej – realnego człowieka. Tymczasem
prawidłowa koncepcja osoby jest inna. Osobą jest realny byt jednostkowy,
samodzielny w istnieniu, z tego względu niepowtarzalny, przejawiający działania
rozumne, zdolny do wiązania się z innymi osobami relacjami miłości, wiary i
nadziei. Jest znamienne, że w polityce nie występuje kategoria miłości.
Papież Paweł VI stwierdził w liście apostolskim
„Octogesima adveniens”, iż daje się w sposób wyraźny zauważyć odnowa ideologii
liberalnej. Ta uwaga papieża stała się chyba dziś aktualna także dla Polski.
Warto zatem uświadomić sobie stanowisko Kościoła wobec liberalizmu.
„Prąd ten –
czytamy we wspomnianym dokumencie –
umacnia się, powołując się bądź na fakt efektywności ekonomicznej, bądź
na obronę jednostki przed wzrastającymi wciąż naciskiem instytucjonalnym oraz
przed tendencjami totalitarnymi władz politycznych. Inicjatywa jednostek
powinna być oczywiście podtrzymywana i rozwijana. Czyż jednak chrześcijanie,
którzy angażują się w tym kierunku, nie mają z kolei skłonności do
idealizowania liberalizmu, który staje się wówczas proklamacją wolności?
Pragnęliby oni znaleźć jakiś nowy model tej doktryny, bardziej dostosowany do warunków
współczesnych, ale łatwo zapominają, że liberalizm filozoficzny w swoich
podstawach zawiera błędne twierdzenie o autonomii jednostki w jej działalności,
motywacjach i korzystaniu z wolności. Znaczy to, że także ideologia liberalna
wymaga od chrześcijan roztropnego osądzania”[29].
Czy mógłby Pan Profesor powiedzieć coś więcej
o błędach liberalizmu, dokonać, jak
powiedział Paweł VI, jego „roztropnego osądzenia”?
– Liberalizm podlega osądowi
nie tylko ze strony chrześcijan, lecz
także wprost filozofów. Ocena chrześcijańska polega na wzięciu pod uwagę
Objawienia. Filozof bada zgodność tej teorii z realną rzeczywistością, nie
wykluczając w swym ujęciu także Boga.
Naturą liberalizmu jest dominowanie
w nim teorii wolności w rozumieniu kartezjańskim i sartrowskim. Rozumie się tu
wolność jako absolutną niezależność od czegokolwiek. Dodajmy, że wolność według
filozofii bytu, a głównie według filozofii człowieka polega na dwu faktach:
człowiek jest jedynym podmiotem swych działań, lecz zgodnie z przysługującą mu
rozumnością jest podmiotem działań skierowanych do prawdy i dobra. Wynika z
tego, że efektywność ekonomiczna musi być tonowana dobrem innych osób i prawdą,
w odniesieniu do skutków działań ekonomicznych. Gdy nie bierze się pod uwagę w
działalności ekonomicznej prawdy i dobra, pojawiają się nadużycia ze strony
instytucji handlowych lub nawet zarządzania. Wolność nie absolutna, lecz skierowana
do prawdy i dobra, chroni wszystkich ludzi, np. przed takim nadużyciem w
gospodarowaniu, które w średniowieczu nazywało się lichwą, tzn. zawyżaniem cen
towarów i usług nie uzasadnionym ich wartością. Zarazem liberalizm stosuje nieprawdziwą
informację o wartości proponowanych rzeczy, posługując się w tym celu reklamą.
Liberalizm tym samym stawia wyżej rzeczy niż osoby. Jest to błąd z punktu
widzenia poprawnie identyfikowanych bytów. Autonomia jednostki i korzystanie z
wolności nie wyrażają się jedynie w liberalizmie. Jest on nawet wrogi
człowiekowi, gdy reklamując rzeczy, odwraca uwagę od wartości duchowych, takich
jak doniosłość życia intelektualnego i konieczność zachowań moralnych. Dodajmy,
że wolność przejawia się głównie w miłości, która wobec tego musi kierować
działaniami ekonomicznymi.
Można więc powiedzieć, iż liberalizm prowadzi, w
ostatecznym rozrachunku, nie tylko do zanegowania jednostki i jej wolności, ale
również powoduje, iż jednostka traci warunki dla swego rozwoju i przestaje mieć
możliwości realizowania swej wolności. Skutkiem liberalizmu musi być zatem
kryptototalitaryzm, który w imię obrony jednostki i jej wolności narzuca
społeczeństwu ideologię (którą historyk myśli ludzkiej łatwo zidentyfikuje jako
w swej istocie gnostycką) i każe mu realizować wyłącznie jej wskazania.
– Kwestionując liberalizm
upominam się głównie o to, aby człowiek
podejmował działania, zgodne z tym, że jest człowiekiem, aby więc brał
pod uwagę swą rozumną naturę. Rozumność polega na zdolności rozpoznania
wszystkiego, zgodnie z tym, czym coś jest oraz na dokonywaniu wyboru.
Liberalizm jest zaprzeczeniem tego i przejawia dominowanie w człowieku poznania
wyłącznie zmysłowego. Wyraża się ono w tym, że chcę wszystkiego, co poznałem
bez brania pod uwagę dobra innych osób. Prowadzi to właśni do lichwy w
dziedzinie ekonomicznej, która często jest zalegalizowaniem kradzieży. Zatem liberalizm
jest przejawianiem egoizmu, który zmniejsza prawa innych ludzi i ich wolność.
Liberalizm błędnie interpretuje relacje zachodzące między osobami, choćby te
podstawowe, które polegają na odniesieniach życzliwych jako przestrzeganiu
uprawnień i dobra innych osób.
Przypomina to ideologię gnostycką.
Gnoza jest filozofią bytu i głosi, że pierwszą postacią rzeczywistości jest
nieokreśloność, z której wyłania się porządkująca ją myśl. Z tej myśli dopiero
powstają tzw. byty jednostkowe, których realność polega na znajdowaniu się w określonych warunkach czasowych,
historycznych i geograficznych. Można liberalizm interpretować jako odniesienie
się pomysłowego ekonomisty do nieokreślonej sytuacji społecznej i gospodarczej,
którą on porządkuje swymi propozycjami. Wprowadza taki ład, w wyniku którego
przejmuje osiągnięcia pracy innych ludzi. Zarazem liberalizm winduje na
pierwsze miejsce problemy gospodarcze. Liberalizm ustawia więc człowieka na
pierwszym miejscu i przypisuje mu pozycję absolutu, głównie temu człowiekowi,
który umie uzyskiwać wysokie dochody.
Filozof bytu inaczej rozpoznaje
rzeczywistość. Jest ona od początku zespołem różnorodnych, ukonstytuowanych,
realnych bytów jednostkowych. Poznaje te byty, które nas otaczają, a badając
wiążące byty relacje dowiaduje się, że istnienie tych bytów jest stworzone
przez samoistne istnienie, nazywane Bogiem. Od początku więc pierwszy jest
realny i jednostkowy byt jako osoba.
Dzięki niemu istnieją ludzie jako osoby i inne różnorodne byty. Ta
identyfikacja rzeczywistości nie potwierdza liberalizmu.
„Socjalizm – czytamy w encyklice <Quadragesimo
anno> - czy jako teoria, czy jako zjawisko historyczne, lub jako
<akcja> praktyczna, jeśli prawdziwie jest socjalizmem, nie da się
pogodzić z dogmatami Kościoła katolickiego (...) jego bowiem pogląd na społeczeństwo
różni się zasadniczo od chrześcijańskiego poglądu, (...) nie można być
równocześnie dobrym katolikiem i prawdziwym socjalistą”[30].
Czy
te słowa Piusa XI należy uznać za aktualne także dziś?
– W przeciwstawieniu
chrześcijaństwa socjalizmowi zawierają się dwie niedokładności, a nawet błędy.
Nie są to bowiem równoległe dziedziny. Chrześcijaństwo jest głównie religią, tzn.
zespołem realnych relacji łączących Boga z człowiekiem. Wtórnie jest teologią i
kulturą jako wypracowanymi przez człowieka wyjaśnieniami. Socjalizm od początku
jest teorią. Owszem, można badać zgodność teorii z rzeczywistością, w wypadku socjalizmu
jako teorii – z realnymi racjami społecznymi. Nie można natomiast
przeciwstawiać socjalizmu chrześcijaństwu, gdyż zachodzi kolizja zadań. W
chrześcijaństwie chodzi o zaprzyjaźnienie człowieka z Chrystusem. W socjalizmie
chodzi o uznanie twierdzeń tej teorii. Nie widzę więc zasadności porównywania z
socjalizmem. Ma jednak rację Pius XI twierdząc, że zachodzi kolizja między
chrześcijaństwem i socjalizmem. Socjalizm bowiem przypisuje pozycję absolutną
społeczeństwu, czyni je swoiście pojmowanym bytem pierwszym, wprost Bogiem,
któremu wszystko musi podlegać. Przeciwstawienie więc chrześcijaństwa
socjalizmowi jest pytaniem o to, kim jest Bóg: czy jest nim Samoistne Istnienie
jako Osoba mądra i kochająca, czy też jest nim społeczeństwo, któremu raczej
przypisuje się pozycję absolutu. Nie da się wybronić boskości społeczeństwa.
Socjalizm można przeciwstawić
kapitalizmowi, co zresztą stanowi główną problematykę materializmu
historycznego. To przeciwstawienie jest zasadne, gdyż socjalizm i kapitalizm są tylko teoriami wypracowanymi
przez intelekt ludzki. Nie są realnymi bytami. O aktualności dziś tych
zagadnień świadczą niektóre akcenty w tzw. teologii wyzwolenia, w której na
pierwszym miejscu stawia się socjalizm, a na drugim miejscu chrześcijaństwo i
Chrystusa. Zachodzi tu błąd podporządkowania realnej rzeczywistości temu, co
jest wymyśloną przez ludzi teorią. Owszem, nędza ludzi jest bolesnym faktem.
