MIECZYSŁAW
GOGACZ
ISTNIEĆ I
POZNAWAĆ
Notatnik
błędów filozoficznych i trudności
z kręgu klasycznie pojętej filozofii
Akademia
Teologii Katolickiej
Warszawa
1969
©
Mieczysław Gogacz
SPIS
TREŚCI
Część pierwsza. PROBLEMATYKA BYTU
1. Błąd w punkcie wyjścia filozofii
3. Trzy główne teorie rzeczywistości
4. Dlaczego nie można odrzucić istnienia Boga
5. Błąd w rozumieniu przyczynowania sprawczego
8. Błąd idealizmu i błąd esencjalizmu
10. Odróżnienie poszczególnych aktów istnienia realnego
11. Błędy w rozumieniu istnienia realnego
12. Problem struktury istnienia realnego
14. Istnienie w ujęciu A. B. Stępnia
15. Uwagi do koncepcji istnienia w ujęciu A. B. Stępnia
17. Błąd łączenia arystotelizmu z tomizmem
18. Typowy błąd podziału filozofii
19. Błąd w rozumieniu zła i cierpienia
20. Granice filozofii i religii
Część druga. PROBLEMATYKA DUSZY
2. Błąd dualizmu w rozumieniu duszy ludzkiej
3. Niebezpieczeństwo dualistycznej wizji duszy ludzkiej w
ujęciu A. B. Stępnia
4. Błąd monizmu w koncepcji duszy
5. Problematyka i trudności pluralistycznej teorii struktury
duszy ludzkiej
Człowiek
- jak to już stwierdził Arystoteles w pierwszym zdaniu swojej „Metafizyki”[1] - z natury
pragnie wiedzy. Pragnie więc poznać istniejący świat i chciałby w tym poznaniu
uzyskać wiedzę pewną, a więc prawdziwą, czyli taką, która - dodajmy -
adekwatnie ujmuje rzeczywistość. Człowiek więc przede wszystkim pragnie wiedzy
filozoficznej, która w klasycznym sensie polega na ujęciu tego, co istnieje, od
strony racji uniesprzeczniających.
Nie łatwo
jednak odczytać rzeczywistość zgodnie z tym, czym ona jest i jak istnieje.
Niełatwo bowiem poznać ją niezależnie, między innymi, od teorii obecnych i funkcjonujących
w naszym myśleniu. Teorie te, jeżeli uzyskały naszą akceptację, jeżeli stały
się w nas sposobem naszego rozumienia świata, powodują, że nasze poznanie nie
jest obiektywnym odbiorem rzeczywistości, lecz interpretującym ją
odczytywaniem. Jeżeli jednak uzyskamy intelektualny dystans wobec tych teorii,
jeżeli potraktujemy je jako narzędzia poznawczego widzenia rzeczywistości, mamy
więcej szans prawdziwego poznania, ujmującego coś zgodnie z tym, czym jest i
jak istnieje.
Prezentując
tę książkę i usiłując uzasadnić jej tytuł już opisuję błąd, który dość często
popełniamy nie zawsze to sobie uświadamiając. Błąd ten polega na pomyleniu lub
utożsamieniu światopoglądowego i naukowego punktu widzenia, osobistego więc
wyboru jakichś rozwiązań i niezależnego od naszej decyzji faktycznego stanu niesprzecznie
odczytanej rzeczywistości.
Najczęstsze
w naszym poznaniu błędy o charakterze filozoficznym stanowią właśnie główny
temat i zasadniczą treść tej książki. Bliższy więc opis błędu i utożsamienia
światopoglądowego i naukowego punktu widzenia w naszym poznaniu znajdzie się
poza tym Wstępem. Zostaną tam w miarę sił scharakteryzowane inne błędy, które popełniamy
poznając rzeczywistość, te oczywiście błędy, a więc zapewne nie wszystkie, w
których uświadomienie sobie i odkrycie jest wynikiem poszukiwania odpowiedzi na
dociekliwe pytania studentów przede wszystkim Akademii Teologii Katolickiej w
Warszawie (nie pomijam podobnych pytań ze strony studentów KUL), gdy w
przerwach między wykładami i seminariami gawędząc na korytarzach usiłowaliśmy
uniezależniać się od teorii i w warunkach jak gdyby pozaoficjalnych, a więc
psychologicznie biorąc z większym stopniem szczerości i przejęcia, sprawdzać
nasze wizje bytu z rzeczywistością taką, jaką ona naprawdę jest. Jak to
naprawdę jest niezależnie od szkół, tłumaczących rzeczywistość, niezależnie od
języków filozoficznych, czyichś poglądów? Okazało się, że aby na to pytanie
odpowiedzieć, trzeba właśnie odróżnić języki filozoficzne, wyrażane w tych
językach poglądy, wyznaczające je założenia, także kierunki filozoficzne, różne
koncepcje filozofii i koncepcje nauki, nasze teoretyczne i praktyczne nastawienia,
problem zaangażowanych i tak zwanych niezaangażowanych pytań, stopień naszego
ulegania właśnie obecnym i funkcjonującym w nas teoriom, konieczność pozostawania
w metodologicznie jednolitym porządku pytań i narzędzi proporcjonalnych do
przedmiotu badań. I okazało się, że często właśnie te porządki mylimy, że
stawiamy pytania i stosujemy metody analizy właściwe dziedzinie, do której
niepokojący nas problem nie należy. W takim jednak wypadku sprawa nie była zbyt
trudna. Nie łatwo jednak dać sobie radę z problemami pogranicza, pamiętać że w
danym miejscu kończy się na przykład teren teorii poznania i zaczyna się
metafizyka, że tu granica metafizyki i rozciąga się teren psychologii lub
teologii, że mówimy już nie o istnieniu i nie o istniejących bytach, lecz o
sposobach lub wynikach poznania. Wydaje się, że prezentowane w tej książce
błędy filozoficzne zdarzają się na odcinku tych właśnie granicznych terenów, że
ich źródłem jest przekraczanie granicy metodologicznych obszarów, niedozwolone
metodologicznie przenoszenie metod i pytań właściwych danej nauce czy
dyscyplinie w obrębie danej nauki na teren dziedziny już innej, w której o co
innego i inaczej musimy pytać.
Samo
pojęcie błędu filozoficznego jest tu nieostre. Należy od razu dodać, aby
uniknąć nieporozumień i właśnie błędów, że tropi się w tej książce to wszystko,
co jest w jakiś sposób owszem metodologicznie niepoprawne, lecz to, co przede
wszystkim niepokoi metafizyka, przyjmującego klasyczną, w tomistycznej głównie
wersji, koncepcję metafizyki, jako nauki, która bada to, co istnieje,
poszukując właśnie uniesprzeczniających je relacji. Uniesprzeczniające, a więc
ostateczne racje są te, których negacja uniemożliwia racjonalne zrozumienie
bytu lub przyznaje niebytowi rolę czegoś istniejącego. W tym sensie byt i
niebyt byłby tym samym, utożsamiłoby się poznanie z niepoznawaniem, poznanie z
istnieniem, istnienie z nieistnieniem. Przed tym absurdalnymi konsekwencjami
broni właśnie rzeczywistość, jej istnienie i nasze jej poznanie według
klasycznej koncepcji metafizyki i filozofii.
Istnienie
i poznawanie są więc czymś odrębnym, są dwoma osobnymi porządkami. A św. Tomasz
powie, w „De veritate”[2], że „poznanie
jest późniejsze od istnienia”. Jest ujęciem istniejącej rzeczywistości. To
ujęcie jest narażone na tyle niebezpieczeństw i tyle błędów, że jeżeli
potrafimy przynajmniej niektórych uniknąć uświadamiając je sobie przy pomocy
także tej książki, to uczynimy krok naprzód w kierunku prawdy, która stanowi
dla człowieka najbardziej właściwą jego naturze tęsknotę.
Zagadnienie
błędu spełnia więc w tej książce przynajmniej kilka funkcji, np.: 1. jest
sposobem wyakcentowania właściwych ujęć filozoficznych i okazją do precyzyjniejszego
formułowania problemów, 2. służy dydaktycznie celowemu zadaniu zwrócenia uwagi
na właściwy w klasycznym filozofowaniu nurt rozważań filozoficznych, 3. stanowi
zasadę konstrukcji książki.
Najważniejsza
jednak w tej książce funkcja zagadnienia błędu polega na mobilizowaniu do
wysiłku, aby najtrafniej i najczytelniej ujmować problem filozoficzny i w ten
sposób unikać właśnie błędów filozoficznych.
Jest to
jednak także wykład niektórych podstawowych problemów filozofii bytu, lecz od
strony pokazywania, jak należy filozofować i jak nie należy rozwiązywać danego
zagadnienia. Książka wobec tego jest poszukiwaniem właściwego kształtu
metafizyki na drodze pośredniej, przez pokazywanie błędów. Nie jest to droga
okrężna i bezcelowa. Gdy się bowiem te błędy oddzieli, gdy się więc minie te
niebezpieczne drogi, powstanie jaśniejszy obraz prawidłowych ujęć
filozoficznych. Pracę nad uzyskaniem obrazu prawidłowych rozwiązań pozostawiam
właśnie Czytelnikowi. Wydaje się, że unikam w ten sposób błędu zwerbalizowania
metafizyki, zamknięcia jej w pozytywny lecz jednak w jakiś schemat, unikam
nadania jej utrwalonego kształtu, wersji przecież niedoskonałego odczytania
rzeczywistości. Pokazując którędy nie należy iść ku rozwiązaniom filozoficznym
i kierując przez to - tak się wydaje - na właściwe drogi, pozostawiając więc
Czytelnikowi tworzenie prawidłowych ujęć, wyznaczam metafizyce rolę żywej
refleksji filozoficznej, nieustannego, wciąż przez unikanie błędów poprawianego
odczytywania rzeczywistości. Metafizyka w tym ujęciu staje się szansą i
perspektywą ludzkiego intelektu, kierowaniem go ku nieskończonej głębi bytu, ku
nieskończonym granicom prawdy o rzeczywistości zgodnie z tym wspomnianym przez
Arystotelesa naturalnym w człowieku pragnieniem pełnej wiedzy, która nie
wyczerpie rzeczywistości.
Książka
„Istnieć i poznawać” jest więc pozornie sumą luźnych uwag i analiz. Owszem, ma
w pewnym sensie strukturę notatek czy dziennika filozoficznego. Jest jednak
próbą w jakimś stopniu pełnego zarysowania dróg poszukiwania filozoficznych
odpowiedzi na pytania, które można postawić w ramach tematu, rozwiązywanego
według klasycznie pojętej filozofii. Jest próbą ukazania drogi rozwiązań, co
może tu oznaczać także budzenie refleksji filozoficznej, podjęcie pytań, które
dziś niepokoją moich Rozmówców, usiłujących odpowiedzialnie uprawiać
metafizykę. Jest więc wykładem problemów metafizyki od strony tego, co najpierw
interesuje, zaciekawia, budzi sprzeciw, niepokój, wolę rozumienia spraw dość
trudnych, lecz przecież tych, o które pyta poszukujący prawdy intelekt. I tym
rodzajem wykładu książka różni się od podręcznika metafizyki, od uporządkowanej
propozycji śledzenia kolejnych etapów refleksji filozoficznej. Jest swoistą
sondą, zapuszczaną w głąb ważniejszych zagadnień metafizyki klasycznej. Jest
próbą wejścia w sam środek zagadnień, w ich pulsujące życiem prezentowanie
rzeczywistości. Ma tę próbę ułatwić przyjęta forma eseju, wysiłek zrozumiałego
mówienia, które jednak nie chce równać się uproszczeniu zagadnień, lecz
wyrażeniu ich w całym bogactwie skomplikowań i tylko w jakiejś prostszej
wersji, czerpiącej z literatury przedmiotu, i z własnych, a raczej wspólnych
przemyśleń z uczestnikami nieoficjalnych, kuluarowych rozmów.
Dwa więc
wątki tworzą tę książkę: główny i zasadniczy, którym są referowane błędy
filozoficzne, tropione dociekliwymi pytaniami studentów, oraz mniej zasadniczy,
strukturalnie dodatkowy, lecz wbudowany w ciąg głównych analiz, nurt ujęć
przygotowujących do wykrycia i zrozumienia niebezpiecznego błędu oraz do sformułowania
odpowiedzi na ściśle filozoficzne pytania. Są to w książce głównie te
fragmenty, których tytuł nie zawiera słowa „błąd”.
Należy i
to wyznać, że poszczególne eseje są często bezpośrednim zapisem wniosków
rozmowy, że powstały w różnym czasie na przestrzeni prawie dwu lat, że później
dopiero zostały w jakimś sensie uporządkowane i względnie kolejno ułożone
według tak zwanych pierwszych i dalszych błędów towarzyszących naszemu
filozoficznemu myśleniu, że obecny kształt książki wyznaczyły ważne dla tej
publikacji cele dydaktyczne, sprowadzające się do ułatwienia filozofującym
intelektom ich samodzielnego, pełnego prób i właśnie błędów poszukiwania
odpowiedzi na wieczyste pytanie o prawdę, spełniającą tę wbudowaną w naturę
człowieka potrzebę wiedzy o podstawowych czynnikach i racjach
uniesprzeczniających rzeczywistość.
Początkowo
zamierzałem zebrane w książce ujęcia podzielić w ramach wyróżnionych dwu
rozdziałów na tematyczne grupy. Spis treści byłby wtedy bardziej przejrzysty i
książka, tak by się wydawało, stanowiłaby materiał formalnie uporządkowany.
Faktycznie jednak byłoby inaczej. Wtedy właśnie byłyby luki w jakimś ciągu
filozoficznej refleksji nad poznawaną rzeczywistością. Zwyciężyło pragnienie,
może nawet dydaktycznie wartościowe, odtworzenia ciągu refleksji nad bytem i
podejmowania zaraz przy danym problemie kojarzących się rozróżnień oraz
formułowania błędów, zagrażających dobremu rozwiązaniu zagadnienia. Zapewne
intencja nie w pełni została zrealizowana i mimo wszystko także w tej książce
prawdopodobnie popełniono błędy, których uniknięcie jest trudne, i które
stanowią w pewnym sensie nasz los bytów z konieczności niedoskonałych.
W jakimś
też stopniu chciałem tę książkę budować tak, jak G. Marcel zbudował swoje „Być
i mieć”. Mimo uporządkowanego pisania chciałem jej nadać strukturę właśnie
notatek czy dziennika filozoficznego kierując się może trochę przypuszczeniem,
że teraz chętniej czyta się ujęcia mijające szkolną zasadę tak zwanego
przejrzystego planu. Czym zresztą jest ten przejrzysty plan? Plan nie przesądza
o przejrzystości i trafności analiz. I nawet jeżeli to wyjaśnienie jest
zabawne, niech mnie usprawiedliwi pragnienie, aby książka była czytana. O to
zresztą nawet nie można prosić. To książka rozstrzygnie, czy „Istnieć i
poznawać” zaciekawi i czy stanie się może początkiem czyjejś filozoficznej
refleksji, uwolnionej przynajmniej od kilku błędów.
Wszystkie
w tej książce rozważania ostatecznie mają na celu wykrycie tego, jak się
istnieje, i jak to istniejące właśnie się poznaje. Jak istnieje byt złożony,
czym jest akt i czym jest możność i jak one bytują, czym jest i jak istnieje
byt samoistny, jaką strukturą ontyczną jest człowiek, jak istnieje i czym jest
dusza, jak istnieje ciało? Jak to wszystko bezwzględnie poznać, gdzie grozi nam
błąd i jak go uniknąć, gdzie i jak znaleźć właściwą odpowiedź? Wszystkie te
pytania z kręgu problematyki bytu i z kręgu problematyki człowieka sprowadzają
się w sumie do pełnych niepokoju starań, o możliwie bezbłędne poznanie
właściwego każdemu bytowi urealniającego go istnienia. Troska o nieprzekroczenie
granicy między istnieniem i poznaniem, a właściwie podkreślenie, że zasadniczo
czym innym jest istnieć i poznawać, stanowią podstawowy nurt podejmowanych tu
pytań. Dla tych racji „Istnieć i poznawać” stało się tytułem książki, jej
akcentem i główną linią tematu.
Pragnąłbym,
aby książka poza tym była zaproszeniem do dyskusji i do myślenia o
rzeczywistości przy pomocy także tomistycznej teorii bytu, formułowanej w
ramach klasycznie pojmowanej filozofii.
Wydaje się,
że książka ma ostatecznie kształt „czytanek filozoficznych”, które powstały w
wyniku poddania uważniejszej refleksji niektórych problemów metafizyki klasycznej,
budowanej tu w wersji głównie tomizmu egzystencjalnego. Są to jednak „czytanki”
- mam nadzieję - o kształcie nie tylko sprawozdania, zreferowania gotowych rozwiązań
wcześniej i osobno przemyślanych, ile raczej właśnie w danym tekście dokonywana
analiza, zapis myślenia, zmagania się z trudnościami, wątpliwościami, poszukiwanie
tu oto odpowiedzi na niepokojące pytanie filozoficzne, sygnalizowanie zagrożeń
i błędów, próba konstruowania niesprzecznych teorii, by uzyskać najwierniejszy
opis rzeczywistości. Jeżeli tak jest, to niech te właśnie „czytanki
filozoficzne” staną się wspomnianym już zaproszeniem do dyskusji, do
filozoficznego myślenia, do poszukiwania prawdy, do zrealizowania naturalnego w
człowieku pragnienia wiedzy o tym, co istnieje i jest poznawane.
28. I.
1968 - 28. X. 1969.
Część pierwsza.
PROBLEMATYKA BYTU
1. Błąd w punkcie wyjścia filozofii
Według
klasycznej koncepcji przez filozofię można rozumieć takie poznanie, w którym
wyjaśnienie rzeczywistości polega na znalezieniu czynników powodujących, że ta
rzeczywistość nie jest sprzeczna, że jest rzeczywistością.
Rzeczywistość
byłaby sprzeczna, wykluczałaby się, unicestwiała, gdyby jednocześnie nie była
rzeczywistością, gdyby istniejąc jednocześnie nie istniała. Pierwsze wobec tego
twierdzenie, ujmujące pierwotny, czy może początkowy lub graniczny stan
rzeczywistości, jest następujące: nie można jednocześnie być rzeczywistością i
nią nie być, nie można więc jednocześnie istnieć i nie istnieć. Znaczy to, że
nie można jednocześnie np. pisać i nie pisać, poznawać i nie poznawać, żyć i
nie żyć, właśnie istnieć i jednocześnie nie istnieć. Byt, a więc to, co jest,
nie może być identyczne z tym, czego nie ma, z niebytem. Byt więc i niebyt
wykluczają się.
Opierając
się choćby na przednaukowym doświadczeniu, na tym, że coś widzimy, słyszymy,
odczuwamy, odróżniamy od czegoś innego, a więc poznajemy, dochodzimy do
słusznego wniosku, że to, co nas otacza, nie jest niebytem, czyli wykluczeniem
bytu, lecz że raczej jest, że istnieje. Pierwsze więc twierdzenie filozoficzne,
wynikające z pytania, czy można jednocześnie istnieć i nie istnieć, twierdzenie
oparte na doświadczeniu i uświadomieniu sobie istnienia, czyli tego, że
rzeczywistość istniejąca nie może jednocześnie nie być rzeczywistością,
prowadzi do podstawowego, uwikłanego w tym twierdzeniu i z kolei drugiego
pytania filozoficznego o czynnik, który powoduje, że byt nie jest sprzeczny,
czyli że nie zachodzi identyczność istnienia i nieistnienia. Chodzi o czynnik,
dzięki któremu coś jest rzeczywiste, czyli że znajduje się po stronie tego, co
realne, że nie osuwa się w nicość, rozumianą jako negacja, wykluczenie bytu,
pustka. Ten czynnik, jeżeli urealnia, musi byś realny, i musi znajdować się w
każdym bycie, jako ten właśnie graniczny moment, od którego zaczyna się coś
rzeczywistego i bez którego jest się niebytem. Odpowiedź na to drugie pytanie,
a więc drugie twierdzenie filozoficzne, może być następująca: jeżeli coś jest
rzeczywiste, to zawiera w sobie realny czynnik powodujący istnienie. Nazywamy
ten czynnik wprost istnieniem. Możemy dodać, że pierwszym warunkiem i swoiście
prawem istnienia, pod groźbą absurdu gdyby było inaczej, jest to, że aby
istnieć, trzeba zawierać w sobie istnienie i nie można go jednocześnie nie
posiadać.
Trzecie
logicznie narzucające się pytanie można sformułować w taki sposób: czy
cokolwiek samo udziela sobie istnienia, czy raczej to istnienie otrzymuje.
Mówiąc inaczej pytamy, czy jakikolwiek byt, a więc to, co istnieje, jest
źródłem, czyli przyczyną swego istnienia, czy też ta przyczyna jest dla tego
bytu zewnętrzna. Rozważając pierwszą możliwość, że byt sam powoduje się do
istnienia, wykrywamy taką sprzeczność, że coś nie istniejąc jednocześnie
istnieje, skoro powoduje swoje istnienie. Nie istniejąc więc działa, co jest
absurdalne. Sensowna i niesprzeczna wydaje się druga ewentualność, że byt może
istnieć, czyli nie być nicością, tylko dzięki bytowi. (Terminów „niebyt” i „nicość”
używam zamiennie). Trzecim więc twierdzeniem filozoficznym jest zdanie, że
żaden byt nie może być przyczyną swego istnienia, że może być np. samodzielny
albo, gdy nie jest sam z siebie, musi swe istnienie otrzymać od samoistnego
bytu pierwszego. I wobec tego, skoro rzeczywistość jest, to początkiem
czegokolwiek nie jest nicość, lecz byt, który oczywiście nie jest przyczyną
siebie, lecz po prostu jest jako pierwsze źródło istnienia, czyli tego w każdym
bycie znajdującego się czynnika, który urealnia.
I czwarte
kolejne pytanie dotyczy już natury tego bytu. Właśnie pytamy, który to jest ten
pierwszy byt, jaką ma strukturę, dlaczego i dzięki czemu istnieje bez
przyczyny? Odpowiedź na to pytanie, a więc twierdzenie określające naturę tego
bytu dopiero tu zaczyna różnić filozofów i filozofie.
Hegel na
przykład nie zastanawiając się i nie rozstrzygając, czy cokolwiek istnieje,
stwierdził, że początkowym i pierwszym bytem jest myśl, która ewentualnie
wyłania swe przeciwieństwo, aby w trichotomicznym rozwoju dialektycznym
syntetyzować się w coraz doskonalsze etapy jednej nieustannie stającej się
rzeczywistości. Rozpoczął więc filozofowanie od wyróżnionego tu czwartego
pytania o naturę pierwszego bytu. Ten byt pierwszy niewątpliwie nie posiada
przyczyny, lecz nic o nim nie wiemy bez wcześniejszych pytań i rozumowań,
dotyczących tego, co poznajemy w bezpośrednim kontakcie poznawczym z
otaczającymi nas bytami. Nie można więc rozpoczynać filozofowania od
stwierdzenia natury bytu pierwszego i nie od tego bytu zaczyna się nasza
filozoficzna refleksja.
Błąd w
punkcie wyjścia filozofii najczęściej więc polega na tym, że rozpoczyna się
filozofowanie od pytania o byt pierwszy, który wobec tego, jak u Hegla, jest
nieuprzyczynowanym początkiem ewolucyjnie doskonalącej się rzeczywistości, albo
jak u Plotyna jest najdoskonalszą nieuprzyczynowaną jednią, która emanuje z
siebie coraz mniej doskonalsze hipostazy, albo jak u Spinozy jest wciąż tą
samą, jedną, najdoskonalszą substancją, jawiącą się od strony różnych swoich
atrybutów. Nie łatwo przy tak rozpoczętym filozofowaniu uniknąć ewolucjonizmu
przyczyn, monizmu i panteizmu, czyli ujęcia rzeczywistości jako jednego bytu,
który staje się coraz doskonalszy, albo który będąc czymś najdoskonalszym
ujawnia się i przedłuża w swych emanatach, albo który wreszcie nie rozwijając
się już lub nie emanując mniej doskonałych hipostaz jest wciąż tą samą całością
wszystkich składających się na rzeczywistość pozornie różnych czynników.
Źródłem
błędu w punkcie wyjścia filozofii jest także utożsamienie bytu pierwszego,
istniejącego bez przyczyny, z tym, co stanowi w każdym innym bycie, od tego
pierwszego przyczynowo zależny, początkowy i graniczny czynnik urealniający.
Jest to więc utożsamienie przyczyny z początkiem, samoistnego istnienia jako
przyczyny z istnieniem uprzyczynowanym w danych bytach i te byty
zapoczątkowującym jako w nich czynnik przecież urealniający, a nie samoistnie
przyczynujący.
Uniknięcie
błędu jest możliwe, gdy przed określeniem natury bytu pierwszego rozstrzygniemy
najpierw, czy w ogóle cokolwiek istnieje, i jeżeli istnieje, to jakie jest
źródło tego istnienia. Chodzi więc nie tyle o byt pierwszy, ile o początek
rzeczywistości w sensie jej granicznego punktu, o to „miejsce”, w którym rzeczywistość
staje się czymś i nie jest niebytem, o „miejsce” od którego właśnie się
zaczyna. Coś więc istnieje, gdy już nie jest niebytem. Dzięki czemu nie jest tą
nicością? Oczywiście dzięki temu czemuś, co urealnia byt. Czy tego czynnika
urealniającego sam sobie dany byt udziela? Gdy odpowiedź będzie negatywna, to
znaczy gdy wskażemy, że żaden byt nie jest przyczyną siebie, pojawi się
zagadnienie bytu pierwszego, jako czegoś stojącego przed wszystkimi innymi
bytami. Ten byt pierwszy nie jest pierwszym elementem rozwijającej się rzeczywistości,
lecz osobnym, różnym od innych bytów czymś, co uwalnia nas od sprzeczności, polegającej
na utożsamieniu istnienia z nieistnieniem.
Błąd,
który w punkcie wyjścia filozofii polega na utożsamieniu początku danego bytu z
bytem pierwszym i w związku z tym na początku filozofowania od bytu pierwszego,
czyli w wyróżnionych tu pytaniach od czwartego etapu analizy, popełniają nie
tyle tomiści, ile właśnie na przykład Hegel, Plotyn, Spinoza. Dodajmy wobec
tego, że filozofia klasyczna w wersji tomistycznej nie rozpoczyna od pytania o
Boga, nie jest „maszynką” do dowodzenia jego istnienia. Jest rozpoznawaniem i
tłumaczeniem rzeczywistych bytów przez pokazywanie właśnie tego, co je uniesprzecznia,
co powoduje że nie są jednocześnie czymś i swoim zaprzeczeniem.
Błędem
jest także pojmowanie filozofowania jako uogólnienia wyników nauk szczegółowych
w sensie syntezy, scalającej wszystko, co dzięki tym naukom wiemy. Filozofia
nie jest bowiem dowolną sumą odpowiedzi, jakąś czysto myślną lub formalną
strukturą twierdzeń, właściwych innym naukom, lecz jest rozpoznawaniem realnych
stanów bytu od tej strony, co tam jest ostateczne, pierwotne, początkowe,
takie, bez czego byt staje się niebytem. Nie można przecież poza tym
odpowiedzialnie tworzyć syntezy z twierdzeń o czymś, o czym nie wiemy, czy
istnieje. A nawet jeżeli to uogólnienie nie jest scaleniem twierdzeń, lecz
odczytywaniem w samych bytach znajdujących się tam treści, zawsze będzie to
ujęcie już zastanych, istniejących bytów, a nie warunków wyznaczających to
istnienie.
Błędem
też jest rozumienie filozofii jako zespołu twierdzeń z pogranicza nauki,
sztuki, religii. Wtedy bowiem filozofia nie jest teorią rzeczywistości, lecz
analizą pewnych pytań człowieka i poszukiwaniem tylko desygnatów tych pytań, a
więc ujęciem jakichś fragmentów bytu, czy zachodzących między bytami relacji.
Nie jest ujęciem tego, co pierwotne i konieczne, nie jest po prostu pierwszym
pytaniem, lecz podobnie jak w naukach szczegółowych jakimś wtórnym twierdzeniem
o tym, czego istnienia wcześniej nie ujęliśmy w uniesprzeczniających relacjach.
Błędem
wobec tego byłoby filozofowanie, sprowadzone do analizy języka jako wypowiedzi
o tym, co inne nauki odkryły i zbadały. Błąd ten polega bowiem na pominięciu
rozstrzygnięć w porządku pierwotnych czy w ogóle pierwotnych ujęć stanów
bytowych rzeczywistości. Jest także wtórnym zespołem pytań i odpowiedzi.
Błąd więc
w punkcie wyjścia filozofii polega na zrezygnowaniu z pytań, ujmujących granicę
rzeczywistości, ten moment, w którym coś nie jest już niebytem.
W
poprzednich wyjaśnieniach, czyli w problemie punktu wyjścia filozofii, można
popaść w błąd, wynikający z niedokładnego, a raczej ze zbyt skrótowego ujęcia
różnicy między początkiem rzeczywistości i bytem pierwszym. Czym innym jest ten
graniczny moment, w którym cokolwiek już nie jest niebytem, czyli istnieje, i
czym innym jest byt, powodujący, że coś zaistniało. Niedokładność może
prowadzić tu do posłużenia się zbitką dwu różnych spraw: czynnika uniesprzeczniającego
w sensie przyczyny lub źródła każdego istnienia i czynnika będącego w danym
bycie racją realności, a więc wykluczenia niebytu. Inaczej mówiąc możemy
zapytać, co w bycie powoduje jego realność lub co jest aktem, który sprawia, że
coś nie jest niebytem oraz jakie jest źródło aktu wykluczającego niebyt, czyli
który byt uniesprzecznia cokolwiek, to znaczy nie pozwala na zatarcie granicy
między istnieniem i nieistnieniem?
Jeżeli
się powie, że czynnikiem uniesprzeczniającym byt, a więc nie pozwalającym na
jednoczesne nieistnienie i istnienie, jest byt pierwszy, powodujący, że coś nie
jest niebytem, to stwierdza się prawdziwą sytuację w porządku zależności bytu
od zewnętrznej przyczyny pierwszej. To stwierdzenie nie mówi jednak nic o
znajdującej się wewnątrz bytu racji urealniającej, sprawiającej przez tę
przyczynę. Owszem, może prowadzić do błędu, że
1)
akt
istnienia jest jedyny, poza wszelkimi bytami i przed nicością i że te byty nie
uczestniczą w jego istnieniu, a także nie mają własnego istnienia, skoro nie
mogą być przyczyną siebie, lub że
2)
ten
pierwszy i pełny akt urealniając cokolwiek wchodzi w strukturę każdego bytu.
W
pierwszym wypadku popełniamy błąd esencjalizmu, przypisując realność czemuś, co
nie posiada w sobie aktu istnienia, w drugim wypadku decydujemy się na panteizm
wprowadzający część Boga w naturalną strukturę rzeczy.
W związku
więc z pytaniem, który byt sprawia, że coś nie jest nicością, możemy dać dwie
odpowiedzi:
1)
cała
rzeczywistość jest bytem, który istnieje sam z siebie, bez przyczyny i bez
początku,
2)
wśród
wielu uprzyczynowanych bytów jest jeden byt samodzielny, wyprzedzający nicość i
wszystkie inne byty, które nie mogąc stanowić przyczyny siebie otrzymują od
tego pierwszego bytu urealniające je i osobne dla każdego bytu istnienie.
Pierwsza
odpowiedź jest rozwiązaniem ministycznym w wersji panteistycznej
(esencjalistyczną perspektywę narazie pomijamy), druga wyznacza pluralizm.
Jeżeli
cała rzeczywistość stanowi jeden byt nie posiadający przyczyny, to jest
jednocześnie jedynym bytem. Wszystko więc w tym jedynym bycie musi się
zawierać. Nic też nowego nie może się w nim pojawić, ponieważ nie ma poza tym
bytem źródła tego czegoś nowego. Jeżeli więc wszystko w tym bycie od początku
się znajduje, to nie mogą dokonywać się w nim zmiany, które są przecież
nabywaniem czegoś, czego dany byt nie posiada. Przy monistycznym więc
rozumieniu rzeczywistości nie powinno być zmian, których jednak doświadczamy.
Moniści niekiedy zgadzają się, że w tym całościowym bycie nie pojawia się nic
nowego. Tak zwana zmiana jest tylko ujawnieniem się w czasie tego, co w tym
bycie jest od początku. Zapytajmy więc o strukturę tego, co się ujawnia. Otóż
doświadczamy bardzo różnych „części” tego bytu, które są właśnie strukturalnie
różne. Inny przecież jest kamień i inny jest człowiek, czym innym jest oko i
pojęcie oka. I nie są to oczywiście różnice tylko ilościowe, lecz właśnie
strukturalne. Kamień jest przestrzennoczasowy, mierzalny, posiadający jakości,
takie jak np. kształt, barwa, ciężar. Pojęcie natomiast jest odwrotnością tej
struktury. Nie jest mierzalne, nie jest przestrzennoczasowe i nie posiada
jakości, takich jak kształt, barwa czy zapach. Rzeczywistość stanowiąca jeden
byt, złożona z tak różnych strukturalnie „części”, jest więc jednocześnie żywa
i martwa, świadoma i nieświadoma, jakościowa i niejakościowa, rozumna i
nierozumna, zmienna i niezmienna, szczegółowa i ogólna. Złożona z tak różnych,
wykluczających się czynników, jest sprzeczna. Może wszystkie te czynniki
zawierać, lecz właśnie na zasadzie złożenia z wielu strukturalnie różnych
bytów. Wtedy jednak jesteśmy w pluralizmie i musimy szukać uzasadnienia działań
w proporcjonalnej strukturze danych bytów, a także uzasadnienia ich realności,
czyli istnienia.
Pluralistyczna
wielość bytów jest możliwa dzięki wewnętrznemu złożeniu danego bytu z jakichś
różnych czynników. Te czynniki stanowią właśnie także racje uniesprzeczniające
ten byt. Znaczy to, że one sprawiają realność bytu i uwalniają go od tożsamości
z niebytem. I oczywiście zaraz jawi się pytanie, czy one urealniają się same
przez się. Tę ewentualność musimy wykluczyć. Gdyby bowiem cokolwiek było dla
siebie źródłem istnienia, musiałoby nie istniejąc istnieć, co jest jawną
sprzecznością. Swoje istnienie musi zawdzięczać innemu, samemu z siebie
istnieniu nie posiadającemu przyczyny i wyprzedzającemu niebyt. To samoistne
istnienie z racji swego działania, czyli udzielania istnienia, musi się więc
charakteryzować właśnie nie posiadaniem przyczyny, a więc samoistnością i
pełnią bytowości, pozwalającą realnie i samodzielnie istnieć. Wszystkie inne
byty otrzymujące istnienie muszą się więc różnić od tego pierwszego bytu przede
wszystkim brakiem bytowej pełni aktu istnienia.
Mamy więc
przeciwstawienie pełni bytu w samoistnym istnieniu i braku tej pełni w bytach
uprzyczynowanych. Aby być pełnią bytu, trzeba stanowić absolutną aktualność i
egzystencjalną doskonałość. Na pytanie, pod jakimi warunkami nie jest się
pełnią bytu, można odpowiedzieć, że byt mniej doskonały niż pierwszy byt musi
zawierać w urealniającym go akcie istnienia jakieś momenty niedoskonałości.
Odpowiedź jest pozornie prosta, lecz może stanowić podstawową trudność, która
właśnie prowadzi do błędu w rozumieniu aktu.
Aby być
bytem pierwszym, trzeba stanowić strukturę, w której nie zawierają się
zróżnicowania i niedoskonałości. Trzeba być samym istnieniem. Ten postulat
stawiamy na podstawie działania bytu pierwszego, który właśnie udziela innym
bytom różnego od siebie istnienia, osobno dla każdego bytu stwarzanego. I
ponieważ to stworzone istnienie urealnia byt, doświadczany przez nas poznawczo,
realne jest także jego źródło, czyli byt pierwszy. Jego niezłożoność jest
gwarancją samoistności, lub raczej jego samoistność informuje nas o
strukturalnej niezłożoności. Tę samoistność przyjęliśmy na zasadzie alternatywy:
byt albo niebyt stanowi źródło bytu. Ponieważ rzeczywistość jest, a niebyt nie
mógł być jej źródłem, bo wtedy tym samym byłoby istnienie i nieistnienie, jest
wobec tego u początków świata byt samoistny, ukonstytuowany tylko z istnienia,
czegoś więc absolutnie prostego, wykluczającego złożoność, czyli
niedoskonałość.
Aby być
bytem niej doskonałym niż pierwszy byt, trzeba posiadać taką strukturę, która
tę niedoskonałość warunkuje uzasadnia i spełnia. Nie można więc być samym
istnieniem, czyli nie można być bytem niezłożonym. I właśnie to pojęcie
złożoności stanowi niebezpieczeństwo. Mówi się bowiem, że jeżeli samo istnienie
nazwiemy aktem, to oprócz aktu w danym bycie musi się znaleźć czynnik, będący
odwrotnością aktu. Dla oznaczenia tego czegoś w bycie, co nie jest aktem,
przyjęto termin „możność”. Dany byt więc dlatego nie jest bytem pierwszym, że
konstytuuje go oprócz aktu także możność. Akt i możność jawią się więc nam jako
dwa dodane do siebie czynniki. Oczywiście wiemy, że w bycie uprzyczynowanym, nie
stanowią one czegoś samodzielnego, że giną po rozłączeniu, że mogą tylko
współbytować. Te ujęcia narzucają nam jednak taki obraz, że akt, jako pewne X,
łączy się z pewnym Y jako z możnością. I właśnie to addytywne ujęcie aktu i
możności jest błędem.
Przez akt
rozumiemy jakąś po prostu aktualność, zrealizowanie, doskonałość. Przez możność
rozumiemy nieaktualność, niezrealizowanie, niedoskonałość. Jakikolwiek akt, np,
urealniający byt akt istnienia zawarty w danym bycie, jest takim aktem, który
nie jest samoistną pełnią, który więc jest swoiście przeniknięty
niedoskonałością, momentami niezrealizowań. Jest to więc akt od początku
niepełny, w swym każdym jak gdyby punkcie zawierający brak pełni dokonania. I
jego sposobem bytowania, jego wprost naturą jest pozostawanie czymś
niedoskonałym, czymś ontycznie mniejszym od bytu pierwszego, czymś zmieszanym z
możnością. Te momenty niezrealizowań nie są jednak pustką, momentami nicości w
„organizmie” aktu. Są czymś swoiście realnym, ponieważ wraz z bytem są poza nicością.
Słusznie nazwano je możnością, czyli inaczej niż nicość, oznaczająca
wykluczenie bytu. Aby więc nie być bytem pierwszym, trzeba stanowić strukturę,
która charakteryzuje się swoiście mniejszą klasą aktu. To umniejszenie ma swe
ontyczne uzasadnienie w tym, co brakuje temu aktowi do stanowienia pełni. Można
więc wyobrazić sobie byt jako akt przeniknięty niezrealizowaniami, jakiś taki
akt ułomny, pełny niedokonań. I tak właśnie musi być. Pod tym warunkiem nie
jest bytem samoistnym, którym nigdy nie może się stać. Nigdy dokonania i
zrealizowania nie osiągną pełni, ponieważ nie mogą jej osiągnąć. Byt
uprzyczynowany nie może przestać być sobą, tym oto właśnie bytem zależnym w
istnieniu od bytu pierwszego. Zrealizowania nie mogą przekroczyć granic natury
tego, czym jest dany byt, a jest właśnie i musi być mniej doskonały od bytu
samoistnego. Nazywa się taki byt bytem przygodnym. Byt samoistny nazywamy bytem
koniecznym.
Możność
więc jako suma niezrealizowań i niedoskonałości wewnątrz danego bytu swoiście
ogranicza i umniejsza akt, czyniąc z niego i razem z nim byt przygodny.
Pierwszy w tym bycie urealniający akt, wynoszący ten byt poza nicość, czyli
przygodny akt istnienia tym różni się od koniecznego aktu istnienia
konstytuującego byt pierwszy, że jest ze swej natury przeniknięty możnością. I
z tej racji nie może stanowić części bytu pierwszego, czegoś wniesionego do
bytu przygodnego z terenu samoistnego istnienia, które jest absolutnie
doskonałe, podczas gdy istnienie w bycie przygodnym od początku zmieszane z możnością
jest niedoskonałe, strukturalnie więc inne.
Byt
pierwszy wobec tego nie dzieli siebie na części. Stanowiąc istnienie nie
rozdziela się w kawałkach bytom przygodnym. Nie jest tak dlatego, że byty
przygodnie nie mają istnienia podobnego do istnienia bytu pierwszego. Istnienie
samoistne, nawet gdyby jako część bytu pierwszego znajdowało się w bytach
przygodnych, musiałoby być samoistne, zawsze w pełni doskonałe,
nieuprzyczynowane, zawsze oddzielone od możności, nigdy z nią nie zmieszane.
Nie mogłoby wtedy być na serio istnieniem bytu przygodnego, który ma istnienie
uprzyczynowane, ponieważ przeniknięte możnością.
Ujęcie,
według którego akt istnienia łączy się z możnością, jako dwa dodane do siebie
współczynniki strukturalne bytów przygodnych, sugeruje też błąd, że otrzymane
istnienie można przekazywać, że po prostu jest ono w stanie urealniać inne
byty, gdy raz zostało czemukolwiek udzielone. Mogłoby tak być, gdyby istnienie
w każdym bycie było właśnie, jak w swym źródle, samoistne, absolutnie doskonałe,
oddzielone od możności. Stanowiąc nawet kawałek, czy część bytu pierwszego
musiałoby mieć te własności. Tymczasem istnienie bytów przygodnych jest od
początku „ułomne”, zawierające braki, niezrealizowania. Jest strukturalnie inne
niż istnienie samoistne, jest właśnie w swej budowie niepełne. Musi więc
pojawić się jako wynik mocy sprawczej bytu pierwszego, a nie jako jego
wypromieniowany emanat. Przyczynowość sprawcza bytu pierwszego polega więc nie
na rodzeniu bytów przygodnych, lecz na czynności i decyzji, w wyniku której coś
nie jest niebytem. Nie ma więc racji monizm, dopuszczający w wersji Plotyna czy
Hegla emanacyjny proces wytwarzania hipostaz czy syntezy zwielokratniających
się czynników, stanowiących dany byt.
Akt
istnienia jest w każdym bycie czynnikiem urealniającym, przeciwstawiającym coś
niebytowi. Jest takim czynnikiem, w którym to coś urealnione, to cały byt, stanowiący
niedoskonały akt, czyli przeniknięty brakiem zrealizowania pełni. I sumę tych
na jakąś miarą realizujących się niezrealizowań dla odróżnienia od istnienia
nazwano treścią lub istotą bytu. Jest to rzeczywiście jego treść, jego
specyfika, jego swoiste zadania, które polega na przekształceniu się,
aktualizowaniu, doskonaleniu. Jeżeli mówimy, że akt istnienia urealnia istotę,
to znaczy, że dany byt od początku jest dwuczynnikowy, czyli strukturalnie
biorąc jest wzajemnym przenikaniem się tego, co zrealizowane, i tego, co
dopiero się w nim doskonali. Nie jest to doskonalenie się czy aktualizowanie
samego aktu istnienia, który przecież nie może dopiero się aktualizować będąc
już czynnikiem przeciwstawiającym byt nicości, lecz może to być doskonalenie
się w bycie tego, co nazywamy treścią, czyli doskonalenie się tych
niezrealizowań, które nadając aktowi istnienia jego przygodność, a więc z racji
zmieszania z istotą - odrębność strukturalną, mogą uzupełniać się i aktualizować
do poziomu nie wykraczającego poza specyfikę bytu, to znaczy pozostania zawsze
czymś mniej doskonałym niż byt pierwszy, a więc czymś z natury zawierającym
braki nie pozwalające być pełnią aktu. To pozostanie niedoskonałym aktem wiąże
się z treściową stroną bytu, jego specyfiką, jakąś jego indywidualnością.
Treść
bytu, suma więc tych niezrealizowań, z kolei różni byty przygodne. Każdy z nich
indywidualnie ma wobec tego inną perspektywę rozwoju, inny stopień możności
zrealizowań i aktualizacji. W każdym więc bycie wśród jego treści znajduje się
to, bez czego nie byłby tym bytem. Ta grupa koniecznych w nim treści pozwala mu
należeć do jakiejś kategorii bytów, jakoś legitymować się wobec innych, być
czymś do innych podobnym i wciąż pozostawać sobą w swych koniecznych i
specyficznie jednostkowych treściach. Te konieczne treści nazwano formą, te jednostkujące
- materią. I znowu trzeba właśnie mieć te treści konieczne, aby być bytem danej
kategorii i także trzeba mieć te treści jednostkujące, aby pozostać sobą, czymś
niepowtarzalnym i jedynym. Trzeba zawierać formę i materię, aby być jednostką w
gatunku, i trzeba mieć przede wszystkim w sobie urealniający akt istnienia, bez
którego treściowa strona bytu jest nicością. Jest to więc konieczność. I
ukazując te strukturalnie konieczne czynniki, bez których nie jest się bytem,
filozofia klasyczna spełnia właśnie swoje zadanie określenia warunków
uniesprzeczniających byt, tego więc, bez czego byt byłby niebytem.
Wyjaśnijmy
też, że gdy się mówi o pełni bytu lub o koniecznym braku tej pełni, to chodzi
tu o cały byt przygodny i o cały byt pierwszy. W sobie właściwym istnieniu zarówno
byt pierwszy jak i byt przygodny osiągnęły proporcjonalną pełnię, która już nie
może się zmienić. Podobnie nie może się zmienić ich istota. W bycie pierwszym,
stanowiącym czysty akt istnienia, jest ona z tym aktem tożsama, skoro nie ma
tam złożenia. W bycie przygodnym istota jest też jego niezmienną treścią, wyznaczającą
stałą miarę niedoskonałości bytu, i jest jednocześnie czymś drugim obok aktu,
skoro ten akt na tej zasadzie jest niedoskonały, że go przenikają
niezrealizowania. Te właśnie niezrealizowania nie mogą być jednocześnie
zrealizowaniami. Dlatego więc akt istnienia uważa się za coś innego od
możnościowej treści czyli istoty, w której co innego jest racją koniecznych dla
danego bytu danych strukturalnych (forma) i co innego racją jego
jednostkujących go czynników (materia).
Błąd w
rozumieniu aktu może więc polegać na zbitce istnienia samoistnego z istnieniem
przygodnym, na przypisaniu aktowi istnienia roli formy, która jest aktem w porządku
możnościowej istoty (istnienie jest aktem w porządku bytu), na ilościowym i
addytywnym jego związku z możnością, na niedostrzeżeniu swoiście możnościowego
charakteru aktu istnienia w bytach przygodnych i na przypisaniu mu doskonałej,
czystej samoistności właściwej istnieniu bytu pierwszego. Właściwe rozumienie
aktu uzyskamy eliminując wymienione tu błędy.
3. Trzy główne teorie rzeczywistości
Śledząc
dzieje problemów filozoficznych dochodzi się do wniosku, że prawie wszystkie
kierunki filozoficzne są odmianami może trzech podstawowych sposobów odczytania
rzeczywistości, trzech jej głównych teorii. Dokładniej mówiąc analiza struktury
poszczególnych kierunków w ich rozwiązaniach z zakresu metafizyki prowadzi właśnie
do trzech wzorów, do trzech swoistych archetypów rozumienia rzeczywistości.
Jest to w historycznie danej kolejności monizm, dualizm i pluralizm.
Najbardziej
klasycznym i czystym monizmem jest ujęcie Parmenidesa, który rozumiał
rzeczywistość jako jeden spójny, jednolity i statyczny byt, konsekwentnie niezmienny,
przeciwstawiony swemu zaprzeczeniu czyli niebytowi, oraz monizm Plotyna i Hegla
jako obraz procesu różnicującej się rzeczywistości. U Plotyna początkiem tego
procesu jest najdoskonalsza jednia emanująca coraz mniej doskonałe hipostazy
różniące się od siebie stopniem oddalenia od jedni i wzajemną zależnością
przyczynową (hipostaza wyższa jest bezpośrednią i główną przyczyną sprawczą hipostazy
niższej). U Hegla początkiem emanacyjnego procesu jest najmniej doskonały
czynnik, a więc odwrotnie niż u Plotyna. Ten początkowy, niezłożony, prosty
czynnik, którym jest myśl, ewoluuje w trichotomicznym ruchu ku coraz bogatszym,
bardziej zróżnicowanym syntezom, rozbudowującym się w nieskończenie otwarty
absolut. Cechą wspólną ujęcia Plotyna i Hegla jest emanacyjny ewolucjonizm,
konieczna kolejność pojawiających się hipostaz lub syntez, przyczynowanie przez
poszczególną fazę procesu następnej fazy, odległość od źródła jako warunek
odrębności hipostazy lub syntezy. Jest to oczywiście odrębność ilościowa i
numeryczna, nie istotowa. Wspólne dla Parmenidesa, Plotyna i Hegla jest
przyznanie całej rzeczywistości jako jednemu i jedynemu bytowi istotowej
tożsamości wszystkich elementów strukturalnych i przyznanie samoistności.
Jeżeli
teorię Parmenidesa nazwiemy ujęciem statycznym, a poglądy Plotyna i Hegla
ujęciem dynamicznym, to propozycje Spinozy i Bergsona możemy określić jako
statycznodynamiczne. Spinoza utożsamiając Boga i świat widzi całą
rzeczywistość, trochę jak Parmenides, jako jedną substancję, która dynamicznie
przedstawia się w postaci głównie myślenia lub rozciągłości. Jest to więc w
obrębie tej samej panteistycznie pojętej substancji pulsowania jej przejawów
czy własności. Bergson podobnie i może bardziej jak Plotyn i Hegel, odczuwa,
właśnie odczuwa a mniej rozumie (atakuje bowiem rozum za kwantyfikowanie i
unieruchamianie żywej natury świata, a źródło poznania widzi w biologicznie
pojętej intuicji), rzeczywistość jako nieustanny proces życia, które wciąż
będąc tym samym, pulsuje swymi wieloma przejawami. Statyczno-dynamiczny jest
także materialistyczny monizm filozofów jońskich, Demokryta, stoików i
epikurejczyków, Dawida z Dinant, Gassendusa, Le Mattrie, Comte,a, czy materializmu
dialektycznego. Ujęcia tych różnych autorów czy kierunków różnią się tylko
koncepcją tego, co można by nazwać budulcem rzeczywistości. Raz jest to tak
zwana materia, raz życie, myśl, czy wreszcie Bóg. We wszystkich jednak
wypadkach struktura rzeczywistości jest ta sama: nieuprzyczynowana
rzeczywistość jako samoistny byt, ukonstytuowana z tego samego jednego
czynnika. I na tym właśnie polega monizm.
Zauważmy
przy okazji, że nie należy mylić problemu monizmu z problemem metafizycznej
jedności bytu. Monizm jest jedną z teorii bytu, czy nawet jedną z teorii rzeczywistości,
a więc poglądem traktującym wieloraką całość bytów lub świata jako coś jednego,
spójnego i jedynego, podczas gdy jedność jest zagadnieniem z zakresu pluralizmu
i dotyczy sprawy wewnętrznej spoistości złożonych w swej strukturze bytów
przygodnych, których właśnie według pluralizmu jest wiele i które urealnia
samoistny byt konieczny. Jedność jest w tej koncepcji własnością każdego bytu.
Jest z tej racji powszechną własnością (transcendentale) w tym sensie, że
przysługuje każdemu bytowi i wyraża jego ontyczną spoistość. Nie utożsamia się
z jedynością. Można przyjąć, że właśnie monizm akcentuje jedyność bytu lub
jedyność danego „budulca” rzeczywistości, pojmowanej jako jeden spójny,
konieczny, swoiście artykułujący się byt, czyli ujawniający się poznającemu go
intelektowi od strony swych atrybutów (np. Spinoza) czy w postaci fragmentów
(materializm dialektyczny w wersji holistycznej). Pluralizm podkreślając
wielość strukturalnie różnych bytów rozważa ich spoistość, ujętą właśnie w problem
jedności, jako powszechnej, czyli przysługującej każdemu bytowi, własności.
Dualizm
najostrzej występuje w teorii dwu źródeł rzeczywistości, ujętych pierwotnie w
teologiczną koncepcję Ormuzda i Arymana. Przejawem czy echem tej koncepcji jest
manichenizm, który dobro i zło traktuje jako dwa bieguny i dwie przyczyny
rzeczywistości. Filozoficznie czystą wersją dualizmu są według niektórych
interpretacji poglądy głównie Platona, który wyróżnił dwie sfery
rzeczywistości: idee i odbitki. Platonicy a później Descartes, mówili już
wyraźnie o porządku ducha i porządku materii, a Locke, Berkeley, Hume i także
Kant, w imię tej sugestii akcentowali odrębność zmysłów i rozumu, tego co
aprioryczne i aposteriori. Ta czysto platońska odrębność ducha i materii
funkcjonowała nawet w neoplatonizmie i spowodowała choćby u Proklosa
przeciwstawienie jedni jej najniższej lecz przecież jeszcze wyemanowanej
hipostazie, którą była materia jako drugi biegun rzeczywistości, zaczynającej
się w jedni, oddzielonej teraz od materii nieskończoną ilością pośredników.
Średniowieczny neoplatonizm, czy nawet jeszcze patrystyczny, pod wpływem tezy o
kreacjonizmie, jakkolwiek podporządkował materię przyczynowaniu Boga i widział
rangę materii w fakcie Wcielenia, nie potrafił jednak uwolnić się od niechęci
wobec materii i ciała choćby na terenie ascetyki i teologii moralnej. Główną
cechą dualizmu jest właśnie akcentowanie dwu różnych światów i w każdym z tych
dwu porządków akcentowanie strukturalnie niezłożonych bytów: czyste, niezłożone
duchy i niezłożone, jednolite struktury materialne. Do dzisiaj dualizm ten
występuje w rozróżnieniu np. tak zwanego idealizmu i materializmu (właściwe
jest przeciwstawienie idealizmu realizmowi), w zsubstancjalizowaniu ciała
przeciwstawionemu duszy, w przyjęciu funkcjonalnej niezależności między
poznaniem zmysłowym i umysłowym, w przeciwstawieniu dobru zhipostazowanego zła,
które jest przecież w sensie filozoficznym tylko brakiem bytu lub nieobecnością
czegoś, co powinno było się stać w porządku działania.
Pluralizm
polega na uznaniu strukturalnych odrębności między bytami, co pociąga za sobą
ich wielość i niepowtarzalność. A raczej wielość i niepowtarzalność bytów wskazują
na ich strukturalną odrębność, wyznaczającą pluralizm. Jest to oczywiście
niepowtarzalność w istnieniu. Analogicznie powtarzalna jest treściowa struktura
bytów, występowanie więc koniecznych w danej jednostce jej gatunkowych cech,
bez których nie można być bytem danej kategorii. Niepowtarzalne jest jednak -
powtórzmy to i mocno zaakcentujmy - istnienie bytu. (Nie należy pomylić tu nieutracalnego
istnienia duszy z utracalnym istnieniem człowieka, który ponownie zaistnieje po
zmartwychwstaniu ciał z racji przywrócenia duszy jej naturalnej funkcji bycia
formą substancjalną ciała ludzkiego, czyli stanowienia razem z ciałem
człowieka). Istnienie, rozumiane wciąż jako to, co przeciwstawia coś niebytowi
jest aktem tak specyficznym i swoiście trudnym, że domaga się źródła w
działaniu bytu o proporcjonalnej strukturze, to znaczy bytu, który jest samym
istnieniem, czyli czystym aktem istnienia, bytu więc najdoskonalszego, nie
zmieszanego z żadną możnością, nie posiadającego niedoskonałości i braku.
Według pluralizmu każdy więc byt jest bezpośrednio związany z pierwszą
przyczyną swego istnienia. Znika tu ontyczna, właściwa neoplatonizmowi
kolejność stworzeń, ich konieczna hierarchia, znika też radykalny dualizm
Platona czy Descartesa. Tylko poznawczo możemy utworzyć sobie szereg bytów od
najmniej doskonałego do najdoskonalszego. Ontycznie biorąc każdy byt jest w
bezpośredniej relacji z egzystencjalnie urealniającym go bytem pierwszym i
każdy w ramach swej struktury jest istotnie odrębny. Jego odrębność i różność
wyznacza proporcja między aktem i możnością, czyli stopień niedoskonałości
aktu, przenikniętego więc brakami, które nie są w tym akcie nicością, lecz
realnym stanem niezrealizowań, a więc możnością uzupełnień i udoskonaleń w
ramach natury tego bytu czyli urealnionego stanu różnicy z Bogiem, wyrażającej
się w koniecznej ontycznej niedoskonałości bytu przygodnego.
4. Dlaczego nie można odrzucić istnienia Boga
To nie
jest tak, powtórzmy raz jeszcze, że pluralistyczna filozofia tomistyczna za
wszelką cenę chce udowodnić istnienie Boga. Chce tylko wytłumaczyć i zrozumieć
rzeczywistość. Analizuje więc ją i widzi jako zespół wielu samodzielnych w
istnieniu, lecz odrębnych konkretów. I wśród nich odkrywa Boga, jako jeden taki
byt, który jest przyczyną istnienia innych bytów niesamodzielnych. Po prostu
byt istniejący sam w sobie, jako przyczyna istnienia bytów niesamodzielnych w
istnieniu, daje racjonalne wyjaśnienie początku bytów, które z natury swej są
zmienne, czasowe, przygodne.
I krótko
można powiedzieć, że jeżeli istnieją byty, które nie są źródłem i przyczyną
swego istnienia, to przyczyną ich istnienia, skoro istnieją, musi być byt
samoistny, pozaczasowy i konieczny, czyli taki, który zawsze jest samoistnie.
Otóż doświadczamy bytów, które nie są przyczyną swego istnienia. Żaden bowiem
byt czasowy nie istnieje sam z siebie. A skoro istnieją byty czasowe, istnieje
także byt, który im udzielił istnienia.
Tak
postawione zagadnienie jest charakterystyczne dla filozofii, która przyjmuje,
że cała rzeczywistość jest złożona z odrębnych bytów, różniących się od siebie
realnie. Ta różnica wyraża się tym, że na przykład roślina nie jest
zwierzęciem, człowiek nie jest drzewem, zwierzę nie jest ogniem itd. Z różnicy
tej wynika, że każdy byt jest całkowicie indywidualny i niepowtarzalny. Każdy
jest odrębny i oprócz Boga niesamodzielny w istnieniu. Tak charakteryzowane
stanowisko nazywamy właśnie pluralizmem.
Powtórzmy
więc, że pluralizm można wyrazić w twierdzeniu o wielości realnie odrębnych
bytów niesamodzielnych, wśród których jeden jest samoistny. Wykrywamy go
rozumowaniem w realnej rzeczywistości jako przyczynę istnienia wszystkich
realnych bytów niesamodzielnych. Skoro bowiem byty istnieją i są takie, że nie
są źródłem swego istnienia, to musiały istnienie otrzymać. Istnieją w realnej
rzeczywistości, bo doświadczamy ich istnienia, w tej samej rzeczywistości musi
istnieć przyczyna ich istnienia. Mówimy krótko: wszystkie byty są złożone z
istnienia i istoty. Bóg jest samym istnieniem i z tej racji jest przyczyną
istnienia. Tylko bowiem istnienie może być przyczyną istnienia.. Pluralizm
właśnie jest konsekwencją dostrzeżonego przez rozum ludzki złożenia bytów z
istnienia i istoty, złożonej dalej z tego, czym byt jest jako odrębny (forma) i
szczegółowy (materia).
I
pluralizm sprawdza swoją teorię: na przykład załóżmy, że byty nie różnią się od
siebie, że drzewo jest człowiekiem, ogień wodą, zwierzę rośliną. Jest to
wyraźny absurd. Byty różnią się od siebie. I w nich musi istnieć powód różnicy.
Tym powodem jest ich wewnętrzne złożenie, ich struktura. Sprawdzajmy dalej tę
teorię. Załóżmy, że byty nie są wewnętrznie złożone. A więc są wewnętrznie
niezłożone. Twierdzenie o wewnętrznej niezłożoności bytu prowadzi do monizmu.
Powtórzmy
znowu, że monizm wyrażamy w przekonaniu o jednoczynnikowej strukturze bytu.
Monizm przyjmuje więc ontyczną jedność elementu konstytuującego byty i stąd
przyjmuje strukturalną jednolitość i jedyność całej rzeczywistości jako
niezłożonego bytu.
Bytowanie
jednak wewnętrznie niezłożonych bytów może być rozmaite:
1)
rzeczywistość
bytuje jako jedna i jedyna, wewnętrznie spójna całość, samodzielna w istnieniu
i samoistna, której przejawy takie jak ludzie, zwierzęta i rośliny, są tylko
złudzeniami.
2)
ta
rzeczywistość bytuje w taki sposób, że jawi się w postaci osobnych fragmentów.
Po prostu dostępne naszemu poznaniu są kawałki tej samej całości, którą jest
świat.
3)
ta
rzeczywistość rozwija się w kierunku coraz bardziej złożonej i subtelnej
struktury, która w pewnym momencie nabywa cechy samoświadomości.
Właśnie w
etapie organizmów ludzkich obok elementów nieświadomych stwierdzamy elementy
świadome, jakieś więc dwa odrębne gatunki bytu: byty świadome i byty
nieświadome. To już jest oczywiście monizm względny, dochodzący do pluralizmu z
powodu ewolucyjnego rozwoju bytu w coś, co go różni od czynników wcześniejszych
w procesie ewolucji.
Zbierając
to można powiedzieć, że rzeczywistość według monizmu jest albo jedyną
substancją, której przejawy są naszymi złudzeniami, albo substancją bytującą w
odrębnych fragmentach, albo jest zespołem dwu rodzajów elementów: nieświadomych
i świadomych.
Mogą
istnieć monizmy, według których cała rzeczywistość jest ukonstytuowana albo z
myśli, albo z materii, albo z Boga, co w tym wypadku jest panteizmem, czyli utożsamieniem
Boga i świata.
Czy
jednak jakikolwiek monizm jest do przyjęcia? Nie. Nie można się na niego
zdecydować, ponieważ jest sprzeczny. Takiego zarzutu może uniknąć jedynie
pluralizm. Poszukajmy tej sprzeczności.
Jeżeli
rzeczywistość jest jedynym bytem, a nie zespołem bytów przygodnych, posiadających
konieczną przyczynę, to musi być bytem samoistnym, nie posiadającym przyczyny.
Ale z tego wynika, że musi być bytem koniecznym, to znaczy bytem, który jest
taki, że zawsze jest. Byt, który zawsze jest, ma w sobie wszystko. Jest
aktualną pełnią doskonałości. Z tej racji nie może niczego nabywać, skoro jest
pełnią bytu, nie może więc się zmieniać. Skąd bowiem mógłby brać cokolwiek,
skoro jest jedynym bytem? Tymczasem obserwujemy, że rzeczywistość jest zmienna,
nabywa nowych cech. A nie wolno jej się zmieniać, jeżeli jest bytem koniecznym.
Jeżeli jednak się zmienia, to nie jest bytem koniecznym, a tym samym nie jest
samoistna, czyli bez przyczyny. Mówi się więc, że rzeczywistość posiada
wszystkie w sobie doskonałości i jedynie w czasie ujawnia to, co w sobie ma od
początku w stanie zalążkowym. Ale znowu jeżeli rzeczywistość po jakimś czasie
istnienia jako nieświadoma ujawnia działanie rozumne, to jako jedyny byt jest
taka, jak jej działanie. Jest więc jednocześnie świadoma i nieświadoma, rozumna
i nierozumna, materialna i jednocześnie niematerialna, bo przecież świadomość
nie jest już materią, lecz nawet według np. materializmu jedynie genetycznie od
materii zależną jej niematerialną funkcją. Ostatecznie jednak nie można jednocześnie
czymś być i tym samym jednocześnie nie być. To jest sprzeczność. Nie można być
bytem jednocześnie rozumnym i nierozumnym. Można jedynie składać się z elementów
nieświadomych i z rozumności, z materii i z ducha. Jeżeli więc cała
rzeczywistość jest niezależna i jednocześnie zmienna, to nie może być bytem
koniecznym czyli samoistnym. Nie może bowiem jednocześnie być zmienna, co
obserwujemy i niezmienna, jeżeli ma być bytem koniecznym. A teoria, że
rzeczywistość sama w sobie jest w ruchu, sprawia trudności, ponieważ nie podaje,
co jest racją tego ruchu. Zmiana zakłada stan posiadania czegoś i nie
posiadania. W bycie samowystarczalnym taki stan jest nie do przyjęcia. Byt
samowystarczalny nie może mieć stanu nie posiadania czegoś. Nie można też
przyjąć, że byt wewnętrznie niezłożony może powoli ujawniać to, co jest w nim w
postaci zalążkowej. Doświadczenie uczy, że nie ujawniają się gotowe byty, lecz
że się rozwijają z elementów. Istnieje różnica między elementami rzeczy a
rozwiniętymi konkretami: nasiona dębu przecież nie są tym samym, co dąb. To
znaczy, że rzeczy przekształcają się, że te przekształcenia są wywoływane, i że
wyniki tych przekształceń są inne od wywołujących je przyczyn. Świadomość na
przykład jest czymś innym od nieświadomości, myślenie od niemyślenia.
Niemyślenie samo nie może stać się myśleniem i nie może być przyczyną myślenia.
Niebyt nie może sam stać się bytem. To czego nie ma, nie może samo powołać się
do bytu.
Wszyscy
więc, którzy przyjmują monizm, stają wobec następujących trudności:
1)
jedyny
byt, który z racji jedyności jest samoistną substancją, jest jednocześnie
myślący i niemyślący, dobry i zły, materialny i niematerialny. Czy można
jednocześnie być czymś i tym czymś jednocześnie nie być?
2)
jeżeli
ten jedyny byt jest jednocześnie samowystarczalny, czyli posiadający aktualnie
to, czym jest, dlaczego w ewolucji nabywa czegoś, czego nie miał od początku,
na przykład form wysoko zorganizowanych i świadomości?
3)
w
bycie jedynym znika możliwość rozróżnienia odrębnych przed-miotów, tymczasem
ludzie z doświadczenia wiedzą, że jedna rzecz nie jest jednocześnie drugą
rzeczą, człowiek rośliną, a dobro złem.
Nie
byłoby uzasadnione istnienie wielu odrębnych bytów w monistycznie pojętym
świecie.
Owszem
monizm słusznie wyczuwa, że istnieje byt samoistny i z tej racji konieczny,
czyli nie posiadający przyczyny, aktualnie doskonały, a więc niezmienny, nie nabywający
już doskonałości, skoro jest doskonałością i skoro jest jeden. Taki byt
istnieje, ale nie sam. Jest jednym z bytów. I jest tak dalece w swej naturze
odrębny, że nie jest niczym podobny do innych bytów. Nawet i przede wszystkim
ma inne istnienie. Ma właśnie istnienie samoistne. Inne byty są tylko
przygodne, zależne w istnieniu od bytu samoistnego, który każdemu z bytów
przygodnych, skoro istnieją, udzielił istnienia. Nie wyemanował tego istnienia
z siebie, nie zrodził bytów, lecz spowodował, że one nie są nicością, że
istnieją.
Koncepcja
pluralistyczna, uznająca, że doświadczamy odrębnych bytów i kruchości ich
istnienia, jest bardziej zgodna z naszym naturalnym poznaniem i z rzeczywistością
niż koncepcja monistyczna. Nie można jej postawić tych samych zarzutów, które
można postawić monizmowi.
A jeżeli
zwycięża pluralizm, to zwycięża także twierdzenie, że nie można odrzucić
istnienia Boga. Bóg jest przyczyną bytów, skoro one istnieją. Bóg dał im
istnienie. Wykrywamy Boga tłumacząc naturę bytów zmiennych. Bo gdy nie
przyjmiemy istnienia Boga i wielości odrębnych bytów o niesamoistnym istnieniu,
musimy przyjąć monizm, który prowadzi do twierdzenia, że cała rzeczywistość
stanowi jeden byt samoistny i stąd bytowo samowystarczalny. Dla tomisty teoria
monistyczna stoi wobec trudności nie do pokonania, mianowicie takiej, że byt
konieczny ewoluuje i zmienia się. Byt konieczny nie powinien też, skoro jest
jeden, być zespołem przyczyn i skutków lub oddziałujących na siebie osobnych
fragmentów całości. Wtedy nie jest przecież jeden, lecz jest sumą bytów. A suma
bytów odrębnych, zmiennych i czasowych, czyli niesamodzielnych, domaga się
samoistnej przyczyny istnienia. Jeżeli te byty nie są samoistne w istnieniu to
musiały przecież, skoro istnieją, istnienie to otrzymać.
Unika się
tych trudności, gdy się przyjmuje wielość bytów i na podstawie doświadczenia
ich przygodną naturę, istniejącą dzięki istnieniu, otrzymanemu od bytu samoistnego,
od Boga.
Jeżeli
więc chcemy racjonalnie tłumaczyć świat, nie wolno nam odrzucić istnienia Boga.
5. Błąd w rozumieniu przyczynowania
sprawczego
Najczęstszym
błędem w rozumieniu przyczynowania sprawczego, jako działania bytu pierwszego,
jest utożsamienie przyczynowania z rodzeniem. W filozoficznym języku to
rodzenie nazywa się emanacją. Gdy się do tego dołączy słuszne przekonanie, że w
przyczynie zawiera się to, czego ona udziela, lub że jest tym, czego udziela,
przyczyna sprawcza faktycznie - tak się wydaje - nie różni się od całej
uprzyczynowanej przez siebie rzeczywistości przygodnej. I monistyczna wizja
bytu może być wtedy słuszna. Teoria przyczynowania sprawczego traci w tej
sytuacji filozoficzny walor, a teza o stworzeniu świata z niczego staje się
tylko teologicznym postulatem.
Gdy
mówimy, że w przyczynie zawiera się to, czego ona udziela, lub że jest tym,
czego udziela, to posługujemy się pewnym skrótem myślowym, z którego nie
wynika, że przyczyna jest tożsama ze skutkiem lub że swój skutek emanuje jako część
swego bytu. Znaczy to tylko, że natura skutku, czy jej ontyczna struktura,
wskazuje na naturę działania, a działanie określa naturę przyczyny. Przyczyna
zawiera to, czego udziela i jest tym, czego udziela, lecz nie w emanacyjnym
sensie. Słusznie więc możemy zapytać, na czym polega przyczynowanie sprawcze
jako działanie samoistnego bytu pierwszego?
Zobaczmy
najpierw, w którym miejscu klasycznie uprawianej analizy filozoficznej zjawia
się zagadnienie przyczynowania.
Jeżeli,
jak wiemy, filozofowanie polega na odkrywaniu czynników, dzięki którym coś nie
jest sprzeczne, to najpierw musimy rozstrzygnąć, czy zachodzi identyczność
istnienia i nieistnienia. Jeżeli nie ma tej identyczności, i jeżeli jak nas
informuje doświadczenie, coś istnieje, to możemy postawić dwa możliwe pytania:
czy coś jest źródłem swego istnienia, czy raczej tym źródłem jest byt
zewnętrzny wobec jakiegoś drugiego bytu? Tu właśnie pojawia się zagadnienie
przyczyny i przyczynowania sprawczego. Nie ulega wątpliwości, że żaden byt -
jak już wykazano - nie może być przyczyną siebie. Znaczyłoby to bowiem, że
zanim zaistniał już istniał udzielając sobie istnienia. Aby uniknąć tej
sprzeczności przyjmujemy, że zapoczątkowania rzeczywistości dokonuje byt
nieuprzyczynowany, czyli samoistny, który zawsze jest i urealnia wszystko poza
sobą.
Rozumienie
tego pierwszego bytu może być jednak dwojakie: cała rzeczywistość jest tym
bytem samoistnym, jednym i jedynym, lub wśród wielu strukturalnie różnych bytów
jeden jest samoistny i z tej racji stanowiący przyczynę innych. W tym miejscu
zjawia się problem monizmu i pluralizmu. Pierwsza odpowiedź jest monistyczna,
druga - pluralistyczna. Wiemy też już, że monizm podlega zarzutowi
sprzeczności, gdy pojmie się rzeczywistość jako jedyny byt, w którym wobec tego
niezrozumiałe są zmiany, czyli nabywanie nowych cech, i jest niezrozumiała a nawet
sprzeczna budowa tego bytu z wykluczających się struktur, jak np. żywe i
martwe, ogólne i szczegółowe. Przyjmując odpowiedź pluralistyczną niektórzy
filozofowie pojmują przyczynowanie sprawcze bytu pierwszego jako produkcję czy
emanowanie hipostaz, które różnią się od bytu samoistnego mniejszą ilością
doskonałości.
Jeżeli
byt samoistny emanuje mniej od siebie doskonałe byty, czyli po prostu jeżeli je
rodzi, to udziela im siebie. Byty te więc w swej ontycznej strukturze nie
różnią się od bytu samoistnego. Byt pierwszy tworzy w takim razie byty
strukturalnie identyczne z sobą, to znaczy z bytem pierwszym, który jest
przyczyną. Tworzy byty samoistne, które jednocześnie przyczynowo od niego
zależą. Są więc samoistne i jednocześnie niesamoistne. Są wobec tego sprzeczne,
czyli skonstruowane z czynników, które się wykluczają. Poza tym tworząc swoje
powtórzenie, nawet gdyby ono było ilościowo mniej doskonałe, byt pierwszy
stawałby się przyczyną siebie w tej zwielokrotnionej wersji. Byłby przyczyną
siebie, co jak wykazaliśmy, jest absurdalne. Byt pierwszy więc nie może
emanować ani siebie, ani swych jakichś powtórzeń, ani też nie może części
siebie wbudować w strukturę bytu od siebie różnego.
Gdyby byt
pierwszy udzielał np. bytom innym swego, sobie właściwego istnienia, wtedy dany
byt, urealniony przez istnienie absolutne w nim zawarte, musiałby tylko
pozornie zawierać możność. Możność bowiem przenika akt w całości, miesza się z
nim w taki sposób, że ten akt cały jest strukturalnie niedoskonały. Tylko pod
tym przecież warunkiem dany byt nie jest w pełni doskonały, czyli nie utożsamia
się z bytem pierwszym. Ten akt istnienia z natury niedoskonały jest wobec tego
strukturalnie, a więc w swej budowie, różny od aktu istnienia, którym jest byt
pierwszy. Złożenie bytu z absolutnie doskonałego aktu istnienia i z dodanej
możności daje w wyniku znowu byt sprzeczny, który jednocześnie jest doskonały
(istnienie konieczne jako część istnienia Boga) i niedoskonały (przygodna
możność). Tak rozumiane złożenie bytu może prowadzić też do dualizmu. Wtedy
jednak dany byt nie jest wewnętrzną, strukturalną jednością, lecz paralelnym i
czysto przypadkowym złożeniem, jak u Platona człowiek, czy ten sam człowiek u
Descartesa. Przy paralelistycznej i dualistycznej koncepcji czynniki składowe
bytu są proste, niezłożone, nie przenikane możnością, nie zawierające więc
czynnika, który uniedoskonala. Są absolutnie doskonałe i mają charakter bytu
samoistnego. Ta konsekwencja wyklucza jednak wielość bytów i prowadzi do
monizmu, który przecież podpada pod zarzut sprzeczności. W żadnym więc wypadku
nie jest możliwa emanacja bytów z bytu pierwszego.
Jeżeli
więc przyczynowanie nie może polegać na emanacyjnej produkcji , to wobec tego
polega na czymś innym. Jeżeli byt samoistny nie może wyemanować innych bytów,
to powinien znajdować się w pustce, sam jeden. Jeżeli jednak są byty przygodne,
czyli takie, które się zmieniają, a więc niedoskonałe, strukturalnie różne od
bytu pierwszego, i z racji swej niedoskonałości niesamoistne, czyli
uprzyczynowane lecz nie wyemanowane, to wobec tego przyczynowanie polega na
spowodowaniu, że dany byt nie jest niebytem. Byt samoistny nie mogąc emanować
czegoś różnego od siebie, nie miał też żadnych wcześniejszych materiałów, które
by przetwarzał w byty przygodne. Nie mógł mieć tych materiałów, bo one też
podlegałyby pytaniu, czy są przyczyną siebie, czy bytem samoistnym. Nie mogą
być przyczyną siebie i nie mogą być samoistne, bo stanowiłyby byt pierwszy i
nie różniły się strukturalnie od sprawczego bytu samoistnego. Jest więc u
początków byt samoistny, który nie mogąc emanować siebie i tworzyć z tego bytów
przygodnych, mógł tylko spowodować, że te różne od niego byty nie są już
niebytem. Tę koncepcję bytu pierwszego, uwarunkowaną jego strukturą, czyli tym,
że jest samym istnieniem, skoro udziela istnienia, nazywamy przyczynowością
sprawczą. Byt pierwszy jest takie, że z niczego powoduje egzystencjalną
realność bytów od siebie różnych.
Błędem
więc jest rozumienie przyczynowania sprawczego, czyli urealniającego coś przez
spowodowanie istnienia, jako emanacji, rodzenia, czy przydzielania swego
własnego istnienia bytom przygodnym.
W formie
dygresji dodajmy, że na terenie teologii pojęciem zrodzenia tłumaczy się
pochodzenie osób Boskich wewnątrz Trójcy Świętej, stanowiącej jednego Boga. Według
teologii Bóg jest jeden, lecz stanowi właśnie Trójcę Osób. Wszystkie osoby
Boskie są tym samym Bogiem, a różni je tylko pochodzenie: Ojciec rodzi Syna,
Duch Święty pochodzi od Ojca i Syna. Tych relacji wewnętrznych Boga nie
odkrywamy naszym rozumowaniem. Zostały przez Boga objawione. Ponieważ zostały
nam podane do wiadomości, możemy, pytając czym coś jest, a więc filozofując,
usiłować je zrozumieć i niesprzecznie wyjaśnić. Jeżeli więc wykrywany przez
rozum byt pierwszy jest samym istnieniem, czystą doskonałością, to jako
przyczyna rzeczywistości przygodnej jest także tym, czego udziela. Jest sprawcą
istnienia ludzi, a więc jest istnieniem i rozumem. Sprawca bytów rozumnych jest
także rozumny, a dzięki temu jest duchem i osobą. Spełnia wobec tego dwie
podstawowe czynności właściwe bytom osobowym: akt poznania i akt wyboru, czyli
akceptacji, uznania, a więc miłości. Akt poznania, jako swoista emanacja Boga,
jest strukturalnie Bogiem. Bóg jest pełnią istnienia. Nie ma w nim właśnie
strukturalnych zróżnicowań. Akt poznania w Bogu nie różni się od jego natury.
Myśl Boga jest więc także Bogiem. Nie może być przez Boga stworzona, ponieważ
Bóg nie może stworzyć siebie, czyli być dla siebie przyczyną. Myśl Boga
strukturalnie pozostająca Bogiem, co do pochodzenia różni się od swego
podmiotu. W porządku więc emanacji stanowi zrodzoną przez Ojca osobę Syna,
który jest Bogiem równym Ojcu. Gdy Ojciec wyrazi Synowi akceptujący go podziw i
gdy Syn te same akty wyboru skieruje do Ojca, konstytuuje się akt miłości, jako
różna Bogu osoba Ducha Świętego, pochodzącego od Ojca i Syna. Zagadnieniem
emanacji można więc posłużyć się w teologii i tłumaczyć nim relacje zachodzące
między osobami Trójcy Świętej, nie można natomiast użyć go do wyjaśnienia
działań sprawczych ze strony samoistnego bytu pierwszego wobec bytów
przygodnych.
Tomasz z
Akwinu w inny trochę sposób wykrywa naturalny porządek przyczynowania. Wychodzi
mianowicie z doświadczenia zmian wewnątrz bytów pluralistycznie pojętej
rzeczywistości. Przez zmianę rozumie nabycie przez byt czegoś, czego ten byt
nie posiadał. Jeżeli tej jakiejś wartości czy doskonałości nie było w danym
bycie, to ten byt nie mógł jej sobie udzielić, bo przecież nieposiadanie, czyli
nicość nie może być przyczyną bytu, którym jest ta nabyta doskonałość. Jej
sprawcą musi być coś wobec tej nabywanej wartości zewnętrznego. Fakt tej
zależności przyczynowej od bytu nie ulega wątpliwości. Rodzaj zmiany,
wyznaczonej nabywaną doskonałością, jest podstawą określenia struktury bytu,
który jest przyczyną. Jeżeli tą uzyskaną doskonałością jest akt istnienia, to
jego przyczyną musi być byt właśnie samoistny, będący samym istnieniem. To
samoistne istnienie jest oczywiście realnie różne od przygodnego istnienia
bytów uprzyczynowanych.
Należy
podkreślić, że istnienia za każdym razem, gdy urealnia się nowa struktura
ontyczna, udziela samoistny byt sprawczy. Ponieważ jest to spowodowanie, że coś
nie jest nicością, żaden byt przygodny nie może w tym zastąpić przyczyny
sprawczej. Uprzyczynowane istnienie bytów przygodnych nie jest doskonałe i jako
właśnie niesamoistne nie ma mocy sprawczej. Samo przecież wymaga urealnienia.
Błędem też byłoby przypuszczenie, że jakikolwiek byt przygodny, obdarzony
istnieniem, swego istnienia udziela bytom przez siebie tworzonym. Byt przygodny
nie może przekazywać swego istnienia, ponieważ nie można przekazać aktu
egzystencjalnie urealniającego. Jest to przecież akt jednolity, mimo że
niedoskonały z powodu przenikającej go możności. Każde więc przekazanie tego
aktu istnienia innemu bytowi równałoby się unicestwieniu bytu przyczynującego.
Byt przyczynujący nie może też odstąpić innemu bytowi nawet części swego istnienia,
ponieważ jest ono niepodzielnym aktem. Przyczynowanie sprawcze nigdy więc nie
jest emanacją, rodzeniem, czy przekazywaniem swego istnienia. Nie stanowi też
uprawnień bytu przygodnego. Jest właśnie kompetencją i decyzją bytu pierwszego,
aby coś nie było niebytem.
Człowiek
jednak w obrębie swego gatunku, podobnie jak Bóg wewnątrz swego samoistnego
Bóstwa, może w pewnym sensie emanować, a więc rodzić swoje powtórzenia. Jest to
tylko sprawianie pochodzenia. Dzieci pochodzą od rodziców. Aktu istnienia
udziela im sam byt pierwszy. Różnica między emanacją osób w Bogu a emanowaniem
dzieci przez rodziców polega na tym, że Trzy Osoby Boskie mając istnienie
samoistne muszą stanowić jednego Boga, podczas gdy dzieci, zrodzone przez
rodziców, a więc przez byty przygodne, nie mogąc ich istnienia dziedziczyć
muszą je otrzymywać od samoistnej przyczyny sprawczej, i przez to stanowić
osobne byty, bo urealniane innym niż rodzice aktem istnienia. Nie mogą
dziedziczyć tego istnienia, ponieważ przekazane im powodowałoby unicestwienie
rodziców, co nie jest prawdą. Takie unicestwienie nie zachodzi. A z drugiej
strony istnienie rodziców, jako przygodne, bo uprzyczynowane, a więc
niedoskonałe, przeniknięte możnością, nie ma mocy sprawczej, ponieważ byt
możnościowy nie może być źródłem aktu istnienia. Nigdy niezrealizowania, a więc
braki, nie mogą być pozytywną przyczyną czegoś. Coś, czego nie ma, bo to jest
naturą bytu, nie może być źródłem bytu. Możnościowy akt istnienia bytów
przygodnych nie może więc być przyczyną sprawczą nawet możnościowego istnienia.
Swoisty brak, którym jednak jest realna możność, jako brak, nie stwarza. to,
czego nie ma, nie może być przyczyną i to w dodatku aktu urealnionego.
Nieistnienie przecież nie jest istnieniem.
Mówi się
w metafizyce tomistycznej, że przyczyna sprawcza udziela tego, co posiada.
Różni się więc od skutku tym, że posiada to, czego udziela, a czego właśnie nie
ma skutek przed działaniem przyczyny. Należy jednak dodać, że ściślej ujmujemy
sprawę, gdy mówimy, że przyczyna jest tym, czego udziela. A to, czym jest przyczyna,
ustalamy na podstawie stwierdzonej w skutku nabytej własności. Inaczej to
ujmując możemy powiedzieć, że byt udzielający czegoś, ze względu na udzielany
skutek, jest tym, czego udziela. Udzielając np. komuś wiedzy, jako przypadłościowych
danych, jesteśmy przypadłościowo tą wiedzą. I gdy stwierdzamy, że coś jest
materialne, że jest gatunkowo odrębne, że staje się określonym bytem, że w
ogóle jest, możemy powiedzieć, że jest takie dzięki przyczynie materialnej,
formalnej, celowej, sprawczej.
W potocznym
odbiorze tej sprawy wydaje się, że istnieją cztery równorzędne przyczyny w taki
sposób, jak istnieje Bóg. I może z tego względu nawet św. Tomasz przypuszczał,
że np. przyczyna materialna jest równie odwieczna jak Bóg, mimo że Bóg jest
przyczyną jej istnienia.
W takim
samym potocznym odbiorze przypuszczamy, że skoro Bóg jest przyczyną istnienia
wszystkiego i także materii, wszystko jest w Bogu z materią włącznie. Oczywiście
obowiązuje teza, że przyczyna jest tym, czego udziela. Skoro Bóg powoduje do
istnienia byty materialne, Bóg więc powinien być także materią.
Rozważając
dokładniej sprawę musimy najpierw przypomnieć sobie, że obserwując byty, które
są zmienne, które istnieją i przestają istnieć, wiemy to, że nie są one źródłem
swego istnienia. Skoro jednak istnieją i tego istnienia same sobie nie
udzielają, że wobec tego istnienie to otrzymały z zewnątrz, od przyczyny, która
jest istnieniem, skoro przyczyna jest tym, czego udziela. I bezspornym faktem
jest to, że Bóg jest istnieniem i to istnieniem samoistnym czyli nie
posiadającym przyczyny. Wiemy to na podstawie twierdzenia, że u początków
rzeczywistości może być albo nicość albo byt. Jeżeli jest nicość, to znaczy, że
to, czego nie ma, spowodowało byt, którego nie ma, działa w tym sensie, że
powoduje się do istnienia. W sumie ten byt jednocześnie nieistnieje i istnieje,
co jest absurdem. Pozostaje druga ewentualność, że przyczyną jest byt, o którego
naturze wiemy tyle, że jest istnieniem, ponieważ istnieją inne byty, których
jest przyczyną, skoro sam nie mógłby powołać się do istnienia. Jeżeli żaden byt
nie może być przyczyną swego istnienia, to wszystkie byty otrzymały istnienie
od jednego, specyficznego bytu, który jest bez przyczyny, który po prostu jest
istnieniem samym w sobie, nieuprzyczynowanym, pierwszym.
I ten byt
pierwszy, nieuprzyczynowany, będący samym istnieniem, ponieważ jest tym , czego
udziela (człowiek, czy jakikolwiek inny byt poza Bogiem nie udziela istnienia i
dlatego nigdy nie mówimy, co zresztą byłoby niezgodne z doświadczeniem, że człowiek
jest istnieniem. Człowiek tylko posiada istnienie), ten byt samoistny powoduje
do istnienia inne byty, czyli powoduje, że nie są nicością. Udziela im aktu
istnienia, lecz w taki sposób, że nie może im udzielić tego aktu w stopniu,
który sam posiada. Bóg nie może stworzyć bytu o istnieniu, które byłoby równe
jego istnieniu. Nie może stworzyć bytu samoistnego, bo to jest sprzeczne. Byt
samoistny bowiem nie wymaga przyczyny. Jest. Po prostu jest. Istnieje. Z tej
racji Bóg może stworzyć byty tylko takie, których istnienie jest udzielone im
przez byt pierwszy. To istnienie z konieczności jest mniej doskonałe od
istnienia Boga. Nie jest aktem pełnym, czystym. Jest istnieniem po prostu mniej
doskonałym, posiadającym jak gdyby „luki”, braki. To właśnie „luki” w akcie istnienia,
dzięki którym ten akt nie jest pełny, czysty, doskonały, można nazwać
możnością. Możność jest przecież w bycie tym stanem, który się doskonali lub
który może się udoskonalić. Bóg więc stwarza byty, które w swej naturze są
aktem i możnością. I Bóg właśnie nie może stworzyć inaczej. Te tzw. „luki” w
akcie istnienia powodują, że byt stworzony, jak już wiemy, nie jest aktem
czystym. Ale te „luki”, te braki aktu, znajdują się w bycie realnym. Z tej
racji nie są nicością. Są realne, jako realna możność, która w poznawalnych
zmysłami przez nas bytach jest nazwana materią. Materia więc, to realna możność
bytu. I tę materię właśnie opisujemy negatywnie, jako „braki” w stworzonym
przez Boga akcie formy, braki powodujące, że byt jest zmienny czyli że może się
doskonalić. Poza konkretnym bytem nie ma więc możności czy materii, ta możność
jest wbudowana w akt istnienia czy akt formy, jako te nazwane tu „luki” czy
braki powodujące, że ten akt nie jest Bogiem. Słusznie więc sądzi Arystoteles,
że materia pierwsza, czyli materia poza aktem formy, jest nicością. Tomasz z
Akwinu doda, że nicością jest wszystko nie związane z aktem istnienia. Możność
jest związana z tym aktem, jest „luką” w danym akcie, jakimś brakiem w całości
bytu. Ta możność wewnątrz formy jest materią. A więc Bóg swoiście stwarza także
materię, lecz jako ten właśnie stan niedoskonałości aktu formy. Ten stan bytu,
inaczej możność, jest zasadą powodującą niedoskonałość bytu. Dzięki temu byt
stworzony od początku jest dwuczynnikowy, złożony z istnienia i istoty, a więc
z aktu i możności. Możnością w stosunku do formy jest materia. Tak negatywnie
określona materia, jako realny lecz możnościowy czynnik w bycie, staje się
zasadą i przyczyną wszystkich jego tzw. materialnych skutków. Materia w oderwaniu
od formy i konkretnego bytu, a więc materia jako materia, jest nicością. W
bycie jest czymś nieokreślonym. Ma strukturę braku, który stanowi źródło
szczegółowości bytu. Akt istnienia tylko ją razem z bytem urealnia, ale nie
porządkuje wewnętrznie. Ponieważ jest to materia tego oto bytu, wyraża ją i
kształtuje osobna forma, którą razem z materią aktualizuje lub urealnia akt
istnienia. I razem z formą materia jest przyczyną substancjalności bytu.
Bóg więc
będąc przyczyną sprawczą wszystkiego jest tą przyczyną poprzez stwarzanie
niedoskonałego aktu istnienia. A stwarzając akt niedoskonały stwarza w nim
jednocześnie ontyczną zasadę tej niedoskonałości, te właśnie stany w bycie,
które są momentami braku w danym bycie. Materia więc jako stan braku danej „części”
bytu, nie znajduje się w bogu, jako przyczynie. Znajduje się w niedoskonałym
akcie formy, urealnionej aktem istnienia. Jako realne i podstawowe podłoże
zmian oraz tzw. funkcji materialnych bytu jest przyczyną pierwszy tych działań,
oczywiście tzw. przyczyną materialną, a nie pierwszą przyczyną sprawczą, którą
jest tylko Bóg.
Bóg więc
nie stwarza materii jako materii. Stwarza ją jednak jako tą oto sumę
niedoskonałości danej formy. Niedoskonała forma, a więc akt i przenikające go
niedookreślenia, czyli materia, stanowią istotę bytu, rację jego
substancjalności, gdy ten byt jest urealniony aktem istnienia, osobno dla
danego bytu stworzonym przez Boga. Bóg stwarza akt istnienia, aby ten akt w
danym bycie był czynnikiem przeciwstawiającym ten byt nicości.
Na
terenie klasycznie uprawianej filozofii nie można materii oderwać od formy,
czyli nie można jej wydzielić z konkretu i potraktować jako czego osobnego,
samodzielnego. Błąd w rozumieniu materii polega właśnie na przyznaniu jej bytowej
samodzielności poza konkretnym bytem lub na rozumieniu jej jako odrębnego bytu.
To
rozumienie, jak się wydaje, ma swe główne źródło w filozofii Descartesa, który
wyróżnił trzy rodzaje substancji i każdej przypisał jednoczynnikową strukturę.
Substancja tak zwana rozciągła jest właśnie wyłącznie materią, podobnie jak
substancja myśląca jest wyłącznie duszą. Kartezjańskie substancje nie są więc
substancjami złożonymi. Ich ontyczną odrębność Descartes uzasadnia apriorycznie
przyjętym dualizmem, który podobnie jak u Platona ma źródło tylko w
rozróżnieniu tego, co szczegółowe i ogólne, w rozróżnieniu więc poznania i
myślenia. To rozróżnienie jest słuszne. Oddziela porządek bytu od porządku
poznawanych ujęć tego bytu. Nie może jednak stanowić podstawy rozróżnienia
rodzajów bytu. Tę podstawę musi stanowić czynnik wewnątrzbytowy. Descartes to
wyczuwa i pozornie ten wewnętrzny czynnik wyznacza. Jest nim w substancjach
rozciągłych właśnie materia. Materia ta jednak nie jest czymś specyficznym czy
jednostkującym substancję, lecz tę substancję stanowi. Znika więc ontyczna
zasada różnicy pomiędzy substancjami materialnymi. Każda z nich jest tym, co w
języku arystotelesowskim można nazwać aktem. I tych aktów nie ogranicza żadna
suma właściwych im niedoskonałości. Są to więc strukturalnie akty czyste, które
właśnie strukturalnie niczym się od siebie nie różnią. Trafnie dostrzegł to
Spinoza i potraktował całą rzeczywistość jako jedną, panteistycznie pojętą
substancję. Strukturalnej odrębności duszy Descartes także nie obronił. Jego
dualizm oparty na różnicy między tym, co szczegółowe i ogólne, jest
przerzuceniem ujęć poznawczych w porządku rzeczy i jest uznaniem tych ujęć za
czynniki strukturalne substancji. Jest to więc typowy idealizm, który mógł
stanowić potem poprzez Hume,a inspirację dla inaczej kształtowanego idealizmu
Kanta (czynniki poznawcze jako aprioryczne struktury komponujące w transcendentalny
przedmiot poznania aposteriorycznie doznawane postrzeżenia). Źródłem tych
wszystkich ujęć jest Platon, który przede wszystkim ogólne i szczegółowe uznał
za zasadę strukturalnej różnicy między bytami i bez niepokoju podzielił
rzeczywistość na idee i odbitki.
Poważnym
źródłem przyznania materii ontycznej samodzielności jest pozytywizm, który
podejmując język fizyki przez materię rozumiał to, co jest oglądowe, mierzalne,
przestrzennoczasowe. Jest to po prostu ten byt, który w języku Arystotelesa
nazywa się substancją. Błąd pozytywistycznego ujęcia na tym więc polega, że za
materię bierze się cały zmysłowo poznawalny byt, w którym przecież według ujęć
klasycznej filozofii materia jest tylko jednym z czynników strukturalnych.
Dodajmy, że jest tym czynnikiem, który nie stanowi czegoś pozytywnie. Jest tym,
co w danym bycie dopiero staje się realną podstawą zrealizowania czegoś czy
udoskonalenia. Podobnie w uproszczony sposób za filozofami jońskim pojął
materię Demokryt. Tak samo ujęli ją stoicy, epikurejczycy czy Dawid z Dinant,
jako więc samodzielny byt, odczytywany zresztą według monistycznych założeń,
utożsamiających początek rzeczywistości z jej źródłem. Tymczasem początek, jak
wiemy, jest urealnieniem bytu przez przeciwstawienie go niebytowi, a źródło
jest przyczyną. Monizm bowiem utożsamia działanie z przyczyną działania i
utożsamia przyczynę ze skutkiem. Odrzucając różnicę między tymi ontycznie
różnymi strukturami wikła się w wymienione już trudności: jak wytłumaczyć
zmianę, polegającą na nabyciu przez byt czegoś, czego nie posiadał i nie
uratować niesprzeczności kolektywnie pojętego bytu, który musi być jeden i
jedyny mimo stwierdzonych w nim wykluczających się struktur, takich jak np.
żywe i nieżywe, rozumne i nierozumne, świadome i nieświadome, ogólne i
szczegółowe?
Jeżeli
przyznamy materii odrębne i samodzielne bytowanie, to musimy uznać ją za byt
wewnętrznie niezłożony. Ilościowe bowiem różnice nie zmieniają jej natury.
Wciąż pozostaje materią. Wtedy jednak jest aktem, czyli czymś zrealizowanym i
niezmieszanym z istotowymi brakami. Gdyby te braki zawierała każda ilościowo
różna porcja materii, takie braki istotne, to trzeba by je uznać za coś od
materii różnego, lecz wtedy przeszli byśmy już na pluralizm. Jeżeli tych
istotnych niezrealizowań dana porcja materii pojęta jako akt ewentualnie nie
zawiera, to wszystkie te porcje materii są istotowo tym samym bytem. Stanowią
jeden byt. Jeżeli dalej ten jeden byt zawiera jakieś braki, to nie jest czymś
samoistnym i jedynym, czyli nie jest czymś w pełni doskonałym. Braki bowiem
domagają się realnej racji i konieczności zmiany, która nie jest możliwa w
bycie stanowiącym jedyny byt, a więc pełnię rzeczywistości. Taka sytuacja
przenosi ten byt w perspektywę znowu pluralistyczną. Jeżeli wreszcie ten jedyny
materialny byt uzna się za pełnię zrealizowań i doskonałości, to jesteśmy w
monizmie, który podlega znanym już zarzutom sprzeczności. Wynika z tego, że nie
można uznać materii za byt samodzielny, że właśnie przyznawanie jej tej
samodzielności jest błędem, prowadzącym do monizmu. Trzeba wobec tego, wciąż
oczywiście według stosowanej tu klasycznej koncepcji filozofii, rozumieć
materię jako wewnątrz bytu czynnik możnościowy, który aktowi formy,
urealnionemu przez akt istnienia, nadaje charakter struktury niedoskonałej,
charakteryzującej się takimi niezrealizowaniami, że dany byt może nabywać cech
mierzalności, przestrzenności, czasowości, kształtu, barwy i innych tak zwanych
jakości, ujmowanych zmysłowymi władzami poznawczymi. I właśnie te własności
stanowią istotną dla bytu zasadę czynienia go niepowtarzalną jednostką, która
jednak zawiera konieczne dla siebie czynniki, stanowiące o jej kategorialnej
wspólnocie z innymi jednostkami gatunkowo tej samej grupy. Te konieczne i
gatunkowo podobne czynniki, czyli forma, razem z sumą niezrealizowań o
charakterze możnościowym, czyli z materią, stanowią istotę bytu, a więc rację
jego odrębności, która wtedy tylko jest czymś, gdy urealni ją akt istnienia. A
dokładniej mówiąc, w urealnionej strukturze czyli w danym bycie, wyodrębniając
rację urealnienia, czyli istnienie, musimy z kolei wyodrębnić, to znaczy uznać,
rację powodującą niedoskonałość ontyczną tego aktu, czyli istotę, jako
przenikającą akt istnienia możność. Różnorodność bytów zmusza dalej do
wyodrębnienia w istocie czynników, które dają rzeczy jej grupowe piękno (forma)
i tych czynników lub racji, które wyznaczają i uzasadniają jej jednostkowość i
szczegółowość (materia). O tej szczegółowości decyduje to, co właśnie nazywamy
mierzalnością, jakościami zmysłowymi, przestrzennością i czasowością. Są to te
własności, które pozbawiają byt pełni zrealizowań, czyli niezłożoności. Czynią
go bytem niedoskonałym, takim więc, którym musi być z konieczności, bo tylko
pod tym warunkiem unikamy monizmu i uzyskujemy teorię, stanowiącą obraz
niewykluczającej się rzeczywistości, uwolnionej więc od jednoczesności
istnienia i nieistnienia.
8. Błąd idealizmu i błąd esencjalizmu
Błąd
idealizmu polega na przyznaniu realnego istnienia umysłowo poznawalnym
treściom, np. pojęciom lub ideom, czyli na przyznaniu realnego istnienia samym
ujęciom bytu, i polega też na teorii urealniania nawet rzeczy poprzez czynność
poznawania, to znaczy, że samo poznanie jest źródłem, sposobem i czynnością
udzielania istnienia. Poznawanie więc ma w idealizmie moc sprawczą i rolę
pierwszej przyczyny urealniającej byt. (Nie należy pomylić idealizmu ze
spiritualizmem, według którego samodzielnie istnieją wyłącznie byty duchowe.
Gdy obok bytów duchowych przyjmie się osobno istniejące byty materialne, wtedy
jest dualizm. Dla wyakcentowania różnic przypomnijmy, że w pluralizmie
strukturalną całość stanowi zawsze połączenie tego, co aktualne, z tym, co
możnościowe, a więc taką całość musi stanowić także niematerialne i materialne,
co nie wyklucza substancjalnego połączenia materii i ducha. Według pluralizmu
nie ma oprócz Boga struktur prostych, niezłożonych. Dualizm i spiritualizm
takie struktury dopuszczają. Spirytualizm jest zresztą kryptomonizmem. Dodajmy
też, że idealizm różni się od spirytualizmu tym, że idealizm jest teorią opartą
na zagadnieniu źródeł istnienia, podczas gdy spiritualizm podobnie jak monizm,
dualizm i pluralizm, jest oparty na zagadnieniu struktury bytu, jego więc
ontycznej budowy).
Błąd
esencjalizmu sprowadza się do przyznania treściom poznawczym a także osobno
wziętym czynnikom strukturalnym bytu lub jakimś całościom ontycznym samodzielnego
bytowania bez istnienia, a więc bytowania w porządku istoty i właśnie bez
istnienia, jako aktu urealniającego.
Jeżeli
pojęcie jest intelektualnym ujęciem treści jakiegoś bytu, to w tym sensie jest
ono wynikiem sposobu działania czy wprost wynikiem czynności podmiotu poznającego.
Przez pojęcie możemy też rozumieć same te ujęte treści. Te treści niewątpliwie
są czymś, nie są niebytem. I może to właśnie chciał podkreślić Platon
przypisując bytom ogólnym istnienie realne. Zresztą nie rozróżnił rodzajów
istnienia, nie uświadamiał sobie odrębności tego czynnika urealniającego, a
przez poznanie rozumiał tylko ujęcie treści bytu, nie jego całej urealnionej
struktury. Wiedział że to ujęcie jest ogólne. Przypuszczał więc, że i przedmiot
tego ujęcia jest ogólny. Dziś wiemy, że treść pojęcia jest ogólna, ponieważ
jest intelektualnym odczytaniem w przedmiocie poznawanym jego gatunkowo
koniecznych czynników, które chociaż konieczne są jednak dzięki możnościowemu
charakterowi szczegółowe i stanowią tego oto Jana, urealnionego jemu właściwym
aktem istnienia. Akt istnienia urealnia więc byt, a nie jego ogólne ujęcie,
które jest tylko skutkiem poznawczego działania istniejącego bytu.
Istnienie
powoduje, że coś nie jest niebytem. Jeżeli treści pojęć nie są nicością, jeżeli
więc są czymś, to niewątpliwie muszą być przeciwstawione nicości przez jakieś
istnienie. Nie może to być istnienie realne, dające bytowość samodzielną, czyli
substancjalną. Treści te wtedy istniałyby w sensie platońskich idei. I
bylibyśmy właśnie w idealizmie. Nie może to być też istnienie przypadłościowe,
dostosowane do substancji, podległe jej, swoiście przez nią wymierzane
(existentia commensurata) w porządku sprawczości przyczyny drugiej. Treści te
musiałyby wtedy występować zawsze w podmiocie substancjalnym i byłyby treściami
tego oto podmiotu, jak np. kształt człowieka, który jest jego własną
przypadłością.. Nie mogłyby być ogólne. Zresztą nie ma przypadłości ogólnych.
Muszą więc te treści mieć jeszcze inne istnienie. Może należałoby nazwać je
istnieniem umniejszonym (existentia dimunuta), aby uniezależnić je właśnie od
intencyjności, która jest wobec treści poznanych relacją sprawczości podmiotu poznającego
i wobec tego przyznaje pojęciom bytowanie w jakimś sensie przypadłościowe,
wytworzone przez intelekt poznający, co z kolei prowadzi do idealizmu.
Przyznanie
treści pojęć swoistego istnienia umniejszającego uwalnia nas od znanej w
historii filozofii konieczności przyjmowania „esse esentiae”, czyli bytowania
istot poza istnieniem, a więc bytowania treści niezależnie od istnienia. To
właśnie bytowanie istot bez istnienia jest esencjalizmem.
Przyznanie
jednak pojęciom istnienia w sensie „esse diminutum” grozi niebezpieczeństwem
przyznania im jakiejś odmiany istnienia realnego, co znowu pchnęłoby całą
teorię w kierunku idealizmu. Odłóżmy więc w tej chwili zagadnienie sposobu
istnienia pojęć, które w swej istocie są strukturą ogólną. Chodzi tu bowiem
tylko o scharakteryzowanie błędu idealizmu i błędu esencjalizmu. Wiemy już, że
idealizm polega na przyznawaniu mocy sprawczej czynności poznawania, udzielającej
treściom poznawczym istnienia realnego. Błąd esencjalizmu sprowadza się do przyznania
treściom, ontycznym czynnikom strukturalnym lub rzeczom, samodzielnego
bytowania bez aktu istnienia.
Unikamy
idealizmu, gdy odmówimy treściom ogólnym realnego istnienia substancjalnego
(jakie to jest istnienie, to już osobna sprawa). Unikamy esencjalizmu, gdy
odmówimy tym treściom, czynnikom strukturalnym lub jakimś rzeczom, bytowania
niezależnego od jakiegokolwiek istnienia. Przypisując treściom istnienie umniejszone
jesteśmy też w zgodzie z zasadą, że tylko istnienie przeciwstawia coś nicości.
Rozróżnienie
oraz wyjaśnienie idealizmu i esencjalizmu wprowadzamy w tym miejscu rozważań,
aby uwyraźnić błąd uznania materii za byt samodzielny. Jeżeli materia z pominięciem
formy jest wprost urealniona aktem istnienia, materia jako suma niezrealizowań
w danym bycie, to faktycznie zostaje urealniona możność, która nie przenikając
formy, nie stanowiąc w niej tego, co nazywamy brakiem, realnym stanem
niedoskonałości, jest przecież poza tą formą nicością. Zostaje więc urealniona
nicość, brak aktu, brak zrealizowań. Brak nie istnieje bez podłoża. Jest realny
tylko w jakimś podłożu i to w tym określonym podłożu, który nazywamy formą,
nadającą brakom realne lecz niesamodzielne, właśnie możnościowe bytowanie, gdy
cały byt już istnieje. Materia więc poza formą urealniona wprost aktem
istnienia jest sprzeczna. Stanowi bowiem wtedy tożsamość nieistnienia z
istnieniem. Poza konkretnym bytem materia przecież nie występuje, ponieważ nie
mogą samodzielnie bytować braki. Istnienie nie może ich urealnić. Materia poza
konkretnym bytem nie stanowi niczego. Jeżeli nadajemy jej odrębne istnienie, to
faktycznie nadajemy to istnienie treściom umysłowym i wtedy jesteśmy w
idealizmie. Jeżeli natomiast już rozumiejąc, że istnienie urealnia byt,
przyznamy materii wcześniejsze przed tym urealnieniem bytowanie bez istnienia,
to jesteśmy w esencjalizmie, przypisującemu bytowanie czemukolwiek właśnie poza
aktem istnienia. To samo donosi się do formy i istoty, do przypadłości, a nawet
do intelektu i woli, gdy im przyznamy bytowanie niezależne od aktu istnienia.
Nie może być w rzeczywistości nic wcześniejszego od aktu istnienia, który
urealnia niesprzeczne struktury. Urealnia je jednak nie w ten sposób, że one
wcześniej bytując zostają urealnione. Jest właśnie odwrotnie: akt istnienia
urealnia cały byt, w którym wykrywamy racje jego przygodności. Te racje, a więc
istnienie przeniknięte istotą, forma przeniknięta materią, są realne, a wobec
tego są niesprzeczne, czyli nie są tożsame z niebytem, ze swoim wykluczeniem.
Materia jest więc w bycie czynnikiem, któremu wraz z formą, jako dwu
przenikającym się momentom strukturalnym istoty poznawalnej umysłowo poprzez
zmysły, akt istnienia nadaje egzystencjalną realność.
Prawdziwość
poznania, a więc uniknięcie błędów, zależy między innymi od przestrzegania
granic między obszarami ontycznymi i między obszarami metodologicznymi.
Gdy
przekroczę granicą między porządkiem realnym istnienia i między porządkiem
pomyślanym, gdy na przykład ujęciem rzeczy, a więc czemuś pomyślanemu, przyznam
istnienie realne, popełniam wtedy błąd idealizmu.
Gdy
jakieś twierdzenie dotyczące poznania jako czynności, dotyczące wyników
poznania, czy poznania rzeczywistości, potraktuję w ten sposób, że dla ich
uzasadnienia stworzę teorię metafizyczną, czyli wyakcentuję iż tak naprawdę
jest w rzeczywistości, wtedy popełniam błąd gnozeologiczny. Znaczy to bowiem,
że uzasadnieniem metafizyki, czyli teorii rzeczywistości, nie jest sama
rzeczywistość, lecz jej ujęcie. Znaczy to także, że twierdzenia z zakresu
teorii poznania wchodzą w strukturę metodologicznego organizmu metafizyki jako
aksjomaty, czy w ogóle jako punkty wyjścia twierdzeń metafizycznych. To
przekroczenie granicy między teorią poznania a metafizyką i mieszanie tych dwu
dyscyplin naukowych stanowi ten właśnie błąd gnozeologiczny. Tymczasem
twierdzenia uzyskane metodami właściwymi metafizyce i dotyczące rzeczywistości
jako rzeczywistości nie mogą funkcjonować na terenie teorii poznania dotyczącej
poznania jako poznania. I odwrotnie, twierdzenia z zakresu teorii poznania nie
mają metodologicznego charakteru twierdzeń metafizyki. Nie można też z terenu
teoriopoznawczego dojść do twierdzeń metafizyki. Filozofowie jednak w wielu
wypadkach budują metafizykę właśnie jako wynik teoriopoznawczego zetknięcia z
rzeczywistością. Popełniają więc błąd gnozeologizmu.
Wyjaśniając
bliżej problem i rozwijając sprawę zauważmy, że mogę poznać rzeczy od strony
uniesprzeczniających je racji, a więc w sposób właściwy metafizyce, przebywając
jak gdyby na terenie rzeczy i mogę je poznawać przebywając w obrębie
poznającego podmiotu. Mogę więc rozważać rzeczywistość z punktu widzenia rzeczy
i mogę ją rozważać z pozycji podmiotu, który poznaje. Jako poznający mogę
niejako przebywać w rzeczy i odczytując rzecz formułować o niej twierdzenia lub
mogę przebywać w sobie i oglądać rzecz jak gdyby z zewnątrz poprzez to, co
poznałem. Wyrażając tę samą sprawę w języku Kanta chciałbym powiedzieć, że
przedmiot może mi warunkować wiedzę o nim i że tę wiedzę może mi także
warunkować podmiot. Nie znaczy to, że myślę tu o poznawczym ujmowaniu noumenonu
lub fenomenu, istoty rzeczy czy jej własności. Nie chodzi mi też o kantowskie
warunkowanie doświadczenia przez przedmiot czy podmiot. Przyjmuję, że przedmiot
musi mi wyznaczać wiedzę o sobie, że podmiot tylko przyjmuje dane
doświadczenia. W języku Tomasza z Akwinu znaczy to, że strukturę bytu ujawnia
mi sam byt, że intelekt możnościowy po odpowiedniej przeróbce przez intelekt
czynny materiału poznawczego tylko odbiera treść rzeczy ukonkretnioną w tym oto
istniejącym przedmiocie, którego istnienie przy tej czynności intelekt
możnościowy także poznawczo chwyta w sądzie egzystencjalnym. Ale tę wiedzę o
rzeczy mogę formułować w teorię stojąc właśnie na gruncie rzeczy lub na gruncie
podmiotu poznającego. Inaczej mówiąc, mogę przyjąć metafizyczny
(rzeczywistościowy) lub gnozeologiczny (teoriopoznawczy) punkt wyjścia w
budowaniu teorii rzeczywistości.
Te dwa
terminy - „metafizyczny” i „gnozeologiczny” - kojarzą najpierw problemową
perspektywę i dyskusję wewnątrz materializmu dialektycznego. Nie podejmuję dyskusji
z tą perspektywą i w tej perspektywie. Nie te akcenty, które w związku z
ontologicznym i gnozeologicznym ujęciem materii stawia marksizm, pragnę
wydobyć.
Owszem,
pamiętam że filozoficzną analizę bytu najczęściej podejmuje ktoś już
zorientowany w licznych filozoficznych teoriach, i że to metodologiczny status
metafizyki, a także jej metodologiczną budowę rozważa ktoś, kto umie rozpoznać
odrębności między filozofiami i odmianami metafizyki.
Wybierzmy
z historii filozofii także ujęcia, które prowadzą do odkrycia i zrozumienia
błędu gnozeologizmu. Wydaje się, że najwyraźniej widać ten błąd w empiryzmie
angielskim.
Skrajny
empiryzm teoriopoznawczy głosi, że nasza wiedza jest wprost proporcjonalna do
doświadczenia zmysłowego. Znaczy to, że tyle mamy wiedzy ile doświadczenia, że
porządek umysłowy jest tylko kopią wrażeń. Nie ma według tej koncepcji procesu
rozumowania i wobec tego nie odkrywamy we wszystkim nowych aspektach rzeczywistości,
nie zawsze bezpośrednio danych w doświadczeniu zmysłowym. Władze poznawcze
zmysłowe są tu jedynym źródłem poznania, a granicą poznania jest sensualistyczny
empiryzm. O rzeczywistości wiemy więc tyle, ile jej doświadczamy zmysłami.
Locke powie, że jeżeli czegoś nie doświadczamy, to nie wiemy, czy to coś
istnieje. Hume już bardziej zdecydowanie doda, że istnieje tylko to, czego
doświadczamy, czyli istnieć to tyle, co doznawać wrażeń. W sumie więc dla Berkeleya
istnieć i poznawać jest tym samym.
Utożsamienie
istnienia i poznawania jest wobec tego skutkiem, owszem, skrajnego empiryzmu,
akcentującego sensualizm, lecz także wcześniej przyjętego materialistycznego
lub przyrodniczego monizmu, który usprawiedliwiał ten sensualizm i empiryzm.
Gdy bowiem mówimy, że skrajny empiryzm stanowi granicę poznania, to stwierdzamy
przecież, że rzeczywistość jest wyłącznie materialna. Pojęcia są odbitkami
wrażeń. Są nic nie znaczącym, podobnie jak kiedyś, choć trochę inaczej, u
Platona, porządkiem powtórzeń tego, co już poznane. A nawet jest tu gorzej. Dla
Platona odbitki były kopiami idei, a więc powtórzeniem czegoś istniejącego. Dla
Locke,a, Hume,a, czy Berkeleya, idee, czyli pojęcia, są odbitkami zmysłowego
ujęcia jakości. Są więc swoistymi drugimi intencjami, pojęciami o wrażeniach,
czy inaczej obrazami wrażeń. Wypełniają nas te ujęcia i wyznaczają właśnie
granicę ludzkiego poznania, powodują, że dla tych obrazów wrażeń szukamy
uzasadnienia w monistycznie pojętym materializmie i sensualistycznie
rozumianych źródłach działań poznawczych.
Gdy więc
ujęty w teorię sposób poznania rzeczywistości uzasadnimy budując teorię tej
rzeczywistości według wyników stosowanego sposobu poznawania, wtedy popełniamy
błąd gnozeologiczny, wprost stosujemy gnozeologizm, który jest błędem. Błędem
jest właśnie to uzależnienie metafizyki od teorii poznania (gnozeologizm), gnozeologiczno-idealistyczne
uzależnienie samej rzeczywistości od poznawczego jej ujęcia i wprost
idealistyczne uzależnienie istnienia od poznawania.
Nie
będzie gnozeologizmu wtedy, gdy teorię rzeczywistości będziemy budowali w
oparciu o samą rzeczywistość, a nie sposób jej poznawania. Ten sposób
poznawania, podobnie zresztą jak teorię rzeczywistości, trzeba raczej wciąż
sprawdzać wiążąc je i porównując z rzeczywistością. Trzeba ją opierać na samej
rzeczywistości. Ponieważ rzeczywiste jest to, co nie jest jednocześnie
niebytem, swoim więc zaprzeczeniem i wykluczeniem, odnosimy jakąś teorię do
rzeczywistości wtedy, gdy budujemy ją z odpowiedzi na kolejne pytania o to,
dzięki czemu coś nie jest niebytem, czyli dzięki czemu i jakim jest bytem.
Wpadamy w
gnozeologizm, gdy - określmy to wyraźnie - budowaną teorię rzeczywistości nie
opieramy na rzeczywistości chwytanej w tym, co ją konstytuuje i urealnia, lecz
na wynikach i sposobie poznania, który uzasadniamy dokonstruowaną teorią
rzeczywistości.
I
najwyraźniej ten mechanizm gnozeologistycznego uzależnienia teorii
rzeczywistości od sposobu poznania rzeczy widać właśnie w empiryzmie angielskim.
Istnieją jakości, istnieje więc tylko to, czego doświadczamy. Substancje nie
istnieją, bo właśnie ich nie doświadczamy swoimi zmysłami. Empirycy angielscy
nie rozbudowują jednak metafizyki jakości. Podejmują raczej teorię poznania.
Berkeley nadaje jej wprost rangę nauki pierwszej swoim „esse percipi”. Jeżeli
istnieje tylko to, czego doświadczamy, to ilościowo biorąc tyle jest bytu, ile
jest wiedzy. Wiedza jest adekwatnym ujęciem rzeczywistości. Poznanie wyczerpuje
rzeczywistość. Dokąd jednak trwa to zdwojenie na istnienie i poznanie, empiryzm
angielski nie staje się monizmem. Berkeley jednak, jak by powiedział Brentano,
pomylił akt psychiczny z treścią aktu, utożsamił je. Utożsamił więc działanie z
przedmiotem działania. Wprost utożsamił poznanie z istnieniem i siłą faktu
przeszedł na pozycje monizmu. Ten monizm jest u Berkeleya już wyraźny i wyraźnie
idealistyczny. U Hume;a jest niewyraźny, ukryty, niedopowiedziany. Stanowiąc
jednak wyraźnie założenie, które usprawiedliwia skrajny empiryzm i funkcjonującym
w nim sensualizm, ten monizm jest wyraźnie materialistyczny. To założenie w
postaci materialistycznego monizmu, co dziwniejsze, jest jednocześnie owocem
gnozeologizmu, jest teorią rzeczywistości budowaną dla usprawiedliwienia teorii
sensualistycznego sposobu poznania.
Metafizyka,
w której założenie, a więc monizm jako punkt wyjścia sensualizmu, jest
jednocześnie wnioskiem, swoistym punktem dojścia, jest wobec tego czymś
sprzecznym. I sam monizm jest sprzeczny jako metodologiczny, a nawet ontyczny
punkt widzenia i jednocześnie punkt dojścia. Znaczy to bowiem, że jest punktem
wyjścia i jednocześnie nim nie jest będąc punktem dojścia i odwrotnie.
Gnozeologizm
daje w wyniku właśnie metafizyki sprzeczne. Są one też głównie monistyczne.
Utożsamia się więc w nich istnienie z poznawaniem.
Wydaje
się poza tym, że oprócz realistycznych metafizyk pluralistycznych i głównie w
wersji egzystencjalnej, wszystkie inne metafizyki są gnozeologiczne. Są wobec
tego monistyczne lub kryptomonistyczne i ostatecznie sprzeczne.
Najbliższy
empiryzmowi angielskiemu Kant jest właściwie sensualistą. Według niego
poznajemy tylko przecież zjawiskową stronę rzeczy, jej więc własności. Ujmujemy
we wrażeniach jakości zmysłowe noumenonu. Reszta jest konstrukcją władz
poznawczych podmiotu, jest substancjalnym i apriorycznym stosowaniem
apriorycznych form poznawczych, które w poziomie ujęć zmysłowych nadają
wrażeniom przestrzenność i czasowość, w poziomie rozsądkowym są znowu dowolnym
nadawaniem grupie jakości, ujętych we wrażeniach, rangi przedmiotu danej
kategorii, by wreszcie w porządku umysłowym stać się w idei człowieka zasadą
doświadczenia wewnętrznego, w idei świata - zasadą doświadczenia zewnętrznego,
w idei Boga - zasadą wszelkiego sensualistycznego doświadczenia, konstruowanego
zresztą przez subiektywno-aprioryczne formy władz poznawczych człowieka.
Gnozeologizm przejawia się u Kanta w postaci budowania całej teorii poznania
wokół ukrytego wśród założeń sensualizmu, wyznaczonego przez monistyczną wizję
aposterioryzmu.
Hegel
rozbudowuje już głównie metafizykę, lecz jako wynik dostrzeżenia ewolucyjnej
regularności rozwoju myśli. I tej ewolucji trichotomicznej regularności
rozwijania się syntez, właśnie dowodzi. Gnozeologizm każe mu być wierniejszym
teorii niż rzeczywistości. Hegel oczywiście nie jest sensualistą, ale kto wie,
czy dostrzeganego zmysłami ruchu nie przekształca w teorię rozwoju myśli.
Poznany przecież aspekt rzeczywistości, mianowicie jej rozwój, czyni punktem
wyjścia całej metafizyki i całą tę metafizykę tym problemem wypełnia. Hegel nie
sprawdza z rzeczywistością tego w niej procesu. Raz poznanemu rozwojowi nadaje
naczelną rolę czynnika sprawczego, który przekształca myśl i tworzy z niej
poprzez jej przeciwieństwa nowe syntezy w ramach oczywiście samoistnie pojętej
całości, ewoluującej od prostej myśli do rozbudowanej syntezy ducha
absolutnego.