Nie wynika z tego, że dla jej pokonania można manipulować bytami. One zresztą
nie poddają się takiej manipulacji, zawsze są tym, czym są i nasza myśl musi im
podlegać.
Kapitalizm jest teorią, według
której pozycję absolutu zajmuje idea dochodu. Jest to idea przypominająca
radykalne wersje liberalizmu. Niektórzy ekonomiści twierdzą jednak, że
kapitalizm wziął pod uwagę potrzeby innych ludzi i odpowiednio do realizowania
tych potrzeb określił granice dochodu przedsiębiorców. Podaje się jako przykład
przedsiębiorstwo Forda, które zaczęło produkować samochody dla średnio
zarabiających swych pracowników, a nie tylko dla osób, które stać na nabywanie
przedmiotów luksusu. Mówi się, że kapitalizm zreformował się w kierunku socjalizmu,
w sensie podjęcia troski o dobro innych osób.
Myślę, że i socjalizm i kapitalizm
prowadzą do tych samych zagrożeń. Tymi zagrożeniami są zakłócone odniesienia do
dobra, które powinniśmy świadczyć ludziom i błędne odniesienie do Boga. W obu
tych teoriach nie bierze się pod uwagę osoby Boga i życzeń Chrystusa, zawsze
chroniących człowieka.
To głównie zwolennicy socjalizmu porównują z nim
chrześcijaństwo. Katolicy pytają, czy w socjalizmie można pozostać katolikiem.
Jeżeli odrzucamy socjalizm, bo neguje Boga w życiu społecznym i zarazem z tego
samego powodu nie możemy zgodzić się na kapitalizm, to co nam pozostaje? Czy
tylko ucieczka „na pustynię”?
– Pytanie zabrzmiało dramatycznie. W
teologii ascetycznej pustynia oznacza rekolekcje, a więc intensywną refleksję
nad sobą oraz odniesieniem do człowieka i Boga. Taka refleksja jest nawet
potrzebna, gdy rozwiązania problemów społecznych zawęzimy tylko do socjalizmu i
kapitalizmu. Myślę, że trzeba poszukać innych rozwiązań. Nazywają się one porzuceniem
modelu konsumpcyjnego, właściwego socjalizmowi i kapitalizmowi na rzecz modelu
mądrościowego. Ten model polega na liczeniu się z dobrem wszystkich ludzi.
Trzeba tylko uwyraźnić w nim ważną pozycję: prawdy i dobra, człowieka i Boga, w
rozwiązaniach społecznych i ekonomicznych. O tym modelu już mówi się na
Zachodzie, nazywając go ładnie modelem sapiencjalnym. W dotychczasowych
wersjach tego modelu jest jednak wciąż dużo obciążeń ze strony kapitalizmu i
socjalizmu. Owszem, takie przejście na inny model gospodarowania pociąga za
sobą różne kryzysy. Ponieważ jednak ten model jako teoria ma źródło w myśleniu
ludzi, intelekt ludzki jest w stanie udoskonalić tę propozycję. Wierzę głęboko
w rozsądek i dobrą wolę rozumnych ludzi. Nie wierzę, że istnieją bezwzględne
prawa ekonomiczne i społeczne. Prawo jest intelektualnym ujęciem powtarzania
się zjawisk. Nie bytuje realnie to, co jest ujęciem, teorią. Nie grozi nam
katastrofa, jeżeli człowiek posłuży się intelektem, a nie wyłącznie władzami
zmysłowymi, które skłaniają do gromadzenia rzeczy, gdyż nie są w stanie
rozpoznać człowieka jako osoby. Swój optymizm wiążę z poprawnym odczytaniem
bytów i łączących te byty – a głównie osoby – relacji, które z racji
pierwotności w nas istnienia są miłością, wiarą i nadzieją. Te relacje powinny
być podstawą kształtowania relacji społecznych i ekonomicznych.
Problem ubogich jest zawsze obecny w nauczaniu społecznym
Kościoła. Ubogim – mówi papież Leon XIII – powinien pomagać każdy, kto uzyskał
to, co jest mu konieczne do utrzymania siebie i najbliższych i do utrzymania
się „na poziomie konieczności i przyzwoitości”. Obowiązki związane z pomocą
ubogim – stwierdza ten sam papież – „nie są to, z wyjątkiem wypadku ostatecznej
potrzeby, obowiązki sprawiedliwości, ale miłości chrześcijańskiej.” Chrystus w
różny sposób przypomina obowiązek dawania jałmużny, „a udzielanie, względnie
odmówienie, jałmużny ubogim – czytamy w encyklice <Rerum novarum> -
obiecuje sądzić, jakby jej Jemu samemu udzielono lub odmówiono” [31].
Jan Paweł II przypomina zaś w encyklice „Dives
in misericordia”, iż jednym z podstawowych elementów mesjańskiego programu
Chrystusa jest objawianie miłości miłosiernej w stosunku do ubogich. Zauważmy,
iż pomoc dla ubogich jest dziś słabym punktem naszej chrześcijańskiej praktyki.
Zawsze znajdujemy tu wytłumaczenie. Najczęściej stwierdzamy, iż nasze sprawy
materialne nie stoją najlepiej, że nie utrzymujemy się jeszcze „na poziomie
konieczności i przyzwoitości”, że nasze ważne potrzeby nie są jeszcze zaspokojone,
co ma nas zwolnić od wszelkich obowiązków lub mówimy o braku możliwości
udzielenia takiej pomocy. Czy moglibyśmy zatem doprecyzować te elementy nauczania
społecznego Kościoła, które określają warunki, zakres i sposób naszej służby ubogim?
–
Aby zrozumieć problem ludzi ubogich, trzeba wyraźnie określać w społecznym nauczaniu Kościoła
porządek sprawiedliwości i porządek miłości. Porządek sprawiedliwości wyznacza
troskę, aby wszyscy ludzie żyli i utrzymywali się na poziomie konieczności i przyzwoitości. Myślę, że odpowiedzialność
za ten poziom zawsze ponosi państwo. Posługując się przestrzeganiem prawa,
państwo ma obowiązek i odpowiednie środki do sprawiedliwego podziału dóbr wśród
obywateli. Gdy państwo nie spełnia swych obowiązków, wtedy każdy z nas powinien
zareagować na biedę otaczających nas ludzi. Jednak Leon XIII uważa, że indywidualne
pomaganie biednym nie wynika ze sprawiedliwości, lecz że wynika z bezwzględnie
obowiązującej nas miłości. Powinniśmy wobec tego, gdy obserwujemy biedę,
upomnieć się najpierw o sprawiedliwość społeczną. Nie znaczy to, że w tym samym
czasie mamy nie reagować w imię miłości na czyjąś biedę. Problem ubogich
sytuuje się więc nie w porządku sprawiedliwości, lecz w obszarze miłości.
Z obowiązkiem miłości wobec ludzi
wiąże się obowiązek jałmużny. Polega ona na dzieleniu się z innymi tym, co
posiadamy. Najczęściej dzielimy się nadwyżką dochodów, co jest zaprzeczeniem
jałmużny. Zdarza się jednak często taka sytuacja, że zamożniejsi wspomagają
biednych. To wspomaganie jest jednak trudnym problemem psychologicznym. Zwraca
nam na to uwagę Matka Teresa z Kalkuty.
Najtrudniejsze jest ustalenie, kogo
uważać za ubogiego. Najkrócej można by powiedzieć, że wtedy ktoś jest ubogi,
gdy w danym czasie brakuje mu tego, czego najbardziej pragnie. Matka Teresa
uważa, że ludzie najbardziej pragną miłości, przezwyciężenia samotności,
dobrego słowa. Już tylko tym słowem obdarowuje Matka Teresa osoby, które na
chwilę przed ich śmiercią zabiera do swoich domów. Dodałbym, że według mnie
najbardziej potrzebna jest dzisiaj ludziom wiedza o człowieku i o Bogu; mądrość,
której powinniśmy uczyć jako brania pod uwagę zarazem prawdy i dobra; i pilnie
potrzebna jest dobroć. Nie pomijam życzliwej pomocy materialnej. Wynika jednak
z tego, że bieda jest głównie brakiem osób i ich życzliwości, a wtórnie brakiem
rzeczy. Do tego wniosku prowadzą także rozważania nad ubóstwem, które tak cenił
św. Franciszek. Z jego postawy wynika, że ubóstwo nas uszlachetnia, ubóstwo – a
nie bieda. Jest ono właśnie wyborem osób
i pomijaniem rzeczy w taki jednak sposób, że nie tracimy poziomu
posiadania tego, co konieczne. Tak rozumiejąc ubóstwo, zawsze trafimy na ludzi
ubogich. Wiemy z teorii wychowania religijnego, że rozpoznanie tego, czego naprawdę
ktoś potrzebuje i czym Bóg chce obdarzyć człowieka, wymaga owocowania w nas
daru rady, udzielanego przez Ducha świętego.
Wydaje się, że bez tego wysokiego poziomu życia religijnego, nie zareagujemy
prawidłowo na ubogich w imię miłości.
W perspektywie, którą Pan Profesor proponuje,
wszystkie problemy sprowadzają się do sfery życia religijnego. Właściwe zatem
rozwiązanie zagadnienia ubóstwa nie wiąże się
z poziomem materialnym życia społecznego, a wyłącznie z porządkiem
przebiegających w nim relacji osobowych, w tym przede wszystkim relacji ludzi z
Bogiem.
– Pytał Pan Doktor o warunki,
zakres i sposób naszej służby ubogim. Wszystko to ma źródło w miłości. Jej zaniedbanie
wprowadza kryzysy, nawet ekonomiczne. Niski poziom materialny społeczeństwa
jest tylko przejawem zaniedbań w dziedzinie miłości i wyłączenia człowieka z zespołu
spraw najważniejszych. Gdy na pierwszym miejscu ustawi się rzeczy, człowiek
przegrywa, nawet gdy mamy szczery zamiar mu pomagać. Miłość bowiem nie poddaje
się żadnej manipulacji.