Bergman
akceptując biologiczną intuicję jako źródło poznania tworzy metafizykę rozwoju
świata, pojętego jako biologiczny i oczywiście monistyczny proces. Miesza
momenty poznania, same więc ujęcia, z tym, co bytuje niezależnie od poznania. I
temu momentowi poznania podporządkowuje rzeczywistość.
Kant,
Hegel, Bergson wyznaczają gnozeologiczny nurt metafizyki po empirykach
angielskich. Przed nimi gnozeologiczną metafizykę tworzy Descartes, z którego
zresztą empirycy angielscy wzięli swój gnozeologizm. Descartes przecież tworzy
całą metafizykę jako funkcję faktu myślenia. Ten aspekt i teza o
niepowątpiewalności myślenia każe mu swoiście konstytuować metafizyczną teorię
substancji, całą też intuicjonistyczną teorię poznania.
A Plotyn
chciał przecież platońskie idee podporządkować jedni. Stworzył metafizykę dla
tej tezy, aby ją uzasadnić. Platon zresztą także zafascynował się problemem,
właśnie problemem przedmiotu pojęć ogólnych. I dla rozwiązania tego problemu
zbudował metafizykę, czy raczej ten problem wyznaczył mu metafizykę idei,
których odbiorem są nasze pojęcia i materialne przedmioty. Inaczej mówiąc
pojęcia są kopiami idei, rzeczy materialne są także ich odbitkami. Teoria
odbitek, swoiście powtórzona przez Platona może za Demokrytem, Empedoklesem,
wchodzi do myślenia filozoficznego. Spotykamy ją także w empiryzmie angielskim.
U Platona gnozeologizm wyznaczył ideom, jako przedmiotom pojęć, miejsce bytów,
czyli tego, co realnie jest, a pojęciom i rzeczom poznawanym zmysłami miejsce
odbitek. U empiryków angielskich sprawa się odwróciła. Nurt teorii pozostał ten
sam: przedmioty i odbitki. Zmieniły się tylko zmienne, podstawione za przedmiot
i odbitkę. Przedmiotem poznania są zmysłowo poznawalne jakości rzeczy. Wrażenia
są ich ujęciem, a pojęcia nazywane ideami są kopiami wrażeń, ich odbitkami.
We
wszystkich tych metafizykach punktem wyjścia teorii nie jest sama
rzeczywistość, ujęta w tym, co czyni ją czymś niesprzecznym, lecz tym punktem
wyjścia jest ujęcie, poznanie rzeczywistości. Ono wyznacza teorię bytu,
niekiedy istnienie rzeczywistości.
Błędem
jest oparcie metafizyki na teorii poznania, lecz głębokim wyczuciem jest
pokazanie, że wiele zawdzięczamy poznaniu. Dzięki poznaniu rzeczywistości jest
w ogóle możliwa metafizyka.
Poznanie
a metafizyka, to bardzo subtelna różnica. Oczywiście nie można stworzyć
metafizyki niezależnie od poznania rzeczywistości. I chodzi nawet o to, aby to
poznanie było prawdziwe. Postępujemy dobrze, gdy poznając rzeczywistość staramy
się wyniki tego poznania przy pomocy odpowiednich pytań korygować przez
zestawienie ich z tym, co tę rzeczywistość uniesprzecznia. Nie można oderwać
metafizyki od poznania i to od racjonalnego i niesprzecznego poznania, nie
można ustawić jej po stronie intuicji, nastrojów, czynników wyłącznie
irracjonalnych. Nie można też jednak budować metafizyki w zależności od sposobu
czy teorii poznania. Wyjście od takiej teorii jest zawsze dowolne. Samo
przecież poznawanie jest wtórne w stosunku do rzeczywistości. I rzeczywistość
musi je uzasadniać. Nie można więc stworzyć metafizyki bez poznania, lecz nie
to poznanie ma ją wyznaczać. Wyznacza ją poznawana rzeczywistość, wciąż rzeczywistość,
a nie to, co o niej wiemy. To, co wiemy, jest właśnie wtórne, pochodzi od
rzeczywistości jako jej ujęcie. I to ujęcie nie może być regułą budowania
metafizyki. Tą regułą, punktem wyjścia musi być wciąż rzeczywistość.
Poznanie
a istnienie, to także sprawa subtelnie złożona. Nasze poznanie nie stwarza
bytów rzeczywistych. Jest tylko ich ujęciem. Wyłącznie byt pierwszy stwarza rzeczywistość.
Wiemy, że nie emanuje jej z siebie. Wiemy już też, że u początków nic nie
istnieje oprócz bytu pierwszego. Rzeczywistość, która jest bytem przygodnym,
skoro nie jest wyemanowana, jest wobec tego stworzona bez użycia jakichś
wcześniejszych materiałów. Nazywamy to stworzeniem z nicości. Bóg stwarzając,
tylko po prostu urealnia swój pomysł bytu przygodnego. Ten pomysł wyprzedza
rzecz stworzoną. Tylko więc w odniesieniu do Boga możemy mówić o wzorczej (nie
sprawczej) zależności istnienia rzeczy od ich poznania, czy nawet o
utożsamieniu istnienia z poznaniem. Bóg urealnia obraz swej myśli. Nie urealnia
czyli nie emanuje siebie. Urealnia obraz swej myśli, to znaczy sprawia, że to,
co pomyślał, jest w porządku istnienia.
Nasuwa
się tu podejrzenie, że Platon jest głównie teologiem. Jeżeli przecież według
teologii Bóg poznając siebie staje się Ojcem rodzącym Syna, to właśnie ta myśl
Ojca jest równym Ojcu Bogiem. I wszystkie realizacje myśli Boga na zewnątrz
jego struktury są wobec tego tylko obrazem myśli, a więc oczywiście obrazem
Syna, podobieństwem do Boga, odbitką prawdziwego wzoru. Ta odbitka,
niedoskonały byt przygodny, jest kopią wzoru, pełni bytu. Pełnią bytu jest tu
Bóg, wszystko poza Bogiem jest słusznie odbitką, kopią, czymś niedoskonałym.
I Platon
i nawet Hegel, także w jakimś stopniu angielscy empirycy, Kant, wszyscy zresztą
idealiści, uzależniający istnienie realne od poznającego podmiotu ujmują rzeczywistość
może raczej od strony Boga, od wzorczej mocy jego myśli, jego poznania. Takie
ujęcie jest teologiczne, ponieważ jego uzasadnieniem może być wyłącznie Objawienie.
W porządku naturalnym nie ma możliwości zobaczenia świata od strony Boga. Tylko
od strony świata widzimy i świat i Boga. A teoria bytu i teoria odbitek, czy
głównie teoria odbitek jest konsekwencją teologicznego widzenia rzeczywistości,
czyli widzenia od strony Boga. Nie jest więc patrzeniem na rzeczywistość przez
nas, naszymi oczami i naszym intelektem, lecz budowaniem metafizyki jako
funkcji i konsekwencji teorii, tworzonej na innym, teologicznym terenie.
Każdy
więc idealizm, przypisujący bytom istnienie zależne od poznania jako czynności
sprawczej podmiotu poznającego, jest jakimś na terenie filozofii teologicznym
sposobem tłumaczenia świata i ma strukturę gnozeologizmu, czyli wyznaczania
metafizyki przez coś, co nie jest istniejącą rzeczywistością przygodną.
Wyjaśnijmy
przy okazji, że idealizm metafizyczny a nawet teoriopoznawczy różni się od
gnozeologizmu. W idealizmie przypisuje się istnienie realne treściom poznanym,
a więc ujęciem, czyli nie tylko temu, co jest przedmiotem poznania.
Gnozeologizm polega na dorobieniu teorii rzeczywistości do danego sposobu lub
wyniku poznania. Błąd gnozeologizmu polega więc na tym, że teorii
rzeczywistości nie sprawdza się z rzeczywistością lecz ze sposobem poznawania.
Błąd idealizmu polega na przypisaniu mocy sprawczej podmiotowi poznającemu lub
samej czynności poznania. Błąd gnozeologizmu obserwujemy na terenie
metodologicznej struktury związku między punktami wyjścia a twierdzeniami
teorii, błąd idealizmu polega na pomyleniu przyczyny sprawczej, na przypisaniu
podmiotowi poznającemu mocy udzielania istnienia lub polega na przyznaniu
istnienia ujęciom, które, jako ogólne ujęcie treści rzeczy poznanej, nie mogą
przecież mieć istnienia realnego.
Idealizm
więc polega na przerzuceniu ujęć poznawczych w porządek rzeczy i na uznaniu
tych ujęć za jeden z czynników strukturalnych tych rzeczy (Descartes, Kant,
Hegel) lub za same rzeczy (Platon, Berkeley). Idealizm stanowi błąd w porządku
metafizycznym i w porządku teoriopoznawczym.
Gnozeologizm
jest błędem w porządku metodologicznym i polega na tym, że buduje się
metafizykę wychodząc z tego, co poznaliśmy, z samego poznania, z jakiejś teorii,
z czegokolwiek, co nie jest samą rzeczywistością, że więc buduje się metafizykę
jako wynik teoriopoznawczego zetknięcia z rzeczywistością. I to właśnie jest
błędem, który został tu nazwany błędem gnozeologicznym.
Gnozeologizm
pojawia się w błędnych relacjach między teorią poznania i teorią
rzeczywistości. Idealizmu trzeba szukać w błędnych relacjach między porządkiem
realnie istniejących rzeczy i porządkiem ich poznania. Gnozeologizm i idealizm
są błędami dość sobie bliskimi. Różnią się jednak. Gnozeologizm - to
uzależnienie metafizyki od teorii poznania. Idealizm - to uzależnienie
istnienia od poznania.
10. Odróżnienie poszczególnych aktów istnienia
realnego
Zarzuca
się niekiedy w dyskusjach tomizmowi egzystencjalnemu, że w zagadnieniu
istnienia jest monizm, ponieważ akcentuje wyłącznie istnienie realne jako akt
przeciwstawiający byt niebytowi. Zauważmy więc od razu, że źródłem tego zarzutu
- tak się wydaje - jest nieporozumienie, które przede wszystkim polega:
1)
na
przypisaniu tomizmowi egzystencjalnemu obcej mu, czerpiącej może z platonizmu
(ogólna struktura idei), koncepcji jednolitego czy takiego samego we wszystkich
bytach przygodnych istnienia oraz
2)
na
esencjalistycznym potraktowaniu istnienia jako samodzielnie występującego w
bycie aktu.
To
prawda, że tomizm egzystencjalny tylko realnemu istnieniu przypisuje moc
przeciwstawienia bytu niebytowi. Nie jest jednak prawdą, że akty istnienia w
poszczególnych bytach uważa za strukturalnie takie same. Odrzuca bowiem
przekonanie, że jakikolwiek czynnik strukturalny bytuje, mimo że zachowuje w
bycie ontyczną odrębność. Gdyby akt istnienia bytował samodzielnie w obrębie
danego ontycznego compositum, a więc gdyby był nie związany z właściwą mu
możnością, moglibyśmy wtedy mówić, stojąc tym samym na dość wątpliwym stanowisku
esencjalizmu, że akty istnienia są we wszystkich bytach strukturalnie takie
same. Wtedy rzeczywiście grozi monizm, trudno odróżnić istnienie bytu
pierwszego od istnienia bytów przygodnych, znika w obrębie bytów przygodnych
różnica między poszczególnymi bytami, zwycięża dualizm istnienia i istoty, musi
pojawić się dualizm formy i materii. Jeżeli tomiści egzystencjalni widzą te
niebezpieczeństwa, to wobec tego w samej pluralistycznej teorii istnienia muszą
jakoś inaczej sformułować zagadnienie tak zwanego takiego samego istnienia w
bytach i muszą unikać rozwiązać esencjalistycznych.
Należy
też od razu podkreślić, że dla odparcia zarzutu i wyjaśnienia trudności jest
konieczne i ważne też w zagadnieniu istnienia rozróżnienie najpierw porządku
bytowania i porządku ujęć poznawczych. Istnienie jako poznane, wyrażone
oczywiście w sądzie: coś istnieje, jawi się nam jako akt o tej samej strukturze
i o tym samym działaniu. Zawsze przecież urealnia byt, zawsze jest podstawą
manifestowania przez byt jego egzystencjalnego trwania. A potraktowane jako
pojęcie transcendentalne nabiera w jakimś sensie cech powszechności. W naszym
poznawczym odbiorze to istnienie jako właśnie poznane staje się mimo wszystko
czymś strukturalnie jednolitym, powtarzającym się we wszystkich bytach. Owszem,
istnienie jako osobny w każdym bycie akt urealniający powtarza się w każdym
bycie, lecz w każdym bycie jest przecież istnieniem indywidualnym, określanym
przez właściwą mu możność. To ostatnie zdanie jest już opisem porządku bytowania,
a nie porządku poznania. Powiedzmy wyraźnie, że z pozycji ujęć poznawczych
istnienie jawi się nam jako jednolity, podobny, powtarzający się we wszystkich
bytach akt urealniający byt, rozpatrywane jednak z pozycji bytowania odbieramy
jako osobny dla każdego bytu akt, umniejszony przez jemu właściwą możność, z
tego względu niepowtarzalny, tylko poznawczo podobny, ujawniający się w typowych
dla niego działaniach.
Z punktu
więc poznawczego ujęcia, czy w jakiejś gnozeologicznej metafizyce, istnienie w
pewnym sensie może sugerować metafizyczną perspektywą rozwiązań. Wzięte od
strony bytowania właśnie jako realny i urealniający akt bytu z konieczności
kieruje do egzystencjalnego pluralizmu.
Pluralizm
wyraża się w wielości aktów istnienia. Może to być wielość aktów istnienia
kategorialnie różnych lub wielość tych aktów w obrębie danej kategorii
istnienia. Chodzi tu oczywiście o istnienie realne, które przeciwstawiamy
istnieniu pomyślanemu (bytowanie pojęć). Zagadnienie istnienia pomyślanego w
tym paragrafie pomijam.
Przez istnienie
realne należy rozumieć to istnienie, które egzystencjalnie przeciwstawia byt
niebytowi.
W
tomizmie egzystencjalnym można wyróżnić cztery kategorialnie różne akty
istnienia realnego:
1)
samoistny akt istnienia,
2)
przygodny akt istnienia bytu osobowego,
3)
przygodny akt istnienia bytu nieosobowego,
4)
przypadłościowy akt istnienia.
Samoistny
akt istnienia jest w
swej naturze konieczny, ponieważ jako nieuprzyczynowane istnienie nie mógł
powstać i jako wyłącznie istnienie nie może przestać istnieć. Jego właśnie
naturą jest samoistne istnienie, to znaczy cały wyraża się w tym i jest tym, że
istnieje. Wykrywamy go analizując strukturę bytów przygodnych. Jeżeli byty
przygodne, jak wykazano, nie mogą być źródłem samego istnienia, bo nie
istniejąc nie mogły tego istnienia sobie udzielać (niebyt więc nie mógł być
przyczyną bytu), i skoro te byty jednak istnieją, to wobec tego urealniające je
istnienie otrzymały. Wynika z tego, że istnieje realny byt pierwszy i że
udzielił istnienia bytom przygodnym, skoro ani niebyt, ani one same nie mogły
być przyczyną swego istnienia, a jednak istnieją. Wiemy więc o bycie pierwszym
to, że udziela istnienia. Dzięki temu udzielonemu istnieniu właśnie go
wykrywamy. Skoro udziela istnienia, istnieje i jest istnieniem, ponieważ przyczyna
sprawcza jest tym, co sprawia. Wiemy też, że sprawione a więc niekonieczne
istnienie nie jest częścią bytu pierwszego, ponieważ nie jest możliwa emanacja
(emanat jest sprzeczny: jego istnienie ma naturę nieuprzyczynowanego istnienia
pierwszego, którego jest częścią i jednocześnie stanowi coś przyczynowanego
przez byt pierwszy). Byt pierwszy, który urealnił doświadczane przez nas byty
przygodne, będąc samym istnieniem jest strukturalnie prosty. Jest niezłożony i
właśnie konieczny. Wszystko, czym jest, sprowadza się do samoistnego, czyli
nieuprzyczynowanego aktu istnienia. Taki samoistny akt istnienia strukturalnie
prosty może być tylko jeden. Jest jeden i jedyny. Stanowi i wypełnia osobną
kategorię. Jest właśnie bytem pierwszym.
Akt
istnienia bytów przygodnych
nie może być tożsamy z samoistnym aktem istnienia, ponieważ rzeczywistość
musiałaby wtedy być panteistycznie monistyczna. Wykazywaliśmy już błąd takiej
teorii. Jeżeli zarzuty przeciw monizmowi są słuszne, to akt istnienia bytów
przygodnych różni się od istnienia samoistnego swoistą sumą niedoskonałości. I
właśnie ten właściwy mu brak niedoskonałości jest jego specyfiką. Przygodny akt
istnienia jest więc umniejszony, uniedoskonalony, przeniknięty brakami, które
stanowią w nim realną możność, na jego miarę i wyłącznie dla niego utworzoną.
Ta możność stanowi w przygodnym akcie istnienia ontyczny czynnik i zasadę jego
uniedoskonalenia, ograniczenia i właśnie przygodności, czyli niekoniecznego
bytowania. Przygodny i niekonieczny akt istnienia, zmieszany z możnością,
przeniknięty nią we wszystkich momentach swej struktury, jest z tej racji
strukturalnie właśnie nieprosty. Nie chcę powiedzieć, że jest złożony w sensie
dwu czy kilku składających się na niego czynników. Jest przygodnie prosty w
swej ontycznej odrębności, której nigdy nie traci. Jest jednak ujednostkowiony
możnością i w tym sensie nieprosty. Uniedoskonalenie przez możność daje mu
przygodność. Można go więc nazwać aktem przygodnie prostym. (Absolutnie i w
sposób konieczny jest prosty czyli niezależny akt samoistny istnienia).
Przygodny akt istnienia, ograniczony więc właściwą mu możnością, z racji tej
możności jest w każdym bycie inny. Znaczy to, że w każdym bycie inna jest
możność - istota, która decyduje o kategorialnych cechach bytu. I ona nadaje
indywidualne piękno przygodnemu aktowi istnienia. W każdym bowiem bycie akt
istnienia posiada inną sumę uniedoskonaleń, inaczej jest ograniczony,
umniejszony, co innego i inaczej „rozrzedza” jego ontyczną „zawartość”, przez
którą możemy rozumieć jego pomyślaną, idealną pełnię. Taką idealną pełnię
realizuje samoistny akt istnienia. Przygodny akt istnienia zawsze pozostaje
uniedoskonalony, ograniczony i nigdy nie może zaktualizować obcej w nim
możności na miarę czystego aktu. Będąc niedoskonałym aktem istnienia nigdy nie
może stać się aktem czystym, prostym, pełnym aktem.
Przy
okazji podejmijmy często zgłaszaną trudność, czy byt przygodny może stać się
czystym aktem. Czy aktualizując swą możność może uzyskać stan aktu już pozbawionego
możności? Zauważmy, że jest to trudność wyznaczona arystotelesowskim, a nie
tomistycznym, rozumieniem aktu i możności, tożsamych z formą i materią. Aktualizowana
przez formę możność, rozpatrywana od strony zmiany, mogłaby uzyskać pełną
aktualizację, gdyby czynniki sprawcze potencjalność bytu do końca wyczerpały. Aktualizowana
możność, aktualizowana od strony struktury bytu, a więc od strony zagadnienia,
że dzięki istocie byt jest tym czym jest, nie może być w danym bycie przygodnym
do końca zrealizowana. Zarówno w arystotelizmie jak i w tomizmie byt nie może
przestać być tym oto bytem. Jeżeli nie jest tym oto bytem, to już nie istnieje.
Traci swą formę (Arystoteles) i traci urealniający go akt istnienia (św.
Tomasz). Byt może się doskonalić, może aktualizować swą możność. lecz do
poziomu takiego, czym jest. Jeżeli jest bytem przygodnym, a więc bytem
obdarowanym aktem istnienia, które jest uniedoskonalone możnością, zawsze takim
bytem musi pozostać. Jeżeli przestaje nim być, ginie. Gdyby aktualizacja
możności szła w bycie przygodnym aż do poziomu czystego aktu, byt ten musiałby
tracić, a nie doskonalić swoją istotę. Aktualizacja możności nie oznacza więc
jej likwidacji, lecz doskonalenie tych wniesionych przez nią w byt własności.
Błędem jest więc rozumienie aktualizacji możności jako usuwania możności. Tak
to zresztą - podobno - rozumiał Arystoteles, jak głoszą niektórzy
interpretatorzy. Arystoteles na pewno mówił, że istnieje czysty akt formy i że
istnieją połączenia formy z materią. Przekształcenie się compositum w czystą
formę jest teorią, która uderza wyraźnie neoplatońskim wyjaśnieniem powrotu
hipostaz do jedni. Według tomizmu podstawową trudność w uzyskaniu przez byt
stanu czystego aktu stanowi to, że czysty akt istnienia byłby urealnieniem
innego już bytu niż byt przygodny. Gdyby byt przygodny aktualizował tak dalece
możność, uniedoskonalającą jego akt istnienia, lub możność, która ogranicza akt
formy, że stawałby się samym aktem istnienia i samym aktem formy, byłby już
innym bytem. A stawanie się innym bytem, czyli zaistnienie innego bytu, domaga
się urealniającego ten byt właściwego mu aktu istnienia, dzięki któremu to
aktowi ten nowy byt został przeciwstawiony niebytowi. Każde zaistnienie bytu
domaga się z kolei sprawczego działania pierwszej przyczyny. Znaczy to, że
gdyby byt przygodny stawał się czystym aktem, byt pierwszy musiałby udzielić mu
osobnego i proporcjonalnego aktu istnienia. Byłoby to w sumie stworzenie nowego
bytu, a nie aktualizacja bytu przygodnego aż do poziomu czystego aktu. Taka
aktualizacja nie jest więc możliwa, ponieważ nie jest możliwe, aby przygodny
akt istnienia przekształcił się w prosty, niezłożony, a więc samoistny akt
istnienia. Inaczej mówiąc, nie jest możliwe, aby byt pierwszy udzielił jakiemuś
bytowi swego samoistnego istnienia. nie jest też możliwe, aby byt stworzony
stał się stwórcą siebie, aby skutek był dla siebie przyczyną. Znaczyłoby to
bowiem, że istnienie przygodne jest pozornie przygodne, że uniedoskonalająca je
możność jest dualistycznie z nim powiązana, że zewnętrznie ten akt przenika, że
nie czyni go faktycznie przygodnym aktem istnienia, że ten akt ostatecznie jest
czystym aktem istnienia, fikcyjnie konstytuującym byt przygodny, że właściwie
tych przygodnych bytów nie ma, że jest tylko monistyczna artykulacja
fragmentów, ujawnianie się atrybutów tej samej, jedynej, nieskończonej substancji.
Zagadnienie więc aktualizowania się możności nie jest błahym zagadnieniem.
Dotyczy tak ważnej sprawy, jak właśnie realność bytów przygodnych i ich związek
z przyczyną sprawczą istnienia. Byt przygodny nie może stać się czystym aktem,
bo musiałby otrzymać inny, urealniający go akt istnienia, co oznaczałoby
unicestwienie aktualizującego swą możność bytu przygodnego. Akt istnienia jest
bowiem granicą bytu, za którą jest już niebyt. Rozwój istoty bytu przygodnego,
czy intensyfikacja jego istnienia nie mogą absurdalnie spełniać się w
unicestwieniu. Byt przygodny zawsze więc pozostaje bytem przygodnym, z sobie
właściwą istotą i z sobie właściwym, urealniającym go nieprostym aktem
istnienia.
Wynika z
tego wszystkiego, że przygodny akt istnienia jest istotowo różny od
samoistnego, koniecznego aktu istnienia, stanowiącego by pierwszy. Przygodny
akt istnienia nigdy nie może stać się czystym, koniecznym aktem istnienia.
Zawsze pozostaje nieprosty, przeniknięty uniedoskonalającą go możnością. Zawsze
z tej racji jest przygodny, zapoczątkowujący byty powołane do istnienia przez
samoistny byt pierwszy.
Przygodne
akty istnienia, których jest tyle, ile jest realnych bytów samoistnych w
istnieniu, można podzielić na przygodne akty istnienia nieosobowego i na
przygodne akty istnienia osobowego. Cechą wyróżniającą osobę jest rozumność.
Akt istnienia bytów nie obdarzonych rozumem urealnia więc substancję (czyli to,
co samodzielnie istnieje) ontycznie uboższą. Brak rozumności jest istotną cechą
bytu. Podobnie istotną cechą bytu jest rozumność. Akt istnienia bytów
obdarzonych rozumem urealnia substancję, stanowiącą osobną kategorię osób,
bogatszą od bytów nieosobowych o własność rozumności. Te dwa akty istnienia
(bytu nieosobowego i bytu osobowego) można wyróżnić dlatego, że inaczej w bycie
funkcjonują.
Akt
istnienia w bycie nieosobowym urealniając cały byt w równym stopniu aktualizuje
właściwą sobie możność-istotę, jak i materialną możność formy.
Akt
istnienia w bycie osobowym,
którego forma jest duchowa, urealniając całą osobę ludzką jest związany głównie
z duszą i udziela jej substancjalnej samodzielności w istnieniu. Ta substancja
duchowa, co do istnienia samodzielna, a gatunkowo niezupełna, organizuje sobie
ciało, jak mówi M. A. Krąpiec. Aktualizuje więc szczegółową możność materialną
i uzyskuje dla całości compositum ludzkiego takie szczegółowe własności, jak
mierzalność, przestrzennoczasowość, jakości zmysłowe. Akt istnienia bytu
osobowego wiążąc się więc substancjalnie z duszą udziela jej formie mocy
bezpośredniego aktualizowania ciała, które dzięki temu aktualizowaniu wchodzi w
obrębie compositum ludzkiego pod urealniającą siłę aktu istnienia człowieka.
Nie znaczy to, że ciało ludzkie jest w człowieku czasowo później urealnione niż
dusza. Znaczy to tylko, że dusza jest substancjalną strukturą niezależną w
istnieniu od ciała i aktualizuje je, aby stać się substancją gatunkowo zupełną
jako egzystencjalnie urealniony człowiek. Ciało jest więc czymś niekoniecznym
dla istnienia duszy, czymś wobec niej strukturalnie wtórnym. Jest
niesamodzielnym czynnikiem ontycznym w człowieku, po prostu nie jest
substancją. Jest jednak konieczną możnością materialną, aby powstał człowiek,
gdy samodzielna w istnieniu dusza aktualizując ciało realizuje swoje zadanie
formy substancjalnej, konstytuującej wraz z ciałem człowieka, ożywionego w
całości aktem istnienia duszy. Forma duszy jest więc bezpośrednim czynnikiem
aktualizującym ciało człowieka. Jest bezpośrednim też nosicielem istnienia, pod
którym aktualizuje się ciało. Akt istnienia bytu osobowego jest bezpośrednim
czynnikiem aktualizującym istotę duszy i pośrednim czynnikiem działającym
poprzez tę istotę w urealnianiu ciała, jako niezbędnego elementu strukturalnego
człowieka. Akt istnienia specyficznie więc funkcjonuje w bycie osobowym.
Akt
istnienia bytu nieosobowego,
w którego istocie forma nie jest co do istnienia samodzielna, „wspiera” się
bezpośrednio na całej istocie, na formie i materii. Forma bytu nieosobowego nie
jest więc „nosicielem” istnienia, tak jak jest tym nosicielem forma osoby. Nie
mając cechy rozumności forma bytów nieosobowych nie jest duchowa i z tej racji
nie jest w istnieniu samodzielna. Nie zatrzymuje na sobie aktu istnienia, nie
jest substancją. Akt istnienia więc przenika i mija formę docierając
bezpośrednio aż do uniedoskonalającej formę materii. I formę i materię
aktualizuje nie zmieniając zresztą ich ontycznej funkcji: materia uniedoskonala
formę, forma i materia jako istota uniedoskonalają istnienie. Akt istnienia tę
materię i formę aktualizuje i urealnia.
Jeżeli
mówimy, że akt istnienia bytu nieosobowego i akt istnienia bytu osobowego
inaczej funkcjonują w obrębie urealnionego przez siebie ontycznego
„compositum”, i że z tej racji akty różnią się od siebie, to chodzi tu właśnie
o inne powiązanie tych aktów z możnością materii. Akt istnienia bytu osobowego
urealnia głównie duszę, której forma aktualizuje sobie ciało, owszem urealnione
aktem istnienia duszy, lecz przez ten akt nie aktualizowane. Aktualizuje je
dusza. Akt istnienia bytu nieosobowego właściwą sobie formę, a dokładniej
mówiąc duszę zwierząt lub roślin, czy innych substancjalnych bytów
nieosobowych. Urealnia także możność materii. Różni się tym od aktu istnienia
bytu osobowego, że oprócz urealnienia tę formę i materię także aktualizuje.
Dusza rozumna urealniona istnieniem, które urealnia także ciało ludzkie, sama
jednak aktualizuje sobie właściwe ciało.
Ważna
więc w tym problemie jest różnica między urealnieniem i aktualizowaniem.
Urealnienie oznacza zaistnienie czegoś, spowodowanie egzystencjalnego statusu
bytu. Aktualizowanie oznacza spowodowanie w bycie tego, że czynnik
uniedoskonalający dany akt powoduje skutki doskonalące. Na przykład istota
uniedoskonalająca akt istnienia udziela bytowi doskonalących go własności
gatunkowych. Podobnie materia uniedoskonalająca formę wnosi w nią pozytywne
cechy mierzalności, przestrzennoczasowości i kwalifikacje jakościowe. Inaczej
mówiąc aktualizowanie sprowadza się przede wszystkim do przyjmowania przez byt
skutków obecnej w nim możności. Różni się od urealniania, które wobec tego
polega na przyjmowaniu przez byt skutków obecności w nim aktu istnienia,
stwarzanego przez przyczynę sprawczą. Urealnianie wiąże się w bycie z
działaniem aktu istnienia, Aktualizowanie oznacza pojawienie się skutków już
urealnionej w bycie możności. Aktualizowanie nie może więc utożsamiać się z
urealnianiem, ponieważ przypisywałoby się wtedy formie, która też aktualizuje
możność, funkcje egzystencjalnie sprawcze. Zagubiłaby się wtedy różnica między
przyczynowaniem sprawczym i przyczynowaniem formalnym, które w tradycyjnym
ujęciu jest sprawnością w porządku istoty. Wykluczając jednak esencjalistyczne
ujęcie, a więc działania bytu niezależne od aktu istnienia, musimy przyjąć, że
przyczynowanie formalne, określone też terminem „aktualizowanie” może się
dokonywać wyłącznie wtedy, gdy cały byt jest już urealniony aktem istnienia.
Odróżnienie
aktualizowania i urealniania ważne jest także w zagadnieniu przypadłościowego
aktu istnienia.
Przypadłościowy
akt istnienia stanowi
problem dość skomplikowany. Rozwiązanie go zależy od wcześniejszego
rozstrzygnięcia sporu o naturę przypadłości. W sporze tym ważne są dla tych
rozważań głównie dwa stanowiska:
1)
przypadłość
istnieje istnieniem substancji, tzn. substancję i przypadłości urealnia ten
sam, jeden, wspólny dla nich akt istnienia,
2)
przypadłość
istnieje dzięki osobowemu, sobie właściwemu istnieniu, gdy zaktualizuje je
istnienie substancji.
Istnienie
przypadłości jest więc pochodne, zależne w trwaniu od istnienia substancji.
Jest stworzone przez byt pierwszy, tak jak każdy akt istnienia, lecz jest
poddane substancji w tym sensie, że ona je aktualizuje.
Aktualizowanie,
rozumiane jako powodowanie tego, że uniedoskonalająca akt możność wnosi w byt
skutki doskonalące, w problemie przypadłościowego aktu istnienia jest
poszerzone o sprawę przypadłościowego aktu istnienia od istnienia substancji.
Wiemy oczywiście, że istnienie przygodne, a więc substancjalne, urealnione
przez istnienie samoistne, nigdy nie może być przyczyną sprawczą istnienia
nawet przypadłościowego. Może tylko zapoczątkować dany byt sprawiając, że ten
byt jest po stronie rzeczywistości, że nie jest niebytem. Sprawcze
przyczynowanie istnienia jest działaniem przysługującym wyłącznie bytowi
pierwszemu. Byt przygodny nie urealnia więc niczego, może natomiast
aktualizować. Właśnie aktualizuje możność istoty, która wnosi w byt walor
formy. Ta substancjalna forma, gdy jest osobowa, staje się substancją zatrzymującą
w sobie istnienie przygodne. I z kolei ta forma aktualizuje właściwe sobie
ciało, oczywiście w obrębie całego bytu urealnionego jednym aktem istnienia
przygodnego. Forma substancjalna bytów nieosobowych nie zatrzymując w sobie
istnienia nie staje się substancją. Dzieje się tak dlatego, że nie ujawniając
działania rozumnego nie jest duchowa, czyli niezależna w istnieniu od materii.
Jest więc w swym istnieniu od tej materii zależna, to znaczy bytuje tak długo,
jak długo bytuje ciało. I odwrotnie, ciało jest tak długo możnością danej formy
nieosobowej, jak długo bytuje ta forma. W tym sensie więc mówimy, że przygodny
akt istnienia bytu nieosobowego aktualizuje w różnym stopniu formę i materię.
Przygodny akt istnienia bytu osobowego aktualizuje formę duchową, która jako
samodzielna w istnieniu lecz gatunkowo niezupełna substancja aktualizuje sobie
ciało. Dusze osobowe i dusze nieosobowe aktualizują też takie właśnie byty,
które nazywamy przypadłościami.
Przypadłości
są doskonalącymi byt skutkami zaktualizowania w bycie możności. Sama możność
nie jest przecież przypadłością. Jest strukturalnym czynnikiem bytu, w który
wnosi doskonalące skutki, gdy zaktualizuje je akt istnienia. Skutki te, a więc
wniesione do bytu przez obecną w nim możność pozytywne własności, są
przypadłościami całego bytu, zapodmiotowanymi w możności, którą jest istota
bytu, lub w możności, którą jest materia. Można więc powiedzieć używając trochę
skróconego ujęcia, że przypadłości są możnością duszy lub możnością człowieka.
Zawsze są to jednak skutki tej możności, a nie sama możność. Ciało przecież,
które jest możnością, nie utożsamia się np. ze swym kształtem, wielkością,
ciężarem czy przestrzennością. A to są właśnie jego zapodmiotowane w nim
przypadłości. Podobnie rozumność, wolność, które są przypadłościami duszy,
wcale się z nią nie utożsamiają. Dusza w relacji do swego aktu istnienia jako
istota jest możnością. Są w niej zapodmiotowane jej przypadłości. Rozpatrywana
sama w sobie jest możnością gatunkowo różniącą byt. Te w niej momenty gatunkowe
stanowią formę, którą z kolei uniedoskonala właściwa jej możność.
Zagadnienie
duszy stanowi przedmiot osobnego w tej książce rozdziału. Ze względu na temat
tego paragrafu nie będziemy w tym miejscu rozwijali problemu duszy. Nie
będziemy też szerzej tu omawiali zagadnienia przypadłości. Chodzi tylko o
istnieniowy aspekt przypadłości i o związane z tym aspektem momenty sporu o
naturę przypadłości.
Jeżeli
przypadłości są aktualizującymi się skutkami zaktualizowanej w bycie możności,
to w obrębie bytu różnią się od istoty, formy, materii razem z nimi stanowiąc
ten byt na zasadzie pluralistycznego złożenia. Mówimy też, że różnią się od
substancji tkwiąc w niej jako jej własności. Należałoby powiedzieć, że różnią
się od natury substancji, jeżeli przez substancję rozumiemy byt, którego
istocie przysługuje istnienie samodzielne. I tę właśnie raczej istotę
substancji miał na myśli św. Tomasz, gdy odróżniał substancję i przypadłości.
Nie należy więc utożsamiać natury lub istoty bytu z substancją. Tak właśnie
postąpili empirycy angielscy odróżniając niepoznawalną według nich substancję i
poznawalne jej jakości. Tymczasem substancją, tak jak dziś ją określamy, jest
cały byt samodzielnie istniejący, w którym czym innym jest istota, forma,
materia, przypadłości. I ze względu na tę samodzielność w istnieniu nazywamy
dany byt substancją, tak jak ze względu na niesamodzielność w istnieniu jakiś
byt nazywamy przypadłością.
Niesamodzielność
w istnieniu nie równa się jednak nie posiadaniu przez przypadłość istnienia.
Jeżeli traktujemy przypadłość jako własność bytu, należącą do niego na zasadzie
pluralistycznej z nim jedności, to wcale nie znaczy, że przypadłość traci swą
strukturalną odrębność. Tę odrębność zachowuje. Jest poddana jednemu w bycie aktowi
istnienia, lecz inaczej niż inne w bycie czynniki. Przygodny akt istnienia,
uniedoskonalająca go istota, a mniej forma i materia, stanowią strukturalne
czynniki bytu, są tym pluralistycznie skomponowanym bytem, który ma wtórne swoje
własności. Te własności są podwójne: transcendentalne (przysługujące wszystkim
bytom jako bytom) i kategorialne, właśnie przypadłościowe (przysługujące tym
oto bytom jako tej oto grupie substancji). Przypadłości więc są swoiście wtórne
wobec natury substancji.
Gdy się
podkreśla, że przypadłości istnieją w bycie razem z naturą tego bytu dzięki jednemu
w nim istnieniu substancjalnemu, urealniającemu zarówno naturę substancji jak i
jej przypadłości, to rozważa się przypadłości z punktu widzenia jej miejsca i
funkcjonowania w ontycznej jedności bytu. Cały byt razem z jego naturą i
przypadłościami został urealniony niewątpliwie przez jeden akt przygodnego
istnienia. Żaden z czynników jego natury nie może istnieć samodzielnie,
ponieważ stanowiłby osobny byt i nie byłby w tym bycie jego czynnikiem
„składowym”. Przypadłość jednak nie należy do natury bytu. Możność jest
czynnikiem strukturalnym tej natury, ale jej aktualizujące się skutki stanowią
w bycie jego zewnętrzne własności w tym oczywiście sensie, że nie utożsamiające
się z naturą substancji. Słuszny więc lecz może niecałkiem pełny jest pogląd,
że przypadłości istnieją istnieniem substancji. Z tego nie wynika, że w swej
ontycznej strukturze nie zawierają przygodnego, zależnego od substancji
przypadłościowego istnienia.
Gdy się
usiłuje wykazać, że przypadłości zawierają w sobie osobny, specyficzny, przypadłościowy
akt istnienia, zaktualizowany przez przygodne istnienie substancji, to ujmuje
się przypadłość w tej ontycznej strukturze od strony czynników, dzięki którym
jest ona w bycie czymś wtórnym, pochodnym i czymś właśnie odrębnym, różnym więc
od natury substancji. Ta wtórność i pochodność przypadłości świadczy o jej
odrębności, a jej odrębność powoduje wtórność i pochodność. Odrębność musi mieć
ontyczny powód. Tym powodem jest taki czynnik strukturalny, bez którego nie
byłoby tego odrębnego bytu. Gdyby przypadłość stanowiła wewnątrzbytowy czynnik
konstytuujący, gdyby ściśle biorąc była możnością, uniedoskonalającą akt
istnienia lub akt formy, nie musiałaby mieć swego osobowego, przypadłościowego
istnienia. Nie mogłaby mieć takiego istnienia, ponieważ ono usamodzielniałoby
ją wobec aktu. Jeżeli zgodzimy się, że przypadłość, jako coś przecież innego od
czynników strukturalnych natury substancji, nie ma swego osobowego
przypadłościowego istnienia, to przypiszemy jej rolę właśnie możności
współkonstytuującej byt razem z aktem formy lub z aktem istnienia. Nie będzie
się wtedy różniła od natury substancji. Będzie musiała być wbudowana w byt jako
jego możność lub akt. Przypadłość jednak nie może być w bycie aktem istnienia i
nie może być aktem formy. Nie byłoby przecież wtedy samodzielnego bytu
przygodnego, byłby tylko samodzielny byt przypadłościowy, co jest sprzeczne,
ponieważ jest sprzeczna jednoczesność ontycznej samodzielności i
niesamodzielności. Przypadłość nie może też byś w danym bycie jego możnością, ponieważ
wtedy byłaby wbudowana w akt istnienia lub w akt formy jako uniedoskonalający
czynnik i wchodziłaby właśnie w strukturę samodzielnego bytu przygodnego. Nie
byłaby odrębną, niesamodzielną w istnieniu własnością substancji. Aby więc
przypadłość pozostała odrębną od natury substancji jej własnością, stanowiącą
skutek zaktualizowanej możności, musi zawierać w sobie osobne, pochodne,
przypadłościowe istnienie realne, bo tylko pod tym warunkiem różni się od
konstruującej byt możności i różni się od samoistnego, oraz od przygodnego aktu
istnienia, a także od aktu formy substancjalnej.
Przypadłość
jest objęta przygodnym aktem istnienia substancjalnego. Aby jednak różnić się
od czynników strukturalnych natury substancji otrzymuje na drodze zaktualizowania
przypadłościowe istnienie, udzielające jej ontycznej, swoiście zależnej,
odrębności. Przygodne istnienie substancji, które nie ma mocy stwarzania aktu
istnienia, ma moc zaktualizowania skutków możności, którą pierwotnie
zaktualizował akt formy (materię) lub akt przygodnego istnienia. Gdy więc w
danym bycie, urealnionym przez akt przygodnego istnienia, to istnienie
zaktualizuje uniedoskonalającą je istotę i gdy wewnątrz tej istoty forma
zaktualizuje właściwą sobie materię, wtedy akt przygodnego istnienia w swoisty
wtórny sposób aktualizuje skutki tych dwu rodzajów możności (istoty i materii).
Aktualizuje je na miarę swej struktury, a więc powoduje, że stworzone przez byt
pierwszy przypadłościowe istnienie w sposób zależny od przygodnego istnienia
substancji urealnia przypadłość, czyniąc ją bytem, który bez wbudowania w substancję
ginie. Akt istnienia zawsze urealnia ten byt, któremu daje początek. Ale akt
istnienia przygodnego nie może urealnić innego bytu. Nie może więc urealnić
przypadłości. Może ją tylko zaktualizować właśnie powodując, że skutek możności
staje się realny dzięki wiążącemu się z nim przypadłościowemu istnieniu,
stworzonego przez Boga i poddanemu aktowi przygodnego istnienia, który
uzależnia od siebie istnienie przypadłościowe w trwaniu i działaniu. Akt
istnienia przypadłościowego trwa więc tak długo, jak długo trwa przygodne
istnienie danego bytu. Ten akt przypadłościowego istnienia urealnia swą
przypadłościową istotę, która jest uniedoskonalającym go czynnikiem ontycznym.
Wydobywa tę istotę z możności bytu, jako skutek zaktualizowania tej możności
przez właściwy jej akt. Akt więc przygodnego istnienia aktualizuje swą istotę
jako uniedoskonalający go czynnik i wtórnie aktualizuje przypadłość, która jest
skutkiem zaktualizowanej możności. Tę przypadłość - powtórzmy - aktualizuje w
tym sensie, że uzależnia od siebie w trwaniu i działaniu przypadłościowy akt
istnienia i ograniczającą ten akt istotę. W tym sensie cała przypadłość zależy
w swym bytowaniu od substancji. Przypadłościowy akt istnienia urealniający
skutek (np. możnościowy i czynny intelekt w duszy, kształt, wielkość, kolor
itp. w możności ciała) obecnej, a więc zaktualizowanej w bycie możności, jest
aktualizowany w substancji przez przygodny akt istnienia, tzn.
uniesamodzielniany, poddany w trwaniu i działaniu właśnie przygodnemu aktowi
istnienia.
I w tym
etapie refleksji wydaje się, że nie może być inaczej. Przypadłość nie może
istnieć istnieniem substancji, musi mieć swoje własne, zależne, przypadłościowe
istnienie, swoiście poddane istnieniu przygodnemu. To przygodne istnienie,
ponieważ jest istnieniem, może takiej aktualizacji dokonać. I dzięki temu
osobnemu, zależnemu istnieniu przypadłościowemu, przypadłość nie jest
strukturalną „częścią” substancji, lecz staje się jej własnością, ontycznym
skutkiem obecnej już w bycie możności.
Zbierając
wyniki tych analiz wyakcentujmy raz jeszcze odróżnione tu poszczególne akty
istnienia realnego.
Powtórzmy
najpierw, że istnienie realne jest zawsze w bycie tym czynnikiem, dzięki
któremu coś nie jest niebytem. To istnienie realne nie jest jednak czymś tym
samym lub czymś takim samym w poszczególnych bytach.
1. Samoistny
akt istnienia realnego jest prosty, niezłożony, konieczny i stanowi
odrębny, jednoczynnikowy byt pierwszy.
Przygodny
akt istnienia realnego, niekonieczny, nieprosty choć także niezależny,
uniedoskonalony aktualizowaną przez siebie możnością istoty, stworzony przez
byt pierwszy urealnia lub zapoczątkowuje byt substancjalny, czyli ontycznie
samodzielny w istnieniu i działaniu. Ten przygodny akt istnienia realnego
inaczej funkcjonuje w bycie nieosobowym i inaczej w bycie osobowym. Można więc
nawet mówić o przygodnym akcie istnienia bytu nieosobowego i o przygodnym akcie
istnienia bytu osobowego.
2. Przygodny
akt istnienia bytu nieosobowego urealnia w równym stopniu w obrębie swej
istoty formę i materię. Aktualizuje je także, oraz aktualizuje przypadłości,
jako skutki obecnej w sobie możności.
3. Przygodny
aktu istnienia bytu osobowego urealnia przede wszystkim rozumną duszę
ludzką, która w obrębie swej istoty, objętej tym aktem przygodnego i samodzielnego
istnienia, sama swą formą aktualizuje możność, jako uniedoskonalający ją
czynnik ontyczny. Zagadnienie jednostkowienia, czyli tego uniedoskonalenia
przez możność formy duszy stanowi temat osobnego paragrafu. Tu wystarczy
stwierdzić, że przygodny akt istnienia bytu osobowego urealniając duszę i
czyniąc ją z racji jej duchowej, wyznaczonej rozumnością, która domaga się
wewnętrznej niezależności od materii, samodzielną w istnieniu substancją, jak
gdyby pozostawia duszy aktualizację uniedoskonalającej ją możności. Sam jednak
aktualizuje w całej substancji jej właściwe przypadłości.
4. Przypadłościowy
akt istnienia jest w trwaniu i działaniu niesamodzielny, zależny od
substancjalnego istnienia przygodnego. Stworzony przez Boga podobnie jak istnienie
przygodne jest przez to przygodne istnienie aktualizowany, czyli
uniesamodzielniany, proporcjonalnie do substancji, a więc w zależności od niej
urealniający skutek obecnej już pierwotnie zaktualizowanej w bycie możności.
11. Błędy w rozumieniu istnienia realnego
Pomijamy
w tym miejscu całą sprawę istnienia pomyślanego, albo istnienia pojęć. W tym
paragrafie chodzi o błędy w rozumieniu tylko istnienia realnego, które najogólniej
biorąc jest czynnikiem egzystencjalnie przeciwstawiającym byt niebytowi. Takie
określenie istnienia jest właściwe pluralistycznej teorii egzystencjalnie
pojętego bytu.
Zauważmy
więc zaraz, że określenie istnienia wiąże się ściśle z daną teorią bytu i
wyznaczoną przez tę teorię koncepcją metafizyki a nawet filozofii. Jeżeli
teoria bytu, metafizyka czy filozofia, są swoistym opisem bytu i znajdującego
się w nim istnienia i skoro tych teorii bytu i koncepcji filozofii jest wiele,
to wynika z tego, że nie łatwo pisać byt i istnienie, nie łatwo jest poznać,
odczytać ich strukturę i wyrazić niesprzecznie w języku filozoficznym. Nie
znaczy to, że sam byt czy istnienie są w rzeczywistości czymś nie do
odczytania, że nie stanowią struktury, którą można poznać i wyrazić. Nie znaczy
też, że w tej rzeczywistości ich nie ma. Znaczy to tylko, co już w tej książce
podkreślono, że na odczytanie rzeczywistości wpływają funkcjonujące w naszym
myśleniu, czasem nieuświadomione, właśnie teorie bytu, koncepcje metafizyki czy
filozofii. Istnienie i byt są w rzeczywistości zawsze te same. Nie zawsze tylko
umiemy poznawczo je ująć zgodnie z tym, czym są.
W
monistycznej metafizyce, w której nie odróżnia się pytania o istnienie od
pytania o naturę bytu, i która powstaje w momencie pytania o to, czym jest
rzeczywistość czyli jaką ma naturę, a nie w chwili pytania dzięki czemu
rzeczywistość jest rzeczywistością, to znaczy dzięki czemu jest czymś realnym,
istnienie utożsamia się z bytem. I to jest pierwszy, podstawowy błąd w rozumieniu
istnienia. Jest to oczywiście błąd z punktu widzenia metafizyki
pluralistycznej. Jest to jednak błąd także z punktu widzenia naturalnego
poznania, ponieważ wynika z potraktowania strukturalnie złożonej rzeczywistości
jako prostego, jednego, koniecznego bytu pierwszego, co pociąga za sobą przy
uważniejszej refleksji cały szereg sprzeczności. I ze względu na te w konsekwencjach
wynikające sprzeczności atakujemy to ujęcie jako błąd w rozumieniu bytu i
istnienia. Istnienie nie może utożsamiać się z bytem. Wtedy bowiem to, czym
jest byt, jest tożsame z tym, że ten byt jest. Przyjmując ten błąd tożsamości
istnienia i natury bytu już nie możemy uniknąć twierdzenia, że cała
rzeczywistość jest jednym bytem, co właśnie stanowi główną tezę lub
konsekwencję monizmu.
Niektórzy
moniści utożsamiając byt z istnieniem usiłują pozostać w ramach wielości bytów.
Przyjmują wtedy albo swoistą teorię bytu albo swoiste rozumienie istnienia.
Najwyraźniej to widać głównie w dwu ujęciach: w egzystencjalizmie oraz w
metafizyce Suareza. (I wciąż podkreślenie, że nie należy mylić egzystencjalnego
ujęcia bytu z egzystencjalistycznym widzeniem rzeczywistości).
We
współczesnym egzystencjalizmie, jak to wynika z ujęć u prawie każdego z
ważniejszych twórców (Heidegger, Sartre, Marcel) istnienie jest utożsamiane z
życiem, ukonstytuowanym z przeżyć, które stanowią cały dany byt, rozumiany
głównie jako ten oto człowiek, otoczony zagrażającymi mu bytami. Dana suma
przeżyć różni się od innej sumy przeżyć. Granicą między jednym i drugim
istnieniem jest doznaniem zagrożenia. Momenty psychologiczne są tu więc
potraktowane na równi z momentami metafizycznymi, przeżywanie lub poznawanie na
równi z tym, co jest przeżywaną lub poznawaną rzeczywistością. Jest to więc w
sumie już parmenidesowskie utożsamienie poznania z istnieniem i związane z tym
utożsamienie bytu i istnienia. Wyraźniejsze na ogół i może bardziej zrozumiałe
jest niebezpieczeństwo utożsamienia poznawania z istnieniem, grożące z
idealizmem. Mniej czytelne jest utożsamienie bytu i istnienia. Obydwa jednak
błędy oddalają od realistycznego, zgodnego z faktycznym stanem rzeczywistości,
ujęcia istnienia realnego. Mylą istnienie realne z poznawaniem i mylą je z
bytem. Te zarzuty wobec egzystencjalizmu może osłabić tylko stwierdzenie, że z
kolei zresztą swoiście dyskwalifikujące egzystencjalizm, że ten kierunek jest
we współczesnej kulturze umysłowej nie tyle metafizycznym terminem filozofii,
ile raczej psychologią, której już Kierkegaard nadał rangę jedynej teorii
poznawczo wyczerpującej rzeczywistość, utożsamioną z przeżyciami człowieka.
Pomijamy
w tym paragrafie sprawę istnienia pomyślanego, jego struktury, sposobu
bytowania. Nie pomijamy jednak nasuwającego się tu błędu utożsamienia istnienia
z poznawaniem.
Jeżeli
utożsamimy przeżywanie lub poznawanie z istnieniem, wtedy wszystko, co pomyślane,
jest automatycznie realne. Nie różni się wtedy np. pomysł książki od napisanego
tekstu, nie różni się pragnienie podróży od zrealizowanej wycieczki. I nie ma
ontycznych podstaw, aby pomyślane byty zastępować bytami realnymi. Zamiast obiadu
winno wystarczyć myślenie o posiłku. Widać wyraźnie absurdalność tego
utożsamienia. A jednak Berkeley uważał, że istnieć znaczy poznawać, że po
prostu coś istnieje z chwilą, gdy jest poznawane. Jeżeli nie jest poznawane,
nie istnieje. Czynnościom poznawania przypisał moc sprawiania istnienia.
Uzależnił istnienie od poznawania, czyli poznaniu nadał rangę rzeczywistego
istnienia. Ten błąd, nazywany idealizmem, czyli traktowanie fikcji lub czegoś
pomyślanego jako realnego bytu, prowadzi właśnie do błędu utożsamienia
istnienia z bytem.
Egzystencjalizm
zmienił pojęcie istnienia. To, co według tomizmu urealnia byt, sam akt
istnienia, egzystencjalizm potraktował treściowo, jak gdyby pytając nie o to,
czy istnieje dany czynnik urealniający rzeczywistość, lecz o to, czym jest ten
czynnik, jaką ma naturę. I egzystencjalizm niecierpliwie odpowiedział, że
istnieniem jest samo przeżywanie. To przeżywanie wypełnia i konstytuuje byt.
Zmieniło się więc także rozumienie bytu. Byt utożsamił się z istnieniem, a w
sumie obydwa te czynniki sprowadzają się do sumy przeżyć. Miesza się tu
poznawanie, przeżywanie, byt i istnienie. Powstaje zbitka różnych ontycznie
czynników. Jeżeli ich nie oddzielimy, wpadamy w omawiany już błąd idealizmu i w
błąd esencjalizmu.
Inną
wersją utożsamienia bytu i istnienia jest metafizyka Suareza. Egzystencjalizm
prowadzi głównie do idealizmu, metafizyka Suareza kieruje do esencjalizmu.
Suarez,
według potocznej i powszechnie używanej interpretacji, widzi rzeczywistość jako
sumę odrębnych, przygodnych istnień, już stworzonych przez byt pierwszy jako te
oto, niesamoistne, szczegółowe istnienia. Z racji takiego ich statusu
ontycznego według Suareza nie jest w nich konieczne złożenie z aktu i możności,
nie musi w nich znajdować się czynnik uniedoskonalający akt. Są od początku
jednostkowe i stanowią cały byt przygodny. Suarez wyraźnie utożsamia istnienie
z bytem. Jego stwierdzenia są jednak dość dowolne i wątpliwe, ponieważ za
ontyczną zasadą różniącą byt uznaje decyzję Stwórcy. To, czym byt jest, czynnik
wyodrębniający byty, Suarez umieszcza poza danym bytem, w pomyśle i decyzji
Boga. Wewnątrz więc bytu nie ma tego, co go różni od innych bytów. Czynnik
różniący, jako decyzja, znajduje się przecież w woli Boga. Suarez bowiem nie
twierdzi, że ta decyzja Boska tkwi w przygodnym istnieniu jako czynnik
współkonstytuujący byt. Uważa, że istnienia przygodne nie są złożone. Unika
więc panteizmu. Odrzucając jednak teorię wewnętrznego złożenia bytu pozbawia
byt ontycznego czynnika różnicującego byty, a traktując je jako przygodne akty
istnienia opiera się na swym stwierdzeniu już na czynnikach niedostępnych
metafizyce. Miesza porządek rzeczy z porządkiem Boskiego myślenia o tych
rzeczach, miesza więc porządek przyczyn z porządkiem skutków. Uzasadnienie
odrębności istnień przygodnych tym, że tak zostały stworzone przez Boga, jest
nie do przyjęcia z tego względu, że wtedy w metafizyce, którą Suarez przyjmuje
i której językiem się posługuje, a więc w metafizyce klasycznej typu
tomistycznego, obowiązywałaby błędna teza, że akt ogranicza akt, że samoistny
akt istnienia jest jednocześnie racją uniedoskonalenia istnień przygodnych. Akt
nie może ograniczyć aktu, bo to by znaczyło, że akt może ograniczać także
siebie. Wtedy jednak przyczyna byłaby jednocześnie skutkiem, co jest absurdalne.
W konsekwencji także Bóg byłby przyczyną siebie i podobnie przyczynami siebie
mogłyby być istnienia przygodne, które są aktami. Jeżeli akt ogranicza akt, to
właśnie nic nie stoi na przeszkodzie, aby istnienia przygodne same się
uniedoskonalały, aby były przyczynami swego przygodnego bytowania. I wtedy
znika zależność bytów przygodnych od przyczynowania sprawczego ze strony Boga.
Suarez nie ma w swej metafizyce podstaw do przyjęcia porządku przyczyny i
porządku skutków. Dowolnie uzależnia byty przygodne od Stwórcy. Rzeczywistość
staje się sumą samoistnych istnień przygodnych, czyli samoistnych i
jednocześnie samostwarzających się, samoistnych więc i przez siebie uprzyczynowanych,
co jest sprzeczne. Przy takim ujęciu rzeczywistość jest absurdalna. Suarez więc
popełnia błąd utożsamiając istnienie z bytem. Popełnia błąd przypisania
istnieniom przygodnym struktury Boga. Bóg jest samym aktem istnienia i ten akt
wypełnia cały byt, którym jest pierwsze, samoistne istnienie. Suarez tę samą
strukturę prostego aktu przypisuje istnieniom przygodnym czyniąc z nich sumę bytów
mniej doskonałych od Stwórcy na mocy jego decyzji, co nie tłumaczy
strukturalnej odrębności bytów.
Błędne
jest więc utożsamienie istnienia z bytem. Błędem jest także źródło tej
niedozwolonej pomyłki, polegające na utożsamieniu istnienia z poznawaniem.
Dodajmy, że poznawanie jest czynnością, działaniem bytu i jako działanie musi
być w czymś zapodmiotowane. Działania nie mogą bytować bez podłoża. Nie ma
przecież takich bytów jak wykonywanie czegoś. Zawsze ktoś wykonuje, ktoś
poznaje. Jeżeli utożsamiamy poznawanie z istnieniem, to za istnienie uważamy
coś, co tym istnieniem nie jest, co stanowi tylko manifestację tego istnienia.
Utożsamiamy więc istnienie z czymś innym, a nie istnieniem. W konsekwencji za to
samo uważamy byt i niebyt, czego absurdalność jest oczywista.
W
metafizyce pluralistycznej może się zdarzyć błąd najpierw utożsamienia
istnienia z formą. Źródłem tego błędu jest najczęściej niewyprecyzowana lub źle
rozumiana teoria przyczynowości sprawczej i bardziej esencjalistycznie
pojmowana teoria struktury bytu.
Dobrą
intuicją jest nasze przednaukowe przekonanie, że istnienie znajduje się
wewnątrz danego bytu. Owszem, istnienie jest wewnątrz bytu ontycznym czynnikiem
strukturalnym. Jest aktem bytu. Błędem jednak jest twierdzenie, że istnienie po
prostu tylko jest w bycie, że się w nim znajduje jak płyn w szklance pełnej
wiśni, że nie ma swej osobowej przyczyny sprawczej, że nie stanowi ważnego,
koniecznego czynnika urealniającego byt. Często przyjmuje się, że istnienie
stanowi swoistą manifestację treści bytu. Nie uważa się go za „budulec” bytu
równie ważny jak treść-istota, a nawet za ważniejszy, ponieważ zapoczątkowujący
realność bytu. Uważa się istnienie za właściwy bytowi sposób jawienia się jego treści.
Całe wtedy zagadnienie przyczynowania sprawczego bywa związane z treściową
sferą bytu. Uważa się, że byt zostaje stworzony jako ta oto treść, która daje
się poznać. I ta własność bycia czymś poznanym uważana jest za istnienie. Mówi
się nawet potocznie, że trzeba istnieć, aby być poznanym. Sformułowanie jest
dobre, jeżeli właściwie rozumie się istnienie. Jeżeli jednak istnienie jest tu
rozumiane jako to, dzięki czemu treść bytu może być poznana, czyli gdy istnienie
pojmuje się, jako własność intelligibilności bytu, jako więc własność
warunkującą poznawczy kontakt z bytem a nie jego egzystencjalną realność, wtedy
jest błąd, wtedy istnienie wymyka się sprawczej działalności przyczyny
pierwszej, przestaje być koniecznym czynnikiem urealnienia bytu. Staje się
czymś swoiście wyprodukowanym przez treść-istotę. Tylko po prostu znajduje się
wewnątrz bytu. Wiemy jednak, że istnienie, ponieważ jest czynnikiem, który
egzystencjalnie przeciwstawia byt niebytowi, ponieważ właśnie jest czymś
egzystencjalnie pierwszym, ontycznie wyprzedzającym istotę, musi mieć
bezpośrednie źródło w samoistnym istnieniu, stawarzającym różny od siebie
osobny akt przygodnego istnienia, urealniającego cały byt, w którym istota jest
wobec istnienia zasadą uniedoskonalającą. Pogląd, że istnienie znajduje się
wewnątrz bytu, jako jak gdyby niesiona przez treść bytu nieuwarunkowana przez
przyczyną zewnętrzną zdolność jawienia się tej treści, powodująca, że istota
bytu może być poznana, prowadzi do utożsamienia istnienia z treścią bytu.
Intuicyjnie więc trafne przekonanie, że istnienie jest wewnątrz bytu, w
filozoficznym opracowaniu wyraża się w błędzie utożsamienia istnienia z
treścią-formą.
Wydaje
się, że najklasyczniej popełnia ten błąd Arystoteles. Błąd ten ma, owszem,
źródło w niesprecyzowaniu problemu przyczynowości sprawczej i w esencjalistycznym
pojmowaniu struktury bytu, lecz najbardziej chyba w pomieszaniu urealniania z
aktualizowaniem.
Arystoteles
uważa, że forma, która jest aktem, właśnie aktualizuje materię tworząc z nią
cały byt, daną substancję. To zaktualizowanie bytu przez formę równa się urealnianiu
tego bytu. Bytem lub substancją jest właśnie to, co posiada formę i materię, co
więc posiada sobie właściwe treści. Inaczej mówiąc bytem w pełni jest jego
zaktualizowana treść. I Arystoteles już nie pyta, czy i dlaczego ta treść
istnieje. To zaktualizowanie traktuje na równi z urealnieniem. Jeżeli byt
posiada to, czym jest, jeżeli posiada sobie właściwą formę i materię, jest
realny. Forma urealnia, forma więc pełni dla Arystotelesa funkcje aktu
istnienia, jest tożsama z istnieniem. Arystoteles oczywiście nie uświadamia
sobie odrębności aktu istnienia. Tak twierdzą historycy metafizyki. Takie stanowisko
omawia M.A.Krąpiec w książce „Struktura bytu”[3].
Dla współczesnych tomistów, wyczulonych na problem istnienia, teoria bytu u
Arystotelesa jest esencjalistyczna: coś bytuje nie mając realnego aktu
istnienia. Arystoteles po prostu nie wyodrębnił w bycie aktu istnienia i aktu
formy. Istnienie uważał za oczywisty stan bytu, gdy ten akt wypełnia forma i
materia. W moim rozumieniu Arystoteles utożsamiając urealnienie z
aktualizowaniem nie dostrzegł różnicy między urealniającym byt aktem istnienia,
aktualizującym właściwą sobie istotę, i między aktualizującym aktem formy,
uniedoskonalonym materią.
Utożsamienie
istnienia i formy jest jednak błędem, który uniemożliwia wyjście z
esencjalizmu, nie pozwala niesprzecznie wyjaśnić sprzecznych działań przyczyny
pierwszej, prowadzi też trochę inną drogą do tych trudności, w które popadł
Suarez utożsamiając istnienie z bytem i otwierając tym samym monistyczną
perspektywę potraktowania rzeczywistości jako sumę strukturalnie sprzecznych
samoistnych istnień przygodnych.
W
metafizyce pluralistycznej popełnia się też błąd utożsamiania istnienia z
przypadłością. I znowu możemy powiedzieć, że trafna informacja potoczna, według
której istnienie znajduje się w obrębie bytu, nie wbudowana w teorię ontycznej
struktury bytu, prowadzi do rozumienia istnienia jako granicy treści bytu.
Funkcjonuje tu w dalszym ciągu arystotelizm, według którego treść bytu stanowi
całą substancję. I właśnie zakres tej treści, jej miarę lub ilość określa
istnienie, stanowiące w tym ujęciu swoiste podłoże treści, właśnie jej granicę,
pozwalającą oddzielić jeden byt od drugiego, daną ilość treści od innej.
Istnienie jest tu z kolei pojęte jako jak gdyby naczynie zawierające treść
bytu, jako jakiś brzeg bytu właśnie oddzielający daną treść ontyczną od innej
treści bytu. Istnienie jest w obrębie bytu, lecz jest dla niego czymś
zewnętrznym. Bytem w pełni jest wciąż istota, właśnie zewnętrznie objęta
istnieniem. Gdy się pomyślało istnienie jako coś wewnątrz bytu, jako zdolność
ontycznego czy poznawczego jawienia się istoty, szło się nieuchronnie do
utożsamienia istnienia z terścią-formą. Gdy się ujmuje istnienie jako coś w
bycie zewnętrznego, prowadzi to do dwu filozoficznych rozwiązań: do
potraktowania istnienia właśnie jako przypadłości lub do odsunięcia istnienia
od bytu, do umieszczenia go poza bytem, wciąż rozumianym jako istota.
Pierwszy
Awicenna rozważając metafizykę Arystotelesa dostrzegł, że ukonstytuowana z
formy i materii substancja nie uzasadnia swego istnienia. Z natury treści nie
wynika, że ona istnieje. Uważał, że byt, aby był realny, musi posiadać
istnienie. Awicenna przez byt rozumiał oczywiście istotę, złożoną z formy i
materii, lub z samej formy. Formę pojmował za Arystotelesem jako akt. Nie
odróżniał jednak w bycie egzystencjalnego porządku od porządku istoty. Nie
umiał więc zawrzeć w bycie czy w nim oznaczyć dwu aktów: aktu istnienia i aktu
formy, tak jak tego dokonał Tomasz z Akwinu. Wiedział, że forma jest aktem i że
wobec tego wypełnia ona łącznie z materią cały byt. Aby jednak ta całość była
realna, musi posiadać istnienie, które przecież nie jest formą. Nie jest więc
także aktem. Awicenna wobec tego uznał istnienie za przypadłość. Jest ono tą
własnością, dzięki której istota, tożsama z substancją i bytem, jest realna.
Uznając istnienie za własność bytu, za przypadłość, Awicenna intuicyjnie wiązał
urealnienie z istnieniem, a aktualizowanie z formą. Umniejszał jednak rolę aktu
jako czynnika zapoczątkowującego byt słusznie odbierający formie moc
urealniania istoty, lecz błędnie kwalifikując istnienie. Nie umiał w istnieniu
dostrzec aktu. Uczynił je przypadłością. Dziś wiemy, że istnienie, jeżeli by
było przypadłością, byłoby czymś tylko zewnętrznie wbudowanym w istotę.
Przysługiwałoby w sposób konieczny danemu bytowi, ale nie byłoby dla wszystkich
bytów koniecznym czynnikiem urealniającym. Przypadłości bowiem są bytami
kategorialnymi, związanymi z daną substancją. I zawsze są własnością, zależną w
trwaniu i działaniu od natury substancji. Awicenna przyznał przypadłości moc
urealniania, której to moc przypadłość nie może posiadać z tej racji, że jako
własność bytu, zależna od niego w działaniu i trwaniu nie może mieć działań
doskonalszych od podłoża, w którym jest ontycznie zapodmiotowana. Przypadłość
jest zresztą wtórną wobec substancji, swoiście późniejsza. Może bytować wtedy,
gdy bytuje substancja. Istnienie jako przypadłość byłoby więc czymś ontycznie
drugim, czymś realnym dopiero wtedy, gdy jest już realna substancja. Z natury
swej urealniając nie mogłoby jako przypadłość spełniać swej funkcji, ponieważ
jego bytowanie jest zależne od wcześniej bytującego podłoża. Utożsamienie
istnienia z przypadłością jest więc błędem.
Ontycznie
dość luźno związane z substancją istnienie jako przypadłość zostało też
oczytane jako czynnik całkowicie znajdujący się poza obrębem danego bytu. Ten
błąd odsunięcia istnienia od bytu, oddzielenia go, umieszczenia obok
substancji, zdarzył się np. komentatorowi poglądów Tomasza z Akwinu,
Kajetanowi. Thomas de Vio z Gaety, nazywany Caietanus, pojmując po arystotelesowsku
byt jako samodzielnie bytującą istotę i uwzględniając tomistyczną naukę o
istnieniu i istocie nie całkiem zgodnie z myślą Tomasza z Akwinu, którego ujęć
nie odróżniał od poglądów Arystotelesa, uznał istnienie za jakiś jednolity
czynnik, w którym przebywają zanurzone w tym istnieniu istoty. Można to wyrazić
przy pomocy takiego obrazu: istnienie, to znajdująca się w miednicy woda, w
której pływają jabłka oznaczające tu w przybliżeniu samodzielne istoty, jako
wyczerpujące dany byt zespoły treści. Istnienie więc według Kajetana urealnia
byt w tym sensie, że istota bytu jest zanurzona w istnieniu. Istnienie jest tu
pomyślane jako wspólna baza istot, jakaś ontycznie egzystencjalna sfera, w
której, jeżeli coś się znajduje, jest realne. Istnienie przenika istotę, to
prawda, ale nie jest tu odrębnym czynnikiem stworzonym osobno dla urealnienia
danej istoty, nie współkonstytuuje bytu. Jest wspólne. Odrębne są istoty.
Ta
ogólność istnienia, to, że jest wspólne, jedno dla wszystkich bytów, wywołuje
trudność, dotyczącą jego struktury. Jeżeli jest wspólne, jeżeli istoty są w nim
tylko zanurzone, jeżeli w nim swoiście partycypują, to jest czymś albo w
rodzaju „rusztowania” rzeczywistości, jakiegoś jej „miąższu” z poutykanymi w
nim istotami, albo jest czymś w rodzaju idei, czy awiceniańskiego „dator
formarum”, jakiegoś w sumie bytu wspólnego i ogólnego o specyficznej samodzielności.
Strukturalna jednoelementowość istnienia wspólnego utrudnia odróżnienie go od
bytu pierwszego, który jest samoistnym istnieniem. Różnica więc między Bogiem a
tym wspólnym istnieniem nie jest dość ostra. Często zresztą mówi się potocznie,
że wszyscy bytujemy zanurzeni w istnieniu Boga lub że istniejemy dzięki
istnieniu, którego Bóg udziela nam z siebie. Obydwa ujęcia są panteistyczne i z
tej racji - co już wskazywaliśmy - obydwa są błędne. Teoria istnienia wspólnego
grozi także niebezpieczeństwem panteizmu. Trudno bowiem ustalić ontyczny
stosunek tego istnienia, jeżeli nie powiąże się go panteistycznie z Bogiem. A
nawet jeżeli jest czymś w rodzaju idei czy ogólnego bytu wspólnego, to przecież
nie konstytuuje bytów razem z istotami, pozostaje osobną sferą, która w
pluralistycznie pojętej rzeczywistości nie może mieć miejsca. Pluralizm ukazuje
strukturalną odrębność każdego bytu, w którym istnienie jest zawsze aktem
urealniającym dany byt.
Utożsamienie
istnienia z istotą lub z formą jest utożsamieniem istnienia z całym bytem. Błąd
ten łatwo identyfikujemy, ponieważ przecież o żadnym bycie przygodnym nie
możemy powiedzieć, że jest samym istnieniem. Większe trudności sprawia wykrycie
błędu utożsamienia istnienia z przypadłością, czy błędu odsunięcia istnienia
poza byt. Utrzymujemy wtedy różnicę między istnieniem i istotą, a ich związek
mniej już niepokoi. Dla filozofów jednak nie jest obojętne, czy to jest związek
aktu z możnością, czy tylko związek przypadłości z substancją. W obydwu wypadkach
można poza tym zapytać, czym jest możność, czym jest substancja, istota lub
byt. Takie pytanie, jeżeli od niego rozpoczyna się metafizyczną analizę
rzeczywistości[4], prowadzi
do błędu wysunięcia na pierwsze miejsce w bycie jego treściowych czynników
przed rozstrzygnięciem czy i dzięki czemu ten byt istnieje. W tej
esencjalistycznej perspektywie niewątpliwie trudno rozstrzygnąć, co konstytuuje
treść bytu. Gdy nie rozpocznie się analizy od urealniającego byt istnienia
przygodnego, stworzonego przez wykryty w analizie tego bytu osobny, samoistny
byt pierwszy, i gdy nie dojdzie się do wniosku, że akt istnienia staje się
przygodny dzięki uniedoskonalającej go możności, którą jest istota, złożona z
kolei z formy i urzeczywistniającej ją materii, gdy więc nie ustali się tych
strukturalnie koniecznych w bycie przygodnym czynników, w esencjalistycznych
poszukiwaniach natury treści bytu zawsze grozi dowolność. I właśnie, gdy do
tego dołączy się perspektywa monistyczna, a poza tym odrzucenie absurdalnej
tożsamości istnienia i bytu, istnienia i formy, istnienia i poznania, istnienia
i istoty, pozostaje i zdarza się utożsamienie istnienia i materii.
Metafizycy
na ogół rozumieją, że istnienie nie może być czymś dla bytu zewnętrznym, że
także nie może być przypadłością. Usiłują umieścić je wewnątrz bytu i właśnie
wśród czynników strukturalnych, pomyśleć je jako to, co byt konstytuuje.
Monistyczna tendencja i esencjalistyczne poszukiwanie rodzaju treści,
wypełniających byt, wspomagane widzeniem rzeczy od strony skutków szczegółowej
możności materialnej, przy dążeniu, aby pozostać wewnątrz bytu wśród tego, co
byt konstytuuje, prowadzą do rozwiązań, które z kolei polegają na utożsamieniu
istnienia z materią. Materia jako możność szczegółowa, uniedoskonalająca formę,
która razem z materią stanowi istotę, (istota jako możność uniedoskonala akt
istnienia czyniąc całość tego compositum bytem przygodnym), jest niewątpliwie
wewnątrzbytowym czynnikiem konstytuującym byt. Lecz jest właśnie możnością,
czymś, co nie może bytować bez aktualizującej ją formy, urealnianej przez
przygodny akt istnienia. Jako możność szczegółowa, materia jest wraz z całym
bytem, czy raczej wraz z istotą, urealniana przez akt istnienia, lecz
bezpośrednio jest aktualizowana przez formę. Istnienie nie wiąże się z nią bezpośrednio
w sensie relacji między aktem i możnością. Jako możność, materia więc nie może
stanowić w bycie czynnika samodzielnego. Jest niewątpliwie podłożem łatwo
poznawanych swych skutków, które są przypadłościami. Poznając bez większego
wysiłku szczegółowe przypadłości substancji i zachęceni monistyczną i
esencjalistyczną tendencją ujęcia rzeczywistości, jesteśmy skłonni uznać cały
dany byt za jednoelementową strukturę materialną. Nie możemy jednak nie
przyznać temu bytowi istnienia. Gdyby się potraktowało istnienie jako drugi
obok materii czynnik „składowy” bytu, musiałoby nastąpić rozwiązanie
monistyczne. Pojawiłoby się jednak pytanie o pluralizm, a z nim dociekliwe
pytanie o akt formy, o akt istnienia, o możność istoty, o szczegółową możność
materialną. Prowadziłoby to do całej metafizyki bytów przygodnych otrzymujących
istnienie od pierwszego bytu samoistnego. Materia otrzymałaby swoje dalsze
miejsce w istocie bytu. Odrzucając tę drogę i takie rozwiązania moniści muszą
zdecydować się na utożsamienie istnienia z materią. Czerpią wtedy także z
esencjalistycznej tradycji, według której wytłumaczeniem i uzasadnieniem
realności bytu są konstytuujące go treści, w tym wypadku materia. Treści te nie
tylko zawierają w sobie istnienie, lecz są z tym istnieniem tożsame. Monizm,
który czerpie z esencjalizmu, gdy jest z nim poza tym wyraźnie połączony, daje
w wyniku teorię tożsamości istnienia i materii. Daje tak samo błąd tożsamości
istnienia i bytu, istnienia i formy, istnienia i istoty. Bliższą drogą do błędu
tożsamości istnienia i materii jest nieprecyzyjne poznanie, w którym punkt
wyjścia poznania, mianowicie szczegółowe przypadłości materialne bytu, bierze
się za pełny wynik poznania.
Osobny
błąd tożsamości istnienia i poznania jest czymś innym niż błędne poznanie. Niedokładne
i błędne poznanie, sprowadzane często do samego procesu pojęciowania, jest
powodem błędów w metafizyce, w której czynniki strukturalne bytu przecież
rozpoznaje się w wyniku ustalenia ich niesprzecznych konsekwencji ontycznych.
Znaczy to, że jeżeli dana struktura ontyczna nie realizuje tożsamości bytu i
niebytu, istnienia i nieistnienia, jest realna. Na takiej drodze odkrywamy
także błędy w rozumieniu istnienia. Jeżeli istnienie jest np. jednocześnie
istotą, to jest istnieniem i zarazem nim nie jest, będąc istotą, czyli zespołem
urealniających przez istnienie treści. Jest więc istnieniem i jednocześnie
czymś, co nie jest istnieniem. Jest więc istnieniem i jest zarazem
nieistnieniem. Jest wtedy strukturą właśnie sprzeczną. Nie można bowiem czymś być
i jednocześnie tym czymś nie być.
Wśród
tomistów najczęstszym błędem jest właśnie utożsamienie istnienia i istoty.
Uważa się, że realna różnica między istnieniem i istotą została wyprowadzona
tylko dla stworzenia możliwości dowodzenia istnienia Boga, że po prostu
istnienie i istota, to tylko aspekty bytu, możliwe określenie i ujęcie tego,
czym byt jest, raz od strony jego realności, raz od strony wypełniających go
treści. Zauważmy jednak, że gdyby istnienie było tożsame z istotą, akt
urealniający byt byłby tym, co urealnia, przyczyna byłaby tożsama ze skutkiem.
Pojawiłaby się myląca i absurdalna teza, że byt może być przyczyną siebie. Tego
nie głoszą nawet moniści. Przyjmują tylko, że byt po prostu jest i jest
jednoczynnikową, jedyną całością rzeczywistości. Jeżeli słuszne są zarzuty
stawiane monizmowi, to trzeba przyjąć pluralizm i wtedy, aby niesprzecznie
tłumaczyć rzeczywistość, trzeba przyjąć realną różnicę między istnieniem i
istotą, z kolei różnicę między istnieniem i bytem, istnieniem i poznaniem, istnieniem
i przypadłością, istnieniem i materią. Przyjmując realną różnicę między tymi
czynnikami bytu unikamy omawianych w tym paragrafie błędów, które w zakończeniu
już tylko wymieńmy: błąd utożsamienia istnienia z bytem, istnienia z
poznawaniem, istnienia z formą, istnienia z przypadłością, istnienia z materią
lub błąd odsunięcia istnienia poza byt w sferę nieistniejących bytów ogólnych
czy w porządek ujęć panteistycznych.
12. Problem struktury istnienia realnego
Pytanie o
strukturę istnienia realnego, o jego więc naturę, o ontyczną budowę, o to, czym
jest istnienie, stawia pytającego najpierw wobec trudności prawie nie do pokonania.
Stawia bowiem filozofa wobec wyróżnionego w paragrafie „Błąd w punkcie wyjścia
filozofii” z kolei czwartego pytania, od którego nie wolno rozpoczynać metafizycznej
analizy rzeczywistości. Istnienie jest czymś rzeczywistym i podlega tym samym
zastrzeżeniom. Nie wolno więc tworzyć teorii tego, czym coś jest przed
ustaleniem czy jest i dzięki czemu jest realne (samoistnie - bez przyczyny, czy
niesamoistnie dzięki przyczynie sprawczej). Gdy się jednak rozstrzyga, że coś
jest realne, odkrywa się jednocześnie czynnik urealniający i czynnik
urealniany. Odkrywa się złożoną strukturę bytu, co prowadzi do pluralistycznego
odróżnienia różnych bytów, a w związku z tym do odróżnienia wielu i
strukturalnie różnych aktów istnienia. Tę różnorodność i odrębność aktów
istnienia wyznacza to, co jest przez akt istnienia urealnione. Chcąc więc omawiać
strukturę istnienia trzeba rozpocząć od ustalenia struktury bytu. Różnorodna
struktura bytu prowadzi z kolei i najpierw do odróżnienia poszczególnych aktów
istnienia realnego, które według pluralistycznej analizy w tomizmie
egzystencjalnym sprowadzają się do znanych już z paragrafu „Odróżnienie poszczególnych
aktów istnienia realnego” czterech grup: samoistny akt istnienia, przygodny akt
istnienia bytu nieosobowego, przygodny akt istnienia bytu osobowego,
przypadłościowy akt istnienia. Pytając o to, czym jest istnienie realne, w
jakimś sensie pytamy jednak o treściową budowę istnienia, o to, co jest w tym
okresie konstytuującym go „budulcem”. Pytamy, czym jest istnienie. Gdy się
pamięta, że istnienie ma charakter transcendentalny, i że jest „ens quo”, wtedy
pytanie to nie musi prowadzić do odpowiedzi esencjalistycznej, jakkolwiek
przybliża niebezpieczeństwo esencjalizmu. Ale gdy już wiemy, że istnienie jest,
że stanowi czynnik egzystencjalnie urealniający byt, jest już jakoś
dopuszczalne pytanie o jego ontyczną budowę, o to, czym jest, o to, co
wewnętrznie konstytuuje istnienie. Spróbujmy jednak odpowiedzieć na to pytanie
starając się uniknąć błędu esencjalizmu, błędu kategorialnego potraktowania
tego, co jest transcendentalne, jak również często spotykanego błędu
pomieszania natury aktu istnienia z jego działaniami i skutkami tych działań.
Odróżnienie
poszczególnych aktów istnienia realnego stało się możliwe na drodze odkrycia
koniecznych czynników uniedoskonalających akt przygodnego istnienia.
Wyodrębnienie tego aktu istnienia pozwoliło z kolei wykryć konieczne istnienie
samoistne i oddzielić przypadłościowy akt istnienia. Wydaje się, że to
podleganie przygodnego aktu istnienia uniedoskonaleniu przez możność nie jest
jedyną drogą do odczytania istnienia. Jest drogą do odróżnienia poszczególnych
aktów istnienia realnego. Pozostaje jeszcze droga analizy działań, spełnianych
przez akt istnienia. Uniedoskonalenie aktu istnienia polega na doznawaniu przez
ten akt działań ze strony czynników od niego różnych. Istnienie samo też
spełnia działania, których skutki wyraźnie możemy poznać.
Każdy akt
istnienia przede wszystkim urealnia w tym sensie, że coś staje się
egzystencjalną rzeczywistością, że nie jest już niebytem. Urealnienie jest więc
działaniem, spełnianym przez akt istnienia. To urealnienie rozpoznajemy po skutku
działania, właściwego aktowi istnienia. Jeżeli istnieje byt przygodny, to
znaczy, że urealnił ten byt właściwy mu akt istnienia. Jeżeli istnieje przypadłość,
to urealnił ją proporcjonalny do jej bytowości akt przypadłościowego istnienia.
Jeżeli istnieje byt pierwszy, to zawdzięcza swoją realność właściwemu sobie
nieuprzyczynowanemu, samoistnemu aktowi istnienia. Skutkami więc aktów
istnienia są byty, które powstały dzięki znalezieniu się w nich urealniającego
je aktu istnienia. Odczytane w egzystencjalnych skutkach urealniające działania
aktu istnienia wskazują na te akty jako na to, co właśnie egzystencjalnie
zapoczątkowuje dany byt realny. Na podstawie tego więc działania, które
nazywamy urealnianiem, wiemy, że akt istnienia (wyłączamy tu samoistny akt
istnienia) jest zapoczątkowanie lub wprost początkiem danego bytu przygodnego.
Każdy akt
istnienia spełnia także działanie, które nazywamy aktualizowaniem. Jest to
działanie aktu istnienia w obrębie urealnionego bytu. Urealnienie jest ze
strony przygodnego aktu istnienia jednorazową czynnością zapoczątkowania bytu.
I w tym zapoczątkowanym bycie akt istnienia dalej działa. Te działania już nie
urealniają, lecz tylko właśnie aktualizują. Sprawiają więc, że coś w obrębie
realnego bytu staje się czymś w relacji do aktu istnienia. W bycie przygodnym,
bezpośrednio dostępnym naszemu poznaniu, akt istnienia aktualizuje najpierw
uniedoskonalającą go możność, w której czynniki gatunkujące są formą
aktualizującą z kolei możność szczegółową, proporcjonalnie uniedoskonalającą tę
formę. Akt istnienia w bycie przygodnym aktualizuje dalej przypadłości, a
konkretnie biorąc aktualizuje przypadłościowy akt istnienia urealniany przez
byt pierwszy. Aktualizuje, czyli stawia w relacji wobec siebie, uzależnia w
trwaniu i działaniu. To aktualizujące działanie ze strony przygodnego aktu
istnienia inaczej przebiega, jak wiemy, w przygodnym bycie nieosobowym, i
inaczej w przygodnym bycie osobowym. Nie wracając do tej sprawy, omawianej w
paragrafie pt. „Odróżnienie poszczególnych aktów istnienia realnego”, zwróćmy
tylko uwagę na to, że przypadłościowy akt istnienia, urealniający przypadłość,
zaktualizowany przez przygodny akt istnienia substancji, podobnie jak
aktualizuje przypadłości duszy jak i ciała, będące skutkami, zapodmiotowanymi w
możności uniedoskonalającej formę. I na podstawie działania, które nazywamy
aktualizowaniem, wiemy z kolei, że istnienie jest aktem, czymś takim, co
wewnątrz urealnianego przez siebie bytu podporządkowuje sobie wszystkie znajdujące
się tam czynniki, sprawia, że one stają się czymś aktualnie obecnym.
Zanim
rozważymy, czym jest akt istnienia, zatrzymajmy się przez chwilę nad specyfiką
„działania” samoistnego aktu istnienia i jego urealniających związków z istnieniem
przygodnym.
Samoistny
akt istnienia nie jest oczywiście przyczyną siebie i nie stanowi dla siebie
początku. Po prostu jest. Jego „działania” dotyczą przygodnych aktów istnienia
zarówno substancjalnych jak i przypadłościowych. (Zamiast odróżniać przygodny i
przypadłościowy akt istnienia może przejrzyściej byłoby przeciwstawić
samoistnemu aktowi istnienia istnienie przygodne, które może być substancjalne
nieosobowe i substancjalne osobowe oraz przypadłościowe). Otóż samoistny akt
istnienia nie urealniając siebie, może, co jest jego specyfiką, urealniać
przygodne akty istnienia. Sam w sobie jako byt osobowy, a więc rozumny, może
aktualizować swoje akty poznania i akty wolnego wyboru, nie różniące się od
niego w porządku realności, zróżnicowane jednak relacją pochodzenia w porządku
aktualizacji. Urealniając istnienia przygodne, strukturalnie od niego różne,
samoistny akt istnienia przeciwstawia je niebytowi, co nazywamy stwarzaniem.
Bóg, który jest, stwarza przygodne akty istnienia. Przez to stwarzające
działanie pozostaje w urealniających związkach z aktami przygodnego istnienia.
Ponieważ to przygodne istnienie nie jest samoistne, nie ma mocy samo w sobie
trwania bez nieustannego dopływu urealniającego „działania” Boga. Urealnienie
bytów przygodnych przez stwarzanie jest więc trwałą relacją przygodnego aktu istnienia
do samoistnego bytu pierwszego. Jest to relacja zależności w egzystencjalnym
trwaniu. Urealniające „działanie” Boga, dające w wyniku strukturalnie odrębny
akt istnienia przygodnego, polega na podtrzymywaniu tego istnienia w
egzystencjalnym trwaniu. To „działanie” wzięte od strony bytu przygodnego jest
właśnie relacją zależności. Samoistny akt istnienia spełnia więc wobec bytu
przygodnego metafizycznie ważne dwa „działania”: urealnia i zachowuje.
Przygodne
akty istnienia są urealniane przez stwarzanie ze strony Boga. Bóg jest realny
bez przyczyny. Przygodne akty istnienia urealniają lecz nie przez stwarzanie, a
tylko przez zapoczątkowanie. Bóg nie jest swym początkiem i nie zapoczątkowuje
bytu przygodnego. To działanie zapoczątkowania jest właściwe stworzonym
istnieniom przygodnym. Bóg więc urealnia przez stwarzanie, przygodne akty
istnienia urealniają przez zapoczątkowanie.
I w
dalszym ciągu wiemy, że przygodne akty istnienia spełniają także dwa działania:
urealniają i aktualizują. Wiemy też, że to ich urealnianie polega na
zapoczątkowaniu bytu, a aktualizowanie polega na sprawianiu wewnątrz
urealnionego bytu obecności czynników uniedoskonalających w postaci cech
gatunkowych (forma wewnątrz istoty). Z kolei aktualizowanie przysługuje także
formie, ponieważ w porządku istoty jest ona aktem.
Przygodne
akty istnienia spełniające właściwe sobie działania także, jak wiemy, podlegają
działaniu. Metafizycznie ważne tu są dwa takie odbierania działań: wymienione
już podleganie uniedoskonaleniu i doznawanie stwarzania. Uniedoskonalenie
sprowadza się do wewnątrzbytowego przenikania w akt istnienia zaktualizowanej
przez ten akt możności. Stwarzanie jest dla aktu istnienia zewnętrznym
uzyskiwaniem realności.
Na
podstawie tego sprawiania działań i podlegania działaniom wiemy, że przygodne
akty istnienia:
1)
urealniając
są tym, co egzystencjalnie zapoczątkowuje byt,
2)
aktualizując
są aktami uobecniającymi wewnątrz bytu specyficzne czynniki treściowe,
3)
podlagając
uniedoskonaleniu stają się w swej wewnętrznej strukturze mniej doskonałe od
czystego aktu istnienia, stają się przeniknięte proporcjonalną możnością,
4)
Uzyskując
urealnienie z zewnątrz przez stwarzanie ze strony pierwszej przyczyny sprawczej
są dynamicznym trwaniem, podtrzymywanym przez samoistny akt istnienia.
Rozważając
więc, czym jest akt istnienia musimy osobno analizować przygodne akty istnienia
i osobno akt istnienia samoistny. Ogólnie możemy powiedzieć, że każdy akt
istnienia urealnia i każdy aktualizuje. Inaczej jednak urealnia Bóg
(stwarzanie) i inaczej urealnia istnienie przygodne (zapoczątkowuje). Podobnie
natomiast aktualizują (uobecnianie czynników treściowych wewnątrz bytu). Inne
tylko są skutki aktualizacji w Bogu (pochodzenie) i inne w bycie przygodnym
(podleganie uniedoskonaleniu). Na podstawie wyniku czy skutków działań aktu
istnienia odkrywamy i określamy te działania, które z kolei wskazują na podmiot
działań, na sam akt istnienia, na jego naturę.
Pozbierajmy
najpierw to, co już wiemy o przygodnym akcie istnienia.
Przygodny
akt istnienia jest tym, co zostało urealnione przez stwarzanie i tym, co trwa
dzięki temu stwarzaniu; jest tym, co urealnia przez zapoczątkowanie i tym, co aktualizując
możność sobie właściwą staje się uniedoskonalone, a jednocześnie w swej
kategorii wewnętrznie ubogacone cechami gatunkowymi; gdy natomiast aktualizuje
przypadłościowe istnienie, staje się zewnętrznie ubogacone przypadłościowymi
własnościami bytu przez podtrzymywanie ich w trwaniu i działaniu. Przygodny akt
istnienia zarówno substancjalny (nieosobowy i osobowy) jak i przypadłościowy
jest więc realnością, trwaniem, początkiem, aktualizowaniem, osobnym
uniedoskonalonym czynnikiem konstytuującym byt, podtrzymywaniem w
egzystencjalnym trwaniu wszystkich substancjalnych i przypadłościowych momentów
bytu przygodnego. Nie jest więc zaktualizowaną istotą, nie jest formą, nie jest
materią, nie jest przypadłością, nie jest możnością. Jest wobec tego aktem.
Jest aktem istnienia. Nie może być złożony, ponieważ nie byłby czymś pierwszym
wobec niebytu. Złożenie znowu domagałoby się w tym compositum czynnika
zapoczątkowującego i czynnika uniedoskonalającego. Tymczasem nie ma nic
wcześniejszego od zapoczątkowującego byt istnienia, za którym przecież jest już
niebyt. Akt istnienia jest więc prosty. Nie jest samoistnie i absolutnie prosty.
Możemy powiedzieć, że jako uniedoskonalony jest raczej nieprosty, lecz nie jest
złożony. Jest względnie prosty. To, że jest względnie prosty, że jest więc
samoistny w trwaniu czyni go momentem współkonstytuującym byt i czymś
domagającym się przyczyny urealnienia. Jest to więc akt niesamodzielny w
bytowaniu, niemożnościowy lecz przeniknięty możnością, swoiście „rozrzedzony”,
domagający się od przyczyny sprawczej podtrzymywania w bytowaniu, co nazywamy
tu trwaniem.
Doskonałą
intuicję filozoficzną wykazał św. Augustyn, że trwanie i trwałość lub trwałe
trwanie uznał za podstawowy czynnik, konstytuujący prawdę, duszę, Boga.
Oczywiście to trwanie przyznawał treściom, trwałej, niezmiennej istocie.
Wyczuwał jednak, że bytem jest to, co trwa. Takie esencjalistyczny porządek
przekroczył św. Tomasz i w swych egzystencjalnych ujęciach wyakcentował
realność, jako podstawowy stan bytu. Tej realności musi coś nadać trwanie.
Właśnie źródłem tego realnego trwania jest akt istnienia. Rozważając myśl św.
Tomasza można dodać, że augustyńskie trwanie zostało u Tomasza wbudowane w
egzystencjalnie urealniający akt istnienia. Realność w połączeniu z trwaniem
stanowi akt istnienia, który jest początkiem bytu przygodnego,
charakteryzującego się dzięki aktowi istnienia i realnością i trwaniem. Te dwa
momenty wyrażają się z kolei zewnętrznie w podleganiu stwarzającemu „działaniu”
pierwszej przyczyny sprawczej i wewnętrznie w aktualizowaniu całej ontycznej
zawartości bytu. Można powiedzieć, że trwanie w bycie przygodnym jest aktualną
ciągłością posiadania otrzymanego istnienia. Stąd akt istnienia nie jest w
bycie czynnikiem statycznym, martwym. Jest stworzonym przez Boga jednorazowym
zapoczątkowaniem bytu, lecz aktywnie obejmującym cały byt w swoistym
dynamicznym trwaniu, które stanowi ciągłość tej zapoczątkowującej byt realności
od chwili jej otrzymania aż do momentu utraty, gdy byt egzystencjalnie
przeciwstawiony niebytowi pod wpływem innych bytów nie jest już w stanie
podlegać podtrzymującej w realnym trwaniu stwórczej mocy samoistnego istnienia.
Samoistny
akt istnienia trwa bez przyczyny. Jego niezapoczątkowana realność jest
dynamiczną ciągłością nieosobowego trwania, wyrażającego się w stwórczym przyczynowaniu
przygodnego istnienia i w aktualizowaniu wewnętrznych relacji pochodzenia tego
wszystkiego, co w obrębie ontycznej całości bytu pierwszego stanowi równą
samoistnemu aktowi istnienia egzystencjalną zawartość. Ontyczna całość bytu
pierwszego jest co natury oczywiście prosta, niezłożona, konieczna. Jest
czystym aktem istnienia. Stanowiąc jednak istnienie osobowe aktualizuje w sobie
relacje między poznaniem, wolnym wyborem i swoją trwałą realnością, co w sumie
zostało tu nazwane egzystencjalną zawartością bytu pierwszego.
W
problemie struktury istnienia realnego nie chodzi o wykrycie ontycznego
złożenia. Akt istnienia jest zawsze prosty, niezłożony. Jest absolutnie prosty
w wypadku samoistnego aktu istnienia i względnie prosty w bytach przygodnych.
Nie chodzi też o esencjalistyczne ustalenie treści tego aktu. Akt istnienia nie
zawiera takiej treści różnej od siebie na tej zasadzie, że jest niezłożony.
Chodzi tylko o bliższe określenie natury tego, co jest w rzeczywistości
pierwsze (samoistny akt istnienia) i co tę rzeczywistość w sferze przygodnej
zapoczątkowuje (przygodne akty istnienia).
Najkrócej
można powiedzieć, że samoistny akt istnienia, to absolutne, niezapoczątkowane,
dynamiczne trwanie koniecznej realności, aktualizującej się w swej ontycznej
zawartości osobowych relacji i stwarzającej oraz zachowującej we względnym
trwaniu przygodne akty istnienia.
Przygodny
akt istnienia, to urealnione dynamiczne trwanie egzystencjalnie
zapoczątkowujące byt, w którym aktualizuje akt substancjalne (wewnętrzne,
istotowe, strukturalne) jak i przypadłościowe (zewnętrzne w stosunku do istoty
bytu) wartości ontyczne.
1.
Postarajmy się najpierw uzasadnić, że filozofia jest zespołem twierdzeń,
tłumaczących pierwsze przyczyny lub racje bytu ze względu na pierwsze prawa
istnienia i myślenia.
Filozofia
nie może nie tłumaczyć rzeczywistości. Jeżeli nie tłumaczy rzeczywistości, jest
teorią fikcji. Nie może też tłumaczyć jej dowolnie. Nie może więc podporządkować
rzeczywistości schematom z góry przygotowanym. Może jedynie wyjaśniać
rzeczywistość zgodnie z rzeczywistością. Nie może jednak wyjaśniać jej tak, jak
wyjaśniają rzeczywistość nauki szczegółowe. Nauki szczegółowe badają rzecz, o
ile jest mierzalna. Nie pytają o przyczyny istnienia rzeczy. Stwierdzają raczej
zachowanie się rzeczy i to w dodatku od strony jej materialnych kwalifikacji. A
więc już od początku mają ograniczony zakres badań. Nie pytają o całą
rzeczywistość, lecz zajmują się określoną grupą bytów. Filozofia nie może mieć
takich założeń. Musi bez założeń zobaczyć wszystko, co jest w rzeczywistości.
Nie może także być uogólnieniem nauk szczegółowych, ponieważ byłaby
uogólnieniem twierdzeń, dotyczących tylko części rzeczywistości. Filozofia musi
informować o całej rzeczywistości, a stąd inaczej niż wszystkie inne nauki.
Musi to być poza tym informacja komunikatywna i sprawdzalna. Nie może to być
tylko zespół osobistych odczuć. Filozofia więc musi mieć intersubiektywnie
sensowną metodę.
Metodologia
informuje o tym, że nauka jest zespołem komunikatywnych i sprawdzalnych
twierdzeń. Zespół jednych twierdzeń różni się od zespołu innych twierdzeń
wtedy, gdy dotyczy innego przedmiotu, a więc tego, co badam i gdy ten zespół
twierdzeń jest uzyskany inną, właściwą tylko temu przedmiotowi metodą.
Filozofia
bada rzeczywistość, ale nie bada w niej wszystkiego. Bada pierwsze przyczyny
rzeczy realnie istniejących. Bada więc w realnie istniejącej rzeczy te
czynniki, dzięki którym rzecz jest sobą i dzięki którym w ogóle istnieje.
Intelekt ludzki w poznaniu jeszcze przednaukowym stwierdza fakt istnienia. Coś
jest. A stwierdzając ten fakt, który jest doświadczalnym kontaktem władz
poznawczych człowieka z rzeczą, stwierdza jednocześnie, że to coś istniejące
jest różne od innych rzeczy, że jest więc sobą. I tak właśnie istnieje, że jest
sobą i jest czymś różnym od innej rzeczy. Intelekt po prostu odczytuje to, co
realnie jest. Człowiek więc tak myśli w tym wypadku, jak rzeczywiście jest. Są
rzeczy, realnie istnieją jako osobne przedmioty. Tak bowiem pojawiły się w
ludzkich władzach poznawczych. Intelekt tak je znajduje i taką ustala regularność:
rzeczy zawsze tak istnieją, że jedna różni się od drugiej, a stąd każda jest
sobą. A regularność, to już prawo. Filozofia nazywa wykryte regularności prawem
tożsamości i prawem niesprzeczności. W świetle tych praw, a więc zawsze wtedy,
gdy jedna rzecz różni się od drugiej, gdy więc każda rzecz jest osobną
jednostką, filozofia bada jej ostateczne przyczyny. Bada więc to, dzięki czemu
rzecz jest sobą, dzięki czemu różni się od drugiej rzeczy, dzięki czemu w ogóle
istnieje. Zespół twierdzeń na te tematy jest właśnie tłumaczeniem pierwszych
przyczyn rzeczy i to w świetle pierwszych praw istnienia, które są jednocześnie
pierwszymi prawami myślenia.
Na
podstawie tych analiz można już ustalić, że filozofia jest zespołem twierdzeń,
tłumaczących pierwsze przyczyny i racje bytu ze względu na pierwsze prawa
istnienia i myślenia.
2. Należy
mocno podkreślić, że filozof jako człowiek powinien znać wiele różnych
dyscyplin naukowych. Powinien znać oczywiście nauki przyrodnicze i humanistyczne.
Filozof jednak jako filozof nie może wykorzystać metod tych nauk ani ich
wyników na terenie filozofii. Nie uprawiałby bowiem wtedy filozofii. Filozof
bada istniejące rzeczy od strony ich pierwszych przyczyn. I to jest jego
przedmiot badań, który nie jest identyczny z przedmiotem badań żadnej nauki.
Przedmiot ten bada filozof w świetle pierwszych praw istnienia, a sądy, które o
nim wypowiada, uzasadnia metodą pokazywania absurdu nieprzyjęcia danego
twierdzenia o przedmiocie. Zaraz to zilustruję.
Nie da
się zaprzeczyć, że doświadczamy poznawczo rzeczy, że doświadczenie to wyrażamy
w twierdzeniu: coś jest tym, czym jest. Załóżmy, że to, co istnieje, nie jest
sobą, czyli że żadna rzecz nie jest sobą. Twierdzenie, że żadna rzecz nie jest
sobą, jest absurdalne. Wyklucza między innymi poznawalność rzeczy. A
poznawalność ta jest doświadczalnym faktem.
Intelekt
ludzki ustala nie tylko to, że jedna rzecz różni się od drugiej (zasada
niesprzeczności), że każda rzecz jest tym, czym jest (zasada tożsamości), że
jednocześnie nie może być sobą i nie sobą (zasada wyłączonego środka). Ustala
także i przede wszystkim, że rzecz istnieje. Istnieć, to być w porządku
realnych konkretów. Człowiek doświadcza poznawczo rzeczy. Wie, że rzeczy są. I
wie, że bez faktu istnienia wszystko jest fikcją. Nie liczy się dla porządku
realnego to, co nie istnieje. Czymś ogromnie doniosłym w rzeczy jest ten
czynnik, dzięki któremu rzecz istnieje. W swej wiedzy o konkrecie doświadczanym
filozof notuje ten fakt, że w rzeczy jest to, dzięki czemu ona istnieje. Nie
istniałaby przecież, gdyby nie miała w sobie tego, dzięki czemu istnieje. Tę
przyczynę, ten powód, dzięki któremu rzecz istnieje, filozof nazywa istnieniem.
Wie, że każdy konkret realny ma to, co można nazwać istnieniem. Wie dalej, że
istnieje coś, a więc określony zespół treści, które są sobą. To jest zespół,
wyróżniający dany byt spośród innych. Filozof nazywa to istotą. Filozofa jako
filozofa nie interesuje wyliczenie tych treści. Wystarczy mu, gdy wie, że aby
istnieć, trzeba mieć to, co zostało nazwane istnieniem, i że istnienie jest
zawsze istnieniem czegoś. To coś, a więc istota, nie jest czymkolwiek, lecz
pewnym materiałem uporządkowanym w sposób, który jest właściwy tylko danym
bytom. Filozof powie, że istotę rzeczy stanowi materia i forma.
Ta
charakterystyka bytu jest bardzo szczegółowa, ale jednocześnie tak analogiczna,
że może się odnosić do każdego bytu. W jakiejś tam dyscyplinie filozoficznej
filozof będzie rozpatrywał poszczególne byty. Okaże się, że wszystkie byty,
poznawalne poprzez zmysły, „złożone” są w swej istocie z materii i formy, i że
istoty takie tak właśnie istnieją, że są „złożone” z materii i formy. Materia
więc i forma, to przyczyny, dzięki którym istota bytów materialnych jest
właśnie taka. A więc jakiś uporządkowany materiał jest przyczyną tego, że rzecz
jest sobą. A więc np. taki materiał jak tlen i wodór uporządkowany w taki
sposób, że stanowi wodę, jest przyczyną istoty wody.
Intelekt
wykrywa dalej, że przyczyną czegokolwiek jest zawsze coś realnie istniejącego,
a więc byt. Intelekt wykrywa więc nową regularność, że zawsze dla bytu przyczyną
jest byt. Tę regularność filozofia nazywa prawem racji dostatecznej lub zasadą
racji dostatecznej: każdy byt tłumaczy się bytem, każdy byt ma realnie to,
dzięki czemu jest tym czymś. To coś, dzięki czemu jest tym czymś, ma w sobie,
lub poza sobą. Dla każdego bowiem realnego faktu musi istnieć realna przyczyna.
Inaczej bowiem obowiązywałaby absurdalna zasada, że nicość daje byt, czyli to,
czego nie ma, samo się stwarza. Jest to oczywiście absurd.
Filozof stoi
teraz wobec zaskakującego faktu, że istota tłumaczy się sama, a istnienie nie
tłumaczy się samo przez się. Istota jest taka, czyli jest istotą takiej oto
rzeczy, ponieważ ma taki właśnie materiał, w taki oto sposób uformowany. Z
tego, że rzecz jest taka, wcale nie wynika, że istnieje. Wynika, że jest
uformowana, nie wynika, że przez to samo jest w porządku realnych konkretów.
Poza istotą więc, która nie jest taka, że musi zawsze istnieć, istnieje
przyczyna tego, że istota w ogóle jest czynnikiem realnego bytu. Byt jest
dzięki istnieniu i trzeba znaleźć przyczynę tego istnienia. Każdy bowiem realny
fakt ma przyczynę, która go uzasadnia.
Teraz
zabieg poznawczy jest znowu dość prosty. Filozof nawiązuje do faktu, że
człowiek ma doświadczenie zmian. Wśród zmian, które są zawsze czymś spowodowane,
istnieje taka zmiana, jak zaistnienie. Ta zmiana ma też swoją przyczynę.
Tomiści
twierdzą na zasadzie różnic między bytami, że przyczyna od skutku różni się
tak, jak jeden byt różni się od drugiego, tzn. inną istotą i innym, tej istocie
właściwym, istnieniem. Jeżeli istoty rzeczy są takie, że nie muszą istnieć, a
istnieją, tzn. że otrzymały istnienie. A otrzymać istnienie, znaczy tu przejść
z porządku nicości do porządku realnego. Takiej zmiany nie może dokonać każdy byt,
lecz taki, którego istota jest taka, że może powodować istnienie. Filozof
ustala, że to musi być byt, posiadający istnienie w swej istocie. Gdy istnienie
wypełnia istotę, wtedy taki byt jest konieczny, musi zawsze istnieć i jest
wystarczającą przyczyną istnienia innych bytów.
Z
prostego, doświadczonego faktu, że istnieją dwie rzeczy różne, filozof dochodzi
do stwierdzenia
1)
prawa
tożsamości: rzecz jest tym, czym jest,
2)
prawa
niesprzeczności: jedna rzecz nie jest drugą,
3)
prawa
wyłączonego środka: rzecz nie jest jednocześnie sobą i nie sobą,
4)
prawa
racji dostatecznej: byt ma to, dzięki czemu jest bytem,
5)
tym,
dzięki czemu byt jest bytem, może być tylko byt, inaczej bowiem obowiązywałby
absurd, że niebyt daje byt,
6)
materia
i forma są przyczynami istoty, ale nie sprawczą przyczyną bytu,
7)
przyczyną
sprawczą bytu, czyli przyczyną zaistnienia bytu, jest byt, który w swej istocie
posiada istnienie,
8)
istnienie
jest pierwszym aktem bytu; bez istnienia nic nie może znaleźć się w porządku
realnych konkretów: istnienie, jeżeli nie jest tożsame z istotą rzeczy, jest
utracalne i udzielane przez byt samoistny,
9)
Byt
samoistny wykrywa się przy analizie zasady racji dostatecznej tłumaczącej
zmianę.
3. Jeżeli
możliwa jest i metodologicznie poprawna taka analiza doświadczenia faktu istnienia
rzeczy, jak ta, którą tu naszkicowałem, intelekt nie może przejść obok niej
obojętnie. Człowiek nieuprzedzony zawsze jest gotowy do przemyślenia argumentów
za daną tezą. Inaczej bowiem staje się dogmatykiem. I człowiek nigdy nie jest
zwolniony z wysiłku myślenia, zawsze obowiązuje go wierność prawdzie. Jedynie
prawda może być znakiem rozpoznawczym wartości systemu filozoficznego. Nie może
być prawdziwe twierdzenie, że filozofia polega na przeżyciu wartości
transcendentalnych. Filozofia bowiem nie może znaleźć się w kategorii odczuć.
Jest zawsze intelektualnym tłumaczeniem tego, co istnieje. Inaczej nie
różniłaby się od poezji. A można wykazać, że wykrywanie np. pierwszych zasad,
jest zabiegiem poznawczym uzasadnionym i naukowym. Nie może też być prawdziwe
twierdzenie, że dowolnie można przyjąć dany system filozoficzny, jako osobistą
filozofię. I w tym wypadku muszą rozstrzygać racje prawdziwości. Oczywiście,
problem prawdy może wywołać dyskusję. Zawsze jednak można nazwać prawdą to, co
realnie jest w rzeczywistości. W rzeczywistości są poszczególne konkrety i one
są początkiem naszego poznania. Zerwanie konkretu z realnymi poza poznającym
podmiotem istniejącymi rzeczami, rozpoczęcie filozofii od subiektywnego
odczucia, prowadzi do idealizmu, który polega na tym, że podmiot poznający
tworzy rzeczy. Tworzenie rzeczywistości wprowadza w porządek intencjonalny.
Tymczasem człowiek chce wiedzieć, jak jest rzeczywiście. I filozof może mu
wykazać, że struktura bytu, jako więc czegoś złożonego, czyli przygodnego, z
utracalnym istnieniem, jest sensowna, i że w ogóle byt istnieje dzięki temu, że
w tym samym realnym porządku bytów istnieje realna przyczyna istnienia.
14. Istnienie w ujęciu A. B. Stępnia
W
przejrzystym wykładzie problemów filozoficznych, wprowadzających do metafizyki,
A.B. Stępień podkreśla najpierw, że „każdy byt współstanowią treść oraz
istnienie” [5]. Wyjaśnia
też zaraz, że „właściwie mamy zawsze do czynienia nie z treścią ani z
istnieniem, ale z bytem, który jest jednością treści i istnienia, treścią
istniejącą... Przede wszystkim: nie istnieje istnienie, istnieje zawsze coś.
Istnienie jest istnieniem czegoś. Trudno mówić, że istnieje byt, skoro byt to
coś istniejącego, to jakaś treść i jakieś istnienie... Mamy zawsze do czynienia
z bytem i tylko z bytem, a każdy byt współstanowią treść i istnienie”[6]. Po tych
ustaleniach Stępień zastanawia się jednak, czym jest istnienie w danym bycie.
Ma na myśli byty przygodne. I w jakimś stopniu charakteryzuje to właśnie
istnienie bytów przygodnych.
Według
Stępnia „istnienie nie jest cechą, ale czymś, co niejako konstytuuje byt jako
byt: to, co istnieje nie może istnieć bez istnienia. Istnienie jest tym, czym
coś istnieje... jest istnieniem tej oto treści, jest proporcjonalne do tego, co
istnieje.... Dzięki istnieniu byt jest bytem.... Istnienie jest czymś
bezpośrednio danym, wyróżniającym się w przedmiocie (inaczej nie byłoby różnicy
między istnieniem a nieistnieniem czegoś), czymś, co da się stwierdzić, ale co
wymyka się pozytywnemu, pojęciowemu opisowi. Nie mamy właściwie pojęcia
‘istnienia’, ale tylko pojęcie ‘istnienia czegoś’ lub raczej ‘czegoś
istniejącego’... Istnienie jest czymś pierwotnym i proporcjonalnym do tego, co
istnieje.... Na co dzień jednak nie musimy zastanawiać się nad tym, czym jest
istnienie.... Przecież coś albo istnieje albo nie istnieje.... Jeżeli coś
istnieje, znaczy to, że nie jest wytworem świadomości..., że nie jest ono tylko
czymś pomyślanym i wyobrażonym, ... to, co istnieje jest niezależne od tego,
czy ja o nim cokolwiek wiem,... to, co istnieje stawia opór..., istnienie jest
tym, co sprawia, że to co istnieje istnieje i różni się od innych bytów... Tyle
jest sposobów istnienia, ile bytów. I na tym właściwie wyczerpuje się nasza
intelektualna (pojęciowa) wiedza o samym istnieniu”[7].
Stępień
więc podkreśla, że istnienie jest tym, co konstytuuje byt, tym, czym coś
istnieje; że jest czymś pierwszym i proporcjonalnym do tego, co istnieje; że
sprawia, iż to, co istnieje różni się od innych bytów. I Stępień wciąż wraca do
myśli, że „coś (istniejące) i istnienie (czegoś) nie są tym, co istnieje, ale
tym z czego jest byt, ... nie są bytami, ale współstanowią byt”[8]. Zwraca
uwagę, że „na pytanie o to, czym jest byt, odpowiadamy podając definicję lub
szereg zdań opisujących, klasyfikujących, a na pytanie o to, czy istnieje,
odpowiadamy pozytywnym lub negatywnym zdaniem egzystencjalnym”[9]. Wyjaśnia
też, że istnienie jakby przenika treść, a treść jest jakby modyfikacją istnienia”[10]. Dodaje
zaraz za egzystencjalnie nastawionymi filozofami, że „przedmiotem nauki może
być nie tyle istnienie, ile to, co ma istnieć. I istotnie, faktycznie
przeprowadzone rozmaite analizy egzystencjalne charakteryzują istnienie właśnie
przez to, co istnieje, ujmują je w kontekście do czegoś (lub w powiązaniu z
czymś), co nie jest istnieniem”[11]. Stępień
rozwija te uwagi i tłumaczy, że „istnienie bliżej charakteryzujemy ze względu
na coś innego, co nie jest istnieniem (lub takim istnieniem). Istnienie można
skonstrastować:
1)
z
tym, co istnieje, z treścią lub istotą bytu,
2)
z
tym, co nie tak istnieje, z niebytem względnym (np. przeciwstawiając to, co
realne temu, co tylko pomyślane lub wyobrażone),
3)
z
podmiotem poznającym.
W
kontekście chwytamy swoistość i rolę istnienia w bycie. Istnienie jest takie,
jakie jest to, co istnieje tym istnieniem. Stąd charakteryzując istnienie chcąc
nie chcąc charakteryzujemy właściwie to, co istnieje. Musimy więc uważać, żeby
w analizie istnienia nie nadać rangi transcendentalnej temu, co kategorialne”[12].
Mówiąc,
że „istnienie uaktualnia treść i uaktualnia ją przynajmniej w tym sensie, że
dzięki istnieniu treść jest czymś obecnym, czymś, co się liczy w bycie”[13], Stępień
dotyka sprawy, która w tej książce, w paragrafie pt. „Problem struktury
istnienia realnego”, została nazwana działaniem istnienia w odróżnieniu od
samej natury aktu istnienia. Oczywiście, czym innym jest działanie i czym innym
jest podmiot działania. Jeżeli istnienie działa w tym sensie, że jak Stępień
pisze, „uaktualnia treść i uaktywnia ją”, to jest czymś słusznym odróżnienie
działań istnienia od samej natury istnienia, na którą, jako na swe źródło, te
działania wskazują. Trzeba niewątpliwie czuwać, aby nie potraktować aktu
istnienia kategorialnie, treściowo, aby to, co transcendentalne, nie stało się
znaczeniem pojęcia powszechnego, aby po prostu nie wkroczyć na teren
esencjalizmu. W „Problemie struktury istnienia realnego” przynajmniej starałem
się uniknąć ujęć esencjalistycznych i opisać naturę aktu istnienia jako
czynnika transcendentalnego i jako „ens quo”, lecz jako czegoś samego w sobie,
specyficznego aktu, który urealnia i aktualizuje. Cieszę się też, że w tekstach
Stępnia, co zresztą dopiero teraz zauważyłem, znajduje się termin „obecność”
dla wytłumaczenia aktualizowania. Stępień pisze, że „istnienie urealnia” czyli
sprawia, że „treść jest czymś obecnym... w bycie”[14].
Właśnie w swoich tekstach obecność w bycie przygodnym treści lub istoty
sprawionej przez akt istnienia nazywałem wynikiem albo skutkiem tego działania,
które jest aktualizowaniem.
Stępień
nie odróżnia wyraźnie natury aktu istnienia i jego działań oraz skutku tych
działań. Nie odróżnia też we „Wprowadzeniu do metafizyki” różnych, odrębnych aktów
istnienia. To, co w paragrafie pt. „Odróżnienie poszczególnych aktów istnienia
realnego” zostało ujęte, jako właśnie osobny akt istnienia, Stępień uznaje za
sposób istnienia. Uważa, że „tyle jest sposobów istnienia, ile bytów”. Dodaje,
że „każdy byt istnieje odrębnym, swoim istnieniem, każde istnienie jest
istnieniem tego właśnie a nie innego bytu. Pewne byty jednak posiadają podobną
pozycję egzystencjalną - jedne np. istnieją samodzielnie, drugie
niesamodzielnie, przy czym należałoby jeszcze wyróżnić odmiany czy stopnie swej
niesamodzielności lub samodzielności istnienia. W ten sposób wyróżniamy sposoby
istnienia np. to, co realne może istnieć substancjalnie lub przypadłościowo”[15]. Stępień
więc wyraźnie akt istnienia utożsamia ze sposobem istnienia bytu, czy raczej
to, co jest ontycznie odrębnym czynnikiem w bycie nazwa sposobem istnienia tego
bytu. Oczywiście, przygodnego aktu istnienia nie można oderwać od urealnionej
przez ten akt treści. Ani przygodny akt istnienia, ani uniedoskonalająca go
istota nie bytują osobno. Stanowią jeden byt. Ale jednak akt istnienia nie jest
chyba tylko sposobem istnienia bytu. Istnienie jest jednym z czynników wewnątrzbytowych
i to czynnikiem urealniającym. Jeżeli byt powstaje dzięki istnieniu, to jego
istnienie nie jest sposobem bytowania bytu, ponieważ znaczyłoby to, że
urealniony przez istnienie byt, a więc zawierający w sobie istnienie, dodatkowo
ma sobie właściwy sposób istnienia. W sumie już istniejący byt ma jeszcze
sposób istnienia. Istnienie więc nie może być sposobem istnienia już przecież
istniejącego bytu, który wtedy jest bytem, gdy zawiera istnienie i istotę.
Sposób istnienia można ewentualnie pojąć jako egzystencjalne zachowanie się
istniejącego bytu. Jeżeli natomiast Stępień uważa, że byt „składa się” z treści
i sposobu istnienia, np. substancjalnego lub przypadłościowego, wtedy daje w
bycie przewagę istocie, której przysługuje sposób istnienia i w jakimś sensie
esencjalizuje metafizykę. Popełnia błąd, który jest podobny, choć odwrotnie, do
ewentualnego błędu Mascalla. Stępień zarzuca Mascallowi, że przejaskrawią
stronę egzystencjalną bytu „w trzecim rozdziale ‘Istnienia i analogii’ mocno
akcentując wtórność istoty wobec istnienia i wprost formułując, że istota jest
sposobem istnienia”[16]. Można
się obawiać, że Stępień akcentując sprawę sposobów istnienia przejaskrawił,
czego chyba nie dostrzegł, stronę esencjalną bytu. Tak bowiem ujął problem, że
w konsekwencji istnienie jest ostatecznie sposobem bytowania istoty, to znaczy
jej sposobem zachowania się. Przy takim ujęciu istota jest czymś pierwszym, a
czymś wtórnym jest jej istnienie. Bojąc się mascallowskiego „przejaskrawienia w
stronę” egzystencjalnego ujęcia (chyba nie w stronę egzystencjalizmu, jak to
napisał Stępień), przejaskrawią on esencjalizm i dał chyba niezamierzone
rozwiązania, których jako błędu esencjalizmu metafizyka tomistyczna pragnie
uniknąć. Prowadzi to wszystko do takiej tylko głównej uwagi, że odczytując byt
nie łatwo pozostać w granicach pluralistycznej metafizyki tomizmu egzystencjalnego.
15. Uwagi do koncepcji istnienia w ujęciu A. B.
Stępnia
W
prywatnej dyskusji (31 sierpnia 1969 r.) przedstawiłem A.B. Stępniowi swoje
dwie trudności w związku z jego koncepcją istnienia. Pierwsza trudność
dotyczyła dość ważnego dla mnie a pominiętego w jego ujęciach odróżnienia
samego aktu istnienia od działań i skutków działania tego aktu, druga trudność
wiązała się z podkreślonym we „Wprowadzeniu do metafizyki” sposobem istnienia.
Uważałem, że jeżeli akt istnienia jest tym samym co sposób istnienia, to
istnienie staje się modyfikacją istoty, jakimś jej zachowaniem się lub
działaniem. Znika wtedy różnica między aktem istnienia jako źródłem działania i
samym działaniem. Działanie to musi być wtedy zapodmiotowane w istocie, w
wyniku czego istnienie staje się specyficznym działaniem istoty, sposobem
manifestowania przez nią jej bytowania, co wprowadza właśnie w rozwiązania
esencjalistyczne. Jeżeli natomiast akt istnienia jest czymś innym od sposobu
istnienia, to - obawiałem się - wewnątrz bytu występują dwa czynniki
egzystencjalne urealniające, mianowicie akt i sposób. Wtedy sposób istnienia
byłby bliski temu, co w swoich ujęciach nazywam działaniem istnienia.