Sobór Watykański II stwierdza w Konstytucji duszpasterskiej
„Gaudium et spes”, iż sens ludzkiego życia kształtuje się w świetle „Chrystusa,
Obrazu Boga niewidzialnego, Pierworodnego wszystkiego stworzenia”[32].
Kościół
– jak czytamy w tym dokumencie – otwiera człowiekowi oczy na sens jego
egzystencji. „Kościół naprawdę wie, że sam Bóg, któremu służy, odpowiada
najgłębszym pragnieniom serca ludzkiego, którego pokarmy ziemskie nigdy w pełni
nie nasycą”[33].
Pełny
sens życia ludzkiego – stwierdza Jan Paweł II w encyklice „Redemptor hominis” –
wyraża się zatem w szukaniu Boga[34].
Jak więc zachowywać i realizować ten sens w
perspektywie społecznej?
– Pytanie o realizowanie
sensu życia w perspektywie społecznej stawia nas, dorosłych, wobec sytuacji
społecznej, którą musimy ulepszać lub zmieniać. Można to zrobić wtedy, gdy jest
w nas zespół skutków szczerego odnoszenia się z miłością do ludzi i do Boga. Posiadanie w sobie tego zespołu
skutków, swoistego więc zaplecza rozumień i zdolności decyzji wymaga wcześniejszego
procesu wychowania. Myślę, że w tej perspektywie pedagogicznej najłatwiej
odpowiedzieć na postawione pytanie. Niełatwo bowiem dorosłym działaczom
społecznym o orientacji ateistycznej ukazać doniosłość Chrystusa, w
kształtowaniu sensu życia. Pominięcie jednak Chrystusa jako Boga, w wychowaniu
człowieka, powoduje zakłócenia w procesie wychowawczym.
Człowiek rodzi się w atmosferze
miłości i od początku jest tą atmosferą otoczony. Doznaje miłości jako troski o
jego dobro i dzięki temu, uczy się odwzajemniania miłości na tym samym,
najwyższym poziomie troski o dobro rodziców i innych ludzi. W pedagogice
mierzymy utrwalanie się tego poziomu miłości stopniem zaufania do rodziców i
wychowawców, przejawiającego się w zdolności zwierzenia im swych spraw.
Mierzymy także stopniem nie korzystania z kłamstwa, które wynika z lęku przed
ujawnieniem prawdy. Lęk można pokonać tylko wybaczeniem, którego dziecko
oczekuje od kochających go wychowawców. Potrzeba zwierzenia swych spraw jest
nieustanna. Rodzice i wychowawcy, nawet najlepiej wychowujący, są swoiście na
zewnątrz człowieka. Dziecko potrzebuje kogoś aż w swym sercu, by nieustannie z
ufnością zwierzać mu swoje sprawy i troski. W sercu człowieka może znaleźć się
wyłącznie Bóg. Ta wewnętrzna, najgłębsza obecność, jest warunkiem realizowania
się prawdziwego procesu wychowania. Ta obecność jest potrzebna także w ciągu
całego życia człowieka, gdyż zawsze potrzebujemy zwierzeń i rady. Wewnętrznie
ukształtowani, wychowani w kontakcie z osobami, a głównie z Osobą Boga, umiemy
potem prawidłowo zachować się w sytuacji społecznej. Znaczy to, że umiemy
rozwiązać problemy społeczne, zgodnie z dobrem osób. A ten sposób rozwiązywania
problemów społecznych jest zawsze sprawiedliwy, gdyż regulowany miłością.
Przywykliśmy do wprowadzania w zagadnienia społeczne normy sprawiedliwości.
Współczesna socjologia nie umie jeszcze i nie stosuje normy miłości. Bez tej
normy nie widzę rozwiązania, nawet ekonomicznego aspektu, problemów społecznych.
W świetle tego, co Pan Profesor powiedział, należy zatem
przyjąć, iż po pierwsze, sens naszego życia wyznaczony jest – także w
perspektywie społecznej – przez poziom naszego życia religijnego i
towarzyszącego mu życia intelektualnego, a po drugie, właściwa realizacja tego
sensu może nastąpić przede wszystkim w perspektywie społecznej. Jest tak dlatego,
że sens ten zasadza się na miłości, której uczy nas Bóg, miłości, która
rozkwita we wspólnocie. Czy zatem można również powiedzieć, iż sens naszego
życia musi owocować w perspektywie społecznej i to jego owocowanie jest dla nas
znakiem, że go nie wypaczyliśmy i nie
zatraciliśmy?
– Perspektywa społeczna jest
naszym reagowaniem na wielorakie więzi, łączące ludzi. Wśród tych więzi
najważniejsze są te, które stanowią miłość i z niej się wywodzą. Aby to
wiedzieć, trzeba uzyskać odpowiedni poziom życia intelektualnego i religijnego.
Ten poziom jest wiernym rzeczywistości jej rozumieniem, czyli kierowaniem się
prawdą. Sensu życia nie można oderwać od prawdy, która jest dziedziną osób.
Mówi się, że sens życia jest naszym zorientowaniem się na cel. Chodzi o to, aby
ten cel był szlachetny i aby nie zawierał pominięcia osób, gdyż przecież może
być szlachetne odnoszenie się do rzeczy. Do osób kieruje nas jedynie miłość.
Musi więc ona współtworzyć cel życia i nadawać mu sens. Myślę, że wszystkie
trudności, jakie Pan Doktor zgłasza z obszaru sytuacji społecznych, mają źródło
w funkcjonującym tam nawyku stawiania świata i rzeczy na pierwszym miejscu.
Jest to nawyk, wyznaczony deistyczną orientacją XVIII w. i ateizmem
pozytywizmu. Przezwyciężenie tych nastawień jest warunkiem rozwiązania
problemów społecznych, w których chodzi o człowieka. Nie można ich rozwiązać
bez pełnej prawdy o człowieku, choćby i przede wszystkim takiej, że dla
człowieka najważniejszą Osobą jest przede wszystkim Bóg. Kościół właśnie tę
prawdę wciąż przypomina i dlatego tak istotne jest w naszych czasach społeczne nauczanie
Kościoła.
W naszej sytuacji w Polsce wielu działaczy społecznych i
politycznych odwołuje się, czy też pragnie się odwołać, do nauczania
społecznego Kościoła. Zarazem stawiają oni często pytanie: w jaki sposób
„przełożyć” to nauczanie tak, by zastosować je wprost do sytuacji w Polsce?
Czy
to pytanie jest, według Pana Profesora, prawidłowo postawione? Czy, mówiąc
inaczej, nauczanie społeczne Kościoła domaga się takiego „przełożenia”? Czy bez
tego „pośredniego ogniwa” katolik nie może reagować na bieżące wydarzenia
społeczne i polityczne, w sposób zgodny ze wskazaniami Kościoła? Co jest potrzebne
do tego, aby realizować katolicką wizję rzeczywistości społecznej i
politycznej?
– Odpowiedzi na postawione
pytania zależą w dużym stopniu od identyfikacji warunków polskich.
Najpierw więc kilka uwag o tych warunkach.
Warunki polskie lub sytuacja katolicyzmu
w Polsce to wyraźnie dwie grupy katolików. Pierwsza grupa, mniej liczna, to
katolicy głęboko wierzący i głęboko świadomi, tzn. znający prawdy wiary i
teologię katolicką. Mogą dzięki temu, zgodnie z Objawieniem i wyjaśniającymi je
tekstami Soboru Watykańskiego II, ukazywać innym Chrystusa i w ten sposób
głosić chwałę Bożą. Zadomowieni w katolicyzmie, czują to co katolickie i wobec
tego prawidłowo przekazują społeczne nauczanie Kościoła.
Druga grupa, przeważająca, to
katolicy tzw. praktykujący, lecz posługujący się myśleniem ateizującym – często
tylko laickim – albo rzadko podejmujący refleksję nad swoją wiarą. Obserwowane
w prasie publikacje wskazują na to, że przeważa myślenie ateizujące. Zresztą
tylko takiego uczyły uniwersytety państwowe w Polsce. Dotyczy to głównie
katolików wykształconych, a więc także publikujących. Nie powinni oni
pozostawać w tym myśleniu, lecz pilnie zabrać się do poprawienia go poprzez zapoznanie
się z klasyczną literaturą filozoficzną i teologiczną. Chodzi tu o oficjalne
teksty Kościoła, o dzieła kompetentnie piszących filozofów i teologów
katolickich.
Zagadnienie „przełożenia” nauczania
społecznego Kościoła na warunki polskie, znaczyłoby dla mnie, znalezienie
języka, przy pomocy którego katolik o dużej świadomości swego katolicyzmu
wyjaśniałby myśl Kościoła tym katolikom, którzy operują myśleniem ateizującym.
Nie może to być jednak stała wersja wykładu. Zabieg dydaktyczny nie może stać się formułą prawdy. Nieporozumieniem
jest przekład społecznego nauczania Kościoła na nauczanie ateizujące. Raczej
odwrotnie, sytuację społeczną, spowodowaną przez ateistyczną, a wobec tego
niedokładną koncepcję społeczeństwa, narodu i państwa, należy przełożyć na koncepcję
prawidłową, zgodną z identyfikacjami filozofii bytu i teologii katolickiej.
Jest to w dalszym ciągu propozycja dydaktyczna, którą po jakimś czasie należy porzucić.
Przecież tylko do jakiegoś okresu podzielamy pogląd dzieci, że istnieją
czarownice i że przed ich wpływem ojciec będzie je chronił. Zresztą wadliwej
sytuacji społecznej nie można przerobić na sytuację dobrą. Należy wobec tego
raczej wspólnie uczyć się tego, co udostępnia nam społeczne nauczanie Kościoła.
W tym, co rozważaliśmy znajdują się
odpowiedzi na postawione pytania. Owszem, trzeba porozumieć się z tymi, którzy
stosują myślenie ateistyczne. Trzeba poszerzać ich język i znajomość tez, o
twierdzenia pełne i prawdziwe. W tym sensie przekład ich myślenia na myślenie
społecznym nauczaniem Kościoła byłby raczej uzupełnieniem ich niedokładnej
wiedzy. Pytanie o słuszność zabiegu przekładania społecznego nauczania Kościoła
na warunki polskie, trzeba skwitować propozycją raczej apostołowania i
głoszenia Ewangelii. Aby więc realizować katolicką wizję rzeczywistości
społecznej i politycznej, trzeba po prostu głosić społeczne
nauczanie Kościoła, przejęte u nauczającego przez intelekt zorientowany w całej
teologii katolickiej i wspomagany wolą, usprawnioną w kierowaniu się zawsze do
dobra osób. Dodajmy, że głoszenie nauczania Kościoła wymaga także orientacji w
różnych koncepcjach rzeczywistości społecznej i w różnych koncepcjach polityki.
Należy ponadto dobrze orientować się, jaką dziś realizuje się w Polsce
koncepcję polityki, państwa i człowieka. Ta wiedza pomaga dydaktycznie, tzn. w
stawianiu właściwych akcentów, pomagających w prawidłowym przejęciu społecznej
myśli Kościoła.
W jednej z naszych rozmów, w której tematem było
wychowanie w perspektywie
sprawiedliwości, prawdy i miłości, zarysował Pan Profesor podstawowe zasady
tego, co Jan XXIII nazwał „całkowitym wychowaniem chrześcijańskim”. W trakcie
tej rozmowy powiedział Pan Profesor między innymi, iż zasadami wychowania w pedagogice
ogólnej są: mądrość, wiara i cierpliwość, w pedagogice szczegółowej: pokora,
umartwienie, posłuszeństwo oraz postawa ubóstwa jako wybór tego, co
najszlachetniejsze. Czy teraz mógłby Pan Profesor ukazać te zasady w
perspektywie wychowania do życia w społeczeństwie, w duchu, w jakim prezentuje
wychowanie Jan XXIII, który akcentując prawdę, sprawiedliwość i miłość uznaje,
że wychowanie w duchu Ewangelii otwiera człowieka najpełniej na to wszystko, co
decyduje o prawidłowym funkcjonowaniu społeczeństwa?
– Myślę, że przez całkowite
wychowanie chrześcijańskie należy rozumieć stosowanie prawidłowych odniesień
do wszystkich osób, a więc do wszystkich ludzi i do Boga. Te prawidłowe
odniesienia najpierw wykrywamy dokonując metafizycznej identyfikacji osoby, z
kolei usprawniamy się w nich i dzięki temu stosujemy je w życiu. Odniesienia do
innych osób składają się na to, co nazywamy wychowaniem społecznym. Można to
bliżej określić, odróżniając wychowanie z pozycji pedagogiki ogólnej i pedagogiki
szczegółowej. Przypomnijmy, że w pedagogice ogólnej chodzi o usprawnienie
intelektu do poziomu mądrości i o usprawnienie woli do poziomu prawości. W
pedagogice szczegółowej ważne jest korzystanie z tego, co w kulturze prawdziwe
i dobre, pomijanie tego, co złe i fałszywe oraz zmniejszanie skutków
oddziaływania na nas zafałszowania i zła. To, czym zajmuje się pedagogika
szczegółowa, jest szczególnie ważne w wychowaniu społecznym.
Realizując wychowanie społeczne,
powinniśmy już być usprawnieni w mądrości, tzn. w reagowaniu na wszystko z
pozycji prawdy i dobra. Znaczy to, że musimy poprawnie rozpoznawać prawdę i
tylko to, co prawdziwe, czynić dla siebie dobrem. Wspomaga nas w tym wiara, w
obszarze której dzieje się ludzkie poznanie prawdy jako udostępniania się nam
wszystkich bytów. Jest to pomoc ze strony intelektu. Wspomaga nas także wola,
skłaniając do cierpliwości jako warunku żmudnego rozpoznawania prawdy i
praktycznego kontaktowania się z bytami, wywołującymi w nas skutki dobre. Tak
przygotowani realizujemy wskazania tzw. pedagogiki szczegółowej. Aby przejąć z
kultury to, co prawdziwe i dobre, musimy zdobyć się na pokorę jako wierność
temu, co prawdziwe, a nie tylko atrakcyjne i fascynujące nas wyposażeniem
fizycznym. Pokorze musi towarzyszyć umiarkowanie, które jest zgodą człowieka na
wybór tego, co słuszne. Jest to zarazem umiejętność pomijania tego, co
fascynuje, i umiejętność podejmowania cierpienia, gdyż rezygnacja z fascynacji,
z ulubionych np. lektur, teorii, kontaktów, może sprawiać ból. Przetrwanie bólu
i cierpienia wymaga osobnych zabiegów wychowawczych, głównie zrozumienia, że
cierpienie można powiązać z pokutą. Dodajmy, że z pokorą wiąże się posłuszeństwo
wychowawcy, którym może być człowiek mądry, wychowujący również siebie i
orientujący się w problematyce
wychowania i może nim być Bóg. Z kolei z umartwieniem wiąże się postawa
ubóstwa, które polega na wiązaniu się głównie z osobami, a mniej z rzeczami,
gdyż ich nadmiar wyklucza ubóstwo. Nie chodzi tu o ubóstwo intelektualne, lecz
o przeciwstawienie się erudycjonizmowi, który nie rozwija rozumień. A właśnie
rozumienia skłaniają do kierowania się prawdą i dobrem.
Konieczna w wychowaniu więź z mądrym
wychowawcą ułatwia nam unikanie zagrożeń ze strony tego, co w kulturze złe i
fałszywe. I można teraz dodać, że w aktualnej kulturze należy starannie unikać
tych teorii człowieka, według których dusza ludzka jest wspólna, co pozbawia
człowieka podmiotowości i daje przewagę ideologiom. Nie należy też akceptować
błędnych teorii rzeczywistości, np. pomijających w temacie przyczyn sprawczą
obecność Boga. Podlegamy także wielu błędnym koncepcjom społeczeństwa, państwa
i polityki. Zasadą pozwalającą odkrywać błędy jest zawsze dobro człowieka,
jednak rozpoznane w analizie bytowej struktury człowieka, a nie dowolnie
ustalone przez kogokolwiek. Dobrem człowieka jest zawsze chronienie go w jego
istnieniu, pomaganie mu w uzyskaniu wiedzy zgodnej z bytami; ułatwianie
nawiązywania relacji przyjaźni ze wszystkimi osobami, a więc także z Bogiem.
Wynika z tego, dla wychowania społecznego, umiejętność nie poddawania się
wpływom ateizacji, zrównywania ludzi ze zwierzętami, troski nie tylko o
potrzeby ekonomiczne, lecz także duchowe. I dodajmy, że słusznie Matka Teresa z
Kalkuty głosi, że najpilniejszą potrzebą ludzi jest doznawanie przyjaźni, uwalnianie
ich od samotności. Osobiście często podkreślam, że najpilniejszą potrzebą ludzi
jest mądrość, pozwalająca rozwiązywać skomplikowane uwikłania w to, co fałszywe
i złe.
Papież Jan Paweł II, pytany wielokrotnie przez
przedstawicieli różnych środowisk i orientacji światopoglądowych czy
politycznych o podstawowe zasady podejścia do problemów świata współczesnego,
zauważa że te odpowiedzi można znaleźć w Konstytucji Duszpasterskiej „Gaudium
et spes”. W dokumencie tym czytamy m.in.:
„Lud Boży pobudzany wiarą w to, że prowadzi go
Duch Pański napełniający okrąg ziemi, stara się w wydarzeniach, potrzebach i
pragnieniach, w których uczestniczy z resztą ludzi naszej doby, rozpoznać,
jakie w nich mieszczą się prawdziwe znaki obecności lub zamysłów Bożych. Wiara
bowiem rozjaśnia wszystko nowym światłem i ujawnia Boży zamysł odnośnie do
pełnego powołania człowieka; dlatego kieruje ona umysł do rozwiązań w pełni
ludzkich. Sobór zamierza rozeznać w owym świetle przede wszystkim te wartości,
które dziś najwięcej się ceni, oraz odnieść je do ich Bożego źródła. Te bowiem
wartości, jako pochodzące z twórczego ducha danego człowiekowi przez Boga, są
bardzo dobre; ale z powodu zepsucia serca ludzkiego są odwracane od należytego
swego porządku i dlatego potrzebują oczyszczenia”[35].
„Gaudium
et spes” podaje „ogólny wykład”[36] nauczania Kościoła na temat sposobu patrzenia
przez chrześcijan na zagadnienia, które wyznaczają pojęcie „naszej doby” i
chrześcijańskiego rozwiązywania problemów, które się tu rodzą. Wszyscy
powinniśmy znać treść tego wykładu. W jaki jednak sposób, zdaniem Pana
Profesora, mamy żyć i postępować, by te treści stały się treściami naszej egzystencji
i treściami wyznaczającymi charakter naszego najbliższego otoczenia, by stąd
mogły, jak naucza Sobór, promieniować na większe wspólnoty? Czy nie znajdziemy
się tu w sytuacji stałego konfliktu z tym, co określa się mianem świata współczesnego?
Czy ten konflikt nie spowoduje naszej przegranej? Innymi słowy: czy jesteśmy w
stanie przybliżyć ten świat do Chrystusa? Co zrobić, by pozostać w Jego zasięgu,
stanowiąc jednocześnie cząstkę tego świata?