W
dyskusji sprawą zasadniczą stało się zagadnienie sposobów istnienia. Stępień
najpierw stwierdził, że to właśnie moje trudności mają źródło w
esencjalistycznym traktowaniu istnienia jako osobnej struktury, wewnątrz której
usiłuje dopatrzeć się czynnika różniącego jeden akt istnienia od drugiego
podobnego aktu. Takie postępowanie wskazuje na treściowe pojmowanie istnienia,,
błędne z punktu widzenia tomizmu egzystencjalnego. Wyjaśnił też, że o
charakterze istnienia decyduje treść, której aktem jest to dane istnienie.
Poznawczo stykamy się z bytami, których treść oznaczamy pojęciem. Wiemy, że ta
treść istnieje jako treść bytu, w którym, aby ten byt nie był bytem koniecznym,
treść realnie różni się od istnienia. Istnienie jest numerycznie różne i nie
jest czymś kategorialnym. Jest jednak np. substancjalne i przypadłościowe. To,
że substancjalny akt istnienia różni się od przypadłościowego, zależy właśnie
od sposobu istnienia. Inny więc jest sposób istnienia substancji i inny jest
przypadłościowy sposób istnienia. „Sposób” jest tutaj nazwą różnicy zachodzącej
między istnieniem substancji i istnieniem przypadłości. Tę różnicę wyznacza
treść danego bytu, w którym akt istnienia jest aktem tej oto treści tego danego
bytu. Akty istnienia są więc numerycznie różne, a treść bytu powoduje, że
sposób istnienia tego bytu jest substancjalny lub przypadłościowy. Przy takim
ujęciu unika się zesencjalizowania istnienia, potraktowania go w oderwaniu go
od danego bytu jako osobnej, samodzielnej struktury.
Rozumiem
obawy Stępnia, aby nie zesencjalizować istnienia, widzę jego konsekwentne
realizowanie pluralistycznej teorii aktu i możność. Może mój opór wobec teorii
sposobów istnienia ma źródło tylko w trudnościach z zakresu języka
filozoficznego. Może po prostu „sposób” niepotrzebnie kojarzy mi się z czymś
wtórnym wobec aktu, z jakimś jego działaniem. Wciąż jednak uparcie podejrzewam,
że Stępień przyjmując numeryczną wielość aktów istnienia różnicę między nimi
widzi tylko w ich działaniu, w ich substancjalnym lub przypadłościowym
zachowaniu się, które przecież (i działanie, i zachowanie się) są manifestacją
aktu istnienia, „objawianiem się” jego ontycznej struktury, czegoś w każdym
bycie niepowtarzalnego, a więc realnie różnego od innego w innym bycie aktu
istnienia. Ten akt sam musi tłumaczyć swoją odrębność. Wiem, że wyznaczają
uniedoskonalająca ten akt możność. Ona sprawia, że dany akt istnienia jest
przygodny, nieabsolutny, umniejszony. Możność też, gdy dając bytowi cechy
gatunkowe staje się formą, sprawia, że to jest przygodny akt istnienia bytu
nieosobowego lub osobowego. I możność powoduje, że to już nie jest przygodny
akt istnienia substancjalnego, lecz że to jest przygodny akt istnienia
przypadłościowego. Cały byt jest substancją lub przypadłością. I wszystkie w
nim czynniki strukturalne są substancjalne lub przypadłościowe. Taki jest więc
także akt istnienia. Od chwili urealnienia bytu jest substancjalny lub
przypadłościowy. Sprawia to oczywiście uniedoskonalająca go możność. Czy
możność więc jest powodem wprost sposobu istnienia bytu, czy raczej jest
powodem, że dany akt istnienia od początku jest substancjalny lub
przypadłościowy i że dzięki wzajemnej zależności aktu od możności dany byt jest
substancją lub przypadłością. Będąc substancją lub przypadłością działa, a więc
także objawia swoje istnienie, jako substancja lub przypadłość. Sposób
istnienia jest wciąż dla mnie manifestacją, ujawnianiem się aktu istnienia, a
więc działaniem bytu realnego, już będącego substancją lub przypadłością dzięki
konstytuującemu ten byt aktowi istnienia od początku połączonego z
substancjalną lub przypadłościową treścią, powodującą w akcie istnienia jego
strukturalną odrębność jako aktu substancjalnego lub przypadłościowego. I czymś
dopiero wtórnym są wszystkie sposoby działania bytu, a więc także sposoby jego
istnienia.
Stępień
widzi różnicę między przygodnymi aktami istnienia i tę różnicę właśnie nazywa
substancjalnym lub przypadłościowym sposobem istnienia. Uważa nawet, że w
terminologii, którą przyjmuję w książce „Istnieć i poznawać”, ta różnica nie
jest nazwana. Może tak jednak nie jest. Wyróżniam dla bytów przygodnych
substancjalny akt istnienia bytu nieosobowego, substancjalny akt istnienia bytu
osobowego i przygodny akt istnienia. Sam akt istnienia jest dla mnie od
początku substancjalny lub przypadłościowy dzięki specyfice powiązania w bycie
tego aktu z właściwą mu uniedoskonalającą go możnością. Jeżeli Stępień uważa,
że numerycznie różne akty istnienia właśnie różnią się sposobem istnienia, to w
tym widzę niedokładność. Wtedy bowiem czym innym jest akt istnienia i sposób
istnienia. W tym ujęciu sposób istnienia domaga się uzasadnienia w akcie
istnienia i ontycznie biorąc może być tylko działaniem aktu. Obawiam się nawet,
że przyjęcie sposobów istnienia uniemożliwia uzasadnienie numerycznej
odrębności aktów istnienia. W wersji Stępnia te akty istnienia są strukturalnie
jednakowe i różni je dopiero sposób istnienia. Jest w jakimś stopniu
monistyczna wizja istnienia, inaczej zachowującego się w każdym bycie pod
wpływem treści. Uważałbym, że teoria strukturalnie różnych w każdym bycie aktów
istnienia, a nie tylko różnych numerycznie, uwalnia od niebezpieczeństwa ujęć
monistycznych, wprowadza w konsekwentny pluralizm i pozwala widzieć w samym
akcie istnienia uniedoskonalonym przez możność rację substancjalnego lub
przypadłościowego sposobu istnienia bytu. Stępień wiąże sposób istnienia raz z
aktem istnienia, raz z bytem. I może w tym ma źródło ta jakaś chwiejność jego
teorii, czy raczej w tym jest źródło moich wywołanych jego teorią trudności.
Gdybym
przez sposoby istnienia rozumiał odmiany istnienia, to także te odmiany w moim
odczuciu domagają się wyznaczającej je racji. Tą racją jest powiązanie aktu
istnienia z możnością. I dzięki tej możności akt istnienia jest od początku już
tym oto aktem istnienia, a urealniony przez niego byt jest tym oto określonym
bytem. Chodzi mi o to, że akt istnienia powiązany z możnością, wyznacza
substancjalność lub przygodność danego bytu. W ujęciu Stępnia dana treść
wyznacza sposób istnienia. I właśnie trudność: czy ta treść wyznacza sposób
istnienia aktu istnienia czy wyznacza sposób istnienia bytu? To jest dość
subtelna lecz ważna różnica.
Moja
trudność w dalszym ciągu pozostaje. To przecież akt istnienia wiążąc się z
możnością (z sobie właściwą istotą) urealnia dany byt przygodny jako substancję
lub jako przypadłość. Stępień natomiast przypisuje jak gdyby istocie moc
wyznaczenia właściwego jej sposobu istnienia. I w tym, niestety, widzę
niebezpieczeństwo esencjalizmu.
W
pluralistycznej filozofii tomistycznej, gdy daje się jakieś miejsce ujęciom
Arystotelesa, Awicenny, Hegla, sugestiom egzystencjalizmu czy monizmu można
popełnić omawiane już błędy utożsamienia istnienia z bytem, z formą, z istotą,
z poznaniem, z przypadłością, z życiem, z materią. I podobnie można utożsamić
właśnie byt z istnieniem, z istotą, z formą, z myślą, z materią. Zarzuty
stawiane utożsamieniu istnienia z bytem, czy z jakąś „częścią” bytu, w dużym
stopniu odnoszą się także do utożsamienia bytu z istnieniem, z myślą, z istotą,
z formą, z materią. Nie będziemy więc tych zarzutów ponownie rozwijać. Odsyłam
tylko do paragrafu pt. „Błędy w rozumieniu istnienia realnego”. Tu wyakcentujmy
nowe aspekty tych utożsamień i inne błędy w rozumieniu bytu.
Zauważmy
najpierw, że w filozofii tomistycznej nie popełnia się błędu utożsamienia bytu
i przypadłości. Jest to nawet zrozumiałe, bo skoro przypadłość jest własnością
bytu, to jako własność nie może być jednocześnie tej własności podmiotem.
Zresztą stwierdzenie, że rzeczywistość jest tylko własnością, domagałoby się
tezy o podmiocie własności.
Zdarzyło
się jednak np. w przedziwnej filozofii kartezjańskiej, że własność w jakimś
sensie utożsamiła się z substancją. Nieskończoność, myślenie, rozciągłość wypełniły
nieokreślone podłoże substancjalne w takim stopniu, że rzecz nieskończona,
rzecz myśląca i rzecz rozciągła stały się wprost nieskończonością, myśleniem,
rozciągłością. To ujęcie ma zresztą tradycje w esencjalistycznym traktowaniu
części jako całości, w uznaniu treści lub własności bytu za cały byt. Heraklit
właśnie uznał za byt zmienność, Parmenides wyakcentował trwanie, Platon i
Plotyn rangę bytu przyznali tylko porządkowi neotycznemu, Demokryt i Dawid z
Dinant to, co można nazwać bytem, widzieli w materii, Hume w swej gnozeologicznej
filozofii bytową realność przypisał tylko jakościom zmysłowym, Hegel cały byt
sprowadził do myśli podlegającej dialektycznemu rozwojowi. Znamienne jest to,
że wymienieni tu filozofowie są pośrednio lub wprost monistami, że błąd
utożsamienia własności bytu lub przypadłości z bytem pojawia się w filozofiach
monistycznych. Pojawia się w związku z w prowadzeniem do metafizyki
przyrodniczego odróżnienia części i całości, które w monistycznym holizmie
niczym się od siebie nie różnią. Nie jest to nawet dziwne, ponieważ właściwa
monizmowi teoria jednoelementowości bytu prawie uniemożliwia rozróżnienie
własności i ich podmiotu domagających się ontycznej odrębności, co konsekwentny
monizm wyklucza. Tylko więc w pluralistycznym realizmie nie jest możliwy błąd
utożsamienia bytu i przypadłości.
W związku
z utożsamieniem bytu i istnienia przypomnijmy znany od dawna błąd w określeniu
bytu. Wolff i tzw. metafizyka protestancka oraz jej kontynuatorzy, których
wersję określenia bytu przytaczam, przez byt rozumieli to, co istnieje lub
istnieć może. „Lub” oznacza tu łącznie „i”. Bytem więc jest to, co istnieje i
zarazem to, co jeszcze nie istniejąc może zaistnieć. Bytem jest ostatecznie i
to, co istnieje, i to co nie istnieje. Nie dziwi więc, że metafizykę budowaną z
takich twierdzeń zaatakowali gwałtownie i słusznie pozytywiści odmawiając tym
twierdzeniom sensu poznawczego. Jeżeli przez wyrażenie „to, co istnieć może”,
będziemy rozumieli niebyt, określenie bytu utożsamiające byt i niebyt
niewątpliwie staje się absurdalne. Można jednak przez „to, co istnieć może”
rozumieć za Awicenną przeciwstawiony bytowi koniecznemu porządek bytów
możliwych, czyli takich, które nie istniejąc samoistnie mogą być powołane do
istnienia przez byt pierwszy. Jeżeli więc zaakcentuje się niesamodzielność tych
tzw. bytów możliwych, wtedy rozróżnienie to jest do przyjęcia. Jeżeli
natomiast, jak to się zdarza, przez byty możliwe będzie się rozumiało te byty,
których realnie jeszcze nie ma, lecz których wzór lub pomysł znajduje się w
umyśle Boga, wtedy rangę realnego bytu uzyskuje także porządek pomyślany. Byt i
myśl stają się tym samym. Arystotelicy i mało precyzyjni tomiści tradycyjni
takiego błędu utożsamienia bytu i myśli nie chcą popełnić. Ten byt dostrzegają.
Popełniają natomiast bliski temu błąd potraktowania możności jako bytu. Źródło
nieporozumień jest proste, choć bardziej subtelne i niedostrzegalne. Źródłem
tym jest utożsamienie znaczenia terminów „możliwość” i „możność”.
Możność
jest - jak wiemy - wewnątrz bytu samodzielnym i aktualizowanym przez akt
czynnikiem uniedoskonalającym istnienie lub formę. Jest po prostu w bycie stanem
nieposiadania czegoś, ku czemu ten byt zdąża w ramach swej natury. Możliwość
natomiast stanowi porządek logiczny, często myślową niesprzeczność, teoretyczne
rozpoznanie tego, co winno konstytuować byt. Nie wynika z tego, że ten byt
faktycznie jest. Możliwość więc dotyczy porządku myślenia, możność dotyczy
realnego porządku wewnątrz bytów przygodnych. Pomylenie tych dwu porządków jest
fatalnym błędem i otwiera drogę do utożsamienia bytu z istotą, z formą, z
materią, w sumie z możnością, a często prowadzi do utożsamienia bytu z
niebytem. Jeżeli więc przez „to, co istnieć może”, ktoś rozumie możnościową
stronę bytu, lecz traktuje tę możność jako coś odrębnego w sensie wyróżnionej
przez Arystotelesa materii pierwszej, czyli jako możności, która może się zrealizować,
przyznaje wtedy porządkowi pomyślanemu rangę czynnika wewnątrzbytowego, czyli
logicznie ujętą możliwość uważa za czynnik możnościowy, który wewnątrz bytu aktualizowany
przez akt, ten właśnie akt realnie uniedoskonala. I kwestią już tylko akcentów
jest utożsamienie bytu z danym typem możności, z istotą lub z materią, czy
nawet z formą, stanowiącą akt wewnątrz możnościowego porządku istoty.
Utożsamienie
bytu z istotą z konieczności wyznacza istnieniu rolę przypadłości. Tak ją pojął
właśnie Awicenna, jako własność bytu, skoro bytem jest istota. Utożsamienie
bytu z istotą ma źródło w treściowym, esencjalistycznym, a nie egzystencjalnym,
traktowaniu bytu, w filozoficznym pytaniu: czym coś jest, w pytaniu oderwanym
od stwierdzenia, że coś jest, że realnie istnieje. Treściowy porządek bytu,
oderwany od egzystencjalnego podłoża, jest niewątpliwie bliski porządkowi
logicznej niesprzeczności, porządkowi tylko poznawczych ujęć. I byt, pojmowany
jako treść oderwana od istnienia, może zafascynować jakimś swym fragmentem, do
którego skieruje nas pytanie: czym coś jest. Funkcjonujące w nas teorie
filozoficzne, powodujące, że intelekt z natury swej receptywny otrzymuje
odpowiedź zmienioną przez te teorie, a nie wyczytaną w bycie, dają w wyniku
najczęściej monistyczne ujęcie treści bytu. Ta monistyczna perspektywa domaga
się rozstrzygnięcia, czy byt jest formą, czy materią, zmiennością, trwaniem,
dobrem, jednością, czy myślą, życiem, nieskończonością, duchowością, Bogiem.
Rozstrzygnięcie tego, zależne często od teorii źródeł poznania, od
niedostrzeżonego błędu gnozeologistycznie uprawianej metafizyki, jest dalszym
usprawiedliwionym etapem esencjalistycznego, treściowego punktu wyjścia w filozofii.
Ale ten właśnie treściowy punkt wyjścia w filozoficznej analizie rzeczywistości
jest właśnie bytem. Filozofowanie trzeba rozpocząć nie od pytania: czym coś
jest, lecz od pytania: czy coś jest, czy istnieje. To wbudowanie treści bytu,
wydobywanej pytaniem: czym coś jest, w egzystencjalne podłoże, ujmowane
pytaniem: czy coś istnieje, broni przed dowolnością odpowiedzi i rozstrzygnięć,
wyznacza neutralistyczne odczytanie każdego bytu.
Gdy
utożsamimy byt z formą, otwieramy drogę dualizmowi (tak jak utożsamienie bytu z
istotą otwiera drogę spekulacjom monizmu). W dualizmie byty lub substancja są
na ogół strukturami prostymi, aktami formy czyli prostymi zespołami treści. Nie
ma w nich miejsca na możność, na czynniki uniedoskonalające akt formy. Zespół
treści o randze czystej formy przygodnej jest od początku taki oto, ten
określony, w którym wszystkie czynniki stanowią ten sam porządek ontyczny. I w
konsekwencji nie byty różnią się od siebie, lecz porządki treści myślowych,
rozciągłych, nieskończonych, egzystencjalnych. Ta konsekwencja nawet przy
intensywnej obronie kartezjanizmu, będącego dualizmem, nieuchronnie prowadzi do
monizmu, w którym z racji treściowych rozstrzygnięć zwycięża jeden z porządków,
i prowadzi ostatecznie do utożsamienia bytu z istnieniem. Zależnie potem od
rozumienia istnienia rodzi się filozofia Suareza lub egzystencjalizm.
Jeżeli
dla ubocznych motywów, np. z racji sensualizmu i przekonań monistycznych, ktoś
uznał za dominujący w bycie porządek rozciągłości, musi dojść do humowskiego
utożsamienia bytu z jakościami zmysłowymi, a mówiąc językiem Demokryta - do
utożsamienia bytu z materią. W wyniku tego pozaegzystencjalnego, treściowego
utożsamienia bytu i materii cała rzeczywistość jawi się jako jednoelementowy
byt fizyczny. Wszystkie oparte na tej tezie analizy mogą stanowić konsekwentną
i zwartą, logiczną konstrukcję. Wynika z tego tylko tyle, że przy uprawianiu
filozofii ważne są przede wszystkim punkty wyjścia i że tam popełnione błędy
wyznaczają szczegółowe rozwiązania filozoficzne.
W związku
z utożsamieniem bytu i istnienia zwróćmy także uwagę na określenie bytu, jako
czegoś, co w jakikolwiek sposób istnieje. Biorąc dosłownie to określenie, bytem
byłoby to, co w porządku realnym istnieje aktualnie bądź potencjalnie, i to, co
swoiście bytuje w porządku pomyślanym. Bytem więc byłyby zarówno „entia quod”
(Bóg, substancje, przypadłości) oraz „entia quo” (osobno wzięte istnienie,
istota, forma, materia, akt, możność), jak i wyobrażenia, pojęcia, działania
bytu, jego stany, wyspekulowane kompozycje cech nawet sprzecznych. Tak szerokie
pojęcie bytu, owszem, w jakimś sensie obejmuje wszystkie wypadki jakiegokolwiek
istnienia, czy quasi-istnienia, a więc czegoś tylko podobnego do istnienia, nie
daje jednak możliwości odróżnienia faktycznego istnienia od pseudoistnienia.
Szukając źródeł niedoskonałości tej definicji bytu należy się obawiać, że
pojęcie bytu zostało tu wzięte bardziej w sensie powszechnym, jako więc po
prostu „universale”. I znowu przewagę uzyskał tu aspekt treściowy. Za byt
uznano każdą dającą się wyodrębnić treść i każdej przyznano proporcjonalne jej
istnienie. Tymczasem wiemy, że nie wszystkie poznawczo wyodrębnione treści
jakoś istnieją. Nie istnieje przecież poza aktem istnienia różna od niego
istota, forma, materia, możność, własność. Pozorne istnienie posiadają treści,
którym to istnienie jak gdyby przydziela czynność poznawania (idealizm) i
pozornie bytują strukturalne czynniki bytu nie „wbudowane” w dany akt istnienia
(esencjalizm). Istnienie więc sensu stricto przysługuje bytom, które przez akt
istnienia zostały egzystencjalnie urealnione. I w określeniu bytu nie można
tego momentu pominąć. Rozważana tu definicja bytu jest więc oparta na pojęciu
traktowanym jako powszechnik, czyli jako pojęcie ujmujące treść, jeden z
czynników bytu, a nie cały byt. Właściwe, bezwzględne pojęcie bytu musi być
transcendentalne, przysługujące wszystkim bytom, oparte na takich w bycie
czynnikach, które upodobniają a nie różnicują byt. Czymś koniecznym w bycie
jest istnienie i istota, lecz nie sama istota. Prawidłowo urobione pojęcie bytu
musi obejmować obydwa te elementy. Jest wtedy transcendentalne. Staje się
powszechnikiem, gdy wyakcentuje się w bycie jego treść.
Należy
też pilnować odróżnienia pojęcia bytu i samego bytu, ujętego w transcendentalne
pojęcie. To transcendentalne pojęcie bytu oznacza zawsze realny byt jako ten
oto egzystencjalnie rzeczywisty konkret. Tym konkretem jest Bóg, przygodne
substancje nieosobowe, przygodne substancje osobowe, przypadłości. I uprawiając
metafizykę trzeba wciąż pilnować i sprawdzać, czy w danej analizie mówimy o
pojęciu bytu, czy o samym bycie; czy opisując realny byt posługujemy się
transcendentalnym pojęciem bytu, czy może powszechnym; dystrybutywnym czy
holistycznym, to znaczy czy pojęciem bytu wskazującym na każdy odrębnie
istniejący indywidualny byt, czy też pojęciem oznaczającym całą rzeczywistość.
Należy więc pamiętać, że w języku potocznym i w metafizykach monistycznych
pojęciem bytu oznacza się cały świat. Mówi się często „cały byt” w znaczeniu
„cała rzeczywistość”. W pluralistycznej metafizyce tomistycznej, pojęcie bytu
oznacza konkretne byty realne, takie właśnie jak byt pierwszy, przygodne
substancje nieosobowe, przygodne substancje osobowe, przypadłości. Te właśnie
byty oznaczamy transcendentalnym pojęciem bytu. I tylko te byty oraz tylko te
pojęcia bytu interesują metafizykę. Gdy się powie, że bytem jest to, co w
jakikolwiek sposób istnieje i ma się na myśli także treści pomyślane (w sensie
stwierdzenia, że przecież pojęcia istnieją, bo nie są nicością, że jakoś
istnieją istoty), to wtedy jest się już poza terenem metafizyki, w innej niż
metafizyka nauce, w jakiejś ontologii wyspekulowanych treści, w odrębnej
dyscyplinie filozoficznej i w innym porządku różnym od porządku realnego
istnienia. Przypisuje się tym treściom tak zwane istnienie pomyślane albo
istnienie intencjonalne. I ten termin „istnienie” mylnie włącza te byty w
zakres problemów metafizyki. Należy pamiętać, że to nie jest istnienie realne,
że jest to więc jakieś pseudoistnienie, że byty o takim istnieniu nie stanowią
przedmiotu analizy z zakresu metafizyki, że są konstrukcjami, które winna
rozważać może logika, że nie należy łączyć logiki i metafizyki w metodologiczną
całość, że przedmiotem metafizyki są byty realnie istniejące, i że
transcendentalne pojęcie bytu jest ich poznawczym ujęciem.
17. Błąd łączenia arystotelizmu z tomizmem
Jeżeli
się zgodzimy, że arystotelizm jest esencjalizmem (ujęciem bytu od strony treści
z pominięciem urealniającego aktu istnienia) i że tomizm jest teorią
egzystencjalnie pojętego bytu (akt istnienia zapoczątkowuje byt, w którym
porządek egzystencjalny aktualizuje, jako swą możność - treść, złożoną z formy
i materii lub tylko z formy), to każde połączenie arystotelizmu z tomizmem musi
uznać za nieporozumienie. Nie można przecież tych dwu tak różnych teorii bytu
uznać za równorzędne ujęcia. Nie można więc tomizmu traktować jako powtórzenia
arystotelizmu czy jako jakiejś jego kontynuacji, i nie można arystotelizmu
utożsamiać z tomizmem. Nieporozumieniem i błędem jest więc uprawianie tzw.
filozofii arystotelesowsko-tomistycznej. Nie może być takiej filozofii. Nie
można przecież istoty uznać za istnienie czy za cały byt. A tak właśnie postąpił
Arystoteles. I takiej koncepcji nie można włączyć w tomizm, który wyraźnie
odróżnia byt od istnienia i istoty. Owszem, po wystąpieniu Tomasza z Akwinu w
XIII wieku nie dostrzeżono odrębności jego filozofii. Uważano ją za
arystotelizm, przystosowany do teologicznych ujęć chrześcijaństwa. W XV wieku
mówiono już wprost o arystotelizmie chrześcijańskim i uznano go za ideologię
świata chrześcijańskiego. Do dzisiaj zresztą w wielu średniowiecznych
filozofiach nie odróżnia się tomizmu od arystotelizmu. Tymczasem czym innym
jest tomizm i zupełnie czym innym jest arystotelizm.
Arystoteles
utożsamiając dystrybutywnie pojęty byt z substancją jako trwałym podmiotem
zmian i uznając ją za przedmiot nauki operował w metafizyce pojęciami głównie
powszechnymi i sądami predykatywnymi. Tylko takie pojęcia mógł wyabstrahować z
zakresowo traktowanych treści, a z tych pojęć mógł konstruować tylko sądy
orzecznikowe. Cały porządek treści, jako aspekt jego rozważań o bycie i
przedmiot filozoficznych dociekań, musiał więc w konsekwencji doprowadzić go do
ujęć, które dziś nazywamy esencjalizmem. Byt jawił mu się jako istota, w której
złożenie z formy i materii, z treści gatunkowych i jednostkujących, uzasadniało
realność substancji. Arystoteles nie odróżniał treściowego i egzystencjalnego
bytowania. Nie wyczuwał problemu takiego aktu, który egzystencjalnie urealnia
byt. Uważał, że ujęty w pojęcie lub definicję porządek formy i materii stanowi
wszystkie składające się na byt czynniki. Dopiero - jak wiemy - Awicenna
rozważając byt jako samą w sobie istotę zauważył, że nie tłumaczy ona swego
istnienia. Przyjął więc, że konkretności i realności udziela bytowi taka
własność, którą nazwał właśnie istnieniem. Przypadłościowy charakter istnienia
zaniepokoił dopiero św. Tomasza z Akwinu.
Tomasz
przyjął, że początkiem, jak gdyby granicą lub dnem pluralistycznie i
dystrybutywnie przyjętego bytu, jest właściwy mu, osobny, tylko ten byt
urealniający akt istnienia, związany w sposób wyłączny z możnością, w której
forma i materia stanowiąc istotę ograniczają istnienie i razem z nim
współistnieją. Stanowiąca treściowy porządek bytu istota różni się więc od
urealniającego ją aktu istnienia i razem stanowią byt ujmowany w pojęciach
transcendentalnych i analogicznych, pozwalających tworzyć sądy egzystencjalne.
Różnica
więc między treścią bytu u Arystotelesa i u św. Tomasza jest zasadnicza. Według
Arystotelesa byt jest złożeniem z formy i materii, według Tomasza na byt składa
się istnienie i istota, którą stanowią forma i materia. Czym innym wobec tego
jest arystotelizm i czym innym jest tomizm. Nie można ich więc utożsamiać. Nie
można połączyć w jedną tzw. arystotelesowsko-tomistyczną filozofię. Nie są
bowiem tym samym istota i istnienie.
Gdyby
istota utożsamiała się z istnieniem, do czynników koniecznych danego bytu
należałoby nieustanne trwanie i dany byt nie mógłby przestać istnieć. W swej
istocie byłby taki, że istnieje, co nie jest prawdą. Nie jest przecież prawdą,
że np. treść człowieka, to, czym człowiek jest, równa się istnieniu. Człowiek
jest człowiekiem, gdy go charakteryzuje połączenie rozumnej duszy z ciałem. To
połączenie oczywiście zachodzi wtedy, gdy urealni go istnienie. Istnienie
jednak jako akt właśnie urealniający daną istotę, nie jest jej składowym
czynnikiem. Nie może bowiem być tym, co urealnia. Jako swoista przyczyna bytu w
sensie stanowienia jego początku, nie może być jednocześnie skutkiem, czyli
tym, co zostanie zapoczątkowane. Gdyby przyczyna była jednocześnie skutkiem, to
realizowałby się absurd, że to, co ma powstać, już jest. To więc, czego nie ma,
jest. Nieistnienie jest tożsame z istnieniem. Aby uniknąć tego właśnie absurdu,
trzeba przyjąć realną różnicę między istnieniem i istotą. Tę różnicę trzeba
przyjąć także dlatego, aby uniknąć innego też absurdu, mianowicie że istnieją
tylko byty konieczne, w których istnienie jest tożsame z istotą. Wielość bytów
koniecznych jest nonsensem. Gdyby ich było wiele, musiałyby się czymś od siebie
różnić. Jeżeli niczym się nie różnią, to nie ma wielości bytów koniecznych.
Jest tylko jeden byt konieczny, stanowiący pierwszą przyczyną, bez której w
pluralistycznej koncepcji musielibyśmy u źródeł rzeczywistości postawić nicość.
Wtedy niebyt byłby przyczyną bytu, co właśnie jest absurdem. Tyle absurdów
wynikałoby, gdybyśmy utożsamili istnienie z istotą. I te ważne problemy,
wynikające z rozróżnienia istoty i istnienia, różnią także arystotelizm i
tomizm.
Krótko
mówiąc, istnienie nie może być tożsame z istotą, ponieważ wtedy:
1)
przyczyna
musiałaby być tym samym, co skutek,
2)
nieistnienie
byłoby jednocześnie istnieniem,
3)
byt
przygodny znikałby na rzecz bytu koniecznego.
Cała suma
sygnalizowanych tu zagadnień różni tomizm i arystotelizm. Tak różne dwie
koncepcje bytu nie są - rzecz jasna - tą samą koncepcją. Błędem jest więc utożsamienie
arystotelizmu z tomizmem. I wobec tego połączenie tych dwu kierunków nie może w
sensie merytorycznym dać w wyniku metodologicznie spójnego systemu tzw.
arystotelesowsko-tomistycznej filozofii.
18. Typowy błąd podziału filozofii
Najczęściej
dzieli się filozofię ze względu na przedmiot badań. Ta racja podziału jest na
ogół słuszna. Funkcjonowała ona także prawie w całej historii filozofii stanowiąc
istotną podstawę wyróżnienia głównie kierunków filozoficznych, nawet gdy
przyjmowały nazwę pochodzącą od imienia twórcy. Stosowany w tej książce podział
na filozofię klasyczną (wyjaśnienie rzeczywistości przez znalezienie czynników
powodujących, że ta rzeczywistość ontycznie się nie wyklucza), pozytywistyczna
(uogólnienie wyników nauk szczegółowych), irracjonalizująca (zespół twierdzeń z
pogranicza nauki, sztuki, religii), neopozytywistyczna (analiza języka jako
wypowiedzi na temat tego, co inne nauki odkryły i zbadały) opiera się także na
wyróżnieniu przedmiotu filozoficznej analizy, takiego jak dystrybutywnie pojęty
byt, teorie nauk szczegółowych i poprzez niewidzianą rzeczywistość, zagadnienia
i dziedziny rzeczywistości pominięte przez naukę i tej racji dość dowolnie
ujmowane, metodologiczna poprawność języka, w którym wyraża się syntezę wyników
nauk szczegółowych.
Podział
filozofii ze względu na przedmiot badań nie jest mimo wszystko dość ostry, czy
dość wyraźny. Nie chroni przed pomyleniem lub pomieszaniem kierunków filozoficznych
z koncepcjami filozofii czy dyscyplinami filozoficznymi.
Podstawowe
i pierwotne są koncepcje filozofii, rozumienie więc i określenie, czym w ogóle
jest filozofia. Wymienione tu cztery koncepcje filozofii, najczęściej dziś
przyjmowane, zostały wyznaczone przez inny dla każdej koncepcji właśnie
przedmiot badań (czynniki uniesprzeczniające rzeczywistość, synteza wyników
nauk szczegółowych, analiza języka tej syntezy, problemy z pogranicza różnych
dziedzin rzeczywistości). Daną koncepcję filozofii przyjmują i w ramach jej
pracują różne niekiedy kierunki filozoficzne, które tym różnią się od siebie,
że bliżej i bardziej szczegółowo określają swój przedmiot badań. Analizują
rzeczywistość lub fragment rzeczywistości, daną tylko grupę bytów lub ich
typową własność, albo nawet aspekt pomijany przez inne kierunki.
Klasyczną
koncepcję filozofii realizowały prawie nieprzerwanie kierunki filozoficzne od
Talesa do Hegla. Zawsze bowiem tłumaczono rzeczywistość przez ukazywanie
wyznaczających ją przyczyn, nawet wtedy, gdy tą badaną rzeczywistością już
wyraźnie od Descartesa stawało się działanie poznawcze. Znaczyło to tylko, że
wyakcentowano bardziej niż metafizykę inną dyscyplinę filozoficzną, mianowicie
teorię poznania. Ze współczesnych kierunków najpełniej i najwyraźniej w
klasycznej koncepcji filozofii pracuje tomizm stosując tę koncepcję we
wszystkich dyscyplinach filozoficznych, takich jak np. teoria bytu, teoria
poznania, teoria postępowania moralnego, teoria wytwarza, teoria człowieka,
filozofia przyrody. Należy do tej koncepcji także fenomenologia, która
charakteryzuje się dominacją niektórych dyscyplin filozoficznych, takich jak
ontologia (najkrócej mówiąc, badanie koniecznych związków między jakościami
idealnymi) przeciwstawiona metafizyce oraz teoria poznania.
Pozytywistyczna
koncepcja filozofii w czystej formie nie występuje wyraźnie na terenie
kierunków filozoficznych. Można ją w tej czystej postaci spotkać raczej w poglądach
przedstawicieli nauk szczegółowych. Powiązana z metodami klasycznej koncepcji
filozofii zorientowanej w kierunku monizmu charakteryzuje filozofię
materializmu dialektycznego i filozofię Teilharda de Chardin. Szuka się bowiem
w tych kierunkach przyczynowych uzasadnień (metoda klasycznie pojętej
filozofii) tej wizji rzeczywistości, która jest uogólnieniem wyników nauk
szczegółowych (pozytywistyczna koncepcja filozofii), co realizuje głównie
materializm dialektyczny, czy też szuka się przyczynowych uzasadnień wizji rzeczywistości,
stanowiącej uogólnienie zarówno nauk szczegółowych jak i teologicznych
(Teilhard de Chardin).
Neopozytywistyczna
koncepcja filozofii pojawia się w postaci albo np. metateorii nauki, czy w
wersji teorii, że filozofią jest także uporządkowane myślenie o jakimkolwiek
przedmiocie, albo inspiruje program pomocniczych nauk filozofii, takich jak
logika, czy ogólna metodologia nauk. To inspirowanie zagadnień nie przesądza o
koncepcji filozofii, jaką może przyjąć uprawiający te zagadnienia uczony. Jeżeli
jest tomistą, to wypracowane przez neopozytywizm metody analizy języka
zastosuje także do problemów klasycznie uprawianej filozofii.
Irracjonalizującą
koncepcję filozofii może najwyraźniej przyjmują kierunki intuicjonistyczne i
egzystencjalistyczne.
W starożytności,
średniowieczu i nowożytności irracjonalizm na ogół nie stanowi wyraźnego nurtu.
Jego swoistą postacią może być np. sceptycyzm grecki, mogą być ujęcia
Tertuliana, agresywny motyw sprzeciwu wobec skrajnego racjonalizmu i mistyce
Bernarda z Clairveaux, uzasadnienie specyficznego aposterioryzmu u empiryków
angielskich. Postać nurtu filozoficznego irracjonalizm uzyskuje już właśnie w
filozofii Newmana, w światopoglądowych ujęciach Renana, w rozwiązaniach wielu
zagadnień późnego spiritualizmu francuskiego, np. u Lacheliera, Renouviera,
Guyau, w filozofii Bergsona, nawet Nietzschego. Często nie różni się od
intuicjonizmu lub jest z nim zmieszany. I właśnie filozofię uważa za dziedzinę
pozanaukową, wyznaczoną źródłami, wykluczającymi dominację rozumu.
Wyrastający
z irracjonalizmu i intuicjonizmu egzystencjalizm, stanowiący od czasów
Heideggera metodę fenomenologiczną, często odbiegającą od wersji Husserla, za
źródło i czynniki strukturalne bytu uważa szeroko pojęte przeżycie, w którym
intelekt ma funkcję zasadniczo nieistotną.
Utożsamienie
dyscypliny filozoficznej z koncepcją filozofii czy z kierunkami filozoficznymi
obserwujemy właśnie w neopozytywizmie, czy np. ewolucjonizmie Spencera, także w
logicyzującym ewolucjonizmie Hegla.
Koncepcja
filozofii, kierunki i dyscypliny filozoficzne oraz nazwiska, są tu, oczywiście,
wymienione przykładowo i nie wyczerpują podziału. Chodzi tylko o zasygnalizowanie,
zilustrowanie i określenie granicy błędu w podziale filozofii. Okazuje się, że
podział filozofii ze względu na przedmiot badań nie jest łatwy.
Ze
względu na przedmiot badań dzieli się często filozofię także na idealistyczną i
materialistyczną. Za podmiot filozofii idealistycznej uważa się to wszystko, co
nie jest metafizyczne w sensie ujęć pozytywistycznych, scjentystycznych czy
wprost materialistycznych zarówno mechanistycznych jak i dialektycznych
wszelkich odcieni. Za przedmiot filozofii materialistycznej uważa się wprost i
wyłącznie materię, rozumianą monistycznie jako jedyny byt o charakterze
fizycznym, dynamicznym, prawidłowym i o zdolności artykułowania się w postaci
przedmiotów (artykulacja obiektywna), poznawanych przez samoświadomego
człowieka na zasadzie odbicia (artykulacja subiektywna). Można oczywiście
wyodrębnić takie dwa przedmioty badań filozoficznych i można tak dychotomicznie
podzielić filozofię. Pozostaje jednak problem uzasadnienia podziału i
określenia miejsca tak wyodrębnionych przedmiotów na terenie klasycznie
uprawianej filozofii. Podkreślmy wyraźnie, że podział ten poddajemy analizie z
punktu widzenia klasycznej koncepcji filozofii.
Uważa
się, i takie jest stanowisko głównie M. A. Krąpca, że przedmiot filozofii
winien być neutralistyczny, to znaczy taki, że nie wyznacza wyników badań.
Winien więc być tak określony, że to, czego dowiemy się o rzeczywistości nie
jest zawarte w określeniu tego przedmiotu. Gdy się powie, że filozofia bada to,
co nie jest materialne, lub to, co właśnie jest materialne, już w jakimś
stopniu zawęża się podmiot analizy i z góry przesądza się o naturze bytu. Nie można
więc rozpocząć filozofowania od stwierdzenia, że rzeczywistość jest
idealistyczna lub materialna, trzeba zawsze rozpocząć filozofowanie od pytania:
dzięki czemu rzeczywistość jest rzeczywistością? Takie pytanie postawili także
i przede wszystkim pierwsi filozofowie jońscy. Takie pytanie zawsze wyznacza
filozofię. Odpowiedzi znane w historii filozofii określały tworzywo tej
rzeczywistości. Za to tworzywo uznano wodę, coś nieskończonego, powietrze,
logos (myśl, prawo, duch), byt, ogień, cztery żywioły, liczbę, ideę, formę,
dobro, Boga, materię, czasem połączenie kilku tych tworzyw. Określając tworzywo
rzeczywistości filozofowie odpowiadali nie na pytanie: dzięki czemu
rzeczywistość jest rzeczywistością?, lecz na pytanie: co stanowi naturę tej
rzeczywistości? Obydwa te pytania wiążą się z sobą lub nawet w sobie się
zawierają. Są jednak zasadniczo różne. Czym innym jest natura rzeczy (to, co ją
stanowi), czym innym jest tworzywo (to, z czego stanowiona jest natura lub
istota bytu i co konstytuuje cały byt), czym innym jest zapoczątkowanie
rzeczywistości (czynnik odróżniający ją od niebytu lub od pojęciowego ujęcia
jej treści), czym innym wreszcie jest proces lub czynność zapoczątkowania lub
urealniania bytu (samoistność, stwarzanie, emanowanie, przekształcanie) i czym
innym jest źródło tych procesów (idea, Bóg, myśl, różne od skutku, którym jest
świat). Przynajmniej tyle pytań trzeba wyróżnić w tym podstawowym pytaniu
filozoficznym, o to, czym jest rzeczywistość, a raczej dzięki czemu
rzeczywistość jest rzeczywistością, aby uniknąć błędu, wyznaczonego zbitką
problemów. Nie można przecież dać jednej odpowiedzi na kilka zasadniczo różnych
pytań. Należy odpowiedzieć nie tylko osobno, ale także kolejno ustaliwszy
wpierw, które z tych pytań są bardziej pierwotne od innych. Dodajmy, że
słusznie filozofowie poszukują czynnika granicznego rzeczywistości, tego, który
sprawia, że coś już nie jest niebytem. M. A. Krąpiec uważa, że tym czynnikiem
nie może być np. idea, liczba, forma. Te bowiem czynniki wskazują nie tylko na moment
granicy bytu, lecz także jednocześnie przesądzają, czym ten byt jest, zanim się
to wykryje i odpowiednio opisze. M. A. Krąpiec stwierdza, że neutralistyczne
jest tylko istnienie. Istnienie jest czynnikiem, dzięki któremu coś już jest po
stronie rzeczywistości, już jest rzeczywiste, już nie jest niebytem. I w
stwierdzeniu istnienia nie zawiera się określenie, czym jest to coś istniejące.
Przy pomocy kolejnych pytań dopiero określimy i dowiemy się czym jest byt, jaką
ma budowę, co stanowi jego naturę. Według M. A. Krąpca neutralistycznym
przedmiotem klasycznie pojętej filozofii jest więc byt jako istniejący.
W
klasycznej koncepcji filozofii - owszem - dominuje filozofia bytu jako bytu, to
znaczy badanie bytu od tej strony, że jest bytem i dzięki czemu nim jest, czyli
dzięki czemu coś rzeczywistego jest rzeczywiste. Ta dominacja filozofii bytu
nie wyklucza jednak innych dyscyplin filozoficznych. Jest tylko podkreśleniem,
że także o poznaniu, o działaniu (postępowaniu czy wytwarzaniu), o
poszczególnych kategoriach bytu można mówić tylko wtedy, gdy to wszystko
istnieje. Ta sprawa istnienia nie jest więc nieważna. Określenie struktury
idei, materii, człowieka, rośliny, zwierzęcia, ma sens wtedy, gdy te byty
istnieją. Trzeba więc najpierw dokładnie odróżnić istnienie od nieistnienia,
rozpoznać konieczne warunki istnienia, bo wtedy dopiero uzasadniają się badania
nad koniecznymi czynnikami, wyznaczającymi to, czym jest coś istniejącego.
Przedmiot
filozofii, którym jest byt, jako istniejący, wyznacza w klasycznej koncepcji
filozofii egzystencjalną teorię bytu. Ta teoria nadaje realistyczny i
pluralistyczny charakter wszystkim dyscyplinom filozoficznym, wyróżnionym w
klasycznie pojętej filozofii. Jest też podstawą wyróżnienia w tej klasycznie
uprawianej filozofii kierunku właśnie egzystencjalnego, przeciwstawionego
ujęciom esencjalistycznym. (Klasyczna koncepcja filozofii obejmuje obie te
orientacje).
Przy
okazji zwróćmy uwagę, że należy odróżnić egzystencjalnie ujęty przedmiot
filozofii od ujęcia egzystencjalistycznego. Termin „egzystencjalne” oznacza
„coś istniejącego”. Termin „egzystencjalistyczne” odnosi do egzystencjalizmu,
jako kierunku filozoficznego, w którym istnienie nie jest czynnikiem
strukturalnym pluralistycznie pojętego bytu, lecz utożsamia się z życiem i
przeżywaniem. Zauważmy też za E. Gilsonem, że egzystencjalna filozofia bytu
powstała niezależnie od egzystencjalizmu i jego problemów. (Nie należy też
mówić „egzystencjonalizm”. Jest to po prostu egzystencjalizm).
Według
egzystencjalnej teorii bytu, którą wypracowali tomiści, byt konstytuują - jak
wiemy - dwa czynniki: istnienie i istota. Te dwa czynniki, stanowiące byt,
występują zawsze razem. Zawsze jednak są odrębne i wobec tego możemy je osobno
poznać. To, co wiemy o istocie, jest sumą innych odpowiedzi w stosunku do tego,
co wiemy o istnieniu. Urealnione istnieniem istoty bytu mogą być czystą formą
lub złożeniem formy i materii. I zagadnienie właśnie formy, zagadnienie
materii, dobra, idei, ducha, a więc zagadnienie treści istniejącego bytu jest którymś
z kolei osobno opracowanym pytaniem filozoficznym. Gdy więc mówimy o idei lub
materii jesteśmy głównie w problematyce treści czy istoty bytu, a nie w
porządku bytu jako bytu lub bytu jako istniejącego, co właśnie jest
neutralistycznym ujęciem przedmiotu filozofii.
Podział
więc filozofii na idealizm i materializm wskazuje na to, że przedmiot filozofii
bytu został wyróżniony w obszarze treści bytu, a więc w obrębie tego fragmentu
bytu, którym jest istota i że wobec tego, jeżeli ten przedmiot jest traktowany
samodzielnie, jako bytujący niezależnie od całości bytu lub jeżeli jest
utożsamiony z całym bytem, to funkcjonuje na terenie ujęć esencjalistycznych,
ujęć treściowych, oderwanych od tego, czym byt jest właśnie w pluralistycznie
pojętej całości. Błąd tego podziału, bardzo typowy błąd, polega więc na tym, że
w obrębie treści bytu wyróżnione dwa przedmioty badań uważa się za
wyodrębnienie dwu całych bytów i jednocześnie wyznacza się tym bytom rangę
wyczerpywania całej monistycznie traktowanej rzeczywistości. Jest to błąd
wynikający najpierw z pominięcia kolejnych pytań filozoficznych, zależny więc
od rozpoczęcia filozofowania, od dalszego pytania o naturę bytu, a nie o to,
czy w ogóle byt istnieje i w jaki sposób. Poza tym jest to błąd, który ma
źródło w przyznaniu porządkowi treści bytu rangi i miejsca aktu istnienia,
stanowiącego jednocześnie istnienie przygodne i konieczne istnienie samoistne.
W sumie jest to traktowanie ujęć esencjalistycznych tak, jak by to były ujęcia
egzystencjalne.
Ten
typowy błąd podziału filozofii, spotykany tak często, szerzej biorąc ma źródło
w jakiejś naszej nieprecyzyjnej czynności poznawczej, w której dość
bezkrytycznie mieszając receptywny i tylko poznawczy odbiór rzeczywistości ze
swoistą pasją czy potrzebą twórczości przypisujemy realne bytowanie lub wprost
istnienie temu, co jest tylko umysłowym ujęciem poznawczego przedmiotu „quod”,
czyli tego, na co poznawczo jesteśmy nastawieni, co, inaczej mówiąc, jest w
bycie wyodrębnione stawianym przez nas pytaniem. Oczywiście, tak określone
działanie poznawcze jest właśnie filozoficznym idealizmem. Ten idealizm
zarzucają materialiści wszystkim kierunkom niematerialistycznym. I wprost
wszystkie te kierunki nazywają filozofią idealistyczną. Jeżeli jednak są
słuszne zastrzeżenia w stosunku do esencjalizmu, do traktowania porządku treści
bytu jako porządku egzystencjalnego, to zarzut idealizmu z konieczności musi
dotyczyć także wyeksponowania materialnych treści bytu jako bytujących
niezależnie od innych w bycie ontycznie ten byt stanowiących czynników. Zarzut
ten niewątpliwie opiera się na przekonaniu, że byt jest w swej strukturze
złożony z istnienia i istoty, ukonstytuowanej z formy i materii. Przy tym
ujęciu materia jest niesamodzielnym, możnościowym źródłem ontycznej
niedoskonałości bytu i z tego względu nigdy nie może stanowić samodzielnej
substancji, co właśnie przypisuje jej Descartes, pozytywizm, czy filozoficzny
materializm.
Przy
okazji zauważmy, że w okresie funkcjonowania podziału filozofii na idealizm i
materializm pojawia się i coraz częściej występuje podział na ateistyczne i
teistyczne kierunki filozoficzne. Jako przykład wymienia się np. materializm i
tomizm. To prawda, że w materializmie filozoficznym zagadnienie Boga nie
występuje i że to zagadnienie pojawia się w tomizmie. Podział jednak kierunków
filozoficznych na ateistyczne i teistyczne sugeruje, że można uprawiać
filozofię od początku nastawioną na opracowanie problemu Boga albo od początku
pomijającą to zagadnienie. Można by bronić tego podziału stwierdzeniem, że jest
on tylko klasyfikacją kierunków filozoficznych ze względu na osiągnięte w nich
wyniki analizy. W obydwu jednak wypadkach podział ten dopuszcza w filozofii
bytu dowolność problemu Boga. Widzi metodologiczną prawomocność analiz
filozoficznych z wnioskami ateistycznymi lub z wnioskami teistycznymi. Nie domaga
się sprawdzenia badań, wyklucza jak gdyby w którymś z tych kierunków możliwość
błędu.
Wiadomo,
że np. założenia filozoficzne, że ujęcia esencjalistyczne lub egzystencjalne
zupełnie zmieniają daną filozofię. Z tego nie wynika, że założenia filozoficzne
metodologicznie biorąc można dowolnie przyjmować lub że można równorzędnie
filozofować w esencjalistycznej czy egzystencjalnej perspektywie problemowej.
Zależy to oczywiście od koncepcji filozofii. Czy jednak filozofia może być
ateistyczna lub teistyczna? Czy może być np. ateistyczna lub teistyczna fizyka,
czy medycyna? Albo ktoś uprawia fizykę albo jej nie uprawia. I podobnie, albo
uprawia się filozofię w ramach którejś z koncepcji, albo się jej nie uprawia. Jeżeli
dzieli się filozofię na ateistyczną i teistyczną, to tylko znaczy, że do
podziału filozofii opartego na wyróżnieniu przedmiotu badań dołączono wzgląd
światopoglądowy lub religijny, co stawia daną filozofię poza obrębem nauki
przenosząc ją w porządek przede wszystkim światopoglądu. Światopoglądowe
uprawianie filozofii uniemożliwia dowodzenie twierdzeń filozoficznych, ponieważ
światopogląd jest tak metodologicznie skonstruowany, że jako suma poglądów i
przekonań, wziętych z rozmaitych dziedzin wiedzy, wyklucza prawidłowy dowód
tego zsumowania.
Dodajmy
jeszcze, że filozofia bytu, jako dosłownie pierwsza filozofia i pierwsza nauka,
ponieważ ujmująca zupełnie wyjściowe, pierwotne strony rzeczywistości, musi być
zespołem dwu rodzajów twierdzeń, mianowicie twierdzeń o rzeczywistości i
twierdzeń o tych twierdzeniach. Musi więc przeplatać się refleksja nad bytem z
refleksją nad metodologiczną prawidłowością czy adekwatnością ujęć bytu. Po
prostu teoria narzędzi filozofowania (pojęć, koncepcji, metod analizy), wyznaczona
przez poznawaną rzeczywistość, sprawdzana, pogłębiana i precyzowana w coraz
trafniejszym ujęciu bytu, zależy od teorii rzeczywistości, także przez tę
rzeczywistość wyznaczonej i sama wpływa (teoria narzędzi filozofowania) na
doskonalenie teorii rzeczywistości. W wyniku tego wzajemnego wpływania na
siebie teorii narzędzi filozofowania i teorii rzeczywistości, tego wzajemnego
przeplatania się metafizyki i ontologii (w sensie ingardenowskim), powstaje
coraz dokładniejsza, wciąż ulepszana teoria bytu i kształtuje się koncepcja filozofii,
coraz jaśniej określająca granice przedmiotu filozoficznych badań.
19. Błąd w rozumieniu zła i cierpienia
Często
spotykamy się z przekonaniem, że filozofia nie jest w stanie rozwiązać problemu
zła i cierpienia. Odpowiedzmy więc najpierw, że owszem, filozofia nie potrafi
umniejszyć zła i cierpienia. Wydaje się, że głównie to mają na myśli ci, którzy
zarzucają filozofii bezradność wobec zła i cierpienia. Umniejszanie zła i
cierpienia nie jest w mocy filozofii. W jakimś stopniu człowiek i w jakimś
stopniu Bóg mogą umniejszyć zło i cierpienie. Nie mogą ich jednak całkowicie
usunąć. Może to brzmieć paradoksalnie, ale właśnie nawet Bóg nie może
całkowicie uwolnić świata od zła i cierpienia.
Tak
postawione zagadnienie domaga się wyjaśnień.
Należy
więc odróżnić sprawę zmniejszenia w świecie zła i cierpienia od sprawy
rozumienia czym jest zło i cierpienie. I filozofia właśnie tylko dostarcza
wyjaśnień. Tłumaczy i określa czym jest zło i cierpienie. Nie znaczy to, że
filozofia w niczym nam nie pomaga. Rozumienie przecież czym coś jest, pozwala
szukać właściwych środków obrony, bo niewątpliwie zło i cierpienie są czymś,
przed czym winniśmy się bronić.
Pierwszym
więc błędem w rozumieniu zła i cierpienia jest utożsamienie lub zbitka dwu
różnych spraw: umniejszenia i rozumienia zła oraz cierpienia. Błędem jest też
przypuszczenie, że filozofia powinna zaradzić złu i cierpieniu. Nie. Filozofia
może tylko określić, czym one są i przez to pomóc nam w znalezieniu drogi do
ich zmniejszenia.
Rozważmy
najpierw problem zła. Zauważmy też zaraz, że problem ten jest obecny w kilku
zupełnie różnych porządkach i w każdym z tych porządków inaczej funkcjonuje.
Czym innym więc jest zło w porządku ontycznym, w porządku fizycznym, w porządku
psychologicznym, czy moralnym. Inaczej rozwiązuje się je w perspektywie filozoficznej
i inaczej w teologii. Błędem jest całościowe ujęcie zła, nie uwzględniające
specyfiki danego porządku, pomylenie tych porządków. Jednolicie traktowane zło,
bez osobnego omówienia w każdym z wymienionych porządków, nie da się rozwiązać.
Nie możemy go wtedy pojąć, zrozumiale omówić, uwyraźnić, sensownie przedstawić,
właśnie rozwiązać.
Zło w
sensie ontycznym, czyli rozważane jako coś, jest inną nazwą braku, niebytu.
Jest tym, czego nie ma w danym bycie lub jest tym, czego dany byt nie wykonał.
Błędem jest, gdy traktujemy zło jako coś pozytywnego, jako byt, tak jak błędem
jest, gdy materię uważamy za samodzielną substancję. Materia jest możnością
powodującą niedoskonałość formy, czyli tego, co w danym bycie istotne. Dany byt
w swej istocie jest niedoskonały i to właśnie dzięki obecnej tam materii.
Podobnie zło jest tym brakiem i tą niedoskonałością, które powodują, że dany
byt nie stanowi pełni dobra. Materia powoduje, że dany byt nie jest pełnią
formy, zło powoduje, że dany byt nie jest pełnią dobra. I właśnie nigdy byt
przygodny nie może być pełnią dobra. Gdyby stanowił taką pełnię, byłby Bogiem.
Dany byt tylko wtedy nie jest Bogiem, gdy zawiera w sobie jakąś postać braku.
Nie jest czystym dobrem, gdy zawiera moment zła. Powtórzmy jednak, że to zło
nie jest czymś dodanym do dobra, lecz jest w tym dobru brakiem, tą w relacji do
dobra możnością, która to dobro uniedoskonala. I musimy zło rozumieć jako brak,
bo w przeciwnym wypadku, gdybyśmy je uznali za byt oczywiście przygodny, za coś
pozytywnego, musielibyśmy szukać jego przyczyny, uznać, że istnieje pierwsze
źródło zła, jakiś właśnie absolut zła, równy więc Bogu. Popadlibyśmy w
trudności typu manicheizmu, że istnieją dwa byty pierwsze: absolut dobra i
absolut zła. A przecież dwa byty pierwsze, czyli dwa samoistne byty
jednocześnie nie mogą istnieć. Nie ma bowiem czynnika, który by je różnił.
Czynnik różniący domaga się racji, czegoś więc uzasadniającego, czyli
stanowiącego przyczynę. I ta przyczyna wyprzedzałaby te dwa byty pierwsze,
które nie byłyby pierwsze mając przyczynę. Dwa więc byty pierwsze są czymś
sprzecznym. Może być tylko jeden byt pierwszy, samoistny. Samoistność więc
konstytuuje ten byt. Dobro lub zło jest wobec tego wtórne. I dobrem jest to, co
stanowi ten byt, ponieważ jest to coś pozytywnego. Złem wobec tego może być
tylko brak dobra.
Gdyby zło
było czymś pozytywnym, musiałoby mieć postać aktu. Byłoby wtedy albo aktem
istnienia, albo aktem formy. Aby nie być czystym aktem, jakimś więc absolutem
zła, musiałoby zawierać czynnik uniedoskonalający, jakąś jeszcze specyficzną
możność, wprowadzającą brak w zło. A brak w złu musiałby być jakimś dobrem,
czyli czymś odwrotnym do zła, aby różnił się od tego, co uniedoskonala. Stając
się więc niedoskonałym złem to zło musiałoby stawać się dobrem, co jest już
wyraźnie absurdalne. Aby więc uniknąć sprzeczności, trzeba zło pojąć jako brak,
jako niebyt.
Aby
problem zła stał się wyraźny, trzeba najpierw uporządkować znaczenie takich
terminów, jak byt i niebyt, dobro i zło, brak i możność, pozytywne i realne.
Bytem jest zawsze to, co istnieje. Niebytem jest negacja bytu. Byt jako coś
pozytywnego stanowi dobro, czyli przedmiot wyboru, uznania, akceptacji. Zło w
podstawowym znaczeniu jest brakiem bytu. Nie stanowi czegoś pozytywnego. Jest
jednak czymś realnym, gdy wewnątrz danego bytu stanowi jakiś w nim brak. Trzeba
więc wyróżnić zło w sensie czystym i wtedy jest ono niebytem, brakiem
bezwzględnym oraz zło wewnątrz jakiegoś bytu, które wtedy jest brakiem
względnym, tym czymś, czego brakuje bytowi. W pierwszym wypadku zło w ogóle nie
istnieje, w drugim jest ontycznie tym samym co możność, czyli czynnik
uniedoskonalający. Dodajmy, że możnością nazywamy jakieś wewnątrz bytu realne
braki w relacji do aktu, natomiast złem nazywamy te braki w relacji do dobra.
Zaakcentujmy mocno, że w sensie ontycznym dobro jest bytem, pozostającym w
relacji do wybierającego ten byt człowieka. Możemy też powiedzieć, że byt jest
dobrem, ponieważ może stanowić przedmiot wyboru, gdy jest poznany. Dobro jest
więc tą jakąś pozytywną stroną bytu, tym, że ten byt czymś jest, że wobec tego
wola może go akceptować. A złem jest w danym bycie to, czego nie brakuje, co
nie jest czymś pozytywnym, co wewnątrz bytu może być tylko realnym brakiem, a
więc w perspektywie wyboru bytu jako dobra - konkretnym złem.
Zło w
sensie ontycznym jest więc czymś nieodłącznym od bytu przygodnego. Samo w sobie
jest niebytem, nicością, pustką. Wewnątrz danego bytu stanowi tę konieczną sumę
braków, bez których dany byt przygodny byłby pełnią dobra. Nie może być taką
pełnią. Musi być mniej doskonały od Boga, musi zawierać w sobie ontyczne zło.
Popełniamy błąd, gdy odrywamy zło od bytu, gdy absolutyzujemy je i przyjmujemy
jako coś samo w sobie, jako czynnik równy dobru. Jest ono tylko brakiem
ontycznego dobra.
W sensie
fizycznym zło także jest brakiem. Jest brakiem fizycznej części jakiejś rzeczy.
Może być brakiem np. wzroku, oczu, ręki, brakiem zdrowia, uzdolnień. Jest wtedy
złem bardzo widocznym. Ma jednak tę samą, choć w innym porządku, strukturę
ontyczną. Jest brakiem czegoś, co dany byt powinien zawierać, utrudnia mu
działanie, niekiedy niszczy dany byt, a zawsze sprawia cierpienie.
I dopiero
w sensie psychologicznym zło jest cierpieniem. I odwrotnie, cierpienie w sensie
psychologicznym jest złem. Sprawia ból, pozbawia byt spokoju, jest sposobem
przeżywania braku np. zdrowia, braku wiedzy, czyjejś życzliwości, czyjejś
miłości. I w sensie psychologicznym zło jako właśnie cierpienie może powodować
pozytywne lub negatywne skutki, oczywiście psychiczne lub moralne. Może budzić
refleksję nad sobą, przybliżać problem sensu życia, stać się pobudką do
poszukiwania przyczyn bytu, do odkrycia jego niedoskonałości i zależności od
bytu pierwszego. Może pogłębić nasze widzenie losu ludzkiego. Może nas
obezwładnić, zniechęcić do życia, pogrążyć w smutku, skierować do działań
mijających się z sensownym celem. Może nas unieszczęśliwić.