– Zacznijmy od kwestii
pedagogicznej zamykającej pytanie Pana Doktora. Ująłbym ją w ten sposób: co
zrobić, by pozostać – w świecie wrogim wobec ludzi i Boga – na pozycjach
wierności człowiekowi i Bogu. Odpowiedź jest prosta, już tu wielokrotnie formułowana:
należy kierować się prawdą i dobrem oraz wiarą i miłością. Chodzi o to, aby nie
ulegać zniekształceniom obecnym w kulturze. Miłość jest przecież troską o dobro
drugiej osoby. Jest to oczywiste z pozycji tego, kim człowiek jest. Jest natomiast
trudne w pozycjach pedagogicznych. Jak wytłumaczyć człowiekowi, że to, do czego
przywykł jest błędne i jak go skłonić do nawiązania relacji z tym, co
rzeczywiście go chroni. Inaczej mówiąc, jak wytłumaczyć alkoholikom, że ich
nadużywanie alkoholu szkodzi im i ich bliskim? Jeszcze trudniejsze jest
wytłumaczenie komuś, że poglądy filozoficzne, które głosi, niszczą jego
myślenie i przyzwyczajają innych do głoszenia fałszu. W tym wypadku skutki
myślenia błędnymi teoriami są mniej oczywiste. Można krótko powiedzieć, że
ratunkiem jest realistyczna identyfikacja bytu, metafizyka osoby i oparta na
nich dogmatyka katolicka. Trudnością w naszych czasach jest głęboko zakorzeniona
nieufność do teologii i filozofii, a zarazem zaufanie do nauk przyrodniczych,
które nie mogą dać odpowiedzi na pytanie o człowieka i Boga. Wraca więc
pedagogiczna konieczność odróżnienia w kulturze informacji prawdziwych od
fałszywych i trudu kierowania się tym, co prawdziwe. Tu pojawia się ten
konflikt, który wynika z opozycji świat i nowy człowiek. Zauważmy
tylko, że termin świat oznacza tu grzech. Słusznie Jan Paweł II martwił
się tym, że zmniejszyło się dziś poczucie grzechu.
Poczucie grzechu i rozpoznanie
świętości Boga jest początkiem świadomego życia religijnego. Zmniejszenie się
wrażliwości na grzech jest zaatakowaniem życia religijnegow samym jego
początku. Wygląda na to, że dominują w kulturze zafałszowania, z których wynika
nie podjęcie życia religijnego. Każe to domyślać się, że kultura jest manipulowana.
Żeby to trochę uzasadnić, chcę wyznać swoje najgłębsze zdumienie i przerażenie
spowodowane informacją, podaną w tekstach Sertillange`a, tomisty z przełomu XIX
i XX wieku. Spokojnie rozważał on fakt, że gdzieś uchwalono, aby przyzwyczajać
ludzi do odbierania wniosków nauk przyrodniczych jako odpowiedzi filozoficznych.
Ponieważ nauki przyrodnicze nie mogą wykazać istnienia Boga, usunie się z
kultury temat Boga.
Do znaków czasu należy także
współczesny ateizm. Rozumiem go jako ciemną noc duszy, a nie jako ostateczną
odpowiedź na pytanie o Boga. Ma rację Sobór, aby wszystko, czym ludzie żyją
odnieść do Bożego źródła. Muszą więc zawsze być wśród nas ludzie kochający Boga
i prawdę, zarazem rozumiejący Ewangelię. Potrzebnych jest nam wciąż dziesięciu sprawiedliwych.
Dokumenty Kościoła, prezentujące jego nauczanie
społeczne, zawierają także wiele uwag dotyczących rolnictwa i życia wsi. Szczególnie
wiele miejsca poświęca temu tematowi papież Jan XXIII w encyklice „Mater et
Magistra”. Czytamy w niej m.in.:
„Ze
względu na szczególny charakter produktów rolnych trzeba zabezpieczyć ich ceny,
stosując metody wypracowane przez doświadczonych ekonomistów. Jakkolwiek byłoby
najwłaściwsze, by ochronę cen sprawowali sami zainteresowani, nakładając
niejako sobie stosowne normy, to jednak kierownicze czynniki państw w żadnym
wypadku nie mogą nie brać udziału w regulowaniu tej sprawy. Nie można też
oczywiście zapominać, że w cenach produktów rolnych mieści się w znacznie
większym stopniu wynagrodzenie za pracę rolników, aniżeli oprocentowanie
zainwestowanego kapitału. To też poprzednik nasz śp. Pius XI, ucząc w encyklice
<Quadrogesimo anno> o dobru społeczności ludzkiej zauważa bardzo
słusznie, że <trzeba ustalić właściwą proporcję poszczególnych płac względem
siebie> i dodaje <z czym łączy się sprawa właściwego stosunku cen różnego
rodzaju produktów: rolnych, przemysłowych i innych> (AAS 23, 1931, 202).
Ponieważ głównym przeznaczeniem produktów rolnych jest zaspokajanie
podstawowych potrzeb ludzi, dlatego ceny ich należy tak ustalić, aby wszyscy
mogli je nabywać. Przy tym jednak jest oczywiste, że byłoby niewątpliwie
sprzeczne ze sprawiedliwością, gdyby cała kategoria obywateli, tzn. rolnicy,
była upośledzona pod względem gospodarczym i społecznym, mając mniejsze możliwości
nabywania tego, co jest konieczne do zapewnienia właściwego poziomu życia.
Pozostawałoby to niewątpliwie w jaskrawej sprzeczności z dobrem wspólnym
społeczeństwa”[37].
Nie
bez powodu przytoczyłem tę właśnie wypowiedź papieża Jana. W niej bowiem
zawarte są, ujęte w perspektywie ekonomicznej, pewne podstawowe, związane z
rolnictwem, zasady nauczania społecznego Kościoła. Czy mógłby Pan Profesor
określić bliżej ich charakter?
– Jacques Maritain w swoich poglądach
społecznych akcentuje zastanawiającą tezę,
że w polityce chrześcijańskiej należy stawiać na pierwszym miejscu
rolnictwo, a na drugim przemysł. Chrześcijańskie więc organizowanie
społeczeństwa wyraża się w specjalnej uwadze poświęconej rolnictwu. Uzasadnieniem
tego akcentu i uwagi jest jego odróżnienie środków ubogich i środków
bogatych ludzkiego działania. środki
ubogie polegają na używaniu namysłu i kontemplacji; na stosowaniu modlitwy
i pracy; na głoszeniu prawdy słowem i przykładem; na kierowaniu się etyką; na
poważnej akceptacji krzyża, rezygnowaniu z przemocy i siły. środki bogate to właśnie używanie
siły, potężnych organizacji, ruchów masowych; organizowanie koncertów;
stosowanie wyłącznie prawa. Te środki bogate nie wymagają korzystania z
intelektu i kierowania się miłością. Intelekt i miłość są zasadami wszystkich środków
ubogich. Rolnictwo rozwija się tylko dzięki środkom ubogim. Wymaga
ono właśnie skupienia i kontemplacji, wierności przyrodzie; a nie stosowania
siły; wymaga pracy i modlitwy, mobilizującej człowieka do wierności prawdzie.
Z poglądów Maritaina wynikałoby, że
przemysł jest użyciem siły wobec realności
i spokoju ziemi, że jest swoistym zakwestionowaniem zgodności myśli z
rzeczywistością. Uważa on zresztą, że uprawiana dziś polityka kieruje się
prawdami, zniekształconymi przez nauki społeczne i pomysły socjalne. Takim
zniekształceniem jest, wg Maritaina, narzucenie ateizmu sferom pracującym i
skłonienie ich do wyznawania materializmu. Polityka chrześcijańska ma uwolnić
te sfery od zniekształceń i przywrócić im wrażliwość na środki ubogie. Odsłania
się wtedy cała wielkość i godność rolnictwa jako troski o przyrodę, a w niej o
ziemię. Wyrazem tej troski jest powrót do przyznania właściwego miejsca naturze:
przed kulturą, która w naszych czasach stała się sama dla siebie celem. Nie
wynika z tego, oczywiście, że nie należy korzystać z przemysłu. Chodzi jednak o
to, aby przemysł służył dobru ziemi, a więc jej nie niszczył. Szczegółowe
relacje między przemysłem i rolnictwem muszą ustalać specjaliści, tacy jednak,
którzy kierują się prawdami chrześcijaństwa. J. Maritain dodaje, że rolnictwo
prowadzi do cywilizacji ludzkiej. Przemysł natomiast, wprowadza nas w
cywilizację maszyn. Rolnictwo zapewnia pomyślność ludzi, przemysł prowadzi do
wzbogacenia państwa. Moglibyśmy tu dodać, że przemysł powoduje dominację
państwa, natomiast rolnictwo zapewnia dominację ludzi w państwie i jego
strukturach.
Z przytoczonego tekstu Jana XXIII
wynika, że Kościół z troską rozważa pracę rolników i problem cen, które u nas
są dziś źródłem poważnych zakłóceń między właśnie rolnictwem i przemysłem. Nie
wiem, czy problem cen i ich uporządkowania wyznaczy prawidłowe relacje między
przemysłem i rolnictwem. Może trzeba tu głębiej przemyśleć odniesienia pomiędzy
naturą i kulturą, a więc teoriami i narzędziami. Wiadomo na pewno, że trzeba
uwolnić problem cen od stosowania lichwy, a więc od jawnego liberalizmu, i
postawić dobro człowieka przed nadmiernym dochodem. Trzeba też bronić przyrodę
przed złymi skutkami przemysłu, a tym samym niszczenia środowiska. Trzeba z
większą miłością, także w polityce, odnosić się do ludzi i ziemi. Trzeba wobec
tego zmniejszyć fascynację wytworami, takimi jak teorie, głównie ekonomiczne i
przemysł.
Dużo się dziś mówi o potrzebie wolnej konkurencji w
dziedzinie gospodarczej. Warto zatem pamiętać o tym, iż Kościół w swym nauczaniu
społecznym zawsze przestrzegał przed nieograniczoną wolnością konkurencji.
Pisał o tym już papież Pius XI w encyklice „Quadrogesimo anno”. Czytamy tam
między innymi:
„Skupienie
potęgi i bogactw w rękach niewielu, właściwe ostatniemu okresowi życia
gospodarczego, jest naturalnym następstwem nieograniczonej wolności
konkurencji, która zwycięstwo daje tylko najsilniejszym, tj. – jak bywa często
– tym, którzy walczą najbezwzględniej i którzy nie znają skrupułów sumienia. To
skupienie potęgi i bogactw w rękach niewielu prowadzi do dalszej, potrójnej
walki: naprzód do walki o ujarzmienie samego życia gospodarczego, dalej do walki
o opanowanie państwa, aby jego środki i jego władzę wyzyskać potem do walki
między państwami, czy to w ten sposób, że poszczególne państwa oddają swoje
siły polityczne w służbę gospodarczych interesów swoich obywateli, czy też w
ten, że swojej gospodarczej przewagi używają do rozstrzygania sporów politycznych”[38].
Nieograniczona wolna konkurencja to zjawisko,
które rodzi się, jak dowiadujemy się o tym z nauczania społecznego Kościoła,
gdy zasady ekonomiczne stosowane są w oderwaniu
od zasad moralnych. Jaki powinien być zatem, w tym wypadku, związek pomiędzy
tymi zasadami?
– źródłem wszelkich zasad postępowania, czy w ogóle działania
jest człowiek jako osoba. Dobro wszystkich osób jest wobec tego swoistym
kryterium zachowań. Inaczej można powiedzieć, że elementy strukturalne osób są
podstawą wszystkich relacji, odnoszących nas i do osób, i do rzeczy. Zasady
moralne wyznacza mądrość, tzn. intelekt usprawniony w umiejętności ujmowania związków między
prawdą i dobrem. Posługiwanie się intelektem, w jego sprawności mądrości,
dotyczy też zasad ekonomicznych. Wynika z tego, że zarówno zasady moralne jak i
zasady ekonomiczne nie bytują osobno, w oderwaniu od człowieka. Odwrotnie, mają
swe źródło w używanej rozumności osób. Jeżeli tak jest, to absolutnie wolna
konkurencja jest nadużyciem swobody gospodarowania. To nadużycie polega na
oderwaniu wspomnianej swobody od zasad moralnych, a tym samym od ich
naturalnego źródła, którym jest bytowe wyposażenie osób.
Absolutnie wolna konkurencja jest
już liberalizmem, tzn. stosowaniem takiej koncepcji wolności, która polega na
pełnej niezależności od czegokolwiek. Takiej niezależności nie można akceptować,
gdyż nigdy nie można wykroczyć przeciw prawdzie i dobru osób. Takie wykroczenie
równa się niszczeniu osób i sytuuje poza humanizmem. Liberalizm ponadto niszczy
samą gospodarkę, gdyż niszcząc człowieka, unicestwia także konkurencję. O
liberalizmie zresztą już rozmawialiśmy.
W przytoczonym dokumencie Pius XI
zwraca uwagę na dwa momenty: najpierw na to, że stosujący wolną konkurencję są
pozbawieni w ogóle kultury moralnej i wyglądają bardziej na gangsterów i
morderców niż na uprawiających handel, następnie zaś na związane z wolną
konkurencją ukryte cele, takie jak opanowanie gospodarki przez jednego
człowieka lub grupę ludzi, z kolei opanowanie państwa, i wreszcie przez
opanowanie władzy podporządkowanie sobie innych państw. Zdaniem Piusa XI, przewaga
gospodarcza wywołuje ambicje panowania nad światem. Nie należy do tego
dopuścić. Sposobem opanowania wolnej konkurencji i ambicji rządzenia światem,
przy pomocy przewagi gospodarczej, jest powoływanie na polityków ludzi
uczciwych i kierujących się normami moralnymi. Aby politycy zechcieli stosować
normy moralne i kierować się uczciwością, powinni być zarazem wierzący, gdyż
tylko Bóg – przebywający w istocie osoby ludzkiej jako zaprzyjaźniona z nami
osoba – jest w stanie motywować
uczciwość i wierność zachowaniom moralnym. Myślę, że w naszej epoce dużym
ryzykiem jest powierzenie władzy ludziom, którzy nie traktują poważnie swych
więzi religijnych z Bogiem. Nie jest to forsowanie konfesyjnych rozwiązań, lecz
głęboki realizm, wsparty na analizie historii państw i rządzenia. Zazwyczaj
trudno było władcom służyć dobru obywateli, najczęściej służyli sobie i swoim,
nie zawsze szlachetnym, celom. Nawet nam, zwykłym ludziom, trudno bez reszty
poświęcić się dobru innych tak, jak np. zrobił to św. Albert Chmielowski. Tym
trudniejsze jest to dla osób rządzących, dysponujących pełnią władzy.
Zagadnienie związków między zasadami
moralnymi i ekonomicznymi można ująć krócej: nie ma dyspensy od wierności
prawdzie i dobru, a tym samym od miłości, która jest podstawowym sposobem
regulowania stosunków społecznych.
Papież Paweł VI napisał w liście apostolskim
„Octogesima adveniens”:
„Władza
polityczna (...) ma zmierzać do realności dobra wspólnego. Pozostawiając
nienaruszoną, uprawnioną wolność jednostek, rodzin i innych zrzeszeń
pomocniczych, ma ona starać się skutecznie o zapewnienie wszystkim koniecznych
warunków, których wymaga prawdziwe i pełne dobro człowieka, włącznie z jego
duchowym przeznaczeniem. Władza ta działa w granicach, które mogą być różne,
zależnie od kraju czy narodu. Interweniuje ona zawsze w trosce o sprawiedliwość
i dobro wspólne, za które ostatecznie ponosi odpowiedzialność. Nie odmawia
jednak ani poszczególnym jednostkom, ani organizacjom pomocniczym działania według
ich własnych kompetencji, w ramach troski o dobro wspólne. Istotnie każda akcja
społeczna ze swego celu i ze swej natury ma charakter pomocniczy; winna pomagać
członkom organizmu społecznego, a nie niszczyć ich lub wchłaniać. Władza
polityczna wykonując swoje zadanie musi się wyrzec partykularnych korzyści, by
móc podjąć obowiązek troszczenia się o dobro wszystkich obywateli, nawet poza
granicami kraju. Poważne traktowanie zadań państwa na terenie lokalnym, regionalnym,
krajowym i światowym oznacza potwierdzenie obowiązku człowieka, i to każdego
człowieka, by uznał, czym rzeczywiście jest i jakie znaczenie ma wolność
wyboru, ofiarowana mu po to, by wspólnie z innymi dążył do realizowania dobra
kraju, narodu, ludzkości”[39].
Papież
określił tu etyczne zasady życia politycznego, wskazał podstawowe w tej
perspektywie obowiązki moralne władzy i obywateli. Czy mógłby Pan Profesor
skomentować i rozwinąć jego myśl?
– W zacytowanym tekście dominują
trzy ważne tematy: władza polityczna, państwo, dobro wspólne. Te trzy tematy
papież Paweł VI charakteryzuje przez wskazanie na zadania, jakie przy pomocy
władzy, państwa i dobra wspólnego ma osiągać człowiek.
Wspaniałe jest stwierdzenie Pawła
VI, że władza służy uwyraźnianiu tego, kim człowiek jest i jak ma posługiwać
się swoją wolnością. Paweł VI nie rozwija tematu bytowej struktury człowieka.
Sygnalizuje jednak, że człowiek jest wolny i że ta wolność polega na kierowaniu
się do dobra osób. Zauważmy, że jest to przecież tomistyczna koncepcja
wolności, według której człowiek jest podmiotem swych działań i że tymi
działaniami ma kierować się nie do czegokolwiek, lecz właśnie do osób, zgodnie
z prawdą o nich i z ich dobrem.
To dobro człowieka kieruje do dobra
wspólnego. Nie dowiadujemy się z cytatu, czym jest dobro wspólne. Dowiadujemy
się jednak, że jest głęboko związane z wolnością osób. Dobrem wspólnym jest
szanowanie wolności nie tylko jednostek, lecz także rodzin, ponadto zrzeszeń,
tworzących warunki doskonalenia się człowieka w takim stopniu, by wiązał się ze
wszystkimi osobami, a także z Bogiem jako spełnieniem przeznaczenia do
szczęścia realizującego się w zbawieniu, które jest nieutracalnym przebywaniem
wśród osób, w powiązaniach przez miłość.
Narzędziem działania władzy
politycznej jest państwo. Znaczy to, że władza polityczna realizuje się zgodnie
z tradycją kraju czy narodu. Jej zadaniem jest obrona sprawiedliwości i dobra
wspólnego, jako celów i zadań poszczególnych osób. Władza polityczna proponuje
wobec tego, aby chronić sprawiedliwość, zgodne z tradycją działania społeczne,
które zawsze są pomocnicze, a nie rozstrzygające. Wymagają one starannego
przypatrzenia się działalności społecznej i gospodarczej oraz interweniowania,
gdy zakłócona jest sprawiedliwość. Wynika z tego ciekawa propozycja polityki,
którą kieruje się władza państwowa. Nie może to być polityka oderwana od
chronienia wolności jednostek, rodzin i zrzeszeń pomocniczych. Nie może być
więc wyznaczana ideologią jako pomysłem władzy lub grupy rządzącej. Nie może
być oderwana od dobrego rozeznania bytowej struktury osób i ich wierności
prawdzie i dobru. Polityka nigdy nie może naruszyć prawdy i dobra osób.