Tu
pojawia się pytanie o sens cierpienia. Rozwiązanie tego pytania stanie się
niemożliwe, gdy popełnimy błąd potraktowania cierpienia jako bytu, jako
swoistej jednostki ontycznej, która pojawia się w naszym bycie, opanowuje go,
obezwładnia. Cierpienie nie jest bytem. Jest właśnie sposobem przeżywania
danego braku. Jest czymś realnym, swoistym odbiorem niedoskonałości ontycznej,
fizycznej lub moralnej. Jest czymś realnym, lecz jako nasze przeżywanie lub
doznawanie braku dobra, czy braku bytu. Taki brak możemy boleśnie odczuwać,
martwić się nim. Może nam sprawiać ból duchowy lub fizyczny. Może nas mobilizować
do walki lub zniechęcać. Jego skutki są realne, tak jak realny jest brak
wewnątrz bytu przygodnego. Jest realny, nie jest jednak pozytywny, nie jest
czymś. Podobnie realny jest brak w ogóle jakiegoś bytu, np. czyjaś nieobecność
lub utrata kogoś bliskiego z powodu śmierci. Odbiór tych braków sprawia
cierpienie. I niewątpliwie inaczej się cierpi, gdy przyczyną cierpienia są
braki fizyczne i inaczej, gdy źródłem są braki porządku duchowego, czy
moralnego. Gdy uznamy braki, a konkretnie zło, za coś realnego w sensie czegoś,
jakiegoś bytu, wtedy odpowiedź na pytanie o sens cierpienia w pewnym aspekcie
staje się łatwa. Odpowiadamy wtedy, że podlega się takiemu bezwzględnemu
bytowi, który jest złem, i że skutkiem jego działania musi być zło, sprawiające
cierpienie. Gdy uznamy zło za brak dobra ontycznego, fizycznego, czy moralnego,
wtedy odczuwanie tych braków sprawia cierpienie.
Błędem
jest traktowanie zła jako bytu, jako czegoś pozytywnego w porządku ontycznym,
fizycznym czy moralnym. Błędem jest też rozumienie cierpienia jako czegoś
tożsamego ze złem, pojętym ontycznie. Zło jest brakiem, a cierpienie jest
przeżywaniem tego braku lub jego skutków.
Szukając
dalej odpowiedzi na pytanie o sens cierpienia musimy najpierw podkreślić, że
zło pojęte ontycznie jest w bycie koniecznym brakiem, bo tylko dzięki swoistym,
możnościowym brakom dany byt nie jest pełnią dobra. A przecież wszystkie byty
przygodne muszą być mniej doskonałe od Boga, muszą zawierać moment braku,
swoistego zła. I nigdy dany byt przygodny nie może być nawet na swoją miarę
absolutem doskonałości. Musi zawierać braki różniące go od innych bytów
przygodnych. Musi zawierać to, czego nie ma inny byt i posiadać to, co brakuje
innemu bytowi. Wtedy przecież zachodzą różnice między bytami. W tym więc ontycznym
i fizycznym porządku zło jako brak musi towarzyszyć bytom. I tego nie może
zmienić właśnie nawet Bóg. Nie może bowiem stworzyć bytu równego sobie w
doskonałości. Chciał poza tym stworzyć wiele bytów. Musiały więc w nich
wystąpić braki, których specyfika powoduje różnego rodzaju cierpienia.
Cierpienie więc jest jakimś naturalnym sposobem psychicznego doświadczenia
siebie i innych bytów przygodnych. Pytanie o sens cierpienia trzeba więc
modyfikować tym ontycznym faktem konieczności braków w bytach przygodnych.
Możemy
zapytać, dlaczego więc te a nie inne braki fizyczne są właściwe danemu bytowi.
Braki ontyczne są konieczne, to znaczy tylko dzięki danej porcji braków nie jesteśmy
Bogiem, lecz ludźmi. I tylko z racji tej właściwej nam niedoskonałości jesteśmy
ludźmi. Braki fizyczne są mniej konieczne. Wyznacza je porządek biologiczny,
środowisko, dziedziczność. Przecież chorujemy czasem z racji odziedziczonych
skłonności i z tych samych racji cechują nas dane uzdolnienia lub ich brak. I
często dzięki środowisku, dzięki warunkom zewnętrznym umiemy coś, lub czegoś
nie umiemy. Można tu pytać, dlaczego te, a nie inne braki, dlaczego dany ciąg
dziedziczenia, dlaczego dane środowisko, stały się naszym udziałem. Sens tego
wszystkiego i pełna odpowiedź na takie pytania wykracza poza naturalny dostępny
filozofii porządek faktów, poza problem struktury bytu i poza problem jego
fizycznych uwarunkowań.
Pełnej
odpowiedzi na pytanie o sens cierpienia trzeba szukać poza porządkiem
filozoficznym. Trzeba jej szukać w porządku teologicznym.
I znowu
popełniamy błąd, gdy całej odpowiedzi o sens zła i cierpienia domagamy się od
filozofii. Filozofia jest w stanie ustalić czym naprawdę jest zło i czym jest
cierpienie. Pomaga nam je rozróżnić w różnych porządkach rzeczywistości,
obronić przed zabsolutyzowaniem zła, pokazać że zło jest siłą bezwzględną, że
jest tylko brakiem różnych rodzajów dobra, że wobec tego usuwanie braków jest
sposobem umniejszania zła i cierpienia. Filozofia broni nas więc przed
pesymizmem i broni przed nadmiernym optymizmem, że wszystkie braki bytu da się
usunąć. Broni przed rozczarowaniem, gdy nie uda się nam w pełni tych braków
usunąć. Braków ontycznych i większości braków fizycznych z konieczności nie
usuniemy. Nie możemy przecież przestać być ludźmi, tymi oto, o takich oto
wartościach, które nie mają miary absolutu. Rozumiejąc to znajdujemy właściwy
teren walki o dobro, o umniejszenie zła i cierpienia.
Gdy ilość
cierpienia, wywołanego brakami fizycznymi i moralnymi, jest tak wielka, że jego
źródłem nie może być tylko przygodna struktura człowieka, że tym źródłem staje
się warunkujący nas kontekst biologiczny i kulturowy, zwracamy się do teologii,
aby w Bogu szukać wytłumaczenia tego, co nas spotyka. Odniesienie słuszne.
Możemy jednak popełnić błąd obciążając Boga odpowiedzialnością za dotykające
nas zło i cierpienie.
Trzeba
wyróżnić w naszych relacjach z Bogiem porządek właśnie filozoficzny (naturalny)
i teologiczny (interpretujący to, co nadprzyrodzone i przyrodzone w oparciu o
Objawienie). W porządku filozoficznym ujmujemy Boga jako pierwszy byt samoistny
stanowiący przyczynę istnienia bytów przygodnych. W tym porządku ustalamy także
konieczną strukturę bytu przygodnego jako mniej doskonałego od Boga. Tu także
odkrywamy konieczną w tym bycie niedoskonałość, swoiste zło, dzięki któremu
dany byt nie jest pełnią dobra. I tu stwierdzamy, że zło jest niebytem lub
brakiem. Teologia tłumacząc Objawienie nie wyjaśnia ontycznej struktury bytów.
Przekazuje tylko informacje Boga o Nim samym, o nadprzyrodzonym sensie i celu człowieka.
I w tej nadprzyrodzonej perspektywie ostatecznie tłumaczy się doświadczające
nas cierpienie. Bóg nawiązuje do właściwej nam struktury ontycznej i
pozostawiając przyczynom drugim rozdział braków fizycznych, właściwych danemu
człowiekowi, swoistą ilość cierpienia uwzględnia w rachunku środków moralnie
doskonalących człowieka.
W
dygresji teologicznej zauważmy, że zbawienie ludzi poprzez krzyżowe cierpienie
Chrystusa jest jakże głębokim nawiązaniem Boga do przygodnej struktury bytu,
uniedoskonalonego brakami, stanowiącymi zło w relacji do dobra i powodującymi
cierpienie. Wybierając cierpienie jako składaną przez Chrystusa zapłatę
odkupienia Bóg na serio myślał o człowieku, o możliwej stronie jego ontycznego
losu i z tego, co go uniedoskonala uczynił czynnik przywracający perspektywę
realnych nadprzyrodzonych kontaktów człowieka z osobami Trójcy Świętej. Jest w
tym fakcie wymowny akcent, że ontyczne braki osoby ludzkiej, które zawsze
pozostaną, Bóg wypełni całąścią swej miłości i swojej mądrości. I ten moment
nazywamy właśnie nadprzyrodzonym udoskonaleniem człowieka.
Zło
moralne jest osobną sprawą, którą po dotychczasowych wyjaśnieniach już można
podjąć. Ma ono dwa aspekty: filozoficzny i teologiczny. Chodzi o problem zła w
ścisłym sensie i o problem grzechu. Popełniamy błąd, gdy utożsamiamy zło i
grzech. Zło moralne jest zawsze brakiem dobra, właściwego naszemu działaniu,
jest minięciem się tego działania z normą, pozytywnie kwalifikującą czyn. Tą
normą bliższą, a więc miarą dobra danego czynu jest rozumna natura ludzka,
normą dalszą i ostateczną jest Bóg, stwórca osoby ludzkiej. Gdy postępujemy
niezgodnie z rozumnymi celami osoby, popełniamy zło. Znaczy to, że nasze
działanie nie charakteryzuje się tym, co nazywamy dobrem moralnym. I zawsze zło
moralne powstaje wtedy, gdy nastąpi niewierność, nawet nieświadoma, wobec
rozumnych celów osoby ludzkiej.
Moment
świadomości liczy się w problemie grzechu, którym staje się każde zło, gdy
potraktujemy je jako coś, czym chcemy przeciwstawić się ofiarnej nam miłości Boga.
Grzechem więc jest to, co oddziela człowieka od miłości Bożej. Jeżeli jakieś
działanie nie niszczy w nas nadprzyrodzonej miłości, łączącej człowieka z
Bogiem, nie jest grzechem, nawet gdyby filozoficznie biorąc było złem moralnym.
Tylko to zło można tu brać pod uwagę. Zło ontyczne i fizyczne, a nawet zło w
sensie psychologicznym, czyli cierpienie, nie oddzielają nas od Boga. Są
znakami naszego statusu człowieka. Grzech więc jest sprawą porządku
nadprzyrodzonego, jako zrywanie osobowych powiązań z Bogiem, jako więc brak w
nas nadprzyrodzonej miłości.
Przy
okazji podkreślmy, że należy wyróżnić miłość przyrodzoną i miłość
nadprzyrodzoną. Miłość przyrodzona jest naszym działaniem, które ma źródło w
decyzji osoby ludzkiej i jest ofiarowaniem daru wartości, stanowiących osobę
ludzką. W tę przyrodzoną miłość Bóg wnosi miłość nadprzyrodzoną, jako z tamtej
strony czynnik, stanowiący narzędzie realnego dosięgnięcia Boga w jego
wewnętrznym życiu. Ta nadprzyrodzona miłość ma strukturę pozanaturalną, lecz
jest nam dana, podlega naszym decyzjom. Gdy skorzystamy z tej miłości, gdy
skierujemy się w Niej do Boga, dosięgamy wtedy Trójcy Świętej i nasz osobowy
kontakt z Bogiem staje się realnym faktem. Bóg wtedy wnosi w nas dar wolności,
stanowiący Jego osobę. I gdy właśnie niszczymy te osobowe powiązania nas z
Bogiem, wtedy staje się grzech. Jest on niszczeniem, odrzuceniem obecnej w nas
miłości Boga.
I znowu
psychologicznie biorąc uświadomienie sobie tego może wywołać cierpienia.
Przeżywane z tych pobudek, jako więc żal, że ten mój osobowy kontakt z Bogiem
ulega zerwaniu, jest powrotem, jest likwidacją grzechu, jako braku w nas
miłości, którą Bóg obdarza osobę ludzką. Popełniamy też błąd uważając grzech za
coś pozytywnego. Grzech jest tylko brakiem naszych powiązań z miłością Boga.
Zrozumiałe więc, że grzech usunięty aktem miłości, nawiązującej kontakt z
miłością Boga, już nie istnieje. Nie istnieje bowiem usunięty brak. Brak rani i
boli. Gdy go nie ma, jest tylko dobro.
20. Granice filozofii i religii
Kilka
razy w tym rozdziale („Z problematyki bytu”), np. przy zagadnieniu emocji, przy
problemie cierpienia, pojawiała się w formie dygresji lub innej perspektywy
rozwiązań sprawa teologii i religii. Należy więc sprecyzować granice między
tymi dziedzinami.
Bardziej
podstawowe niż filozofia i religia byłoby przeciwstawienie nauki i religii. Nie
znaczy to, że takie przeciwstawienie ma źródło w ewentualnej niezgodności czy
sprzeczności między nauką i religią. Znaczy tylko, że inną grupę związków
między bytami ujmuje nauka i inną religia.
Nauka
stanowi dziedzinę związków między intelektualnie wyodrębnionymi treściami i
dotyczy bytów, które możemy rozpoznać w poznawczym wysiłku ludzkiego intelektu.
Poznając te byty, a więc przejmując od nich podaną przez nie informację, czyli
odczytując je zgodnie z tym, czym one są, badając dalej zachowanie między tymi
bytami powiązania i zależności, człowiek uprawiający naukę tłumaczy jedne
treści ujęte intelektualnie w bycie przez inne treści podobnie zdobyte
sprawdzając wciąż, czy te treści są zgodne z tym, co same byty mówią nam o
sobie swoją strukturą.
I całą tę
sumę bytów w ich wzajemnych powiązaniach i zależnościach, tę sumę wykrywaną
wysiłkiem naszego recypującego i rozumującego intelektu, nazwamy porządkiem
naturalnym.
W tym
naturalnym porządku bytów możemy wyodrębnić bardzo różnorodne treści.
Wyodrębnienie tych treści zależy od postawionych pytań. Grupa więc pytań i odpowiadające
im, odczytane w bytach treści, stanowią daną naukę. O co innego zapytuje np,
fizyk, chemik, lekarz, historyk sztuki. Każdy z nich wobec tego uprawia inną
naukę. Wszyscy jednak stawiają takie pytania, których odpowiedź dotyczy
mierzalnej, przestrzennej i jakościowej struktury bytu. Ten aspekt wyznacza
nauki szczegółowe. Oprócz tych nauk jest filozofia, która bada byt w tym, bez
czego ostatecznie nie byłby bytem. Ustala pierwsze, zapoczątkowujące byt
czynniki. I jeżeli dojdziemy do wniosku, że żaden byt nie może spowodować swego
zaistnienia, że skoro istnieje, to na drodze stwarzania otrzymał
zapoczątkowującego go istnienie od bytu, który jest samoistnym istnieniem,
jesteśmy jeszcze w nauce, właśnie w filozofii i badamy własnym rozumującym
intelektem powiązania między bytami. W tym wypadku odkryty byt pierwszy, który
jest Bogiem, stanowi podmiot nauki w sensie filozofii i tak ujmowany, jako więc
przyczyna sprawcza istnienia, należy do porządku naturalnego nie stanowiąc
oczywiście części tego porządku, ponieważ jest strukturalnie odrębny, podczas
gdy wszystkie inne byty są niedoskonałe i z tej racji przygodne. O Bogu
informuje nas także Objawienie i teologia. Objawienie jest zespołem prawd
przekazanych nam przez Boga. Nie możemy tych prawd wykryć własnym rozumowaniem.
Gdy jednak je znamy, możemy zastanawiać się, czy nie są absurdalne i sprzeczne.
Możemy je wyjaśnić, komentować, rozważać. I to właśnie ich komentowanie stanowi
teologię. Teologia więc, jako intelektualne ujęcie treści z zespołu prawd
objawionych, jest analizą ludzkiego rozumu i w tym sensie stanowi naukę,
należącą do porządku naturalnego, mimo że jej przedmiot nie został wykryty
przez rozum ludzki. Intelekt ludzki nie wykrywa prawd objawionych, a więc
informacji, którą osobiście przekazał Bóg. Wykrywa jednak istnienie Boga, lecz
na terenie filozofii bytu, nie w teologii, której podstawowym i rozstrzygającym
argumentem nie jest rozumienie lub ogląd rzeczy, lecz odwołanie się do
objawionej informacji.
Religia
stanowi dziedzinę związków osobowych między człowiekiem i Bogiem. Związki te
zostały właśnie objawione i polegają na obecności w nas osoby Boga, na
wzajemnym spotkaniu, na udziale w wewnętrznym życiu, na rozmowach, na
przyjaźni, co w sumie stanowi specyficzną miłość. Nie są to więc związki
sprawiania istnienia danego bytu, stwarzania go, podtrzymywania w istnieniu. Są
to związki zachodzące między żywymi osobami i właśnie związki przyjaźni,
obecności, spotkania.
Ta
właśnie dziedzina, a więc wewnętrzne życie Boga, w które Bóg nas wprowadza z
motywu życzliwości wobec nas i miłości, stanowi porządek nadnaturalny, czyli niedostępny
nam na drodze naszego naturalnego rozwoju i niedostępny naszemu samodzielnemu
poznaniu. Jest to sytuacja, w którą Bóg może nas wprowadzić, gdy zechce, i
którą musiał nam ujawnić, ponieważ sami nie odkrylibyśmy jego życzeń, tak
zresztą niezwykłych, bo dopuszczających nas do udziału w wewnętrznym życiu
Trójcy Świętej.
Możemy
wyróżnić religię naturalną i nadnaturalną. Gdy wiedząc z filozofii bytu, że Bóg
istnieje, rozważamy jego życzenia i uważamy je za rozumne, sensowne, interesujące,
godziwe i gdy z tych powodów je podejmujemy, jesteśmy w religii naturalnej. W
religii nadnaturalnej lub nadprzyrodzonej jesteśmy wtedy, gdy związki osoby
ludzkiej z osobą Boga są realizacją objawionych życzeń Boga dlatego, że właśnie
Bóg pragnie tych powiązań z nami i że o nie prosi. Wiąże się z tą sprawą
rozróżnienie wiary naturalnej i wiary nadprzyrodzonej. Cały bowiem porządek
nadnaturalny, którego nie możemy wykryć rozumowaniem, przyjmujemy w oparciu o
akt wiary. Gdy więc akceptujemy prawdy objawione dlatego, że wydają się nam
właśnie sensowne, rozumne, słuszne i gdy dlatego decydujemy się na spełnienie
życzeń Boga, jesteśmy w porządku wiary naturalnej, przyrodzonej, czyli mającej
w nas swe źródło. Gdy jednak uznajemy Objawienie i realizujemy życzenia Boże
dlatego, że wypowiedział je prawdomówny Bóg, gdy więc decyzja naszej woli
poinformowanej przez intelekt o słowach Boga jest oparta nie na racjach
sensowności, lecz na zaufaniu do Boga, wtedy funkcjonuje w nas wiara
nadprzyrodzona, wniesiona w nas przez Boga i zapoczątkowująca to właśnie
spotkanie osób, obecność Boga w osobie ludzkiej, realne rozmowy w postaci
modlitwy, przyjaźń, miłość. Wiara naturalna tylko poznawczo styka nas z treścią
Objawienia i w najlepszym razie może być motywem zajęcia się teologią, czyli
tłumaczeniem Objawienia, a więc czysto intelektualnym operowaniem treściami.
Wiara nadprzyrodzona zapoczątkowuje udział w wewnętrznym życiu Boga. Dodajmy,
że wobec tego religia naturalna, gdy realizujemy życzenia Boże dla ich
sensowności, jest w wyniku kształtowaniem człowieka przez ideał, przez treść,
przez pogląd, który uznajemy za prawdziwy. W religii nadprzyrodzonej kształtuje
nas już nie ideał, nie treść, nie pogląd, lecz obecny w nas Bóg, żywe spotkanie
z jego osobą, bezpośrednia wymiana przyjaźni i miłości.
Granice
więc między filozofią i religią są odległe. To nie są dziedziny, które się
zazębiają. To tylko A. Comte zasugerował nam, że gdy tłumaczymy powstanie bytów
przez odwołanie się do sprawczego przyczynowania Boga, wnosimy do nauki
porządek nadprzyrodzony. Tak nie jest. Bóg jako pierwsza przyczyna sprawcza
jest wykryty w filozoficznej analizie struktury ontycznej bytów nie będących
źródłem swego istnienia. Skoro one istnieją, jest w tym samym co one porządku
sprawiający je realny byt samoistny, różny od nich właśnie strukturalnie i nie
stanowiący z nimi porządku bytów przygodnych, lecz odkrywany w naturalnym
porządku relacji między bytami. Porządek nadnaturalny czy nadprzyrodzony jest
dziedziną osobowego życia Boga i obecnością w nas tego życia. Nie rozumiejąc
tego i nie odróżniając Comte każdą relację z Bogiem bytów niesamoistnych uważał
za mieszanie porządków. Słusznie przestrzegał przed mieszaniem porządków, lecz
linia podziału między tymi porządkami nie przebiega tam, gdzie ją widział
Comte. Bóg istnieje i może stanowić przedmiot zainteresowań ze strony różnych
nauk, a głównie filozofii i teologii. Nie należy jednak zapomnieć, że przedmiotem
nauk w sensie metodologicznym jest bezpośredni zespół tych aspektów bytu, które
wydobywamy postawionymi pytaniami, stanowiącymi daną naukę. Przedmiotem filozofii
jest więc Bóg jako byt, przedmiotem teologii - Bóg jako objawiający swoje
życzenia.
Ważny dla
uniknięcia pomyłek jest także fakt, że teologie są różne, że więc nie zawsze
jednakowo zrozumiano, uzasadniono i zinterpretowano objawione życzenia Boga.
Powstały więc różne religie i różne grupy ludzi realizujących daną religię, czy
w jej ramach jakąś wersję odrębną, nie podzielaną przez wszystkich,
przyjmujących daną religię. Te grupy ludzi nazywamy Kościołami. I znowu mogą
być Kościoły w ramach religii naturalnych i nadprzyrodzonych. W każdym wypadku
jest to podjęcie i realizowanie jakoś rozumianych życzeń Boga. Religia więc
zawsze wyznacza dany Kościół.
Czymś
więc zupełnie błędnym na tym tle musi się okazać stanowisko, według którego
człowiek sam - nie przez podjęcie życzeń Bożych przyjmowanych dla ich sensowności
lub dla prawdomówności Boga - lecz w oparciu o własne filozoficzne poznawanie
chce wkraczać w nadnaturalną rzeczywistość Boga. To stanowisko nazywa się
gnozą. Nie jest ona religią nadprzyrodzoną, ani nawet naturalną, ponieważ nie
bierze pod uwagę objawionych życzeń Boga. Jest jednak czymś w rodzaju
quasireligii, ponieważ polega na zaprojektowaniu przez człowieka relacji z
Bogiem. Sami określamy nasze oczekiwania, nasze drogi wkroczenia w wewnętrzne życie
Boga, formy wyrażania mu czci. Przypisuje się więc w gnozie moc nadprzyrodzoną
ludzkim decyzjom, mającym źródło w woli człowieka i w jego intelekcie. Traktuje
się tu poznanie jako jedyną drogę do osobowego spotkania z Bogiem. I tu właśnie
miesza się porządek naturalny z nadprzyrodzonym. Tymczasem zagadnienie
przyczynowości uczy nas, że skutek nie może podporządkować sobie przyczyny.
Człowiek więc nie może wyznaczyć Bogu sposobów jego z nami kontaktów. Realizm
metodologiczny i prawda o przyczynowaniu wskazują, że to Bóg musi określić
sposób swego z nami osobowego spotkania i gdyby swych życzeń nie objawił, nie
znaleźlibyśmy drogi, na której to spotkanie mogłoby się zrealizować. To prawda,
że analizując strukturę istniejących bytów przygodnych odkrywamy, że Bóg
istnieje. I wiemy, że Bóg stworzył istnienia przygodne, ponieważ one nie mogąc
urealnić się swoją mocą powinny nie być. Tymczasem są, a więc zostały
stworzone. Poznaliśmy tę zależność skutków od ich pierwszej przyczyny
istnienia. I możemy ewentualnie także wykryć, że Bóg jest w nas osobowo obecny.
Z tego nie wynika, że tę obecność Boga w nas możemy spowodować. Właśnie
odwrotnie. Bóg, tylko Bóg może przyjść do nas, zaproponować nam przyjaźń,
wprowadzić nas w swoje wewnętrzne życie. Błąd gnozy właśnie na tym polega, że
przypisuje człowiekowi moc wkroczenia na obszar wewnętrznego życia Boga i to
poprzez filozoficzne poznanie. Według gnozy zresztą religia jest tylko
poznaniem, które zarezerwowali dla siebie niektórzy ludzie stanowiący grupę
kapłanów. I zwolennicy gnozy sądzą, że tę ukrywaną czy zarezerwowaną wiedzę
należy udostępnić wszystkim. Hasło, owszem, interesujące, tylko cała sprawa
jest pomyłką. Religia nie da się sprowadzić do filozofii, ponieważ zasadniczo
czym innym są relacje sprawiania istnienia i relacje zaprzyjaźnień między
dwiema ontycznie różnymi osobami.
Można tu
mówić także o niebezpieczeństwie gnozy. Polega ono przede wszystkim na
przypisaniu filozofii, a więc zespołowi poglądów, statusu realnego bytu. Byłoby
to w tym wypadku uznanie idealizmu za jedyną drogę poznawczą i przekonanie, że
czynności poznawania mają moc egzystencjalnego urealnienia bytów. Filozofia
jest przecież traktowana w gnozie jako realny czynnik realnie kontaktujący nas
z Bogiem. Jeżeli natomiast przypisze się filozofii status tylko poglądów, a
więc status uzyskiwanej przez nas wiedzy i przyzna się jej rolę wprowadzania
nas w Boga, to wtedy albo Bóg proporcjonalnie do natury wiedzy jest tylko
pojęciem, albo nasz kontakt z Bogiem sprowadza się tylko do wiedzy o nim i nigdy
nie stanowi spotkania osób. Ponieważ w gnozie podkreśla się jednak jej
religijną specyfikę, zachodzi mimo wszystko utożsamienie porządku poznania z
porządkiem egzystencjalnej realności i utożsamienie porządku naturalnego z porządkiem
nadprzyrodzonym.
Wiem,
oczywiście, że we współczesnej teologii unika się porządku naturalnego i
nadprzyrodzonego. I może rzeczywiście na terenie teologii to rozróżnienie jest
mylące. Po odkupieniu nas przez Chrystusa nie ma już czystego stanu natury i
osobowego stanu stworzonej nadprzyrodzoności. Cała rzeczywistość jest objęta
skutkami odkupienia i wszyscy jesteśmy w eschatologicznej rzeczywistości
odkupionej. Gdy jednak posługuję się terminami „porządek naturalnym” i
„porządek nadprzyrodzony”, pragnę tymi tradycyjnymi słowami wyrazić różnicę
między dwoma porządkami przyczynowania: między tymi porządkami bytów, których
zależność i powiązania odkrywamy wysiłkiem poznawczym ludzkiego intelektu, a
tym porządkiem, który sprowadza się do osobowych kontaktów człowieka z Bogiem i
jest przez nas poznany tylko na drodze Objawienia. Wydaje się zresztą, że
wszystkie przyczynowe zależności typu ontycznego między bytami, a więc jakiegoś
wpływania na ontyczną strukturę rzeczy, zasadniczo różnią się od relacji
osobowych, czyli zaprzyjaźnień, rozmów, obecności. Te relacje nie zmieniają
bytu strukturalnie, mają charakter tylko czynników doskonalących w porządku
spotkania się osób i w porządku ich specyficznej przyjaźni właśnie z Bogiem.
Gnoza
jest wobec tego mieszaniem porządków, jest zgodą na idealizm, jest także
naturalizmem i utożsamieniem poznawania z bytem lub sprowadzenia życiowych i
osobowych perspektyw człowieka tylko do poznania.
Innym,
zupełnie odwrotnym nieporozumieniem, a niekiedy błędem jest powiązanie
filozofii z religią w tym, co zostało nazwane filozofią chrześcijańską. Wydaje
się, że tzw. filozofia chrześcijańska jest w naszych czasach produktem
pozytywistycznej perspektywy poznawczej. W pozytywizmie właśnie jest możliwe
łączenie w jedną całość różnych metodologicznie odrębnych dziedzin, np.
filozofii i teologii, a nawet religii. Nie ulega wątpliwości, że pojawiło się w
historii chrześcijaństwo i że prawdy wiary, np. prawda o Wcieleniu nie mieściła
się w neoplatońskiej wizji świata, oddzielającej radykalnie Boga od materii i
tworzącej z Boga i materii dwa odległe krańce rzeczywistości. Chrześcijanin,
który chciał być i chrześcijaninem i filozofem, nie mogąc - aby zostać w
chrześcijaństwie - prawdy o Wcieleniu, musiał poddać rewizji filozoficzną wizję
neoplatońskiego kosmosu. Okazało się, że neoplatońskie odczuwanie bytu nie było
pozbawione błędu. Te fakty mogą być podstawą odróżnienia filozofii jako
filozofii w sensie metodologicznie odrębnej i samodzielnej całości oraz
filozofii chrześcijańskiej lecz w sensie antropologicznym i historycznym. Albo
bowiem umiemy odczytać byt w jego uniesprzeczniających go czynnikach i racjach,
albo nie umiemy tego dokonać. Uprawiamy wtedy filozofię w sensie klasycznym lub
jej nie uprawiamy. W klasycznie więc pojętej filozofii nie ma miejsca na tzw.
filozofię chrześcijańską. Pozytywistyczna perspektywa i tworzenie syntezy z
wniosków filozofii i teologii oraz religii są też nie do przyjęcia. Pozostaje
jednak ten właśnie antropologiczny i historyczny aspekt sprawy. Można mówić o
filozofii w sensie właśnie antropologicznym, jako o zainteresowaniu się filozofa
tymi zagadnieniami klasycznie uprawianej filozofii, które należąc do
podstawowego zespołu problemów filozoficznych bardziej niż inne interesują go
jako chrześcijanina. Takim ważnym dla chrześcijanina problemem jest np.
istnienie. Pozwala ono ująć egzystencjalną rzeczywistość Boga i odróżnić
samoistne istnienie od istnień stworzonych. Można także mówić o filozofii
chrześcijańskiej w sensie historycznym, a więc i o inspirującym filozofów
Objawieniu i o wynikach na terenie filozofii tej inspiracji ze strony
chrześcijaństwa.
Te ujęcia
doprowadzają nas do zagadnienia światopoglądu. Otóż w najbardziej
światopoglądowym sensie można mówić o filozofii chrześcijańskiej. Światopogląd
jest zespołem twierdzeń zarówno z zakresu nauk szczegółowych, jak i z
filozofii, teologii, religii, także sumą postaw intelektualnych, wolitywnych,
emocjonalnych, jakichś przekonań z porządku baśni, fikcji, legendy,
obyczajowości, grupą norm, wyznaczonych zwyczajami, tradycją, etyką, prawem. W
sumie jest pełnym obrazem świata, regulującym i wyznaczającym nasze
postępowanie. Jest całością tego, co aktualnie dzieje się w człowieku. Stanowi
więc strukturę, której nie można dowodzić. Trzeba by poszczególne grupy spraw
przenosić do odpowiedniej dyscypliny naukowej i tam je rozważać. Owszem, można
to czynić, lecz nigdy nie można dać naukowego uzasadnienia światopoglądu jako
całości. W tym światopoglądzie może znaleźć się filozofia i wtedy, w połączeniu
z przekonaniami religijnymi lub teologicznymi, funkcjonuje jako przekonanie np.
chrześcijanina. W światopoglądowym sensie jest ona filozofią chrześcijańską, a
więc filozofią obecną w ogólnym poglądzie, który jest zgodny z prawdami
objawionymi i który reguluje życie w sposób zgodny z Objawieniem, rozsądkiem i
prawdą.
Zagadnienie
światopoglądu przybliża nam dwie wiążące się z nim sprawy.
Pierwsza,
to wyobrażeniowe widzenie świata jako całości, jako jakiejś kuli wypełnionej
bytami, jako sumy tych bytów, stanowiących zamkniętą właśnie całość, poza którą
znajduje się trochę niezrozumiały Bóg, będącym Stwórcą, teraz po stworzeniu
świata odpoczywający gdzieś w zaświatach i pozostawiający ten biedny, zagubiony
świat jego losowi, złu, nieszczęściom, wojnom i wszystkim plagom egipskim.
Scalające działanie wyobraźni sprzyja monizmowi, który przy wyakcentowanym
sensualizmie (że poznanie jest wynikiem działania tylko zmysłów) prowadzi do
pozytywizmu lub którejś z odmian materializmu, a przy zaakcentowaniu
racjonalizmu (poznanie jest skutkiem wyłącznie intelektu) daje odpowiedź w
typie filozofii Parmenidesa lub Hegla. Obie perspektywy są cząstkowe,
esencjalistyczne i idealistyczne, i mają charakter bardziej właśnie
światopoglądowy, a więc uzasadniony osobistą dowolną decyzją, niż sprawdzony w
metodologicznie poprawnej analizie filozoficznej typu klasycznego, prowadzącej
do pluralizmu egzystencjalnie realnych bytów. To wyobrażeniowe widzenie świata
spełnia także jakąś poetycką w człowieku potrzebę całościowej wizji, syntezy
wszystkiego, co wiemy, jakiejś przeżywanej encyklopedii. I z racji tej części
poetyckości intelektów widzenie to jest trudne do przewalczenia, dopuszcza pozytywistyczną
syntezę, uniemożliwia utrzymanie między naukami metodologicznie określonych
granic.
Drugą
sprawą, wiążącą się ze światopoglądem, jest praktycyzm. Oznacza on widzenie
swego życia, uprawiania nauk, podejmowania decyzji w perspektywie konkretnie
określonych celów, które, jak się okazuje, są zasugerowane bieżącą modą,
zwyczajami, akcentami, całą dziedziną dziś aktualnych zadań. Ponieważ zadania
te, zwyczaje, akcenty i mody zmieniają się, a działanie ukierunkowane na
wyznaczony przez nie cel dalej się realizuje, następują kryzysy, konflikty,
załamania, zniechęcenia, pojawia się sceptycyzm jako wniosek doświadczeń.
Praktycyzm, który pozbawia elastyczności nasze działanie, który zniekształca
zdolność przystosowania, szybkiego odczytania nowej sytuacji, właściwego w niej
znalezienia się i reagowania, jest wbrew pozorom właśnie czymś niepraktycznym,
czymś utrudniającym życie, które dla swego dobra musi być zorientowane na
dalsze, ważniejsze, istotnie wartościowe cele, ponieważ tylko w tej sytuacji
umie się sensownie podjąć to, co dziś aktualne, modne i na tę chwilę wartościowe.
Praktycyzm odbiera wartość tej oto chwili, ponieważ czyni z niej daleki,
ostateczny cel, który tej roli nie może spełnić będąc celem cząstkowym,
wyznaczonym tę oto chwilą. I właśnie działanie światopoglądowe, które jest w
nas czymś zrozumiałym i koniecznym, uczy niestety tego niepraktycznego praktycyzmu,
ponieważ przyzwyczaja do rozstrzygania spraw własną decyzją bez wcześniejszego
sprawdzenia wartości celu w odnośnej nauce. Wynika z tego, że o wiele
praktyczniejsza jest orientacja teoretyczna, rozważne sprawdzenie celów
ostatecznych, życiowo ważnych, wiodących, przeanalizowanie ich właśnie w
filozofii, w teologii, w naukach teoretycznych, tak przecież pozornie oderwanych
od życia, od praktyki. Jest przecież zrozumiałe, że w naszym działaniu
kierujemy się teoriami, poglądami, choćby dlatego, że stanowi nas nie tylko
nastrój, zdolność wyboru, lecz przede wszystkim intelekt praktyczny, który umie
rozważać „pro” i „contra”, umie przyjąć informację intelektu teoretycznego,
czyli poznającego byty z motywu samej prawdziwości, aby wiedzieć jak właśnie
naprawdę jest. Ta często atakowana postawa teoretyczna jest tak przecież ważnym
nastawieniem człowieka na trwałe wartości, na rozpoznanie dobra, które nie
przemija z modą, które trwa, które orientuje życie i działanie człowieka na
sensowne i prawdziwe cele.
Błędnie
sądzi się niekiedy, że nastawienie teoretyczne pozbawia nas zaangażowania, że
uniemożliwia szybkie i sprawne działanie. Tak zwana nieporadność życiowa ma
źródło nie w postawie teoretycznej, lecz raczej w brakach psychicznych.
Nastawienie teoretyczne jest też zaangażowaniem, lecz w inny sposób niż w
praktycyzmie. Jest długodystansowe, rozważające konsekwencje i motywy, źródła i
skutki. Często jednak niesłusznie jesteśmy skłonni wiązać praktycyzm z
zaangażowaniem, a postawę teoretyczną z brakiem zaangażowania. To nie są
sytuacje podobne. Często przecież przegrywamy nawet psychicznie, gdy jakiejś
drobnej, cząstkowej sprawie nadamy rangę sprawy jedynej, najważniejszej. A
przecież liczy się w życiu całość spraw, wśród których tylko nieliczne są
ostateczne, ważne i istotnie prawdziwe.
Należy tu
podjąć także sprawę tzw. pytań zaangażowanych i niezaangażowanych. Potocznie
uważa się np. pytania z zakresu filozofii teoretycznej za niezaangażowane, a
więc ze światopoglądowego punktu widzenia niedopuszczalne. Możemy się zgodzić,
że w pewnym sensie pytania filozoficzne są jak gdyby niezaangażowane, a więc
jak gdyby odbiegające od praktyczności, od dziś kształtującego się życia.
Pytania np. o strukturę bytu, o związek istnienia z istotą, o relację między
aktem i możnością, nie wnoszą w tej oto chwili niczego w problem np. dziś
produkowanego auta i dziś budowanego mostu. Od rozwiązania jednak tych pozornie
oderwanych pytań zależy jednak nasze rozumienie rzeczywistości, a to rozumienie
pozwala opanować rzeczy, rozpoznać ich działanie i wyznaczyć cały szereg już
praktycznych, teraz oto realizowanych prac, które dadzą w wyniku to oto auto,
ten most, takie lekarstwo przywracające zdrowie. Okazuje się więc, że sprawy,
które rozważamy, nie są tak bardzo proste, że pobieżne oceny mogą mijać się z
prawdą. Wynika z tego, że nasze poznanie, które w porządku intelektu jest
ogólnym ujęciem szczegółowych bytów, nie jest czymś wyłącznie na niekorzyść
człowieka, że w swym teoretycznym aspekcie służy działaniom i ujęciom
szczegółowym. W pełni teoretyczny aspekt stanowi filozofię, a głównie
metafizykę, której ładunek praktyczności wbrew pozorom jest o wiele większy niż
się potocznie sądzi. Metafizyka w swej egzystencjalnej wersji nie pozwala nam
oderwać się od istnienia, od realizmu. Broni przed popadnięciem w esencjalizm,
idealizm, monizm, w zgubny praktycyzm. Oprócz pojęć powszechnych i pojęć
szczegółowych dostarcza nam trzymających się mocno ziemi (czytaj „istnienia”)
pojęć transcendentalnych, które pomagają nam minąć poezję (będącą na swoim
miejscu czymś przecież dobrym i wartościowym) i fikcję oraz prawdziwie poznać
rzeczywistość, jako zespół niesprzecznych bytów.
Powtórzmy
więc, że pluralistycznie rozumiana rzeczywistość, jako suma realnych i
strukturalnie odrębnych bytów przygodnych, nie jest sprzeczna tylko wtedy, gdy
się uzna, że przyczyną jej przygodnego istnienia jest różny od niej byt
samoistny. Byłaby sprzeczna, gdyby stanowiła przyczynę swego istnienia, bo
wtedy jeszcze nie istniejąc już by jednak jednocześnie istniała, skoro
powodowałaby swoje istnienie. Jeżeli byty przygodne realnie istnieją, to
istnieje także w tym samym realnym porządku przyczyna sprawcza ich istnienia.
Jest to realny i ten sam porządek przyczynowania, a nie strukturalna tożsamość
przyczyny i skutku. Byty przygodne istnieją, a więc takie byty, które nie są
samoistne. Muszą być wobec tego skutkiem koniecznego bytu samoistnego, jako ich
przyczyny sprawczej. Byt samoistny różni się od bytu niesamoistnego, jak byt w
pełni doskonały od bytu niedoskonałego. Byt konieczny jako byt samoistny i z
tej racji pierwszy oraz w pełni doskonały jest właśnie strukturalnie odrębny,
całkowicie różny od bytów przygodnych, z którymi wiąże go cały szereg relacji.
Przyczynowanie sprawcze stanowi jedno z takich powiązań: realne istnienie byt
przygodny uzyskuje od realnej przyczyny. Byt pierwszy sprawia więc naturalne,
właściwe bytom istnienie. W tym sensie jesteśmy w porządku naturalnym, w
porządku tego, czym są byty. Byt pierwszy także, rozpatrywany od strony
uniesprzeczniających go czynników strukturalnych, od strony tego, czym jest,
należy do porządku naturalnego, zawsze oczywiście jako pierwsza przyczyna
sprawcza bezpośrednio powiązana z każdym bytem przygodnym, a nie jako pierwszy
element monistycznie pojętego kosmosu. Wykrywając więc samoistny byt pierwszy, czyli
Boga jako istniejącego, będącego przyczyną sprawczą bytów przygodnych,
pozostajemy wciąż w granicach filozofii, na jej terenie, w naturalnym porządku
przyczynowania istnienia. Nie odwołujemy się jeszcze do religii. To tylko - jak
wiemy - Comte stwierdził, że szukanie w Bogu przyczyny rzeczywistości stanowi
tłumaczenie zjawisk naturalnych przez odwołanie się do porządku
nadprzyrodzonego. Trzeba więc mocno podkreślić, że ontyczna struktura bytu
stanowi porządek naturalny, i gdy rację istnienia tej struktury odkrywamy w
bycie samoistnym, jeszcze pozostajemy w ramach tego naturalnego porządku, lecz
w filozofii, i nie w naukach szczegółowych. Właśnie w filozofii, której rangę i
walor nadaje wyróżniającą osobę ludzką zdolność intelektualnego poznawania.
Według
Plotyna Parmenides utożsamił byt z poznawaniem. Rozróżnił je i utożsamił.
Znaczy to, że dla niego tym samym stały się rzeczy i ich ujęcia. Ten sam
stopień realności, i to realności samoistnej, przyznał wszystkiemu, co stanowi
rzeczywistość, w wyniku czego ta rzeczywistość jawiła mu się poznawczo, jako
coś strukturalnie jednolitego i wprost jednego. Parmenides słusznie utworzył
pojęcie powszechne rzeczywistości, popełnił jednak błąd uważając je nie za
ujęcie bytu, lecz za samoistną tego bytu naturę, w której heraklitejska
wielorakość i zmienność znalazły się poniżej ontycznej realności. To, co
konieczne w bycie i - jak dziś wiemy - analogicznie podobne, ujęte w
powszechnik, któremu Parmenides przypisał substancjalną samodzielność zdominowało
w jego filozofii porządek rzeczy i ujęć. Parmenidesowski byt uzyskał cechę jedności,
która wyznaczała jego nieskończoność, wieczność i trwałość, wykluczające
jakąkolwiek zależność i przyczyny.
Ta
monistyczna u Parmenidesa teoria bytu jest filozofią absolutu i mogłaby w
jakimś stopniu stać się aspektem teorii Boga nawet na terenie pluralistycznego
realizmu. Nie to jednak jest ważne. Właściwa wartość filozofii Parmenidesa
polega na tym, że jest to w ogóle pierwsza teoria filozoficzna. Początek filozofii
widzi się najczęściej w wystąpieniu Talesa i w jego pytaniu o to, z czego są
rzeczy. Odpowiedź na to pytanie Tales uzyskał w wyniku rozumowych poszukiwań
pierwotnego „budulca” rzeczy. I te właśnie rozumowe analizy, wyjaśnienia oraz
odkrycie wewnątrz rzeczy czynnika, wyznaczajcego ich strukturę, dały początek
nauce. Lecz właśnie przede wszystkim nauce. Tales, jak i wszyscy hylozoiści
jońscy wraz z Anaksagorasem i Empedoklesem, dzięki swej niezwykłej intuicji
sformułowali teorie, od których nie odbiegają zbyt daleko dzisiejsze oparte na
eksperymentalnych badaniach ujęcia struktury tzw. materii czy mechanizmu życia,
prezentowane przez współczesną fizykę i chemię. Wynikałoby z tego, że Tales
zapoczątkował nie filozofię, lecz właśnie naukę w sensie nauk szczegółowych.
Filozofia zrodziła się dopiero w chwili, gdy Parmenides zapytał o granicę
między bytem i niebytem, i gdy rzeczywistość przeciwstawił nicości. To uznanie
granicy pozwoliło mu oddzielić rzeczywistość od niebytu. Wpłynęło też na
kształt jego teorii, która z racji esencjalistycznego, idealistycznego i
gnozeologistycznego ujęcia stała się monistyczna, i ogólna w sensie
powszechnikowym, i oczywiście nie do przyjęcia w swych rozwiązaniach.
Parmenides utrzymał ją jednak w ramach ogólnej teorii bytu, podczas gdy Tales
rozważając porządek bytu, a mówiąc dokładniej wewnątrz bytu jego pierwotne
czynniki strukturalne, do których drogę wyznaczała mu obserwacja zmysłowo
poznawalnych jakości rzeczy, musiał dotrzeć do jakichś pierwszych materialnych
przyczyn wewnętrznych. Z tych kategorialnych analiz stworzył ogólną teorię
rzeczywistości, w której przypisał jednej z przyczyn wewnętrznych bytu,
mianowicie przyczynie materialnej, rolę koniecznego czynnika strukturalnego
całej rzeczywistości. Wynikało z tego rozwiązanie zarówno
materialistyczno-hylozoiczne jak i monistyczne. Parmenides nie uniknął monizmu,
ale przekroczył analizę, właściwą naukom szczegółowym. Bojąc się zapewne
werbalizmu w tłumaczeniu świata i wyczuwając konieczną stałość struktur
ontycznych, dzięki którym coś jest tym oto bytem, na miarę dostępnych sobie
narzędzi analizy, (np. pojęcia byt - niebyt, jedność - wielość, trwałość -
zmienność), wypracował teorię jedynego bytu, przeciwstawionego niebytowi.
Ostatecznym wyznacznikiem tej teorii stało się jego własne utożsamienie bytu z
poznawaniem, to znaczy błąd polegający na nie oddzieleniu powszechnego ujęcia
bytu od faktycznego bytowania poza myśleniem. Ujętą w poznaniu konieczną
strukturę rzeczy i wyrażoną w pojęciu ogólnym, Parmenides potraktował jako właśnie
ogólną i powszechną. W wyniku tego rzeczy i ich ujęcia stały się tym samym.
Wyraźną
informację o tym utożsamieniu przez Parmenidesa bytu i poznawania znajdujemy
właśnie u Plotyna, który mówi, że dla Parmenidesa „to gar auto noein estin te
kai einai” (tym samym jest poznawanie i bytowanie). I Plotyn dodaje, że
Parmenides „eis tauto synegen on kai nun” (do tego samego sprowadził byt i
intelekt)[17]. Gilson w
książce „Byt i istota” uważa, że Parmenides przeciwstawił byt istnieniu. Gdyby
tak było, gdyby Parmenides odróżniając byt i poznanie przeciwstawił byt
istnieniu, to musiałby mieć świadomość, że analizuje same treści oderwane
właśnie od istnienia. Nie mógłby wtedy tego, co nazywa bytem, uważać za
faktyczną rzeczywistość. Tymczasem Parmenides właśnie sądzi, że ujęta przez
niego - jak byśmy powiedzieli - w powszechnik rzeczywistość, jest jedyną
rzeczywistością i tylko ona w sposób ogólny bytuje. Wynika z tego, że raczej
utożsamił byt i poznanie i temu, co poznane, przyznał realne istnienie. Utożsamił
więc także poznanie z istnieniem.
Podobnie
radykalnego utożsamienia bytu i poznania dokonał Berkeley. Uważał - jak wiemy -
że „istnieć” znaczy „być poznawanym”, że więc realne bytowanie i poznawcze
ujęcie tego bytowania są tym samym. Mogło to także znaczyć, że sam proces
poznawania utożsamia się z istnieniem. To berkeleyowskie istnienie (esse) jest
równoznaczne z bytem. Tym samym więc są byt i poznawanie. Berkeley poza tym
twierdził, że cały poznawany byt znajduje się w obrębie poznającego podmiotu
duchowego.
I Parmenides
i Berkeley popełnili błąd idealizmu. Klasyczny a więc prawie idealny, wprost
czysty idealizm, polega właśnie na przypisaniu czynnościom poznawania mocy
egzystencjalnego urealniania intelektualnie wyodrębnionych treści. Treści te są
traktowane jako coś realnie bytującego. Przypisuje się im własności i strukturę
całego bytu. A ostatecznie przecież są tylko jedną z „części” bytu i ujmowane
osobno, bez powiązania z właściwym im aktem istnienia stanowią porządek
esencjalistyczny, tylko więc pomyślany, daleki od egzystencjalnych faktów. Z
tego idealistycznego i esencjalistycznego ujęcia nie ma w ogóle przejścia do
porządku egzystencjalnie realnych bytów. I cała ta filozoficzna informacja jest
błędna, ponieważ w niej „część” bytu, a raczej poznawcze ujęcie tej „części”
zostało utożsamione z całym danym bytem.
Na błąd
utożsamienia poznawania u bytem lub istnieniem wskazują nie tylko filozoficzne
konsekwencje, które śledzimy na terenie metafizyki Parmenidesa lub w filozofii
Berkeleya. Wskazuje na ten błąd także przyjmowane także w metafizyce
uzasadnienie twierdzeń. Polega ono na wykazaniu, że teza przeciwna do tej,
którą przyjmujemy, jest absurdalna. Jeżeli np. jest absurdalna tożsamość bytu i
ujmujących go pojęć, to opowiadamy się za twierdzeniem, że czym innym jest
realny byt i czym innym są ujmujące go poznawczo ujęcia. Dostrzegamy przy tym
takie metodologiczne zjawisko, że nasz opis poznawczo doświadczalnego bytu
zależy od funkcjonujących w nas teorii i pojęć oraz że jest ujmowany w ramy
jakiejś teorii. Znaczy to, że nie łatwo wyrazić w języku filozoficznym to, co
poznajemy, i że nie łatwo poznawać w sposób, który byłby „bezinteresownym”,
adekwatnym odbiorem doświadczanego przedmiotu. Zresztą samo poznawanie jest
wyznaczone pytaniami. I poprawność odpowiedzi zależy w dużym stopniu od tego,
czy odpowiedź jest proporcjonalna do pytania. Jeżeli pytanie kieruje nas do
ontycznej struktury bytu, to odpowiedź musi mieć charakter twierdzenia z zakresu
metafizyki. I niełatwo uwolnić tę odpowiedź od aspektów teoriopoznawczych,
szczegółowych w sensie nauk przyrodniczych, czy od idealistycznych i
esencjalistycznych akcentów. Gdy pytam, czym jest np. byt, mogę stwierdzić, że
to są te oto wyróżnione przeze mnie treści ontyczne. Jestem w tym stwierdzeniu
na granicy niebezpieczeństwa idealizmu, gdy tej przeze mnie wyróżnionej
strukturze przypiszę istnienie (nadałem tę noc sprawczą czynnościom
poznawania), lub jestem na granicy błędu esencjalizmu, gdy same intelektualnie
wyodrębnione treści będę rozważał poza urealniającym je aktem istnienia. A
nawet, gdy uniknę tych niebezpieczeństw, mogę ten byt rozważać od strony pytań,
jak go poznałem, jakimi władzami poznawczymi (źródła poznania), do jakich w
bycie treści lub struktur ontycznych jestem w stanie dotrzeć (granice
poznania), pod jakimi warunkami to moje ujęcie bytu jest zgodne z jego
faktycznym stanem ontycznym (prawdziwość poznania). Jestem wtedy na terenie
teorii poznania, mimo że wciąż mówię o bycie i zagraża mi błąd gnozeologizmu,
czyli utworzenia metafizyki stanowiącej wnioski epistemologii. Usuwając z tej
metodologicznej struktury elementy ewentualnie subiektywne, podejmę tylko
dyskusję między teorią poznania i psychologią. Na teren metafizyki faktycznie
nie udało mi się wkroczyć. Gdy więc pytam, czym jest byt, a takie pytanie jawi
się, gdy staniemy wobec rzeczywistości, muszę umieć uświadomić sobie, że to nie
jest pierwsze pytanie filozoficzne, lecz któreś z kolei, dotyczące natury już
istniejącego bytu, a więc dotyczące tylko jego istoty (czym jest) i prowadzące
z konieczności do esencjalizmu lub, co gorsze, do odpowiedzi idealistycznych.
Muszę więc inaczej zapytać, aby nie dać się wciągnąć w grożące
niebezpieczeństwa. Muszę rozpocząć filozofowanie od pytania (o czym mówiliśmy w
paragrafie „Błąd w punkcie wyjścia filozofii”), dzięki czemu coś rzeczywistego
jest rzeczywiste, czyli dzięki czemu coś nie jest niebytem. Wtedy odpowiedź
jest ujęciem granicznego punktu rzeczywistości, ujęciem istnienia i wprowadza w
realistyczną i egzystencjalną metafizykę.
Gdy więc
pytam o naturę poznania, bo taki jest temat paragrafu, pytam głównie o
treściową stronę, a nie o ontyczny status tego, co nazywamy poznaniem. Intencją
tematu jest ujęcie różnicy między bytem, a nawet między istnieniem i
poznawaniem, i terminem „natura” tę odrębność poznania akcentuję. Jest
oczywiście pytaniem, a nie rozstrzygnięciem sprawy. Wiem, że poznawanie
istnieje i nie odrywając go jako bytu od jego swoistego istnienia, chcę tą
istotową, a więc treściową stronę, wyprecyzować.
Sygnalizowane
na przykładzie metafizyki Parmenidesa i filozofii Berkeleya absurdalne
konsekwencje utożsamiania istnienia i poznawania, skłaniają do przyjęcia tezy,
że poznawanie nie jest samodzielnym, substancjalnym bytem i że nie jest
istnieniem.
Obserwujemy
jednak podobieństwo w działaniu aktu istnienia i działaniu poznawania. Ponieważ
stykam się z rzeczywistością raczej od strony jej działań niż od strony tego,
czym jest w swej ontycznej strukturze, co dopiero musimy poznawczo
zrekonstruować, niebezpieczeństwo przypisania tym działaniom podobnego statusu
ontycznego jest duże. Istnienie zapoczątkowuje realny byt sprawiając, że coś
jest, że więc nie jest niebytem. Poznawanie także zapoczątkowuje, lecz tylko
ujęcia, to więc, co wiemy o rzeczywistości, a nie jej realne bytowanie.
Oczywiście, gdyby nie poznanie, nie znalibyśmy bytu, nie istniałby dla nas jako
coś realnego. Z tego jednak nie wynika, że poznawanie sprawia lub stwarza tę
rzeczywistość. Tak często w naszej kulturze umysłowej obecność właśnie
idealizmu pokazuje, że to przypisywanie poznaniu mocy sprawiania rzeczywistości
nie jest tak obojętne i nie niebezpieczne, jak się wydaje.
Podobieństwo
działań nie wskazuje na ich identyczność. Spowodowane tym działaniem skutki
pozwalają rozróżnić działania, a one z kolei wskazują na źródła, których są
manifestacją.
Stwierdzenie,
że działania są manifestacją źródła, a więc realnie istniejącego podmiotu,
który objawiają i z którego wynikają, jest konsekwencją metafizycznej teorii bytu,
różnej od idealizmu, esencjalizmu, od gnozeologistycznych i teoriopoznawczych
perspektyw. Jest tezą w ramach realistycznej lecz egzystencjalnej metafizyki
pluralizmu tomistycznego. Według tej metafizyki wszystko oprócz Boga, jeżeli
istnieje, jest złożone z aktu i możności. To złożenie jest konieczne w każdym
wypadku, ponieważ tylko pod tym warunkiem dany byt jest tym danym bytem, czyli
różni się od absolutu, od samoistnego i pierwszego aktu istnienia. Ponieważ
taki absolutny, prosty i samoistny akt może być tylko jeden, musi być aktem
istnienia, a więc tym samoistnym zrealizowaniem, które jest po stronie
rzeczywistości. Wszystkie inne byty zapoczątkowane przez stworzony dla nich akt
istnienia zawierają momenty uniedoskonalające, które nazywamy możnością
(istotą, materią). Rzeczywistość więc jawi się jako suma uniedoskonalonych
aktów istnienia, wśród których jeden jest prosty, samoistny i doskonały,
uniesprzeczniający ich bytowanie. Racją uniedoskonalenia nie jest jednak
decyzja bytu pierwszego, aby to były byty niedoskonałe, ani tą racją nie jest
pomysł danego bytu w intelekcie Stwórcy. Gdyby tak było, to słuszny okazałby
się idealizm, przypisujący czynnościom poznawania moc sprawczą w sensie
urealniania bytu. Należy wobec tego wewnątrz danego aktu istnienia szukać
uniedoskonalających go czynników, ponieważ każdy byt przygodny swoją ontyczną
strukturą sam musi się tłumaczyć z tego, czym jest, stanowi ideę, bytującą poza
danym bytem. Jeżeli byty są mniej doskonałe od absolutu, to w nich musi się
znajdować czynnik uniedoskonalający. Według tej metafizyki są trzy grupy
realnych bytów: byt samoistny, byty niesamoistne (uniedoskonalone), wśród
których jedne są substancjami czyli samodzielnie bytują, inne są
przypadłościami. We wszystkich tych bytach musi się znajdować urealniający je
akt istnienia, który w jednym wypadku stanowi cały byt, w innych wypadkach jest
przeniknięty możnością (istota). Porządek urealnionej istoty domaga się także
statusu złożenia, ponieważ byty w swej treściowej warstwie nie mogą być
absolutne. Konieczne więc jest wyróżnienie wewnątrz istoty konstytuującej ją
formy i materii w wypadku bytów nieosobowych i osobowych. Byty osobowe,
charakteryzujące się rozumnością, muszą zawierać w sobie także bezpośredni
podmiot tej rozumności, co w innym miejscu zostało omówione[18].
Wynika z tego zestawienia bytów i konstytuujących je w różny sposób czynników
ontycznych, że poznawanie nie jest ani bytem samoistnym, ani sumą możności, czy
też formą. Nie jest też substancją. Pozostaje dla poznawania kategoria
przypadłości.
Jeżeli
poznawanie jest czymś realnym, to musi być jakimś bytem. Jest czymś w rodzaju
przypadłości i dokładniej mówiąc jest działaniem bytów obdarzonych władzami
poznawczymi. Jako działanie nie jest substancją, ani nie jest czynnikiem
ontycznym wewnątrz substancji. Jest przypadłością, zewnętrzną wobec substancji strukturą
ontyczną o charakterze raczej relacji. Jest swoistą zdolnością władzy
poznawczej do ujęcia treściowej i egzystencjalnej strony bytu. Jest więc czymś,
co swoiście łączy podmiot poznający z poznawanym przedmiotem.
Poznawanie
jest także czym innym niż podmiot poznający, władza poznawcza, przedmiot
poznawany i wynik tego poznania w postaci wrażeń i spostrzeżeń, wyobrażeń i
pojęć. Jest właśnie działaniem lub czynnością władzy poznawczej stykającej
podmiot poznający z poznawanym przedmiotem, w wyniku czego podmiot poznający
uświadamia sobie w sposób szczegółowy lub ogólny treść poznawanego i
istniejącego przedmiotu. I ten wynik poznania, szczegółowo lub ogólnie ujęte
treści, pozwala nam rozróżnić poznanie umysłowe (ogólne) i poznanie zmysłowe
(szczegółowe). Szczegółowe lub ogólne ujęcie domaga się bowiem proporcjonalnego
działania, które wskazuje na odmienne władze poznawcze, a te pozwalają nam
dostrzec ontyczną strukturę poznającego podmiotu. Natrafimy tu na różnicę
między zwierzęciem i człowiekiem, na różnicę między zmysłami i intelektem.
Jeżeli
więc poznawanie nie jest niebytem, to musi je, nawet gdy jest działaniem,
urealnić akt jemu właściwego przypadłościowego istnienia, uniedoskonalonego możnością,
która sprawia, że to swej istocie jest właśnie działanie. Dotykamy tu
metafizyki działania, sprawy jego ontycznej struktury, rozpoznania czym jest
poznanie. I te problemy wyrażamy w pytaniu właśnie o jego naturę.