Wierność osobom w ich prawdzie i dobru spełnia się w miłości. Polityka musi być
więc wyznaczana miłością. Brzmi to dość szokująco w świecie, w którym dominują
sukcesy gospodarcze i laicyzm, pozbawiający ludzi ich oparcia w Bogu. Można by
dodać, że papieże wciąż dyskretnie proszą polityków o stosowanie w ich działaniach
norm miłości, prawdy i dobra. Nie mówią tego wprost. Musimy odważyć się
upomnieć o te normy, a raczej o wzięcie pod uwagę, także w polityce, relacji
miłości, wiary i nadziei, którymi ludzie wiążą się z sobą i z Bogiem. Nie należy
wyłączać tych relacji z polityki, zadań władzy politycznej i państwa.
Skomentowaniem i rozwinięciem myśli
Pawła VI jest właśnie uwyraźnienie roli miłości i Boga w działaniach władzy
politycznej, państwa, zarazem jednostek ludzkich, rodzin i pomocniczych
zrzeszeń społecznych; organizacji i partii politycznych. Nie uwzględniając tych
relacji nie uzyskamy, potrzebnej gospodarce, uczciwości, ani nie dojdziemy do
jedności Europy, gdyż tylko miłość usuwa nieufność, lęk, poczucie zagrożenia.
Jedynie ona budzi zaufanie do państwa i osób sprawujących władzę.
Może już czas, aby zmienić model
sprawowania władzy i zasad organizujących państwa.
Może już czas, aby zmienić model
sprawowania władzy i zasad organizujących państwa.
To zdanie, domagające się, jeśli nie
swoistej rewolucji systemów sprawowania władzy, to w każdym razie ich radykalnej
reformy, kończąc tekst pt. Życie społeczne w duchu Ewangelii wskazuje,
że duch ten niezupełnie jeszcze przeniknął życie społeczne, mimo
ponaddwutysiącletniego nań oddziaływania. Jakże zbieżna jest przytoczona opinia
Uczonego i Pisarza katolickiego z gorzką konstatacją jednego z mędrców
wschodnich, który powiedział, że Europa jest jak kamień, który od setek lat
spoczywa na dnie strumienia, lecz rozłupany okazuje się suchy. Tak samo Europa
– od z górą tysiąca lat chrześcijańska – minimalnie przesiąknęła chrystianizmem.
Dlatego Ghandi mógł powiedzieć, iż ceni Chrystusa, lecz nie chrześcijan.
Podobnie, jak z wprowadzeniem do
relacji społecznych zasad chrześcijańskich, jest i z demokracją. Dziś wszystkie
państwa europejskie mienią się być demokratycznymi, lecz często są to jedynie
formalne demokracje, w których 50% plus jeden społeczeństwa może postanowić
krzywdzić pozostałych 50% minus jeden. Według opinii Jacquesa Maritaina
tragedią współczesnych demokracji jest to, że nie potrafią zrealizować demokracji.
Demokracja bowiem, to coś więcej niż system rządów; jest ona raczej pewną
filozofią życia społecznego, polityki, pewnym stanem ducha. Dlatego Rafael Caldera
podkreśla, że nie ma prawdziwej demokracji w społeczeństwie, w którym ktoś jest
głodny, pozbawiony pracy, czy
podstawowych praw osoby ludzkiej.
Podejmując więc problem organizacji
życia społecznego w duchu Ewangelii, trzeba zauważyć, że chrześcijaństwo
jest przede wszystkim religią, przez
którą rozumie się osobistą więź człowieka z Bogiem. Ta więź dokonuje się w
Osobie Jezusa Chrystusa, który będąc Bogiem – drugą Jego Osobą – stał się
człowiekiem, przyjmując naturę ludzką do jedności Osoby Boskiej (Wcielenie).
Przedłużeniem zbawczej działalności Jezusa Chrystusa jest założony przez Niego
Kościół, który stanowi wspólnotę osób powiązanych z Chrystusem (Gdzie dwóch
lub trzech zgromadzonych w imię moje, tam i ja jestem wśród nich). Ten
Kościół jest zarazem depozytariuszem informacji o faktach dotyczących Jego
Osoby i misji (Prawdy wiary).
Jezus Chrystus, głosząc zbawienie,
dokonujące się w Jego Osobie, określił zarazem warunki wiązania się z Nim przez
miłość osób ludzkich (Jesteście przyjaciółmi moimi, jeśli wypełnicie,
co wam przykazałem). Te warunki streszcza właśnie przykazanie miłości Boga
i bliźniego (Abyście się wzajemnie miłowali). To ostatnie staje się podstawą
moralności chrześcijańskiej, która obejmuje relacje człowiek-Bóg i relacje
człowiek-człowiek. W ramach tego drugiego typu relacji mieszczą się zagadnienia
społeczne i polityczne, które przez chrześcijan powinny być rozwiązywane przez
pryzmat miłości bliźniego.
Prof. Mieczysław Gogacz i dr
Stanisław Krajski znakomicie wprowadzają nas we wspomniane zagadnienia. Trudno
zresztą wyobrazić sobie szczęśliwszy dobór Rozmówców, na temat życia społecznego
w duchu Ewangelii. W tym miejscu warto więc kilka słów poświęcić ich sylwetkom.
Prof. zwycz. dr hab. Mieczysław Gogacz
urodził się 17 listopada 1926 r. w Nadrożu koło Rypina, gdzie rodzice, Szczepan
i Marianna z Gołębiewskich, prowadzili sklep z
artykułami kolonialnymi. Szkołę powszechną M. Gogacz rozpoczął w
Nadrożu, a ukończył w Oborach, dokąd rodzice przenieśli się w 1934 r.
Wspominając wiersze Marii Konopnickiej powiedział:
Te o kwiatach lipy śpiewałem w
trzeciej klasie szkoły powszechnej w Oborach koło Rypina rosnąc tam w klimacie
karmelitańskiej duchowości, promieniującej z pobliskiego klasztoru[40].
W okresie okupacji Mieczysław Gogacz
pracował na poczcie w Rypinie. O swoim przerwanym przez wojnę wykształceniu tak
oto opowiadał pytającym Go młodym ludziom:
Przed II wojną światową ukończyłem 5 klas
szkoły powszechnej, umiałem czytać i czytałem „Rycerza Niepokalanej” (...)
Potem była wojna. Było mało polskich książek. Za książki polskie w województwie
bydgoskim, w którym mieszkałem, szło się do więzienia. Nie wolno było mówić po
polsku. W moim Rypinie trzeba było mówić po niemiecku. Były jednak (...)
„Psalmy”. I wobec tego, mając 12 lat zacząłem czytać „Psalmy”. Nauczyłem się z
nich ascetyki katolickiej, teorii życia religijnego, gdyż jest ona zawarta
głównie w psalmach. Nauczyłem się teorii odniesień Boga do człowieka i
człowieka do Boga. Do dziś czytam Pismo św. w tym aspekcie ascetycznym, w
aspekcie wychowywania człowieka przez Boga[41].
Przerwaną
naukę podjął po zakończeniu wojny. Gimnazjum do etapu tzw. małej matury (IX
klasa) ukończył w Rypinie, gdzie po wojnie przeniosła się rodzina Gogaczów.
Świadectwo dojrzałości, czyli tzw. dużą maturę uzyskał w liceum biskupim w
Płocku 27 kwietnia 1949 r. Następnie wybrał studia filozoficzne na Wydziale
Filozoficznym Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, jedynej uczelni
katolickiej w Kraju. Słuchał tam wykładów ks. prof. Stanisława Adamczyka z
metafizyki, teodycei i kosmologii; prof. Stefana Swieżawskiego, z historii
filozofii i metafizyki; ks. prof. Antoniego Korcika, z logiki i ogólnej
metodologii nauk; ks. prof. Wojciecha Feliksa Bednarskiego, z etyki. Nie
zaniedbywał też wykształcenia religijnego:
[Na studiach] czytałem listy św.
Pawła. (...) Przestudiowałem wszystkie jego listy. Wydaje mi się, że zawartą w
tych listach teologię czuję i rozumiem. I znam Psalmy. (...) To są moje
zainteresowania. Nietypowe, ale normalnie katolickie[42].
Pod koniec studiów uczęszczał na, wprowadzone
właśnie, zajęcia ks. dr. Stanisława Kamińskiego z logiki i ks. doc. Mieczysława
Alberta Krąpca, z metafizyki. Uzyskał magisterium 27 kwietnia 1952 r. na podstawie
pracy pt. Definicja ruchu u Arystotelesa, pisanej pod kierunkiem ks. prof. S.
Adamczyka. Zaprzyjaźnił się w tym czasie z M. A. Krąpcem, metafizykiem i
długoletnim rektorem KUL oraz K. Wojtyłą, wykładającym wówczas etykę, a także
Antonim Stępniem, późniejszym szwagrem, mężem siostry Tekli. W książce Obecność. Karol Wojtyła w Katolickim Uniwersytecie
Lubelskim wspomina
prowadzone wówczas rozmowy:
Otóż, w tych prywatnych rozmowach
dominowało kilka tematów. Przede wszystkim ascetyka chrześcijańska, która by
spełniała warunki dzisiaj formułowanej medycyny, koncepcji człowieka i zdrowia
człowieka (...) Tematem drugim był problem ascetycznie ważny: mianowicie czy każde
wstąpienie do seminarium jest powołaniem do kapłaństwa (...) Dalej – sposoby
ukazywania ludziom w perspektywie ascetycznej tej jakieś wspaniałości kontaktów
człowieka z Bogiem. (...) Poza tymi, które wymieniłem, rozważaliśmy przyczyny
odchodzenia ludzi od chrześcijaństwa. Pamiętam długie, wielotygodniowe rozmowy
na te tematy[43].
Po
doktoracie objął zajęcia zlecona na KUL. W 1957 r. wyjechał na studia
zagraniczne; od marca do września prowadził badania w Bibliotheque Nationale w
Paryżu, a od września do maja 1958 r. studiował w Pontifical Institute of
Mediaeval Studies w Toronto u prof. Étienne Gilsona, jednego z największych
mediewistów naszych czasów i odkrywcy rzeczywistego oblicza filozofii św.
Tomasza z Akwinu (tomizm egzystencjalny). Po powrocie został mianowany asystentem, a następnie
adiunktem w Katedrze Historii Filozofii. W dniu 1 października 1966 r. objął
etat starszego wykładowcy na Wydziale Filozofii Chrześcijańskiej Akademii Teologii
Katolickiej w Warszawie, zaproszony przez byłego rektora KUL, a od 1956 r.
rektora ATK, ks. prof. Józefa Iwanickiego.
Pierwsze
lata działalności naukowej dotyczyły poznawania różnorodnych kierunków
filozoficznych i ich autorów. Dokumentują te badania publikacje poświęcone,
Szkole Wiktorynów, Henrykowi z Gandawy, Anzelmowi z Canterbury, Tomaszowi z
Akwinu, neoplatonikom, np. Proklosowi. W tym samym czasie prof. M. Gogacz
studiował problemy metafizyki bytu, odmiany tomizmu i teorie mistyki. Temat
m.in. filozofii Henryka z Gandawy stał się podstawą badań zespołowych. Zajmując
się filozofią arabską prof. M. Gogacz budził zainteresowania tą filozofią, w
wyniku czego ponownie powstały badania zespołowe, udokumentowane pracą zbiorową.
Zainteresowanie prof. M. Gogacza Liber de
causis wywołało podobne badania zespołowe i podjęcie przez studentów tematów
dyplomowych z tej dziedziny. Powoli prof. M. Gogacz zaczął skupiać uwagę na
tekstach św. Tomasza z Akwinu. Dało to w wyniku przygotowanie wielu prac magisterskich
i stało się inspiracją do przygotowywania prac doktorskich. Z kolei badania nad
tekstami zaczęły przybierać postać analizowania i doskonalenia dyscyplin
filozoficznych, takich jak filozofia bytu, antropologia filozoficzna, etyka i
pedagogika. W metafizyce przedmiotem uwagi stał się problem istnienia. W
antropologii filozoficznej została rozwinięta i wykorzystana problematyka
transcendentaliów. W etyce nastąpiło uwyraźnienie istnieniowych relacji
osobowych, różnych od istotowych relacji poznania i postępowania. Ponadto w
etyce prof. M. Gogacz uznał za normę moralności mądrość, jako usprawnienie
intelektu i uwyraźnienie rozumnej natury człowieka. Opracował w pedagogice
osobne normy wyboru czynności usprawniających władze człowieka i chroniących przed
skutkami fałszu i zła w kulturze. Temat kultury przewijał się przez wszystkie
lata działalności badawczej i pisarskiej Profesora. Badania nad mistyką często
uzyskiwały postać publikacji na temat katolickiego życia religijnego.
Pod kierunkiem prof. M. Gogacza uzyskało
magisterium 97 absolwentów. Stopień naukowy doktora filozofii uzyskało 20 osób.
Recenzował 32 prace doktorskie w różnych uniwersytetach. Brał udział w 16 przewodach
habilitacyjnych i przygotował 9 recenzji
do tytułów profesorskich.
Prof.
Mieczysław Gogacz do przejścia na emeryturę w 1997 r. pracował w ATK, gdzie
kierował Specjalizacją Historii Filozofii. W ostatnim czasie, w związku ze zmianami
w Polsce, podejmował się prowadzenia zajęć filozoficznych, głównie z filozofii
realistycznej i etyki, na Uniwersytecie
Warszawskim, w Akademii Medycznej i Wojskowej Akademii Technicznej.
Prof. M.
Gogacz opublikował 841 pozycji. Wśród tych publikacji są 33 książki; 23 tytuły
to książki filozoficzne, a w 10 książkach podjęte są zagadnienia religijne.
W 1996 r.
Ojciec Święty Jan Paweł II przyznał M. Gogaczowi Komandorię z Gwiazdą Orderu
św. Sylwestra Papieża. Na dekoratora powołał papież kard. Józefa Glempa,
Prymasa Polski. Uroczyste wręczenie odznaczeń miało miejsce w Bazylice Archikatedralnej
w Warszawie, podczas mszy św. pontyfikalnej, w Wielką Niedzielę 1997 r.
Prof. M.
Gogacz oddziałuje przez swoje wykłady uniwersyteckie i na spotkaniach w wielu
środowiskach intelektualnych w Polsce oraz przez liczne i chętnie czytane
publikacje. Oddziałuje przede wszystkim swoją osobowością, która mobilizuje
odbiorców do poszukiwania prawdy i do wierności dobru. Skierowanie do prawdy i
dobra jest usprawnianiem w mądrości, potrzebnej ludziom w każdych czasach.
Odczytuje się działalność prof. M. Gogacza jako obronę, w kulturze i w życiu
ludzi, postawy mądrości i wierności Chrystusowi.
Dr Stanisław Krajski urodził się 3 sierpnia 1956 r. w
Warszawie. Studia filozoficzne odbył w latach 1978-1983 w Akademii Teologii Katolickiej,
na Wydziale Filozofii Chrześcijańskiej w Katedrze Metafizyki; zakończył pracą
magisterską napisaną pod kierunkiem prof. M. Gogacza pt. Zagadnienie
pryncypium w „De ente et essentia” św. Tomasza z Akwinu. Praca doktorska
– także pod kierunkiem prof. M. Gogacza,
pt. Zawartość treściowa traktatu „De ente et essentia” św. Tomasza z Akwinu
– została obroniona w 1986 r. W roku 1994 objął stanowisko adiunkta w ATK.
Jest członkiem Naukowego Towarzystwa Tomistycznego.
U progu naukowych zainteresowań S.
Krajskiego stało metafizyczne zagadnienie principium. Przedmiotem
aktualnych zainteresowań jest problematyka społeczna, w tekstach św. Tomasza z
Akwinu i św. Augustyna. Do badań projektowanych należy zaliczyć problematykę
polityczną i społeczną w tekstach polskich filozofów chrześcijańskich okresu
międzywojennego.
* * *
Na
zakończenie pozostaje miły obowiązek podziękowania tym Osobom, bez pomocy
których nie udałoby się przygotować tekstu do druku. Śp. pan inż. Krzysztof
Górnicki przepisał tekst i był jego pierwszym recenzentem. Dziękuję także Panu
Rektorowi Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, prof. dr
hab. Tadeuszowi Klimskiemu, za napisanie przedmowy, Księdzu dr hab. Tomaszowi
Stępniowi z Katedry Teologii Dogmatycznej na tym Uniwersytecie, za
przygotowanie opinii teologicznej, a mojej doktorantce, Pani mgr Bożenie
Listkowskiej, za adiustację tekstu pod względem językowym i jego ostateczną
korektę.
[1] II
Nadzwyczajne Zgromadzenie Ogólne, 25 listopada-8 grudnia 1985 r., na temat: 20.
rocznica zakończenia Soboru Watykańskiego II.
[2] Jan Paweł
II, Posynodalna adhotacja apostolska Christifideles laici o powołaniu i
misji świeckich w Kościele i w świecie dwadzieścia lat po Soborze Watykańskim
II, 60.
[3] II Sobór Watykański,
Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym, Gaudium et spes,
14.
[4] Tamże, 12.
[5] Tamże, 15.
[6] Tamże.
[7] Tamże.
[8] Tamże, 16.
[9] Jan Paweł
II, Przemówienie do młodzieży akademickiej zgromadzonej przed kościołem św. Anny (Warszawa, 3 czerwca
1979), 2.
[10] Ditrich von Hildebrand, Serce, Poznań 1987.
[11] Gaudium et spes, 16.
[12] Tamże, 17.
[13] N`ayez
pas peur. André Frossarddialoque avec
Jean-Paul II, Paris 1982, s. 302-303.
[14] Tamże, s.
305.
[15] Jan XXIII,
Encyklika Mater et magistra, O współczesnych przemianach społecznych w
świetle nauki chrześcijańskiej, 65.
[16] Jan XXIII, Encyklika Pacem in terris, 57.
[17] Jan Paweł II , Redeptor hominis, 17.
[18] Jan Paweł
II, Encyklika Dives in misericordia, O Bożym Miłosierdziu, 12.
[19] Tamże.
[20] Mater
et magistra, 226.
[21] Tamże,
228.
[22] Gaudium
et spes, 39.
[23] Jan Paweł II, Encyklika Laborem exercens, O pracy ludzkiej (z okazji 90. rocznicy encykliki Rerum novarum), 4.
[24] Quadrogesimo anno, 107-108.
[25] Tamże.
[26] Gaudium et spes, 53.
[27] Christifideles laici,
44.
[28] Tamże.
[29] Paweł VI, Octogesima
adveniens, List apostolski do Ks. Kardynała Maurice Roy przewodniczącego
Rady do Spraw Świeckich i Papieskiej Komisji Iustitia et Pax z okazji
80. rocznicy ogłoszenia encykliki Rerum novarum, 35.
[30] Pius XI,
Encyklika Quadrogesimo anno o
odnowieniu ustroju społecznego i dostosowaniu go do Prawa Ewangelicznego, w
czterdziestą rocznicę wydanej przez Leona XIII encykliki Rerum novarum,
117; 120.
[31] Leon XII,
Encyklika Rerum novarum o kwestii robotniczej, 19.
[32] Gaudium et spes, 10.
[33] Tamże, 41.
[34] Redemtor hominis, 11.
[35] Gaudium et spes, 11.
[36] Tamże, 91.
[37] Mater et magistra, 137-140.
[38] Quadrogesimo anno, 107-108.
[39] Octogesima
adveniens, 46.
[40] Dzień z
Matką Bożą, wyd. I, Warszawa 1986, s. 69.
[41] M. Gogacz,
A. Andrzejuk, Niepełnosprawność (aspekty teologiczne), Warszawa 1991, s.
37.
[42] Tamże,
s. 37-38.
[43] Obecność. Karol
Wojtyła w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, pod red. M. Filipiak i A. Szostka, wyd. II, Lublin
1989, s. 152-153.