Poznawanie
jest działaniem władzy poznawczej i jako jej właściwość ma naturę podobną do
natury swego bezpośredniego podmiotu. Trzeba więc wyróżnić poznanie zmysłowe i
poznanie intelektualne[19]. to
intelektualne poznanie jako zdolność lub możność duszy uzyskania poznawczego
kontaktu z istniejącą poza podmiotem poznającym rzeczywistością jest biernym
doznawaniem przez możnościową „część” istoty duszy, czyli przez wewnętrznie
uniedoskonalające ją podłoże rozumności tych umysłowo poznawalnych treści,
które przekazuje jej przypadłościowy intelekt czynny. W tym wypadku poznawanie
jest doznawaniem przez duszę lub odbiorem strukturalnie koniecznych czynników
ontycznych istoty danego bytu. Jest uświadomieniem sobie przez człowieka treści
wyznaczających tę istotę. To intelektualne poznanie może też być działaniem
przypadłościowego intelektu czynnego. Jest wtedy właśnie relacją między władzą
poznawczą a poznawanym przedmiotem i jest sposobem uzyskania intelektualnie
poznawanych treści. Ten sposób polega na aktywnym wydobyciu tych treści z
poznawanych materiałów szczegółowych, które człowiek ujmuje poprzez zmysłowe władze
poznawcze. Intelektualnie ujęte treści bytu stanowią pojęcie powszechne.
Doznawanie bierne rzeczywistości nie jest tylko przyjęciem tego, co wnosi w
duszę intelekt czynny. Może być poprzez „vis cogitativa” odbiorem także
egzystencjalnej strony bytu. Jest wtedy w połączeniu z informacją, dostarczoną
przez intelekt czynny, uświadomieniem sobie koniecznych czynników
strukturalnych bytu i formułowaniem transcendentalnych ujęć analogicznych. W
obydwu wypadkach, a więc biernego doznawania poznawczego i aktywnego
przetwarzania materiałów poznawczych, poznawanie jest relacją swoiście łączącą
władze poznające z poznawanymi przedmiotami. Ta relacja jest czymś realnym,
jest bytem, który w kategorii przypadłości charakteryzuje się osobnym statusem
ontycznym.
Aby bliżej
wyjaśnić naturę poznania, należałoby teraz rozwinąć zagadnienie relacji,
zagadnienie władz poznawczych, problem duszy, sprawę jej związku z ciałem. Należałoby
omówić przynajmniej główne problemy z zakresu filozoficznej teorii człowieka. W
tym kontekście poznawanie jako swoisty byt dałoby się bliżej określić.
Urwijmy w
tym miejscu dopiero zaczętą analizę. Niech nas do rozwiązania sprawy poznawania
najpierw przygotują ujęcia stanowiące następny rozdział pt. „Problematyka
duszy”.
Część druga.
PROBLEMATYKA DUSZY
Z bogatej
i złożonej problematyki duszy ludzkiej pragnę wydobyć metafizyczne zagadnienie
duszy jako aktu ciała. Jest to zagadnienie jej ontycznej struktury wyjaśnionej
przez relację do ciała, które razem z duszą stanowi człowieka. Wychodzę z
zagadnienia aktu pojętego tak, jak się go powinno rozumieć w tomizmie
egzystencjalnym.
Człowiek,
jak każdy byt, jest urealnioną przez akt istnienia całością bardzo różnych
czynników. I nie ulega wątpliwości, że ten akt istnienia także w człowieku jest
koniecznym czynnikiem przeciwstawiającym go nicości. Jeżeli bowiem człowiek nie
jest nicością, niebytem, pustką, wykluczeniem swej realności, to jest w nim ten
graniczny i konieczny czynnik, który stawia go po stronie rzeczywistości. Człowiek
więc jest czymś realnym, bo inaczej fikcją, złudzeniem i czymś
niewytłumaczalnym byłoby to, że mówimy, że ktoś nas słyszy, rozumie, że coś nas
cieczy czy smuci, że rośniemy, rozwijamy się, żyjemy i umieramy. Człowiek poza
tym, co potwierdza nam doświadczenie, skoro pojawia się w czasie, rośnie,
doskonali się, nie jest bytem w pełni bytem doskonałym i z tej racji nie jest
sam w sobie. Nie jest samoistny. Nie mogąc, jak każdy inny byt, być przyczyną
swego istnienia, to właściwe sobie istnienie zawdzięcza samoistnej przyczynie
sprawczej. Jest więc przygodny, a tym samym właśnie niedoskonały. Znaczy to, że
nie jest czystym aktem istnienia. Ten akt jest przeniknięty możnością,
warunkującą czy wyznaczającą jego przygodność i niedoskonałość. Co stanowi tę
możność, czyli sumę tych istotnych czynników, które nadają aktowi istnienia
miarę i specyfikę bytu, stanowiącego właśnie człowieka?
Istotną
strukturę danego bytu rozpoznajemy zawsze po jego działaniu. Podobnie więc
należy postąpić w wypadku człowieka, czyli na podstawie jego działania domyśleć
się w nim tłumaczącej i uzasadniającej to działanie struktury. Wiemy
oczywiście, że urealniający człowieka akt istnienia jest przeniknięty
możnością, która, jako coś przeciwstawnego istnieniu, nazywa się w tomizmie
istotą, czyli całością tego, bez czego nie można być danym bytem, a w tym
wypadku człowiekiem.
Zmieniające
się działania ludzkie nie mogą stanowić istoty człowieka, czyli czegoś, co
wciąż wyznacza niedoskonałość aktu ludzkiego istnienia. Działania te bowiem,
jak każdy byt przygodny, domagają się przyczyny. Jeżeli to są działania
ludzkie, to nie one są człowiekiem, lecz człowiek jest ich źródłem. Działania
te z racji swej zmienności nie mogą też być stałą sumą możności specyfikującej
akt. Zmieniając się, wciąż zmieniałyby naturę człowieka, a dokładniej mówiąc
człowiek przy każdym zmieniającym się działaniu przestawałby być człowiekiem i
ewentualnie stawałby się nim napowrót w jakiejś innej wersji, co zresztą byłoby
niezgodne z naszym doświadczeniem, według którego mamy świadomość, że wciąż
jesteśmy ci sami. Przede wszystkim jednak takie rozwiązania atakowałyby samą
teorię aktu. Dane działanie, gdyby stanowiło istotę człowieka, wymieniając się
z innym działaniem musiałoby odrywać się od aktu, by na opuszczone miejsce
mogło wejść inne działanie. Wtedy akt pozostawałby jak gdyby na chwilę bez
możności. Takie ujęcie dałoby się jeszcze podciągnąć pod teorię tak zwanej
zmiany substancjalnej. Najtrudniejsze jest jednak to, że przy tej koncepcji akt
urealniający człowieka jest czystą doskonałością, w sensie dualistycznej wizji
świata, i wobec tego wymieniające się działania jakoś tylko zewnętrznie go
specyfikują. Tymczasem człowiek zawsze jest tym oto człowiekiem, jak nas
informuje doświadczenie. Możność więc, dzięki której akt istnienia jest czymś
urealniającym właśnie człowieka jako tego oto człowieka, jest czymś stałym i od
początku przenikniętym całą naturą aktu. Nie mogą to więc być przypadkowe
działania, wyznaczone dowolnym kontekstem biologicznym czy historycznym, lecz musi
to być stała suma możności, stały czynnik wciąż umniejszający akt istnienia z
tej racji specyficznie ludzkiego, bo tylko pod tym warunkiem nie przestaje się
być człowiekiem, gdy się nim już jest dzięki zaistnieniu. I ten stały w
człowieku moment niezrealizowań, ta stała wciąż możność przenikająca akt
ludzkiego istnienia, razem z tym aktem stanowią źródło zmiennych działań.
Trzeba więc odróżnić zmienne działania zewnętrznie manifestujące specyfikę
człowieka i tę wewnątrz człowieka zmienność, która polega na jego doskonaleniu
się, na aktualizowaniu możności, czyli stałej w człowieku sumy braków, bez
których człowiek byłby czystym aktem istnienia. To stałe zmieszanie istnienia
ludzkiego z możnością nie znaczy też wcale, że człowiek jest czymś statycznym.
Trzeba
znowu odróżnić istotę w relacji do aktu istnienia i istotę samą w sobie. W
relacji do aktu istnienia człowieka jego istota, czyli - powtórzmy - to, co
przenikając ten akt czyni go specyficznie urealniającym właśnie człowieka i
dzięki czemu akt istnienia już od początku przeciwstawia nicości tego oto
człowieka, określonego i konkretnego, ta istota jest czymś niezmiennym. Znaczy
to, że zawsze, aby akt istnienia urealniał człowieka, musi go przenikać
specyficzna suma niezrealizowań, charakterystycznych dla natury ludzkiej. I to
właśnie jest stałe i niezmienne. Natomiast istota sama w sobie, stanowiąc
przecież jako możność sumę niezrealizowań, jest z tej racji dynamiczna, doskonali
się, rozwija, choć nigdy nie przekracza tego pułapu, ponad którym stałaby się
samym aktem. Jest wobec tego zawsze źródłem przekształceń, zawsze źródłem
działań, czymś dynamicznym w sensie, że działania ją doskonalą, uzupełniają,
lecz właśnie przypadłościowo, to znaczy nie zmieniając jej możnościowej natury,
koniecznej do uniedoskonalania aktu. Istota zawsze musi pozostać możnością, czy
musi być stała w relacji do aktu, mimo że się sama w sobie przypadłościowo
udoskonala, rozwija, zmienia, przekształca poprzez uprzyczynowane swą naturą
działania. Rozróżnienie istoty i przypadłości, które jako np. działania są
zmienne, pozwala nam uratować konieczną niezmienność istoty w jej relacji do
aktu istnienia i dopuścić dokonywanie się w niej określonych przekształceń,
właśnie przypadłościowych, aktualizujących istotę w sposób, który nie pozbawia
jej natury możności. Te zmienne, przypadłościowe działania może wywołać, jako
swoisty bodziec, kontekst biologiczny czy historyczny. Nigdy jednak ten
kontekst nie może być przyczyną, a więc bezpośrednim źródłem tych działań.
Byłyby to przecież wtedy działania tego kontekstu, a nie działania człowieka.
Jeżeli to są działania ludzkie, muszą mieć źródło w człowieku, w jego swoiście
dynamicznej możności, którą jest specyfikująca akt istota.
W wyniku
działań ludzkich, takich jak np. widzenie, słyszenie, czy rozumienie, powstają
odpowiednie skutki. Jest to spostrzeżenie, doznanie dźwięku, pojęcie. Dla
szczegółowego spostrzeżenia ostatecznym źródłem może być zdolność czy możność
lub władza widzenia zapodmiotowana w oku, dla doznawanego dźwięku - władza słyszenia,
dla pojęcia intelekt, którego nie można zlokalizować w odpowiedniej władzy
zmysłowej. Pojęcie bowiem ma strukturę ogólną, odwrotną więc wobec
szczegółowości, charakteryzującej spostrzeżenie, wrażenie, czy wyobrażenie.
Pojęcie przecież nie jest mierzalne aparaturą fizykalną, nie jest
przestrzennoczasowe, nie zawiera jakości zmysłowych. Po prostu nie jest
szczegółowe. Nie może w takim razie mieć przyczyny w działaniu tej możności,
która jest racją jednostkowości i szczegółowości bytu. Musi być skutkiem działania,
wyznaczonego przez władzę, która jest zapodmiotowana w czymś strukturalnie
różnym od tej możności, którą już nazywaliśmy materią. Tego strukturalnie
różnego od materii źródła działań i jego podmiotu domaga się właśnie
strukturalna odrębność pojęć ogólnych. Każdy skutek, jako wynik działań, i same
działania wymagają bowiem proporcjonalnego źródła, czyli struktury, która jest
w stanie je usprawiedliwić. Działania więc są drogą do odkrycia ontycznej
struktury ich przyczyny. Wynika z tego, że wewnątrz możności,
uniedoskonalającej akt istnienia człowieka, są dwa odrębne jej stany, dwie jej
różne grupy, dwie wobec tego różne racje, wyznaczające raz szczegółowe raz
ogólne skutki działań. Aby to były różne racje, muszą mieć odrębne struktury.
Istotę więc człowieka stanowi racja działań uzyskujących skutki ogólne i racja
działań wyznaczająca skutki szczegółowe.
To, co
ogólne, musi mieć swe źródło w działaniu, wyznaczonym przez podmiot, stanowiący
w obrębie istoty porcję danych o charakterze czegoś specyficznie ludzkiego, bo
tylko rozumienia, wyrażające się w pojęciowym poznaniu, przecież charakteryzują
człowieka. Jest w nim wobec tego coś, co go czyni tym specyficznym bytem,
który, gdy istnieje, stanowi człowieka. Jest to więc wewnątrz istoty porcja
danych stanowiących rację specyficzności człowieka, czyli suma koniecznych
czynników o charakterze aktu, a więc tych zrealizowań, których brak nie
pozwalałby danemu bytowi być człowiekiem. Te zrealizowania pełnią w istocie
człowieka właśnie możnościową rolę czynienia aktu istnienia czymś urealniającym
ludzi. To jest wobec tego wewnątrz możnościowej istoty forma, a więc akt
specyficznie ludzkich doskonałości, czyli danych, bez których nie jest się
człowiekiem. Ta forma w bycie przygodnym jest znowu aktem niedoskonałym, a więc
od podstaw, w swej całej strukturze jest czymś przenikniętym możnością, dzięki
której jest aktem tego oto istniejącego człowieka. Ten akt formy, powodujący,
że człowiek odznacza się sobie właściwymi danymi, koniecznymi aby być
człowiekiem, czyniącymi go podobnym do innych ludzi, nadającymi mu więc cechy
właściwe gatunkowej grupie ludzi, jest inaczej mówiąc duszą ludzką.
Aby to
jednak nie była dusza ontycznie w pełni doskonała, czyli aby nie była
absolutnym aktem w obrębie gatunku, przenika ją możność, nazwana materią, czyli
ciałem. Ta możność wnosi w człowieka szczegółowość nadając mu określoną
przestrzenność i czasowość. Te cechy charakteryzują właśnie możność, którą
nazywamy materią lub ciałem. Są wyznacznikami szczegółowości. Dusza ludzka w
porządku istoty stanowiąc akt, z konieczności więc musi być przeniknięta
możnością, którą nazywamy ciałem. Pod tym tylko warunkiem, gdy istnieje, nie
jest pełnią gatunkową aktu. Nie jest tzw. duchem czystym, czyli prostym,
niezłożonym, lecz jest zawsze duszą ludzką, formą substancjalną ciała, aktem
usamodzielniającym człowieka jako byt i nadającym mu rolę podmiotu, a nie
czegoś zapodmiotowanego. Wynika z tego, że ciało nie stanowi w człowieku czegoś
bytowo samodzielnego. Nie jest czymś, nie jest substancją, nie jest bytem
oddzielonym, nie jest, podobnie jak materia, jakimś zrealizowaniem, nie jest po
prostu aktem. Jest właśnie możnością, a więc swoistą grupą niezrealizowań,
jakąś ilością uszczegółowień wewnątrz aktu formy, czynnikiem nadającym duszy
jej konieczną niedoskonałość.
Jeżeli
ciałem ludzkim nazwiemy tę widzialną strukturę o określonych kształtach,
barwie, wymiarach, to znaczy, że na teren filozofii wprowadziliśmy
pozytywistyczne pojęcie materii, utożsamionej z bytem o złożonej i pełnej,
specyficznej dla danego bytu strukturze, bez której nie można istnieć jako coś
określonego, jako ten oto byt. Według klasycznie uprawianej filozofii ciało
ludzkie nie może być bytem substancjalnym i nie może być aktem. Musi być
możnością. Aktem jest to, co już się zrealizowało. To wszystko więc, co w
człowieku jest zaktualizowane, zrealizowane, jest wobec tego aktem, jest duszą.
Ciało, owszem, jako możność jest racją mierzalności, przstrzenności,
jakościowości człowieka, jego więc uszczegółowieniem, ale ten skutek, którym jest
kształt, wielkość, barwa, czy inna własność charakteryzująca tego oto
człowieka, gdy jest zrealizowana, stanowi akt przypadłościowy lub jakiś moment
aktu, czyli należy poprzez duszę do człowieka, jest czynnikiem jego struktury,
i z tej racji nie jest już ciałem, nie jest materią. Ciałem będzie tylko to, co
jeszcze się realizuje, co jeszcze się nie dokonało, co jeszcze staje się w
człowieku. Nie znaczy to, że nasze oczy czy dłonie są duszą. Znaczy to, że są w
człowieku, czymś aktualnym, i że nie można fizykalnie czy wprost fizycznie
określić w człowieku duszy i ciała, oddzielić ich od siebie, przyznać duszy
rolę tego, co niewidzialne, a za ciało uznać to, co widzialne i przestrzenne.
Dusza jest aktem w porządku istoty i przenika ją możność czyli ciało, które
wnosi szczegółowość. Wykrywamy to wprost bezwzględnie, lecz właśnie nie w
mylących filozofa teoriach nauk przyrodniczych. Wykrywamy to poprzez pytania
klasycznie uprawianej filozofii ustalając czynniki, bez których człowiek nie
byłby człowiekiem. Ustalamy te strukturalne momenty człowieka, bez których
musiałby się wykluczyć, stać się czymś sprzecznym. Do tych strukturalnych czynników
człowieka należy właśnie dusza i możnościowe ciało, razem urealnione jako
istota przez akt ludzkiego istnienia.
Prezentowana
tu teoria poznania pozwala zrozumieć pełne związanie duszy z ciałem,
przenikanie tak zupełne, że staje się niemożliwe oddzielenie fizyczne duszy od
ciała. I gdyby nie podkreślenie, że bez możnościowej istoty i bez aktu formy
przenikniętej możnością ciała, człowiek nie byłby człowiekiem, można by
niekiedy, akcentując tak mocno akt istnienia, czy duszę jako akt formy, uznać
człowieka wprost tylko za jakiś specyficzny akt, oczywiście przeniknięty
możnością i dlatego niezupełny, niedoskonały. Może tę ontyczną sytuację
człowieka jako aktu wyczuwali ci filozofowie, którzy nie posługując się
rozróżnieniem aktu i możności uznali, że człowiek jest wyłącznie duszą. Wiele
słuszności i twórczej inspiracji zawierają więc ujęcia Platona, Augustyna,
Plotyna, Descartesa, nawet Hegla, czy Maine de Birana. Człowiek niewątpliwie
jawi się jako akt, lecz właśnie jako akt niepełny, niedoskonały, przeniknięty
niezrealizowaniami, z tej racji złożony, w którym dusza jako akt formy, także
przeniknięta wnoszącą szczegółowość możnością, czyli ciałem, nie jest czystym
aktem, wyłącznie prostą strukturą. Musi być egzystencjalnie urealniona przez
akt istnienia i uniedoskonalona ciałem.
Niemożliwość
fizycznego oddzielenia ciała od duszy jest jej naturalną sytuacją i odpowiedzią
na pytanie o ontyczną strukturę człowieka. Z tego jednak nie wynika, że dusza
jako akt, jako forma ciała, nie może bytować bez materii wnoszącej w nią
szczegółowość. Stanowiąc akt, a więc jakieś niezrealizowanie, gdy uaktualnia je
istnienie, pozbawiona ciała może dalej trwać, istnieć, nie stanowiąc jednak
wtedy tego oto człowieka. Jest tylko wyłącznie duszą, z której wyrwano
przenikającą ją możność. Istnieje, lecz w sposób „okaleczony”, wprost dosłownie
z lukami, z realnymi już teraz a nie możnościowymi brakami, z momentami
nicości. Jest aktem, w którym braki już nie stanowią stanu niedoskonałości w
realnym bycie, tej właśnie możności jako racji uniedoskonalenia, lecz stanowią
dosłownie pustkę, swoistą nicość. Dusza oddzielona od ciała przez śmierć
fizyczną, mimo tych braków, nie ginie z tej racji - podkreślmy - że jest
właśnie aktem, lecz aktem, który z racji rozumności ma inną strukturę niż forma
zwierząt czy roślin. Wszystkie formy bytów poza człowiekiem nie ujawniając
rozumności, będąc wciąż koniecznym czynnikiem gatunkującym, w przeciwieństwie
do wnoszącej szczegółowość materii są tylko niematerialne. I nie można
powiedzieć, że są ogólne.
Jakże
subtelna to musi być sprawa, skoro Platon i Kant, a później Hegel, tę ogólność
o strukturze pojęcia wnieśli w byt jako zasadniczy lub współkomponujący czynnik
strukturalny. Dla Platona i Hegla ogólna myśl, a więc po arystotelesowsku
mówiąc akt, stanowi byt. Kant połączył w jedną całość szczegółowe ujęcia
fenomenów z apriorycznymi i ogólnymi formami, wytworzonymi przez podmiot
poznający.
Rzeczywiście
akt formy, nieprzeniknięty możnością materii, jest swoiście ogólny. Arystoteles
powie ostrożniej: formy bytów poza człowiekiem są niematerialne i mogą być
ujęte w ogólne pojęcia. Znaczy to, że są racjami w bycie jego czynników gatunkowych,
tak jak materia jest racją uszczegółowienia, sprawiania więc, że jest się tym
oto indywidualnym bytem. Forma, którą jest dusza, oprócz tych samych
gatunkowych funkcji, wypływających z jej niematerialności, odznacza się właśnie
wspomnianą już rozumnością, której nie ujawniają zwierzęta i rośliny.
Rozumność,
jako swoista zdolność poznawczego pomijania szczegółowości (mimo koniecznego
wnikania materii jako możności w duszę, aby nie była czystym aktem formy),
domaga się jednak takiej różniącej ją od innych form struktury, w której
niematerialność jest uzupełniana większym związaniem duszy z istnieniem niż z
możnością. Formy bytów poza duszą ludzką są jak gdyby przechylone w kierunku
właściwej im możności, a mniej w kierunku istnienia. I gdy oddzieli się od nich
akt istnienia, podzielają los materii, to znaczy giną, ponieważ materia, jako
swoisty niebyt, ginie, gdy nie tkwi w jakimś podmiocie. Dusza, przechylona
bardziej ku istnieniu, gdy to istnienie traci człowiek, nie oddziela się od
istnienia, lecz właśnie od swej możności, którą jest ciało. Znaczy to, że
śmierć jest pozbawieniem człowieka ciała i akt istnienia, urealniający formę, a
więc to, czym jest człowiek, w dalszym ciągu tę formę urealnia, nawet gdy
zostanie jej odrębna możność, przenikająca formę, aby nie stała się w obrębie
gatunku absolutem. Brak możności, którą jest ciało, nie unicestwia przecież
bytu, nie odbiera więc duszy istnienia. Pozbawia ją tylko racji
niedoskonałości. Wiemy bowiem, że brak możności w jakimś bycie nie uniemożliwia
jego istnienia. Byt pierwszy istnieje przecież bez jakiejkolwiek możności. Brak
w jakimś bycie tej możności, którą jest istota, sprawiłby, że dany byt nie
byłby tym bytem, lecz samym aktem istnienia, w konsekwencji nie różniącym się
od bytu pierwszego. Gdy akt istnienia urealnia jakąś istotę, to urealnia
określony byt, który teoretycznie biorąc, gdyby w swej istocie nie różnicował
się na formę i materię, byłby w swej grupie absolutem, a więc jedynym
egzemplarzem gatunku. Jeżeli jest wielu ludzi, czyli wiele jednostek w
jakimkolwiek gatunku, znaczy to, że w obrębie istoty forma danego bytu jest
przeniknięta możnością i dzięki temu ten byt jest jednostkowy. Oddzielenie
materii od formy nie pozbawia więc tej formy istnienia. Pozbawia ją tylko
szczegółowości. Ale dusza ludzka, pozbawiona ciała, nie staje się całą istotą,
czyli absolutem gatunkowym. Pozostają w niej „ślady” po odebranej jej materii,
swoiste „luki”, i dzięki nim dusza nie posiadając pozytywnie sobie właściwej
możności jest w dalszym ciągu na tę możność skierowana, nastawiona. Nie
przestaje więc być formą ujednostkowioną, duszą tego oto człowieka. Nie staje
się formą prostą, czystą. Jest formą „ułomną”, gatunkowo niezupełną. Nie
pociąga to jednak za sobą utraty istnienia. Dusza ludzka więc może dalej istnieć
bez ciała. Wynika z tego, że jest nie tylko niematerialna, lecz że jest także
zdolna do bytowania bez przenikającej ją możności, że wobec tego zawsze tę
zdolność posiada, czyli że jest więcej niż niematerialna: jest właśnie duchem.
Takim terminem tradycyjnie określa się jej zdolność do istnienia bez materii.
Tę duchowość, jako swoiste piętno strukturalne niematerialnej duszy, wykrywamy
dzięki jej działaniu, którego skutkiem są pojęcia ogólne, nie zawierające cech
szczegółowych. To działanie duszy niezależnie od przenikającej ją możności,
którą jest materia, wskazuje na podmiot tego działania. Rozumność więc wskazuje
na taką strukturę duszy, dzięki której jest zdolna do istnienia bez materii. Tę
zdolność nazywamy właśnie duchowością. Zrozumiałe więc, że gdy dusza jest przez
śmierć człowieka oderwana od ciała nie przestaje istnieć. Formy zwierząt i
roślin, a więc formy, które są wyłącznie niematerialne, skoro nie ujawniają
poznania rozumnego, objawiającego się między innymi tworzeniem pojęć ogólnych,
nie mają wobec tego zdolności do istnienia bez przenikającej je możności.
Znaczy to, że „okaleczone”, pozbawione materii, jak gdyby poważnie uszkodzone,
nie są w stanie zatrzymać istnienia. Ich los, a dokładniej mówiąc, ich cel
wyczerpuje się w aktualizowaniu materii, jako czynnika możnościowego,
jednostkującego je jako byt nie charakteryzujący się rozumnością. Cel rozumnej
duszy ludzkiej nie wyczerpuje się w formowaniu ciała. Dusza jest zdolna do
umysłowego poznawania i takie poznanie realizuje. Obdarzona jest wobec tego
odpowiednią władzą poznawczą, proporcjonalną do swej specyficznej struktury. Tą
władzą właśnie duchową jest intelekt możnościowy i intelekt czynny. Jest zdolna
także do akceptacji swych wyników poznawczych. Obdarzona jest więc duchową
władzą woli. To wszystko wskazuje na ontycznie bogatszą strukturę duszy niż
formy zwierząt i roślin. Dusza ma więc swoje własne, wewnętrzne życie, różne od
tego, co wnosi w nią jednostkujące ją ciało, lecz od tego ciała uzależnione w
rozwoju. Obecność przenikającej ją możności uniedoskonala duszę, lecz nie
pozbawia jej tej właśnie samodzielności działania. owszem tę samodzielność
swoiście warunkuje stanowiąc pierwsze źródło działań poznawczych duszy. Ta
samodzielność wyznacza jej trwanie nawet po oddzieleniu ciała i stanowi
uzasadnienie tego, że dusza nie musi tracić i nie traci istnienia, gdy fakt
śmierci człowieka pozbawi ją materii. Dusze zwierząt i roślin nie mając tej
duchowej samodzielności nie zawierają więc w sobie tych ontycznych podstaw do
istnienia bez ciała. Giną po jego oddzieleniu.
Rozumność,
która oznacza samodzielność w duchowym działaniu duszy, zwiększa oczywiście jej
ontyczną zawartość na niekorzyść form zwierząt i roślin. Nie jest to jednak
zwiększenie ilościowe, lecz istotowo strukturalne. Forma w obrębie istoty
człowieka jest wobec tego właśnie duchowa, podczas gdy w zwierzętach i
roślinach formy pozostają tylko niematerialne i tracą istnienie po oddzieleniu
się materii. Dusze ludzkie strukturalnie inne, czyli duchowe, nie tracą
istnienia, gdy oddzieli się od nich ciało. Z tej racji mówimy, że są bardziej
przechylone w kierunku istnienia niż materii. I trzeba by specjalnego
działania, aby akt istnienia od nich się oddzielił. Nie znaczy to, że duchowa
dusza nie cała jest przeniknięta ciałem jako możnością. Nie w tym różni się od
duszy zwierząt i roślin. Niematerialne dusze roślin i zwierząt całe
przeniknięte materią, nie tracą swej niematerialności wyrażającej się w
działaniu wyłącznie jednostkowym. Dusze ludzkie także przeniknięte materią nie
tracą swej duchowości wyrażającej się w działaniu, powodującym skutki ogólne.
Na ich podstawie przyjmujemy inną, właśnie duchową strukturę formy w obrębie
istoty człowieka. Formy niematerialne i formy duchowe podobnie więc są
przeniknięte materią. Podobnie też są od niej strukturalnie różne jako racje
odmiennych skutków: gatunkowania i jednostkowania. Duchowa struktura form
ludzkich kieruje je do istnienia jako celu. Nie ma podstaw, aby odmówić im jego
realizacji. Niematerialna struktura form pozbawionych rozumności kieruje je do
materii jako celu. Podzielają więc los materii, tak jak dusze ludzkie
podzielają los istnienia. Dusze więc zwierząt i roślin giną bez materii, dusze
ludzkie bez materii istnieją.
Proponowane
tu rozwiązanie trochę jednak balansuje na granicy ontycznego pluralizmu i
dualizmu. Rozwiązanie dualistyczne jest o wiele łatwiejsze. Według dualizmu
dusza jest strukturą prostą i wobec tego jest oddzielona od ciała. Nie jest nim
przeniknięta. Jest z nim tylko funkcjonalnie związana, zamknięta w nim dosłownie
jak w więzieniu. Istnieje odrębnie i po oddzieleniu się ciała po prostu
istnieje dalej. Pluralistyczne ujęcie duszy wiąże ją z ciałem jako właściwą jej
możnością. Ciało w tej koncepcji swoiście miesza się z duszą, przenika ją. Nie
następuje tu oczywiście utożsamienie duszy i ciała. Dusza jako forma jest wciąż
aktem stanowiącym rację gatunkowej odrębności człowieka. Materia jest dalej
odrębnym czynnikiem uszczegółowienia, czyli sumą tych niedoskonałości, dzięki
którym człowiek nie jest absolutem w swym gatunku lecz tylko jednostką.
Zmieszanie jednak formy z materią jest całkowite w taki sposób, że nie ma
„części” duszy, która nie byłaby przeniknięta możnością. Z tej racji cała dusza
jest formą niedoskonałą, a więc formą specyficznie i tylko ludzką. Dualistyczny
akcent pojawiłby się wtedy, gdyby przyznało się duszy, owszem, połączenie z
ciałem wewnętrzne, całkowite, lecz nie przenikające duszy do końca, gdyby więc
zostawiło się w niej „część” nie poddaną ciału. Takie ustępstwo, czyli
niezależny od ciała fragment duszy ułatwiłby rozwiązanie egzystencjalnego
trwania duszy po śmierci człowieka. Dusza nie zmieszana całkowicie z ciałem
może się z tej „kąpieli” wydobyć i dalej istnieć. Rezygnacja z tego
dualistycznego akcentu, a więc teoria pełnego przenikania duszy przez ciało w
jakimś sensie utrudnia uzasadnienie jej istnienia po śmierci człowieka.
Utrudnia, lecz nie uniemożliwia. Dusza przeniknięta ciałem rozwija właśnie
dzięki ciału swoje intelektualne działania, które czynią ją czymś ontycznie
bogatszym niż sprawa jej związania z ciałem. Nie wyczerpuje swych działań w tej
właśnie relacji. I ten fakt poszerzonych zadań, wyznaczonych duchową strukturą
ludzkiej formy ciała jest podstawą, aby dusza istniała po śmierci człowieka.
Ubogacające skutki tych działań nie mogą się unicestwić. Ciało nie odbiera im
samodzielności. Są racją dalszego istnienia duszy bez ciała. Takiej racji nie
znajdujemy w formach roślin i zwierząt. Nie ma więc ontycznej podstawy, by
istniały po oddzieleniu się materii.
Unika się
dualistycznego akcentu może niekiedy w takim stopniu, że zostaje zasugerowany
pluralizm o atmosferze nawet monistycznej. Monizmu unika się jednak przez
zaakcentowanie odrębności aktu i możności, mimo że ich zmieszanie jest zupełne.
Jest to jednak zmieszanie, a nie utożsamienie. Równowagę ujęć, tak przypuszczam,
wyznacza zasada ustalenia tych czynników, które uniesprawniają byt, a w tym
wypadku duszę.
2. Błąd dualizmu w rozumieniu duszy ludzkiej
Dualizm
polega na paralelnym bytowaniu struktur czysto duchowych i struktur czysto
materialnych. W tej postaci występuje - jak wiemy - u Platona i przede
wszystkim u Descartesa. I ta właśnie platońska lub kartezjańska koncepcja
dualizmu jest najczęściej stosowanym narzędziem w tłumaczeniu związku między
duszą i ciałem. Traktuje się wtedy duszę jako niezłożoną strukturę i podobnie
traktuje się ciało. Przypisuje mu się samodzielne bytowanie, paralelnie
związane z duszą. Ten paralelistyczny dualizm nie trudno zidentyfikować i
obalić wykazując sprzeczność czystych, a więc wewnętrznie niezłożonych bytów
poza Bogiem. Nie łatwo jednak poradzić sobie z kryptodualizmem, który często
pojawia się w pluralistycznych koncepcjach (wszystkie byty poza Bogiem są w
swej strukturze złożone), zwłaszcza na terenie zagadnienia związku duszy z ciałem.
Jeżeli
zgodnie z pluralizmem stwierdzi się, że dusza jest jednolitą formą przenikniętą
uniedoskonalającą ją możnością, to tę całość można pojąć dwojako:
1)
dusza
jest wciąż czystą formą, którą właściwa jej możność , czyli materia (ciało)
uniedoskonala w taki sposób, że dusza wykonuje wszystkie swoje działania tylko
w połączeniu z ciałem. Strukturalnie biorąc jest w dalszym ciągu czystą formą,
modyfikowaną tylko w porządku działania przez konieczny dla niej, lecz przecież
- jak widzimy - dość zewnętrzny związek z ciałem. Takie ujęcie jest
kryptodualistyczne.
2)
dusza
jest przeniknięta ciałem, a więc forma jest uniedoskonalona możnością w taki
sposób, że strukturalnie stanowi byt złożony, mieszany.
Tę
złożoną całość urealnia akt istnienia, dzięki czemu od początku pojawia się w
rzeczywistości byt, który z racji złożenia nie jest Bogiem w porządku
egzystencjalnym i nie jest absolutem w porządku kategorii człowieka. Gdyby
dusza nie była istotnie przeniknięta możnością, musiałaby być czymś prostym,
niezłożonym, a więc czymś absolutnym w porządku formy. Nie byłoby wtedy wielu
ludzi, byłaby tylko jedna dusza. Ludzie nie różniliby się strukturalnie, sobie
właściwymi duszami, różniliby się tylko sobie właściwymi działaniami. Dusza
więc byłaby jedna, różne tylko byłyby działania wyznaczone związkiem z tą jedną
duszą różnych ciał ludzkich. Gdy duszę całkowicie przenika ciało, jest ona od
początku tym oto szczegółowym bytem. Można nawet z tej racji dość paradoksalnie
stwierdzić, że nie ma duszy jako duszy, lecz że od chwili urealnienia przez akt
istnienia tej formy, którą uniedoskonala możność, jest już człowiek, tylko
człowiek. Dopiero działania właściwe człowiekowi wskazują nam na jego
duchowomaterialną strukturę, na swoiste złożenie, dzięki któremu człowiek nie
jest absolutnym aktem w porządku istoty, ani czystym istnieniem w porządku
realnego bytowania. Takie ujęcie jest pluralistyczne.
Odrzucenie
esencjalizmu (coś bytuje bez aktu istnienia) wyklucza nam taką teorię, że
wcześniej bytująca forma zostaje uszczegółowiona przez materię i że taką strukturę
urealnia akt istnienia. Odrzucenie idealizmu, czyli teorii, że nasze myślenie
urealnia to, co wyodrębniliśmy myślowo, uwalnia nas od koncepcji tylko myślnego
wyróżnienia aktu istnienia, możności istoty, aktu formy i możności materii.
Przyjmujemy
realną różnicę między istnieniem, formą, istotą i materią na tej zasadzie, że
dzięki tym składowym czynnikom bytu, w tym wypadku człowieka, ten oto realny
człowiek jest faktycznie różny od samoistnego istnienia i nie stanowi
absolutnej formy. Postępujemy tu zgodnie z filozofowaniem według klasycznej
koncepcji filozofii, czyli szukamy tego, co uniesprzecznia dany byt, i
znajdujemy powód, dzięki któremu ten oto człowiek, czasowy i jednostkowy, nie
jest jednocześnie Bogiem i duszą wspólną gatunkowi ludzkiemu. Znajdujemy racje,
dzięki którym nie jest sprzeczny. Tą racją jest właściwa mu struktura bytu
złożonego z ciała i duszy, urealnionego aktem istnienia.
Dokładniej
mówiąc akt istnienia urealnia taki byt, który od początku jest w swej istocie duszą
przenikniętą ciałem. Od początku więc istnieje człowiek.
Kryptodualizm
jest dość łatwą drogą do wykazania odrębności duszy i uzasadnienia jej
nieśmiertelności po rozłączeniu z ciałem. W czystym dualizmie sprawa ta nie
stanowi problemu. Dusza jest tam bytem strukturalnie prostym i łączy się z
ciałem, jako substancja także niezłożona, w sposób właściwie pozorny, zupełnie
zewnętrzny. Odłączenie duszy od ciała jest uzyskaniem przez nią właściwego jej
bytowania, nieuwikłanego w niezrozumiałe ontycznie połączenie z ciałem. To
niezrozumiałe połączenie Platon słusznie musiał tłumaczyć dodatkową teorią
kary. Kryptodualizm widzi w głębszy niż w dualizmie związek duszy i ciała. Jest
to taki związek tych dwóch czynników, że warunkują wzajemnie działania,
właściwe człowiekowi. Nawet więcej, dusza jest właśnie z natury formą ciała, a
więc musi z nim razem występować. Musi być przeniknięta ciałem pod groźbą
pozostania absolutem w porządku formy, co likwidowałoby jednostkową odrębność
człowieka. I to ujęcie jest pluralistyczne do chwili, gdy uzasadnia się
substancjalną odrębność lub nieśmiertelność duszy. Wtedy kryptodualiści widzą w
śmierci człowieka tylko oddzielenia ciała od duszy. Dusza trwa nadal, ponieważ
jest formą, w której materia nie była koniecznym czynnikiem strukturalnym.
Dusza więc była strukturalnie czystym bytem. Oddzielenie od ciała pozbawia ją
tylko właściwego człowiekowi działania. To było więc połączenie tylko w
porządku działania, a nie w porządku tego, czym dany byt jest. Kryptodualizm
okazał się po prostu dualizmem.
Błąd
dualizmu polega na wykluczeniu strukturalnej odrębności człowieka jako
substancjalnego związku duszy i ciała. Człowiek w tej koncepcji jest pozornie
człowiekiem. Jest tylko duszą lub tylko ciałem. Nurt platoński wyakcentuje
duszę, nurt Hume,a i pozytywizmu wyakcentuje ciało.
Błąd
kryptodualizmu sprowadza się do pozornego przyznania człowiekowi substancjalnej
jedności ciała i duszy. Ta jedność faktycznie istnieje w porządku działania.
Zanika przy trudniejszym problemie wyjaśnienia trwania duszy po rozłączeniu z
ciałem. Wtedy kryptodualizm odwołuje się do niezależnej od ciała struktury
duszy jako aktu formy i przechodzi w rozwiązaniach na pozycje dualizmu.
Broniąc
się przed dualizmem tomiści podkreślają złożenie duszy z aktu istnienia i z
formy. Dusza nie jest wtedy czystym istnieniem. Aby nie była czystą formą,
tomiści przypisują jej stałe nastawienie na ciało. Podkreślają, że ciało nie
stanowi substancji, czyli samodzielnego bytu. Ciało wraz z duszą stanowi
człowieka, nie duszę. I akcentują mniej tę właśnie strukturę ukonstytuowaną z
ciała i duszy, ile raczej duszę przyporządkowaną do właściwego jej ciała. I w
swoim języku filozoficznym i w stawianiu problemów dają więc przewagę
platońskiej tradycji rozwiązań, poprawionej o ujęcia chrześcijańskiego
arystotelizmu, który w ramach teorii aktu i możności bardziej charakteryzuje
się koncepcją formy i materii niż właściwą tomizmowi koncepcją istnienia i
istoty. W sumie jest to przewaga dualistycznej wizji bytu.
Może
właśnie ta perspektywa dualizmu, nie przewalczona nawet w tomizmie, tak
zniechęca i niepokoi współczesne filozofie podmiotu, czy autorów teologicznej
koncepcji człowieka, jak np. J. Danielou, czy K. Bachnera. Może to dualistyczne
zdwojenie wewnątrz człowieka wydaje się im niezgodne z doświadczeniem tej oto
osoby ludzkiej, którą Bóg wyróżnia swoją uwagą i miłością. Nie ulega
wątpliwości, że dualizm jest błędem, i że błędem jest także kryptodualizm.
Błędem musi być także monizm, ponieważ zanikają wtedy faktyczne różnice między
bytami. Ku tej perspektywie zwracają się ujęcia egzystencjalistyczne, z których
czerpią także Danielou i Rahner. Właściwą drogą rozwiązań pozostaje pluralizm i
w nim należy szukać niesprzecznych rozwiązań. A jeżeli pluralizm, to pozostaje
w mocy różnica między aktem istnienia i aktem formy, między możnością istoty i
możnością materii. Chodzi tylko o to, aby relacje między tymi czynnikami dojrzeć
zgodnie z tym, czym jest dany byt, i w sposób który uwalnia od twierdzeń
sprzecznych, wykluczających właśnie racje uniesprzeczniające.
3. Niebezpieczeństwo dualistycznej wizji
duszy ludzkiej w ujęciu A. B. Stępnia
W książce
„Wprowadzenie do metafizyki” zagadnieniu człowieka Stępień poświęca rozdział
VII omawiając kolejno jedność psychofizyczną człowieka, jego działanie, wolność
woli, duszę ludzką, jej związek z materią i cel ostateczny człowieka.
Zarysowując prawie całość podstawowych problemów ze strony metafizyki człowieka
Stępień ze specjalną uwagą stara się wykazać ontyczną odrębność duszy ludzkiej
i jej genetyczną niezależność od materii. Czyni to jednak w sposób, który jego
przejrzystego i ciekawego ujęcia nie pozbawia niepokojących akcentów dualizmu.
Jest
wyczulony na niebezpieczeństwo monistycznej koncepcji duszy. Monizm ten
widziałby w przeakcentowaniu psychofizycznej jedności człowieka. Pisze bowiem,
że „niekiedy traktowano ciało i psychikę ludzką jako dwie strony jednej i tej
samej rzeczy”. Dodając, że „hipoteza ta wymaga dodatkowych, empirycznie
nieuzasadnionych założeń”[20] nie
akcentuje takiego ujęcia.
Stępień
uważa, że „jesteśmy jednością tego, co psychiczne i tego, co fizyczne
(cielesne) - struktur i czynników o odmiennym, jeśli wprost nie opozycyjnym
charakterze”[21].
To, co
psychiczne, można według Stępnia określić następująco: „przeżycia psychiczne:
1)
realnie
istnieją,
2)
są
bezpośrednio poznawane,
3)
przynależą
do jednego, jednostkowego podmiotu („ja”), są czyjeś...[22].
Dalsze
charakterystyczne cechy zjawisk psychicznych:
4)
nieprzestrzenność,
fizykalna niewymierność,
5)
szczególne
powiązanie - wprost lub poprzez ‘ja’ - z określonym ciałem; ponadto
6)
tylko
niektórym treściom przeżyć przypisać można swoistą przestrzenność, jakąś
‘fizykoidalność’”[23].
W sumie
to, co psychiczne, nasze „ja”, jest:
1)
uświadomionym
w przeżywaniu (świadomym siebie w przeżywaniu), jednostkowym, stały podmiotem
przeżyć,
2)
zachowującym
swą identyczność mimo przerw strumieniu świadomości,
3)
spełniaczem,
a niekiedy sprawcą przeżyć,
4)
pozostającym
w szczególnym związku z przedmiotem będącym jego ‘ciałem’.
5)
przeciwstawiającym
się temu, co jest ‘jego’, a nie jest ‘nim’. ‘Ja’ jest czymś realnie
istniejącym, trwającym w czasie, aktywnym”[24].
Z
zestawionego przez Stępnia materiału empirycznego wynika, że te „ja” jako
właśnie podmiot przeżyć, „spełniacz i sprawca czynności życiowych, jako
bezpośrednie podłoże czynności i dyspozycji psychicznych człowieka, jako
ośrodek własnego, samodzielnego działania... nie posiada znamion
charakterystycznych dla tego, co cielesne”[25].
Psychiczne więc według Stępnia to tyle, co niecielesne. I Stępień wyjaśnia, że
„istnieją akty poznawcze i pożądawcze, których przedmioty i treści pozbawione
są wszelkich kwalifikacji fizycznych czy zmysłowych. Takich kwalifikacji nie
mają również własności i dyspozycje psychiczne, a gdy mówimy o sile czy energii
psychicznej, jawne jest, że mamy do czynienia z czymś specyficznym, jakościowo
różnym od tego, co cielesne... Zatrzymując nazwę ‘ja’ dla swego niezmiennego
aktywnego podmiotu, całość złożoną z ‘ja’ i przysługujących mu (częściowo
przynajmniej zmiennych) własności, dyspozycji i tendencji[26],
Stępień nazywa duszą ludzką. Dusza według niego jest niepodzielna, niezłożona,
nie ma przestrzennej struktury, nie ma jakości zmysłowych, ani wymierzalności w
jednostkach fizycznych. Jest po prostu niecielesna.
To, co
fizyczne, jest cielesne. Stępień stwierdza, że w przeciwieństwie do tego, co
niecielesne, dla potrzeb swej analizy przez „ciało” będzie rozumiał „przedmiot
czasoprzestrzenny, rozciągły, wymierny w jednostkach fizycznych, ewentualnie (z
pewnymi zastrzeżeniami i ograniczeniami) poznawalny zmysłowo[27]. Nie chce
tu pojmować „materii jako potencjalności lub zasady (racji) potencjalności,
jako podłoża zmian substancjalnych (materia pierwsza) lub zmian
przypadłościowych (materia druga)”[28].
Uważa, że trudności stanowi pozytywne określenie natury materii. Przez materię
chce więc rozumień to oto ciało, coś fizycznego. Nastawia się bardziej na
wykazanie właśnie ontycznej odrębności duszy ludzkiej, jej genetycznej
niezależności od materii. Częściowo więc pomija sprawę ciała, a to, co o nim
mówi, ma charakter przypisania mu swoistej, fizycznej także odrębności. Stępień
pisze wprost, że „drugim przedmiotem trwającym w czasie (podobnie jak inne
ciała i organizmy żywe) - zdaje się - jest nasze ciało”[29].
Stępień dość nieostrożnie proponuje tu rozumienie ciała jako - wprowadzonego tu
dla przykładu - żywego organizmu.
Akcentując
niecielesność duszy ludzkiej i rozumienie ciała jako drugiego obok duszy
przedmiotu, który jest czymś fizycznym, cielesnym, czymś żywym, Stępień jest
bliski właśnie niebezpieczeństwa i błędu dualizmu.
Odcinając
się wyraźnie od monistycznej perspektywy rozwiązań Stępień właściwe także nie
chce być dualistą. Mówi, że według „ogólno-metafizycznych ustaleń... empirycznie
nam dostępne ciało jest zasadniczo wewnętrznym składnikiem (a nie zewnętrznym,
przypadłościowym dodatkiem) bytu ludzkiego, jest jakby bytową wypadkową duszy
ludzkiej (jako formy substancjalnej) i materii pierwszej”[30].
Tłumaczy też, że „uzasadnienie i bliższe wyjaśnienie tej teorii wymaga
dysponowania metafizyczną teorią cielesności, którą tu specjalnie się nie zajmujemy”[31]. Stępień
więc nie chce popełnić dualizmu. W sumie jednak tak przeprowadza analizę, że
dusza i ciało stają się w jego ujęciu dwoma strukturalnie odrębnymi
przedmiotami. Ich związek i odrębność muszą więc kojarzyć błąd dualizmu.
W
końcowym paragrafie rozdziału o człowieku omawiając związki między duchem i
materią Stępień raz jeszcze i już bez zastrzeżeń korzysta z dualistycznej
atmosfery rozważań. Wyraźnie przeciwstawia duszę ciału jako jak gdyby dwa
przedmioty. Znowu przez materię rozumie ciało jako coś bytowo samodzielnego i
wykazuje, że „to, co istotnie materialne nie może być racją (nawet w sensie
współprzyczyny, jako podłoże możnościowe) czegoś istotnie niematerialnego”[32]. To
prawda przy swoistym ujęciu zagadnienia. Nie ulega wątpliwości, że Stępień
przynajmniej językowo korzysta w tych rozważaniach z platońskiej czy
kartezjańskiej koncepcji materii jako czegoś, jako bytu, któremu można
przypisać czynność przyczynowania. Owszem, odmawia materii przyczynowania
duszy. Przechodząc jednak na koncepcję ciała jako organizmu-przedmiotu Stępień
w pewnym sensie ułatwia sobie zadanie. Nie trudno wykazać niemożliwość
genetycznej zależności duszy od materii w dualistycznej koncepcji bytu, gdy
zastosuje się zasadę niesprzeczności i zasadę racji dostatecznej. Problem
polega na tym, że od początku stawia się źle zagadnienie, gdy przyzna się
materii i ciału ludzkiemu bytowania na sposób czegoś, jakiejś substancji. Źle
postawione zagadnienie sprowadza się do tego, że w klasycznie uprawianej
filozofii, ustalającej racje niesprzeczności czegokolwiek, posłużono się
pluralistyczną koncepcją bytu (nie ma bytu wewnętrznie niezłożonego z aktu i
możności, nie ma więc także niezłożonego z tych czynników tzw. bytu
materialnego i w ogóle go nie ma jako czegoś o strukturze aktu i możności) i
jednocześnie koncepcją dualistyczną, dopuszczającą względnie samodzielne
istnienie ciała i w pełni samodzielne istnienie duszy. Niebezpieczeństwo tej
dualistycznej wymowy ujęć Stępnia właśnie budzi niepokój.
4. Błąd monizmu w koncepcji duszy
Dawno już
nie twierdzi się w filozofii klasycznej, że istnieje tylko jedna dusza ludzka.
To oczywiście byłby najwyraźniejszy monizm. Jest on teraz bardziej ukryty, ma postać
kryptomonizmu. Przejawia się na terenie dwu problemów: w teorii duszy ludzkiej
i w teorii trzech rodzajów dusz, mianowicie ludzkiej, zwierzęcej i roślinnej.
Monizm w
teorii duszy ludzkiej jest bliski dualizmowi, który ostatecznie przecież jest
kryptomonizmem. Twierdzi się więc najpierw, że dusza ludzka jest substancją co
do istnienia zupełnego i samodzielnego, że jest złożona z formy i
urealniającego je istnienia, że gatunkowo biorąc jest substancją niezupełną, że
stanowi właśnie formę ciała ludzkiego, które w stosunku do duszy spełnia rolę
czynnika jednostkowego. Znaczy to jednak, że obecność ciała nie modyfikuje
duszy wewnętrznie, nie zmienia zasadniczo jej ontycznej struktury. Daje tylko w
wyniku dodania ciała do duszy tę złożoną całość, którą nazywamy człowiekiem.
Według tej teorii ciało jednostkujące duszę, jest narzędziem jej działania, nie
sprawia jednak jej pluralistycznie realizującej się odrębności. Faktycznie
przecież wszystkie dusze ludzkie są strukturalnie podobne i gdyby nie skierowanie
do konkretnego ciała, stałyby się po oddzieleniu od ciała jedną duszą. Tak
dalece nie ma więc między nimi różnic strukturalnych. A to skierowanie do ciała
i to jednostkowanie dusz ma w dużym stopniu charakter platońskiego i oczywiście
mocniejszego niż w wyraźnym dualizmie, związania z ciałem, ale jednak przecież
zewnętrznego. Może język tych ujęć nie jest dość pluralistyczny i
egzystencjalny, może zbyt mocno tkwi w dualistycznej i egzystencjalnej
tradycji. W każdym razie wyrażone tym językiem treści jednak wskazują na byt,
na duszę ludzką, ostatecznie pojętą kryptomonistycznie, oczywiście nie jako
jedna dusza, lecz jako wielość duchowych struktur w każdym wypadku zasadniczo
do siebie podobnych, swoiście powielonych przez jednostkujące je związek z
ciałem. I błąd kryptomonizmu wyraża się w tym jednym typie struktury: forma
urealniana istnieniem, powielona przez związek z ciałem.
Zwolennicy
tej monistycznej wersji struktury duszy mogą się bronić przed zarzutem
kryptomonizmu właśnie tezą o jednostkującej roli ciała i osobnym przecież dla
każdej formy akcie istnienia. To prawda, że akt istnienia urealnia ontycznie
odrębną całość, ale jako akt nie może bytu indywidualizować. W przedstawionym
tu ujęciu to jednostkowanie nie przekształca jednak duszy strukturalnie. Tylko
ją wiąże z ciałem jako wciąż odrębną strukturę. I to właśnie stanowi podstawę
zarzutu i błędu kryptomonizmu.
Różnicę
między formą substancjalną człowieka, zwierzęcia i rośliny ustala się na
podstawie właściwych tym substancjom działań. Rośliny ujawniają działania wegetatywne,
zwierzęta obok tych działań spełniają czynności właściwe poznawczym i
pożądawczym władzom zmysłowym, ludzi dodatkowo charakteryzuje duchowe poznanie
rozumne i wolność wyboru dobra. Odpowiednio do tych ilościowo i jakościowo
innych działań formę substancjalną roślin nazywa się duszą wegetatywną, formę
substancjalną zwierząt duszą zmysłową, formę substancjalną ludzi duszą rozumną.
Spełniane przez te formy działania, czy raczej działania spełniane przez
substancje konstytuowane takimi, wskazują na odrębne podmioty tych działań. I
oczekuje się określenia strukturalnych różnic między tymi bytami. Te różnice
istotnie wyznacza forma substancjalna danego bytu. Okazuje się jednak, że każda
z tych dusz, a więc dusza ludzka, zwierzęca i roślinna jest w swej strukturze
formą, urealnioną przez istnienie i jednostkowioną przez właściwą jej materię.
To wszystko prawda, lecz ostatecznie ontyczna struktura każdej z tych dusz jest
taka sama. Wszystkie są istniejącymi i ujednostkowionymi formami. I właśnie są
jednolicie czy jednakowo skonstruowanymi formami. Nie indywidualizuje ich akt istnienia,
jednostkowienie ze strony materii strukturalnie ich nie przekształca. Utrzymuje
się w mocy zarzut i błąd kryptomonizmu.
Ten błąd
także kieruje ku pluralistycznej perspektywie rozwiązań, ukazujących to, co
uniesprzecznia te dusze w odrębności tych struktur i we właściwym im poznanym
przez nas ich istnieniu.
5. Problematyka i trudności pluralistycznej
teorii struktury duszy ludzkiej
Wiadomo,
że dualistyczne ujęcie duszy i ciała musi wyrażać się w przyznaniu przede
wszystkim ciału substancjalnej w jakimś stopniu samodzielności. Zwycięża wtedy
kartezjanizm i przyrodnicza koncepcja ciała, jako czegoś ukonstytuowanego
wyłącznie z materii. Filozof konsekwentnie operujący teorią aktu i możności, a
więc wykrytymi w bycie czynnikami, które - jak wykazywano - z konieczności
współtworzą wszystko, co nie jest samoistnym istnieniem, stoi wobec poważnych
trudności. Gdyby chciał utrzymać możnościowy charakter ciała i jednocześnie
jakąś jego ontyczną niezależność od duszy, ewentualnie możliwą dzięki złożeniu
u dwu przynajmniej czynników, musiałby dla ciała, które jest możnością w
stosunku do niecielesnej formy, znaleźć jeszcze jeden rodzaj energii
uniedoskonalającej możnościową materię. Nie zmieniałoby to jednak natury
materii, która w dalszym ciągu pozostawałaby wyłącznie możnością i nie mogłaby
samodzielnie bytować. Gdyby jednak chciał utrzymać teorię aktu i możności i jednocześnie
przyznać ciału swoistą samodzielność w bytowaniu, musiałby przyjąć wielość
form. Wielość form a więc specyficznie materialna forma ciała i odrębna forma duszy
prowadzą do dualizmu, wykluczającego pluralizm. Nie ma więc wyjścia. Dwa
rodzaje możności stanowiące materię nie zmieniają jej zasadniczo możnościowego
charakteru i ostatecznie nie dają jej swoiście samodzielnego bytowania, które
przypisuje materii Descartes czy pozytywizm. Wielość form w bycie jest
rozwiązaniem wyraźnie dualistycznym. Słusznie postąpił już Platon, który może
wyczuwając błąd dualizmu, zresztą twórca tej wizji świata, jednak przypisał
materii tylko rolę odbitki idei, czegoś więc bytującego zależnie od niej, w
powiązaniu z tym, co Arystoteles w innej koncepcji bytu nazwał aktem. Także
Berkeley mimo fatalnych błędów immanentnego idealizmu także jakoś dostrzegł
niemożliwość samodzielnego bytowania materii i po prostu zanegował jej realność
nie umiejąc znaleźć dla niej miejsca w bycie. Wszystkie platońskie i
neoplatońskie nurty akcentowały więc jako coś realnego głównie porządek idei,
myśli lub duszy i negowały ontyczną samodzielność materii i nie umiejąc znaleźć
innego, pluralistycznego wyjścia z błędu dualizmu. Jeżeli dualizm jest słuszny,
wtedy łatwiej dowieść ontycznej odrębności i nieśmiertelności duszy, nie łatwo
jednak wtedy ustrzec się przed monizmem.
W
monistycznej perspektywie sprawa bytu musi uzyskać rozwiązanie głównie
panteistyczne w wersji materialistycznej (np. Dawid z Dinant) lub
pozamaterialistycznej (np. Spinoza czy Hegel). Znika wtedy jednak problem
odrębności duszy i w ogóle wielości bytów lub muszą się pojawić
pseudopluralistyczne koncepcje gradualizmu, czy neoplatońskie ciągi
wyemanowanych hipotez. Prowadzi to w sumie do niezgodności ze zdroworozsądkowym
doświadczeniem i do kolizji z faktem nietożsamości bytu i niebytu. A wtedy, gdy
słuszny jest kryptomonistyczny dualizm, mają rację wszystkie kierunki filozoficzne.
Prawdziwy jest monizm, a w nim zarówno panteizm jak i materializm.
Zwolennicy
pluralizmu, a dotyczy to choćby Arystotelesa i Tomasza z Akwinu, Krąpca i
Stępnia, wierni tej wizji bytu w metafizyce, na terenie problemu człowieka w zaskakująco
nieuprawniony metodologicznie sposób przechodzą na pozycje dualistyczne
oczywiście uzyskując dowód ontycznej niezależności duszy od ciała. To przejście
z pluralizmu na dualizm jest błędem, który polega na operowaniu w tym samym
metodologicznie odrębnym porządku dwoma wykluczającymi się teoriami bytu.
Pluralizm bowiem wyklucza dualizm razem z monizmem i odwrotnie.
Chodzi o
to, aby w teorii duszy ludzkiej uniknąć zarówno dualizmu jak i rozwiązań
monistycznych, ponieważ prowadzą one do konsekwencji, z których ostatnia i podstawowa
- poprzez utożsamienie w monizmie przyczyny i skutku lub przyjęcia wyłącznie
jednego bytu samoistnego w sposób sprzeczny utożsamionego z całą rzeczywistością
- jest równocześnie zanegowaniem różnicy między istnieniem i nieistnieniem.
Pozytywnie biorąc chodzi o to, aby także teorię duszy ludzkiej rozwiązać w
ramach pluralizmu, a więc ustrzec ją od błędów, które są w konsekwencji w
wspomnianym już sprzecznym utożsamieniu bytu i niebytu.
Spróbujmy
poszukać pluralistycznego ujęcia teorii duszy ludzkiej uświadamiając sobie
jednocześnie wszystkie związane z tym trudności i błędy.
Niech
punktem wyjścia będzie stwierdzenie, że akt i możność stanowią byt. Stanowią
związek tak specyficzny, że osobno nie mogą istnieć. Są czymś realnym tylko w
złożeniu. Owszem, akt bez możności, gdy jest to akt istnienia, samodzielnie
bytuje, lecz jest wtedy samoistnym aktem czystym. I dusza ludzka po oddzieleniu
od ciała, a więc jako forma bez sobie właściwej materii, mogłaby istnieć, lecz
wtedy powinna być wyłącznie jedną duszą, absolutem w porządku kategorii form.
Może tę intuicję uwyraźniały średniowieczne teorie jednej duszy ludzkiej. Gdy
nie umiano znaleźć w platońskich koncepcjach czynnika jednostkującego, trzeba
było duszy przypisać jedność. To było konsekwentne. Mieli więc rację Awicenna
czy Awerroes i ich zwolennicy, a także referowani przez Ratramnusa z Corbie
filozofowie, że przyjmowali jedyność duszy i uważali ją za wspólną dla
kategorii ludzi. W dualistycznej wizji bytu dusza więc powinna być jedna, bo
nie ma czynnika, który by ją uniedoskonalał i zwielokrotnił. Ale jedyność duszy
ludzkiej jest nie do przyjęcia. Nie ma wtedy odrębności osób, nie ma ludzi. Są
tylko materialne roboty, ożywione przez udział w powszechnej formie. Dusza
ludzka musi być jednostkowa. Stanowiąc formę ciała, a więc spełniając z ciałem
połączenie aktu i możności, w tym aspekcie przestaje być czymś odrębnym. Nie ma
już duszy i nie ma ciała, jest człowiek, który jednak nie staje się monistyczną
strukturą. Wciąż jest złożeniem formy i materii, urealnionych istnieniem. Nie
jest to więc struktura dualistyczna, dopuszczająca ontyczną odrębność duszy i
ciała, i nie jest to struktura monistyczna, w której akt i możność przestałyby
być czymś różnym. Są w dalszym ciągu czymś różnym, ale uzyskują jedność, która
każe widzieć w tej strukturze nie duszę i ciało, lecz właśnie człowieka.
Pojawia
się tu opozycja między tym, co nazywamy człowiekiem, i tym, co możemy nazwać
duszą i ciałem. I nie jest to tylko opozycja terminów. Rozważmy to bliżej.
Według
tomizmu człowiek pojawia się w wyniku ujednostkowienia duszy przez ciało. To
ujednostkowienie jest możliwe dzięki nastawieniu duszy na ciało, dzięki tak
zwanej „commensuratio”. Znaczy to, że ujednostkowienie jest związaniem duszy z
ciałem, związaniem koniecznym, ale wyrażającym jednak dualizm duszy i ciała.
Dusza łączy się z ciałem, organizuje je sobie. Ciało sprawia, że nie jest ona
absolutem w porządku form, że jest jednostkowa. Dusza może się połączyć z
ciałem, bo z natury ma być jego formą, a więc ze swej natury jest
„commensurata”, nastawiona na ciało. Jednostkujące ciało w tej koncepcji jest
jednak czymś. Jest czymś i w tym wyakcentowaniu jego samodzielności tkwi błąd.
Nie chcę tu oczywiście odrzucić faktu jednostkowienia, lecz właściwie go pojąć.
Tomasz z Akwinu
mówi, że formę jednostkuje materia, lecz nie materia pierwsza, czyli ta
pozostająca poza formą, bo przecież równa się ona niebytowi. Nie może to być
także materia druga, czyli już substancjalnie połączona z jakąś formą. Może to
więc być materia z pogranicza materii pierwszej i drugiej, materia, która
należała do jakiejś formy i tracąc ją, a jednocześnie przechodząc pod inną
formę, jest zdolna tę formę uniedoskonalać, czyli materia jakoś realna,
naznaczona bytowością, a konkretnie ilością, wyznaczającą zajmowanie miejsca
(quantitate signata). Znaczy to, że materia urealniona przez formę w danym
bycie uzyskując wraz z urealnieniem własność ilości jednocześnie jako możność
„quantitate signata” uniedoskonala formę. To tak głębokie wyjaśnienie nie jest
jednak wolne od niepokojącego tu niebezpieczeństwa dualizmu. W problemie
jednostkowienia odrębność materii jest jednak jakoś podkreślona. Jednostkuje
formę materia oznaczona ilością, a więc będąca już czymś przez urealnienie. Rozumiem
to, że wcześniej, jako materia pierwsza, a więc jako niebyt, nie może
jednostkować. Wynika jednak z tego, że urealnia materię forma, która jeszcze
nie jest zjednostkowana. I tu właśnie mieści się dodatkowy powód podejrzenia o
dualizm. Dusza wobec tego, gdy urealnia materię pierwszą, w momencie
urealnienia nie jest jednostkowa. Dopiero urealniona materia powoduje jej
jednostkowość. Podwójny więc powód obaw, że to jest dualizm. Ciało musi już być
urealnione, aby jednostkowało, już musi być czymś, dusza jeszcze nie jest
jednostkowa gdy urealnia. Być może źle i niepotrzebnie, może w jakimś stopniu
pozornie, operują tu kategorią czasu. Wiem, że zmiana, jako przejście z
możności do aktu, odbywa się poza czasem. Czas jest liczeniem czegoś poprzez
poprzedniość i następczość dopiero przez jakąś świadomość. Wiem też, że forma i
materia powstają jednocześnie, a więc gdy forma urealnia materię, w tym samym
momencie materia jednostkuje formę. Dusza urealniając materię w chwili swego powstawania
w wyniku stwórczego działania Boga staje się duszą na miarę tej urealnionej
materii. Jest do niej dostosowana, „commensurata”. Ale jednak co do natury, czy
raczej co do porządku sprawczości, forma musi wyprzedzać materię, bo inaczej
nie mogłaby jej urealniać. Czyżby więc jednak w tomistycznym zagadnieniu formy
było jakieś lekkie echo platońskiej koncepcji preegzystencji duszy, która
urealniając materię jeszcze przecież nie jest jednostkowa? Ujęcie tomistyczne
nie jest całkiem precyzyjne i są podstawy do niepokoju o niebezpieczeństwo
dualizmu.
Zauważmy
jednak, że przecież dany człowiek jest zasadniczo różny od innych ludzi. Dusza
więc i ciało, które go stanowią, to już nie dusza jako w ogóle dusza złączona z
ciałem, lecz jemu właściwa dusza i jego wyłącznie ciało. Dusza więc od początku
musi być tą oto duszą, musi być już swoiście jednostkowa w chwili urealniania
materii jako swego ciała, bo przecież nie może być nawet na moment duszą
ogólną. Aby urealniać materię, powtórzmy to, musi już być tą oto jednostkową
duszą. Jeżeli nie wyakcentujemy tego, grozi rozwiązaniu teoria duszy ogólnej,
likwidująca ontyczną odrębność człowieka i wielość jednostek ludzkich. Co więc
ją jednostkuje zanim urealni swoje ciało, które wniesie w nią także
jednostkowość? Tę trudność rozważymy później. Najpierw jednak należy wyjaśnić
to, że swoją odrębność, a raczej indywidualność, czy ujednostkowienie, dusza
danego człowieka uzyskuje nie tyle dzięki łączeniu się z ciałem, lecz raczej
dzięki proporcji ciała i duszy, dzięki specyfice łączenia się formy i materii.
Znaczy to, że jednostkowanie duszy przez materię na mocy strukturalnego
nastawienia duszy na dane ciało nie polega na fakcie połączenia duszy i ciała,
lecz na specyfice uniedoskonalania duszy przez ciało. Ciało nie jest czymś,
nawet gdy stanowi możność w obrębie formy. Gdy dusza urealnia materię, jest już
człowiek. Ciało nie jest w nim samodzielne. Jest wciąż, jako specyficzna
możność formy, a więc jako materia, tylko realną sumą uniedoskonaleń, dzięki
którym w realnym bycie dana forma nie jest absolutem, lecz czynnikiem,
wyrażającym ontyczny charakter tej oto kategorii bytu. Jest od początku tą sumą
braków, które uniedoskonalając daną formę czynią byt tą oto jednostką. Forma
oczywiście nie z siebie jest tą oto jednostkową duszą, lecz dzięki materii,
która jako jej uniedoskonalenie całą ją przenika. I ta suma uniedoskonaleń nie
jest w jednostkach jednakowa. Z tej racji nie ma też we wszystkich substancjach
jednakowej formy. Od początku różni się ona od innych form sobie właściwą sumą
braków, które są jej właściwą możnością. Proporcja więc między formą i materią
jest w każdym bycie inna, a mówiąc inaczej dla unaocznienia sprawy, w każdej
formie jest inna suma braków, które ją uniedoskonalają w obrębie danego bytu.
Nie tyle więc połączenia ciała z duszą jednostkuje tę duszę, lecz właśnie suma
realnych, bo już w obrębie istniejącego bytu, braków czy uniedoskonaleń, które
sprawiają, że to jest ta oto dusza tego oto człowieka. I w tym człowieku forma
ma taką możność, że charakteryzują ją wymiary, jakości zmysłowe, czasowość i
przestrzenność. Ze względu na te cechy możność formy nazywamy materią, aby ją
odróżnić od możności, która uniedoskonala akt istnienia, czyli od istoty.
Przestrzenność wiąże się z tzw, ilością jako przypadłością. Materia oznaczona
tą ilością według Tomasza z Akwinu jednostkuje formę. Lecz przecież nie samo
zajmowanie miejsca daje połączeniu duszy z ciałem kwalifikacje człowieka. I nie
tylko obecność materii nawet oznaczonej ilością. Dają ją wszystkie własności
tej oto materii wewnątrz człowieka, a więc cała suma uniedoskonaleń, cała
możność, specyfika braków, dzięki którym forma od początku jest tą oto formą,
tą właśnie swoiście „okaleczoną” duszą, przez co różni się ona od innych dusz,
zawierających sobie właściwe braki i dzięki czemu ta dusza nie jest jedyna.
Takie
ujęcie daje nam w wyniku różnorodność form i tłumaczy, że Bóg nie stwarza duszy
jako duszy, którą jednostkuje czy wiąże z sobą to oto ciało, lecz że Bóg stwarza
tę oto duszę z właściwymi jej brakami, które stanowiąc możność, czyli coś
uniedoskonalającego, powodują, że jest ona formą ciała tego oto człowieka. I
nieśmiertelność duszy jest nieśmiertelnością tej oto duszy. I nie na tej
zasadzie, że dusza zostaje oderwana od ciała, a więc pozbawiona całej sobie
właściwej możności, lecz że nie może dalej działać w sferze oddziałań innych
bytów, stanowiących strukturę istniejących form uniedoskonalonych materią. Nie
znaczy to, że dusza po śmierci zatrzymuje dalej swoje ciało. Sprawa jest
bardziej złożona. Dusza nie zatrzymuje ciała i nie może utracić sobie właściwej
możności. Śmierć w konsekwentnym pluralizmie nie może polegać na pozbawieniu
duszy jej braków, tych więc, dzięki którym jest tą oto formą. Tych braków nigdy
nie może utracić. Nie może też utracić sobie właściwego, dla niej osobno
stworzonego i urealniającego ją istnienia.
W
powyższym ujęciu zjawia się kilka problemów. Pierwszy z nich to opozycja i
różnica między trzema już teraz zagadnieniami: człowiek, ciało i dusza, osoba
ludzka. Dalszy problem, to struktura śmierci, następny - trwanie duszy poza tym
światem, wreszcie: czy wobec tego dotychczasowa teoria śmierci jest
filozoficznie poprawna.
Śmierć
jest faktem i polega na zniszczeniu człowieka. Tłumaczy się ją jednak w języku
dualizmu: dusza oddziela się od ciała, zwłoki człowieka zostają oddane ziemi,
dusza przebywa w niewidzialnym porządku, który jest powrotem do Boga. Specyfikę
człowieka, duszy i ciała, osoby ludzkiej, zobaczmy teraz od strony śmierci.
Sprecyzujmy
najpierw, zbierając wypowiadane już twierdzenia, czym w sensie filozoficznym
jest ciało ludzkie. Nie może ono być czymś samodzielnym, dołączonym do duszy,
ponieważ wtedy wpadamy w dualizm, w którym ciało jest albo prostą, niezłożoną
strukturą i z konieczności ma charakter absolutu w porządku substancjalnie
pojętej materii, albo jest czymś złożonym z sobie wobec tego właściwej formy i
możności i do złączenia z duszą także samodzielnie bytującą wymaga dodatkowej
formy scalającej dwie substancje. Jesteśmy wtedy zmuszeni do przyjęcia teorii
wielości form i do teorii pluralistycznego związku duszy z ciałem. Tomiści
bronią się przed tymi koniecznościami twierdzenia, że substancje tworzące nowy,
istotowy związek, poddany jednej formie substancjalnej, tracą swoje poprzednie
formy. Teoria ta jest spójna i przekonywająca, lecz nie uwalnia od
niebezpieczeństwa przyznania ciału statusu samodzielnego byt wyłącznie
możnościowego. Ciało w takim ujęciu musi być jednak czymś i to czymś wyłącznie
możnościowym. Tymczasem ciało, gdy nie posiada formy, powinno ginąć, ponieważ w
innym wypadku byłoby możliwe przechodzenie duszy w zwłoki innego człowieka.
Jeżeli ciało jest tylko ciałem człowieka, a więc czymś związanym z formą, to po
ustąpieniu tej formy, ciało to jako materia oznaczona ilością, a więc
przestrzennością, gdyby dalej trwało, gdyby przyznało mu się trwanie bez formy,
to mogłoby wejść w związek z inną formą, z inną duszą. Tej konsekwencji,
zresztą atakującej „commensuratio”, czyli nastawienie formy na to oto ciało,
nie da się uniknąć. Jest to konsekwencja absurdalna, ponieważ atakuje
jednostkowość duszy i jedyność danego człowieka. Gdyby była słuszna, to wtedy
trzeba by przyjąć, że nie dusza jest jedyna jako absolut w porządku formy, lecz
że jedyne jest ciało, które wymieniają sobie zwielokrotnione dusze. A teoria
jedynego ciała zakłada strukturalną jedność całej materii jako samodzielnego
bytu i znowu wprowadza w dualizm. Ciało więc w sensie filozoficznym musi być tą
oto możnością uniedoskonalającą wyłącznie daną duszę. Taka uniedoskonalona
forma przez sobie właściwą możność, z racji tej możności stanowi człowieka, gdy
tę całość urealni akt istnienia. A dokładniej mówiąc akt istnienia urealnia
byt, w którym ten akt nie jest absolutem dzięki temu, że przenika go suma
specyficznych braków. Te braki, czy uniedoskonalenia, są ważne, istotne,
ponieważ sprawiają, że to jest ten oto byt. Uniedoskonalenia te w swym porządku
mają więc charakter aktu, który nazywamy formą. Jest to bowiem akt, dający
odrębność bytowi. I znowu nie może to być akt absolutny. Nie może to być forma
niezłożona, ponieważ wewnątrz uniedoskonalonego istnienia nie może znaleźć się
czynnik ontycznie od tego istnienia doskonalszy. Forma więc musi być
uniedoskonalona. Musi ją przenikać suma właściwych jej braków, jej właściwa
możność, którą nazywamy materią. Tą materią ostatecznie jednostkowiony byt ma
takie cechy, jak mierzalność, jakości poznawalne zmysłami i przestrzennoczasowość.
Do tego miejsca struktura wszystkich bytów poznawalnych zmysłami jest podobna.
Dotyczy zarówno człowieka, jak zwierząt i roślin. Wszystkie te byty są złożone
z formy i materii, wszystkie więc mają duszę i właściwe sobie ciało, które w
specyficzny dla siebie sposób jednostkuje dając w połączeniu z formą ten oto i
niepowtarzalny byt.
Każdy z
nich także inaczej działa. Działanie to ujawnia jego naturę, jako podmiot tych
działań. I tylko człowiek ujawnia działania rozumne, polegające na samoświadomości
i tworzeniu ogólnych pojęć, strukturalnie różnych od szczegółowej cielesności,
oraz na wolnym wyborze, czy trwaniu przy wybranym dobru. Znaczy to, że duszę
ludzką wyróżnia ontyczna niezależność od właściwej jej możności,
charakteryzującej się wymiarami, jakościami zmysłowymi i
przestrzennoczasowością. Dusza więc w sensie negatywnym jak każda forma
substancjalna jest niecielesna, a w sensie pozytywnym jest duchowa, czyli
zdolna do istnienia bez sobie właściwej możności. Ta jej duchowość i
niezależność od możności, nazywanej tu ciałem, wynika z analizy jej działania.
Nie można jednak, co się tu wyraźnie narzuca, przyjąć dualistycznej struktury
człowieka, a więc złożenia z samodzielnego ciała i samodzielnej duszy,
ponieważ, jak wiemy, nie można przypisać ciału ontycznej samodzielności i nie
można pozbawić duszy właściwej jej możności, bez której stałaby się natychmiast
absolutem w prorządku istoty i trzeba by przyjąć, że dusza jest jedna dla całego
gatunku ludzkiego.
Problem,
który się jawi, polega na utrzymaniu teorii jednostkowości duszy, na
konieczności pozostawienia w niej możności, gdy oddzieli się od ciała i gdy
jeszcze w połączeniu z ciałem jest od niego niezależna w istnieniu, mimo że ciało
ją jednostkuje. Ciało jednostkuje duszę, a więc czy to znaczy, że dusza po
śmierci tracąc ciało jakieś jego resztki w sobie zachowuje, aby ją jednostkowały?
Takie rozwiązanie byłoby absurdalne, ponieważ znaczyłoby nie tylko to, że dusza
faktycznie nie oddziela się od ciała, czyli że właściwie człowiek nie umiera i
jego śmierć jest pozorna, znaczyłoby też, że dusza w swym bytowaniu i w swej
ontycznej strukturze zależy od ciała, że więc nie jest prawdą jej rozumność
wskazująca na jej ontyczną niezależność od właściwej jej możności. Śmierć jest
doświadczalnie stwierdzanym faktem i takim faktem jest rozumność człowieka.
Duszę więc jednostkuje materia, czyli ją zmienia w tym sensie, że dusza nie
jest aktem prostym i jednocześnie dusza jest od tej materii strukturalnie
niezależna. Jednostkowienie wobec tego przez materię jest czymś dla duszy
zewnętrznym, nie uniedoskonala jej wewnętrznie. A przecież dusza musi być
wewnętrznie jednostkowa, musi być tą oto duszą ludzką. Czy to znaczy, że jest
jednostkowa bez obecnego w niej czynnika jednostkującego? Czy więc ogranicza
się sama? Nie można przyjąć takiego rozwiązania, bo trzeba by się zgodzić, że
akt ogranicza akt, że forma jako akt sama się jednostkując, czyli sprawiając
to, czym jest, staje się przyczyną formalną siebie jako skutku. Znika wtedy
przyczyna między przyczyną i skutkiem, znika problem przyczynowości, pojawia
się absurdalna teza, że byt jest przyczyną siebie. Byt nie może być przyczyną
siebie, dusza nie może się sama konstytuować, musi więc być w niej czynnik,
który ją jednostkuje, czyli sprawia że jest ona tą oto duszą.
Można się
obawiać, że zagadnienie jednostkowienia jest wywołane w tomizmie wpływem
neoplatonizmu, lub wprost przeniesieniem do tomizmu tezy o stopniowej, coraz
mniejszej doskonałości bytów bardziej złożonych. Byty złożone z większej ilości
czynników byłyby więc mniej doskonałe. Zagadnienie jednostkowienia jest jednak
tylko pozornie podobne do neoplatońskiego zwielokrotniania się hipostaz. Mieści
się w pluralizmie i polega na znalezieniu wewnątrz duszy ontycznego czynnika,
dzięki któremu dusza jest tą oto duszą.
Naszą
uwagę przyciąga teraz zagadnienie „commensuratio”. Wiemy już, że dusza nie może
nie być jednostkowa przed urealnieniem ciała, ponieważ byłaby najpierw duszą
ogólną, co jest absurdalne. Od początku musi być jednostkowa. Wiemy też, że
jednostkowienie nie polega na połączeniu z materią, która będąc w obrębie formy
już uzyskała oznaczenie ilością. Polega ono na specyfice uniedoskonalenia, na
proporcji między formą a wnoszonymi przez jednostkującą materię
uniedoskonaleniami, na skutek obecnej wewnątrz formy materii oznaczonej
ilością. Wciąż jednak pozostaje trudność, że dusza, jako urealniająca materię,
jest od niej co do natury wcześniejsza. Nie może wtedy być duszą
nieujednostkowioną, czyli ogólną. Przed urealnieniem materii musi już być
jednostkowa. Materia wobec tego wnosi w nią jakieś wtórne uniedoskonalenia.
Dusza nie ogranicza się sama przez się, bo to jest absurdalne z racji
utożsamienia przyczyny i skutku. Dzięki czemu więc dusza jest pierwotnie
jednostkowa? I właśnie tu pojawia się zagadnienie „commensuratio”.
Potocznie
rozumie się przez „commensuratio” nastawienie duszy na ciało. Czym jest to
nastawienie? Nie jest ono jakimś czynnikiem ontycznym w rodzaju aktu czy
możności. Potocznie rozumie się je jako właściwość formy. Ale wtedy jest
wyznaczone podłożem, a więc tym, co jednostkuje duszę jako właśnie obecny w
niej czynnik pozytywny. Samo nastawienie duszy na ciało ontycznie biorąc
mogłoby być jakąś relacją. Ale relacja jest przypadłością i nie stanowi
wewnątrzbytowego czynnika strukturalnego, uniedoskonalającego formę. Jest
raczej w stosunku do duszy aktem, który ją doskonali, wzbogaca o związek z
innym bytem. Relacja więc rozumiana jako nastawienie duszy na ciało, odpada jako
czynnik jednostkujący. Co więc jest tym wewnątrz formy czynnikiem
jednostkującym, skoro cielesność w dotychczasowym ujęciu tomistycznym jednak
zewnętrznie wiąże ciało z duszą, która przecież nawet w połączeniu z ciałem
jest od niego ontycznie niezależna?
Wydaje
się, że kreacjonizm wynikający z faktu samoistności bytu pierwszego, mógłby
dopuścić tezę o stworzeniu przez Boga duszy od początku jednostkowej. Ale wtedy
przyczyną jednostkowienia stałby się Bóg i wewnątrz duszy nie byłoby tego, co
ją czyni taką, jaka jest. Metafizyka pluralistyczna musiałaby zrezygnować z
twierdzenia, że byt sam się tłumaczy z tego, czym jest i musiałaby przyjąć
tezę, według której to, co jednostkuje, jest poza duszą. Byłby to oczywiście
platonizm, według którego istoty rzeczy jako idee, są poza tymi rzeczami.
Oprócz tego trzeba by ewentualnie przyjąć krytykowaną już sprzeczność, że dusza
jest przyczyną tego, czym jest, że więc zachodzi tu tożsamość przyczyny i
skutku, że w tym wypadku przyczynowość formalna nie ma miejsca. Wynika z tego
wszystkiego, że dalej trzeba szukać czynnika wewnętrznie jednostkującego duszę.
Jawi się
też tu wyraźnie opozycja między zagadnieniem człowieka oraz zagadnieniem duszy
i ciała. Nie tylko więc człowiek musi być strukturalnie złożony i jednostkowy.
Złożona i jednostkowa musi pozostać także dusza. I złożoność oraz jednostkowość
człowieka jest uwarunkowana złożonością i jednostkowością duszy. Ciało jako możność
jednostkuje istniejącą duszę i dlatego człowiek jest jednostkowy jako złożenie
tych czynników. Ciało nie jest czymś samodzielnym, jest sumą braków właściwych
duszy, jest możnością, którą urealnia akt formy. Ale i dusza, jako akt formy,
nie może być niezłożona, nie może być prosta i absolutna. Musi być złożona, jak
każdy byt, z aktu i możności, aby nie stała się gatunkowym absolutem i aby nie
zaistniał dualizm. I znowu tomiści przyjmują, że dusza jest złożona z istnienia
i formy, która wobec aktu istnienia pełni rolę możności. Owszem, dusza jest tak
złożona, lecz jako forma spełnia rolę czynnika, który uniedoskonala akt
istnienia i w dalszym ciągu dusza jako dusza domaga się wewnętrznej,
jednostkującej ją możności już wtedy, gdy urealnia właściwe sobie ciało.
Spróbujmy
dyskusyjnie zaproponować szerszą niż dotychczas w tomizmie interpretację
„commensuratio”, taką, która pozwoli uniknąć dualizmu w teorii jednostkowienia
i pozostać w ramach pluralistycznej tezy o złożeniu bytów, a więc także duszy,
z aktu i możności.
„Commensuratio”
nie może być relacją duszy do ciała i nie może być właściwością duszy, czyli
czymś dla niej zewnętrznym i podobnie jak relacja przypadłościowym. To
nastawienie duszy na ciało mogłoby, być, i tak się je niekiedy rozumie,
swoistym „kształtem” duszy, jej specyficzną miarą już przez Boga daną duszy ze
względu na urealniane przez nią ciało. Ale wtedy znowu Bóg jest czynnikiem
kommensurującym duszę, jest czynnikiem pierwotnie ją jednostkującym, co błędnie
pozbawia duszę wewnętrznej dla niej zasady jednostkowienia. Ta zasada musi być
w duszy, bo np. św. Tomasz także wyraźnie mówi, że „w istocie duszy tkwi
skłonność do połączenia się z ciałem”[33].
Przed urealnieniem więc swego ciała dusza już jest nastawiona na to ciało, już
jest na jego miarę, już więc nie jest ogólna, lecz ujednostkowiona. A po
śmierci człowieka „dusza ludzka zachowa swoje istnienie... zatrzymując
naturalną skłonność i dążność do połączenia się z ciałem”[34].
Zrozumiałe, że dusza oddzielona od ciała jest swoiście „okaleczona”, że nie
zawiera w sobie materii, która dawała jej szczegółowość. Ale nie zawierając tej
materii nie ma wobec tego w sobie czynnika jednostkującego. Taki czynnik jednak
musi aktualnie posiadać, aby nie stać się duszą ogólną. Sama skłonność, jako
właściwość, nie może być tym czynnikiem, ponieważ taka właściwość domaga się
podmiotu i przyczyny. Gdyby dusza była źródłem tej skłonności, samy wy się
wtedy jednostkowała, co jest sprzeczne. Zresztą także w okresie stanowienia z
ciałem całości człowieka dusza jest od tego ciała strukturalnie niezależna, na
co wskazuje jej rozumność. Musi w niej być więc w niej oprócz ciała jeszcze
coś, co ją jednostkuje. Tym czymś nie jest skłonność, nie jest też swoisty
„kształt” duszy na miarę ciała. I ta skłonność i ten „kształt” muszą mieć
wewnątrz duszy realne źródło. Bóg nie może być tym źródłem i nie może nim być
sama dusza. To w niej musi być to, co ją ogranicza i nastawia na ciało. Z ujęć
św. Tomasza wynika, że dusza zawsze jest „commensurata”. Co więc nastawia ją na
jej ciało? Czym ontycznie jest ten czynnik? Jednostkowienie wobec tego nie może
polegać tylko na łączeniu się duszy i ciała. To połączenie jest dla duszy
zewnętrznym ujednostkowieniem, nie daje jej wewnętrznego uniedoskonalenia, broniącego
ją przed staniem się duszą wspólną. Tego wewnętrznego uniedoskonalenia nie daje
duszy jednostkowienie rozumne nawet jako proporcja między duszą i
uniedoskonalającym ją ciałem, czyli suma skutków tego, co możność wnosi w duszę
i co daje jej jednostkowość wyłącznie tej duszy właściwą, gdy jest połączona z
ciałem. Co ją uniedoskonala zanim połączy się z ciałem, gdy jest z nim połączona
i od niego z racji rozumności niezależna, i gdy oddzieli się od ciała?
„Commensuratio” może wskazywać drogę do odpowiedzi.
Z faktem
śmierci człowieka i z faktem rozumności, uniezależniającej duszę od ciała
jeszcze gdy jest z nim połączona, a nawet przed urealnieniem ciała (wyraziłem
to niestety w języku dualizmu) - może wynikać, że jednostkuje duszę dwojaka
możność, którą nazwijmy tu możnością konieczną i możnością niekonieczną.
Możność konieczna zawsze pozostaje w duszy, możność niekonieczną dusza może
utracić. Wiemy, że po śmierci człowieka pozostają zwłoki. Dusza więc może
utracić tę wobec tego możność, która dzięki urealniającej formie nadała
człowiekowi cechy cielesności, czyli mierzalność, jakościowość i
przestrzennoczasowość. Jest więc możność będąca szczegółowością, która wnosi w
człowieka wraz z jednostkowieniem tę właśnie szczegółowość. Dzięki niej
ujednostkowiona dusza w połączeniu z tą możnością o cechach szczegółowości
staje się człowiekiem. Człowiek więc to dusza i ciało, czyli dusza i możność o
funkcji jednostkowienia na sposób uszczegółowienia. I to uszczegółowienie jest
tym, co nazywaliśmy specyficzną sumą uniedoskonaleń jednostkujących duszę w
sposób, który czynią ją czymś połączonym z cielesnością. Powtórzmy też, że
jednostkuje duszę nie połączenie z materią, lecz skutki tej możności, która
przenika i uniedoskonala duszę, jako formę ciała. Ta specyficzna możność dając
człowiekowi szczegółowość konieczną od tej strony, aby być człowiekiem, nie
daje jednak duszy czegoś w niej strukturalnie koniecznego. Dusza nie musi być
szczegółowa. Musi być tylko ujednostkowiona. Ta ujednostkowiona możność, która
nazywamy dalej cielesnością, jest więc od strony duszy niekonieczna. I tę
niekonieczną możność dusza może utracić. Właśnie dzieje się to w chwili
śmierci. Zwłoki są pozornie samodzielną strukturą. Dusza ich nie aktualizuje
jako swej możności. To jest już możność, którą zgodnie z teorią zmian
substancjalnych przyjęły formy konstytuujące związki chemiczne. Zwłoki więc
rozpadają się na te związki. I nie ożywi ich inna dusza ludzka, ponieważ to
ciało, a raczej zwłoki, jako możność dająca cechy cielesności, już nie istnieje
w sensie możności uniedoskonalającej daną formę. To, co nieistnieje, nie może
wejść w egzystencjalny związek z tym, co istnieje. Musiałoby być na nowo
stworzone. Taka jest filozoficzna konsekwencja rozdzielenia aktu i możności.
Nie wynika z tego, że dwie substancje nie mogą się połączyć w wyniku zmian
substancjalnych. Zwłoki jednak nie są już substancją i nigdy zresztą ciało
ludzkie nie było substancją, nie było samodzielnym bytem. Zawsze było
możnością, wnoszącą cielesność w „compositum” ludzkie. Owszem, gdy rodzi się
człowiek, męskie i żeńskie niesubstancjalne, ponieważ nie bytujące samodzielnie,
lecz zapodmiotowane w substancjalnych podmiotach materiały, zapoczątkowujące
embrion, stają się żywą całością, lecz urealnioną aktem istnienia, stwarzanym
przez Boga, który tym udzielonym aktem istnienia urealnia także formę ludzką,
czyli duszę, przyporządkowującą sobie niesubstancjalne, niesamodzielne bytowo
ciało jako uszczegółowiającą możność. Ale to jest właśnie czynność stwarzania i
współstwarzania, idący więc od Boga akt istnienia urealniający tę oto duszę już
wobec tego jednostkową i teraz uszczegółowioną przez ciało, wnoszone w byt ludzki
przez rodziców dziecka. Gdyby Bóg wnosił istniejącą duszę w zwłoki człowieka,
byłaby to ingerencja w naturalny porządek działania przyczyn, wykluczający
rodziców. Ale porządek działania przyczyn właśnie polega na współstwarzającym
dziecko udziale rodziców. Sprawę jednak współdziałania głównych i nadrzędnych
przyczyn bytu pomijamy.
Dusza,
pozbawiona ciała, już nie współstanowi człowieka, jest „okaleczona”. Nie ma w
niej szczegółowości. Ale to okaleczenie, ten brak ciała, a mówiąc inaczej, to
jej skierowanie do szczegółowości nie może jej dalej jednostkować w sensie
możności koniecznej, czyli w niej obecnej. Ten bark bowiem jest negatywym
brakiem, nie jest czymś pozytywnie możnościowym. Nie ma już w duszy tej
możności, która po odłączeniu od formy przestała istnieć. Pozytywnie biorąc nie
ma w duszy tego, co ją jednostkuje. Pozostaje jednak jednostkowa, ponieważ nie
możemy zgodzić się, aby była gatunkowym absolutem. To, jak wiemy, prowadziłoby
do zanegowania wielości ludzi i ich nieutracalności odrębności. Przy jednej
wspólnej duszy człowiek byłby czymś pozornym. Jeżeli jest realny i realnie
różny od innych ludzi, to i dusza ludzka zawsze jest jednostkowa.
Utracalne
ciało nie może być możnością konieczną duszy. Co więc stanowi tę możność? Nie
może nią być „commensuratio” w sensie nastawienia duszy na utracone ciało. To
nastawienie jest ostatecznie brakiem możności. Ewentualnie może być
nastawieniem, a więc działaniem psychicznym lub, jak mówiliśmy, relacją.
Działanie jednak domaga się podmiotu, lecz przede wszystkim jako działanie,
podobnie jak przypadłościowa relacja, nie jest czynnikiem strukturalnym duszy,
tym, dzięki czemu jest ona tą oto duszą. „Commensuratio” w takim rozumieniu nie
jest więc czymś w obrębie formy pozytywnym, nie jest czymś w duszy strukturalnym.
Ten brak braków nie jest zawsze nieobecnością niekoniecznej możności
szczegółowej i jako coś w duszy nieobecnego nie może ją jednostkować. Dusza
jednak pozytywnie musi zawierać w sobie jednostkującą możność. Musi to więc być
jakaś nieszczegółowa możność, której nie chcę nazywać możnością ogólną. Nie
może jednostkować duszy akt istnienia, ponieważ ten akt urealnia i jako akt nie
jednostkuje. Urealnia formę, która jest jego możnością. Jako jednak coś
istotnego ta możność w porządku istoty jest aktem wyodrębniającym człowieka.
Lecz człowiekiem jest się dzięki szczegółowej materii, aktualizowanej przez
rozumną duszę. Tą oto duszą jest się wobec tego dzięki innej możności, która
nie jest cielesnością.
Poszukując
tej koniecznej w duszy możności wewnętrznie jednostkującej formę spróbujmy
teraz rozważyć zagadnienie „commensuratio” (to, że dusza jako ta oto dusza jest
skierowana wewnętrznie na dane ciało) w powiązaniu z zagadnieniem intelektu
możnościowego, jako faktycznej w obrębie duszy możności. Dusza ludzka jest rozumna
i tą rozumnością różni się od dusz zwierząt czy roślin. Tej wyróżniającej ją
rozumności nie może utracić. Nie może wobec tego utracić koniecznej w sobie
możności, dzięki której jest „commensurata”, skierowana do ciała, warunkującego
realizację poznania, a więc realizację jej specyfiki, jako właśnie duszy
rozumnej. Intelekt jest zresztą dosłownie możnością w sensie swoiście
pierwszym, ponieważ przecież warunkuje tworzenie pojęć przez intelekt czynny i
dokonywanie przez wolę wyboru, która wybiera dobra w oparciu o prezentowane jej
przez intelekt poznane przez niego byty. Dusza więc ludzka, która jako forma
nie może sama się ograniczać, musi wobec tego zawierać to, co ją jednostkuje w
sensie podstawy jej skierowania się do ciała, musi zawierać to właśnie w swej
rozumności, w swej podstawowej możności, dającej jej niezależność od ciała i
jednocześnie ograniczającej jej odrębność. Nie znaczy to, że rozumność jest
cielesnością. I nie należy tej rozumności jako proponowanej tu zasady
wewnętrznie jednostkującej duszę nazywać materią idąc za stwierdzeniem św.
Tomasza, że materia jest zasadą jednostkującą. Św. Tomasz podkreślał
możnościowy charakter materii, a więc to możność uniedoskonala, czyli
jednostkuje formę. Nie jest to więc materia szczegółowa i nie jest to materia
ogólna. Jest to tylko konieczna możność duchowa i jako możność jednostkująca
formę. I może właśnie dobrze wyczuwał problem Awerroes nieporadnie nazwając
intelekt możnościowy intelektem materialnym. Traktując go jednak jako formę
substancjalną człowieka, nie mógł mu przypisać funkcji jednostkowania.
Trudnością pozostaje może to, że Albert Wielki za Awicebronem jednak wyróżnił
materię duchową. I możność konieczna, a więc intelekt jednostkujący duszę, aby
była ona tą oto duszą (materia jest możnością niekonieczną, lecz
uszczegółowiającą duszę, aby stała się czynnikiem współkonstytuującym
człowieka) z racji podobnych jak w cielesności funkcji jednostkowania, w pewnym
sensie może być podstawą zarzutu, że obok materii szczegółowej przyjmuje się tu
materię duchową. Tak jednak nie jest. Albert Wielki był arystotelikiem i
przyjmował arystotelesowską koncepcję bytu, ukonstytuowanego tylko z materii i
formy. Przyjmował więc powszechny hylemorfizm. Wszędzie więc tylko materia
jednostkowała byty, a nie możność. Nie wyróżnił możności innej niż materia.
Tomasz przyjmuje złożenie bytu z istnienia i istoty, ukonstytuowanej z formy i
materii. Widzi więc dla bytu przygodnego konieczne złożenie przede wszystkim z
istnienia i istoty. Wyróżnia więc w substancji dwa akty (istnienie w porządku
egzystencjalnym i formę w porządku istoty) oraz dwa rodzaje możności (istotę w
relacji do istnienia i materię w relacji do formy). Na podstawie tego można
przypuszczać, że jako czynnik jednostkujący akcentuje możność, a nie materię
jako materię, czyli możność, która jest szczegółowością. Zarzut więc
wyróżnienia materii duchowej traci swą ostrość. I może Awerroes nazywają
intelekt możnościowy intelektem materialnym wyczuwał w nim jednak czynnik
jednostkujący, gdy ten intelekt łączy się z duszą. Oderwał go więc od duszy,
aby pozostał powszechny, zdolny więc do poznania powszechnego. Zdaje się, że u
Awerroesa takie postawienie sprawy wynika z utożsamienia w istocie jego
struktury z właściwym mu działaniem. Intelekt jako struktura możnościowa może
wobec tego jednostkować, a jako działanie, czy raczej działając może przyjmować
pojęcia ogólne będące wciąż możnością nieszczegółową. Można więc mówić o
możności duchowej (intelekt), skoro jest możność niecielesna (istota) i
szczegółowa możność cielesna (materia). I wobec tego ta możność duchowa, skoro
jesteśmy w tomizmie, a nie w arystotelizmie, nie jest materią duchową. Dodajmy
przy okazji, że wielość, czy różnorodność możności w dualizmie nie może
zachodzić. Jeżeli materia jest tam samodzielną strukturą, nie zawierającą tego,
co jest formą lub duszą, to wielość możności dawałaby ciału wyłącznie warstwową
strukturę w sensie tylko numerycznie różnych porcji tego samego czynnika. Ta
wielość możności nie zmieniałaby natury materii. W pluralizmie wielość czy
różnorodność możności, zawsze uniedoskonalającej dany akt i przez ten akt urealniającej,
daje poszczególnym aktom ich odrębność, specyfikę, tym aktom właściwą
jednostkowość powodując, że pojawia się także różnorodność form. I odwrotnie
formy powodują, że ich możność jest względem nich proporcjonalna, że zależnie
od form jest wieloraka, różna od możności w innym bycie. Jest różna nie tylko
numerycznie, jako możność tej czy innej formy, lecz jest różna także
strukturalnie, będąc możnością np. duchową, istotową, szczegółową (materialną).
Intelekt
w ujęciu Tomasza z Akwinu jest właśnie możnością duszy. A możność przecież
zawsze uniedoskonala przenikając cały dany akt, dzięki czemu w swym porządku
bytowym ten akt nie jest absolutem. Możność w obrębie formy jednostkuje. Może
więc jednak właśnie intelekt możnościowy jednostkuje duszę w sensie skierowania
jej do danego ciała jako możności, która daje szczegółowość. Intelekt zawsze i
koniecznie od początku przebywa w duszy, jest nieutracalny, różni się od duszy
realnie jako jej duchowa władza poznawcza, bo przecież nie jest tożsamy z duszą,
i jako właśnie władza poznawcza jest możnościowy. W swej naturze jest
możnością, a więc wewnątrz duszy jako formy stanowi czynnik uniedoskonalający
tę formę. Jako możność duszy jest możnością tego oto aktu, nie jest więc nigdy
ogólny, mimo że jako duchowy może ogólnie poznawać. Skierowuje też duszę do
tego oto ciała, które jako możność jest zawsze możnością tej oto duszy.
Traktując
intelekt jako konieczną możność duszy, uniedoskonalającą i jednostkującą ją
wewnętrznie w nieutracalny dla niej sposób, (materia byłaby niekonieczną
możnością uszczegółowiającą), pragnę tylko zaproponować poszerzenie rozumienia
„commensuratio” o zagadnienie strukturalnej a nie tylko zewnętrznie
działalnościowej funkcji intelektu możnościowego wewnątrz duszy ludzkiej jako
formy substancjalnej. Intelekt jest możnością, a więc związana z nią
„commensuratio” byłaby nie tylko nastawieniem jakoś psychicznym duszy na ciało,
i nie tylko dawanym duszy przez Boga już od początku umniejszeniem formy, lecz
byłaby wewnątrz duszy ontycznym czynnikiem strukturalnym, możnością która
jednostkuje, bo nastawia duszę na ciało dla zrealizowania poznania poprzez dane
zmysłowe, dla ujęcia których dusza musi mieć szczególność, czyniącą ją tym oto
człowiekiem, gdy urealni sobie ciało wnoszące tę szczegółowość, jako zewnętrzną
i niekonieczną możność formy. Dzięki szczegółowości dusza poznaje. Wewnętrznie
jej jednostkowienie przez intelekt możnościowy przystosuje ją do przyjęcia
szczegółowości wniesionej przez ciało, aby zrealizował się główny cel duszy:
właśnie poznanie i wolny wybór, zetknięcie z prawdą, do której poprzez intelekt
dusza zdąża, oraz zetknięcie z dobrem, którego poprzez wolę pragnie. Intelekt
kommensurujący, nadający miarą duszy jako bytowi poznającemu poprzez dane
zmysłowe, uzasadnia też wewnątrz duszy jej potrzebę ciała, dzięki któremu to
poznanie może się zrealizować. Dotychczas stwierdzenie, że dusza jest
nastawiona na swoje ciało, było dość dowolne. Wynikało tylko z jej związków z
ciałem, gdy od niego się oddzieliła, a przed urealnieniem ciała przez duszę
stanowiło właśnie także dowolne życzenie może Boga. Teraz w tym ujęciu
nastawienie duszy na ciało, jej „commensuratio ad hoc corpus” ma w duszy ontyczne
uzasadnienie w intelekcie, jako możności, której wyznaczonym i urealnionym
przez duszę zadaniem jest poznawanie.
Niepokój
może wywołać trudność, czy intelekt jako władza duchowa może jednostkować. Czy
duchową duszę ujednostkuje duchowa możność? Najpierw przypomnijmy, że przecież
także niecielsna forma jako „część” istoty uniedoskonala akt istnienia. Będąc w
bycie czymś istotnym, w tym porządku istoty jest aktem. Ponieważ akt (forma)
nie może ograniczać aktu (istnienie), także forma z kolei i tym bardziej musi
być uniedoskonalona. W każdym razie także według św. Tomasza niecielesna forma,
czy wręcz duchowa dusza ogranicza niecielesny akt istnienia. Duchową duszę może
więc ograniczać duchowy intelekt możnościowy. Poza tym dodajmy, że intelekt nie
jest jedyną zasadą jednostkowienia. W sensie uszczegółowienia jednostkuje formę
materia; w sensie strukturalnie uzasadnionego skierowania duszy do materii
ogranicza duszę, kommensuruje, przystosowuje do tego intelekt możnościowy. Nie
jest więc taką zasadą jednostkowienia, która by przejęła funkcje ciała.
Intelekt tylko skierowuje duszę do ciała, aby stało się możliwe poznanie. I w
tym sensie wyznacza, uzasadnia i spełnia konieczną w niej „commensuratio” jednocześnie
duszę jednostkując jako konieczna w niej możność.
Za
podjęciem projektu teorii pierwotnego jednostkowienia duszy przez intelekt
możnościowy, jako przez jej konieczną możność kommensurującą, nastawiającą na
ciało, przemawia problem różnicy między duszą ludzką i duszami roślin oraz
zwierząt. Jeżeli by jednostkowanie polegało tylko na połączeniu duszy z ciałem,
to wszystkie dusze, a więc ludzkie, roślinne i zwierzęce, byłyby podobnie
jednostkowe i po utracie swoich ciał, złożone z istnienia i formy, wszystkie
powinnyby dalej istnieć. Tomizm nie ustala jeszcze wyraźnego czynnika
ontycznego, tłumaczącego śmiertelność dusz roślinnych i zwierzęcych. Tomasz z
Akwinu mówi tylko, że dusze roślin i zwierząt, ponieważ nie są rozumne, a więc
są wewnętrznie zależne od ciała, pochodzą z możności materii i giną wraz z ciałem,
jako źródłem swego bytowania. Odpowiedź jednak przenosi się tu w porządek
przyczynowy. Wynikałoby z tego, że źródło bytu, a więc przyczyna materialna
roślin i zwierząt, otrzymujących istnienie od Boga, decyduje o istnieniu form,
jako przyczyna, właśnie by je jednostkowała. Jednostkowanie przez przyczynę
przyjmował zresztą Suarez twierdząc, że byty są stworzone jako te oto, a więc
jako jednostkowe. To prawda, byty są jednostkowe, lecz jednak nie przyczyna
stanowi ich zasadę jednostkowienia, lecz w nich obecny czynnik strukturalny.
Muszą być przecież takie, i racja ich jednostkowości musi się w nich znajdować,
podobnie jak istnienie, które urealnia byty. To istnienie nie jest Bogiem, ani
nie jest częścią Boga, lecz osobnym aktem, dla każdego bytu stworzonym i
znajdującym się w tym bycie. Uzależnienie jednostkowienia od przyczyny musi być
wobec tego błędem, ponieważ przyznaje aktowi, którym jest Bóg w dosłownym
sensie będący czystym aktem istnienia, czynność jednostkowienia, którą św.
Tomasz wyraźnie wiąże z możnością, a więc z czymś wewnątrzbytowym. To, co
jednostkuje, musi być wewnątrz formy. Nie może tam przebywać przyczyna
sprzeczna, skoro byt stworzony jest już poza przyczynami. I przyczyna nie może
konstytuować bytu. Tak zwane przyczyny wewnętrzne także nie „przebywają” w
substancji. One są przyczyną istoty. I bytuje istota, a nie forma i materia,
jako odrębne byty. Stanowią one już nową całość, nie przystając realnie się
różnić, lecz nie w sensie przyczyn, lecz w sensie czynników konstytuujących. I
formę jednostkuje przenikająca ją materia. Ale św. Tomasz tę materię jednak
pojmował trochę dualistycznie, jako więc coś. Wyjaśnijmy więc, że skoro materia
jest możnością, to jako możność wnosi w formę wiele różnych uniedoskonalających
ją właściwości. Dodajmy, że te szczegółowe właściwości (cielesne) przez śmierć
z niej odchodzą, a te nieszczegółowe (intelekt możnościowy) pozostają, aby
dalej jednostkować. Tę możność w postaci intelektu dusza posiada zawsze. Z tej
racji nie jest duszą w ogóle i jakąkolwiek, lecz jest tą oto duszą ludzką tego
oto człowieka od początku skierowaną do jego ciała. I właśnie dusze zwierząt i
roślin nie posiadając intelektu, z chwilą utraty cielesności muszą stać się
duszą wspólną. Nie mają w sobie czynnika dalej jednostkującego, gdy utraciły
cielesną szczegółowość. Muszą zginąć dlatego, że nie jest ontycznie możliwy
proces dodania się dusz i utworzenia jednej duszy. Taki nowy byt, jak dusza
wspólna, wymagałby stworzonego dla niej aktu istnienia, który by ten nowy byt
urealniał. Z takiego dodawania się dusz musiałaby powstać struktura, złożona z
istnienia wspólnego, aby to był spójny, i z istnień, wnoszonych razem z
formami. Istnienia dodających się dusz nie dadzą w wyniku nowego istnienia,
jako przecież aktu, który nie jest złożony. Zresztą udzielanie istnienia nowemu
bytowi, w tym wypadku duszy wspólnej, nie jest jednak mechanicznym procesem
dodawania części. Jest stwórczą „czynnością” bytu pierwszego. Nie może więc
zachodzić powrót dusz jednostkowych do całości, której przecież jeszcze nie ma,
gdy dusze jednostkowe „przebywają” w ciałach. Nie ma więc duszy wspólnej, skoro
jeszcze są dusze jednostkowe, z których dusza wspólna ma się składać. Taka
koncepcja jest więc sprzeczna. Nie można też przyjąć, że dusze roślin i
zwierząt są częścią wcześniej istniejącej duszy wspólnej, ponieważ byłyby
pozornie jednostkami, czyli byłyby jedną duszą o wielości ciał, a więc o
wielości możności strukturalnie jednostkowych. Nie mogłyby różnić się od
siebie, co jest jawnie niezgodne z naszym poznaniem i nie mogłyby tworzyć ze
swej możności form właśnie roślinnych i zwierzęcych, czyli różnych. Ta sama
możność musiałaby wyłaniać tę samą formę, a więc jedną i wspólną. I znowu
wielość roślin i zwierząt byłaby fikcją. Dusze więc roślin i zwierząt nie mogąc
utworzyć duszy wspólnej giną. A właśnie, aby dalej istnieć, musiałyby stawać
się taką duszą, skoro nie mają w sobie jednostkującego intelektu możnościowego,
i gdy utraciły możność uszczegółowiającą. Dusze ludzkie istnieją po śmierci
człowieka, ponieważ utraciwszy ciało jednak są dalej jednostkowe dzięki
intelektowi możnościowemu. I stąd jednostkowość jest warunkiem ich dalszego
bytowania, ponieważ przecież nie mogą przez dodawanie się utworzyć duszy
gatunkowej. byt gatunkowy nie może być sumą jednostek, lecz, jeżeli istnieje,
powinien być jeszcze bytem, w którym akt i możność nie stanowią odrębnych substancji.
Dusze ludzkie co do istnienia są substancjami zupełnymi. Dodając się
ewentualnie nie mogą więc utworzyć duszy wspólnej.
To
argumentowanie przez ukazanie sprzeczności tezy przeciwnej mieści się w
klasycznym filozofowaniu i opiera się na podstawowych twierdzeniach, że nie
może istnieć nic, gdy jest sprzeczne, to znaczy, gdy nie uzasadnia go racja
uniesprzeczniająca. Sprzeczne jest być jednocześnie całością i częścią. Dusza
ludzka nie może być jednocześnie duszą ogólną i jej jednostkową częścią. Po
oddzieleniu się niekoniecznej możności szczegółowej musi więc zawierać w sobie
konieczną możność jednostkującą, którą jest intelekt możnościowy, stanowiący
specyficzność duszy, czynnik, który ją skierowuje do ciała (commensuratio), a
więc swoiście uniedoskonala, stawiając w zależności poznawczej od przedmiotów
poznania, jako aktów względem tego możnościowego intelektu. I nie połączenie
duszy z możnością intelektu jest czynnikiem jednostkowienia, nie połączenie
duszy z materią, lecz charakter tej możności, która wnosi w formę ładunek
jednostkujący. Przyznanie intelektowi możnościowemu funkcji skierowania duszy
do ciała jest zgodne z przyjętą tu zasadą, że jednostkuje proporcja między
duszą a jej możnością, czyli więc charakter jednostkującej możności, przez nią
wywołane skutki w formie. I ewentualne odstępstwo od św. Tomasza jest tu
pozorne. Mówiąc o materii, jako zasadzie jednostkowienia św. Tomasz musiał
myśleć zgodnie ze swą egzystencjalną, a nie hylemorficzną teorią bytu o
możności właściwej formie i nazywał ją materią, aby odróżnić ją od istoty,
która też jest możnością. Akcentując materię jako czynnik jednostkujący św.
Tomasz mógł podkreślać konieczność znajdowania się czynnika jednostkującego
wewnątrz formy.
Kuszącą
zasadą swoistego jednostkowienia, czyli skierowania duszy do ciała, mógłby być
nie tyle intelekt możnościowy, ile czynność poznawania, stawiająca duszę w
zależności poznawczej od zmiennych, a więc swoiście możnościowych wyników
poznania. Dzięki wiedzy innej w każdym człowieku jego dusza byłaby specyficznie
różna od innych dusz. Dawałoby to również duszy perspektywę dynamiczności,
przekształcania się w sensie doskonalenia. To przekształcanie się duszy musiałoby
być jednak tylko przypadłościowe, czyli nie zmieniające tego, czym jest dusza.
Nie uwolniłoby duszy od niebezpieczeństwa ogólności. Tymczasem dusza zawsze
musi pozostać duszą, samodzielnie istniejącym bytem, lecz wciąż jednostkowym.
Poznanie, jako przypadłościowe i możnościowe działanie duszy, nie mogłoby jej
strukturalnie zmienić, ponieważ przypadłość czyli właściwość, nawet konieczna,
nie jest czynnikiem konstytuującym substancję. Konstytuuje ją możność i akt.
Tym aktem jest istnienie, jego możnością jest istota, czyli dusza jako akt
formy i jednostkujący ją intelekt możnościowy, a także ciało, ku któremu
intelekt skierował duszę. Poznanie, jako działanie, nie może wchodzić do istoty
duszy, nie może w niej znaleźć się jako czynnik jednostkujący. Jest czym
zewnętrznym w bycie, nie stanowi czynnika składowego istoty.
Powstaje
trudność, czy intelekt, jako wewnątrz duszy czynnik jednostkujący, a więc czy
jako możność połączona z aktem formy współstanowi istotę duszy? Intelekt jako
poznający, czyli ujęty od strony działania i w jakimś stopniu traktowany jako
działanie poznawcze, nie jest czynnikiem składowym istoty, ponieważ działanie
jest czymś pochodnym w stosunku do natury, jako swego źródła. Intelekt jednak,
ujęty od strony tego, czym jest, a więc stanowiący możność duszy może w niej
współkonstytuować właśnie jednostkową stronę jej istoty. Taka zawsze jest rola
możności. W tej chwili sądzę, że w książce „Obrona intelektu” może za mało
wyakcentowałem przypadłościową strukturę intelektu zafascynowany jego samodzielnością
działania poznawczego trochę zapominając, że sam w sobie intelekt jest przede
wszystkim możnością duszy. A jako możność tak zresztą bogata w różne swe
wartości, musi tkwić w istocie duszy, oczywiście nie tyle jako jej jedyny
czynnik, lecz jako zasada właśnie jednostkująca, która wnosi w formą możność
działania poznawczego. Wnosi swoje cechy, tak jak materia wnosi w istotę
człowieka uszczegółowiające duszę cechy mierzalności. Te wszystkie własności
nie są samą duszą, lecz są w jej istocie czynnikami ją jednostkującymi.
Intelekt więc nie stanowi pełnej istoty duszy, ale w niej będąc spełnia funkcje
zasady czy racji zarówno jednostkowienia jak i poznawania. Należy więc
powiedzieć, że intelekt ujęty w racji do formy jest jej możnością, ujęty w racji
do substancji jest przypadłością.
Można też
zapytać, czy wobec tego wola, jako w duszy możność wolnych wyborów dobra,
spełnia podobną jak możnościowy intelekt rolę jednostkowienia formy? Wydaje
się, że spełnia tę rolę tylko właśnie możność konieczna. Z tego wynika, że nie
wszystkie władze duszy jako jej możności tę duszę uniedoskonalają, czyli
proporcjonalnie jednostkują. Dotyczyłoby to obok woli także intelektu czynnego.
Akcentowałem jednak jako zasadę uniedoskonalającą duszę wewnętrznie tylko
intelekt możnościowy, ponieważ jest on swoiście w duszy pierwotny. Wolna wola
działa przecież już w oparciu o informacje intelektu możnościowego, dla którego
pracuje także intelekt czynny, przygotowujący treści umysłowo poznawcze. I wola
więc i intelekt czynny zależąc w działaniu od intelektu możnościowego są wobec
niego swoiście wtórne i w nim zapodmiotowane. Co do natury są, jak intelekt
możnościowy, także możnością, lecz jednak w działaniu wtórną wobec pierwszego
intelektu możnościowego, a więc przypadłościową. On więc skierowuje duszę do
ciała, aby możliwe było poznanie i oparty na poznaniu wybór dobra.
Pytanie
to nie odnosi się do zmysłowych władz poznawczych i pożądawczych, ponieważ nie
są one władzami ciała, lecz człowieka jako człowieka. Ciało nigdy nie jest
samodzielne i nie ma go poza związkiem z duszą. Nie posiada więc własności jako
ciało, lecz stanowiąc czynnik uszczegółowiający duszę, dzięki czemu dusza może
wraz z tą możnością konstytuować człowieka, wywołuje w człowieku szczegółowe
własności, wśród których są zmysłowe władze poznawcze i pożądawcze. One więc
nie jednostkują, jednostkuje w sensie udzielania szczegółowości cała cielesność,
aktualizująca się dzięki związkowi z formą.
Wniosek z
tych wszystkich rozważań może być między innymi także taki, że w wielu tak
różnych systemach, jak np. filozofia Platona, Arystotelesa, Suareza, Berkeleya,
Kanta Hegla, znajdują się trafne i twórcze intuicje, które jednak, gdy zbyt
zostaną wyakcentowane, swoiście monizują ujęcie, dominują w systemie i
pozbawiają go systemu uniwersalistycznego, wieloaspektowo traktującego
rzeczywistość. Nawet św. Tomasz, ponieważ tak mocno zaakcentował rolę materii
jako czynnika jednostkującego formę, ostatecznie w pewnym stopniu pozbawił
duszę po śmierci realnej obecności w niej tego, co ją uniedoskonala.
Poszukiwania tej jednostkującej zasady, podjęte w tych rozważaniach i
rozwiązywane na drodze związania „commensuratio” z intelektem możnościowym,
stanowią może nie tyle próbę rozwiązania problemu, ile próbę uświadomienia
sobie trudności i błędów, towarzyszącego wysiłkowi niesprzecznego tłumaczenia i
zrozumienia struktury człowieka i substancjalnie formującej go duszy.
Starajmy
się też wreszcie sprecyzować odpowiedź na pytanie, czym jest śmierć.
Najogólniej
mówiąc śmierć jest zniszczeniem człowieka. W wyniku tego zniszczenia unicestwia
się substancjalna jedność duszy i ciała i unicestwia się właśnie ciało.
Stanowiło ono niekonieczną możność uszczegółowiającą duszę, dzięki czemu
człowiek był przestrzennoczasowy, mierzalny i posiadający jakości zmysłowe.
Inne byty obdarzone podobną możnością, a więc sumą uniedoskonaleń i braków,
oddziałały na cielesność człowieka w sposób proporcjonalny do swej możności:
swoimi brakami spowodowały braki, zniekształcenia właśnie w porządku własności
czasowych, przestrzennych i jakościowych, charakteryzujących ciało ludzkie jako
materię. W wyniku pojawienia się tych zniekształceń ciało przestaje być
proporcjonalną do formy możnością. Zaczyna ginąć. Znaczy to, że forma powoli
traci to, co ją uszczegółowiło. Pojawia się wreszcie ten moment, że forma już
nie ma właściwości szczegółowych, wnoszonych w nią przez uniedoskonalającą ją
materię. I ten moment nazywamy śmiercią. Człowiek już nie istnieje. Istnieje
sama jednostkowa dusza i nazywana zwłokami suma takich związków chemicznych,
takich bytów przypadłościowo zespolonych, które samodzielnie bytując powodują
rozpad zwłok. Zwłoki ludzkie, to już nie jest ciało człowieka, to już nie jest
też ta możność, która wnosiła w formę własności uszczegółowiające. To zespół
bytów, który zaistniał, gdy dusza pod wpływem czynników zewnętrznych,
wpływających na człowieka, przestała być uszczegółowiona. Jest okaleczona z
chwilą śmierci, charakteryzuje ją brak braków i uniedoskonaleń. Nie przestaje
jednak być jednostkowa, ponieważ zawiera w sobie konieczną możność, która ją
skierowuje do posiadania uszczegółowień. Zawiera możność posiadania
możnościowych szczegółów.
Ta
konieczna w niej możność, którą jest kommensurujący ją intelekt, powoduje, że
dusza jest dalej jednostką. Dzięki temu nie musi dążyć do zespolenia się z
ewentualną duszą wspólną, której nie ma i która, jak wykazano, nie jest
ontycznie możliwa. Będąc bytem jednostkowym może dalej istnieć, ponieważ tracąc
właściwości szczegółowe nie utraciła przecież istnienia. Nie mogła go utracić,
ponieważ jej akt istnienia jest aktem wobec formy, która razem z możnością w
obrębie istoty jest dla niego zasadą uniedoskonalenia, czyli sprawienia bytu
przygodnego. Ta forma, uniedoskonalona konieczną możnością kommensurującego ją
intelektu, została pozbawiona nie jednostkowości, lecz uszczegółowienia.
Przestał istnieć człowiek, nie przestała istnieć dusza. Śmierć człowieka polega
więc na utracie niekoniecznej możności uszczegółowiającej, którą nazywamy
ciałem, często traktując je pod wpływem Descartesa, czy pozytywizujących, a
więc dualistycznie pojmowanych byt filozofów, jest samodzielną substancją.
Ciało ludzkie, gdy człowiek żyje, lub zwłoki po śmierci człowieka, nigdy taką
substancją nie są. Są właśnie w życiu człowieka sumą szczegółów, uniedoskonalających
duszę, albo po śmierci człowieka są zespołem nowych, innych przygodnie
złączonych bytów. Śmierć wobec tego, jako utrata uszczegółowiającej formę
możności, ujmowana od strony skutków, wywołanych tą utratą (a zawsze śmierć
jest określona przez obserwatora od tej właśnie strony) polega na tym, że
człowiek z powodu wywołanych w nim strukturalnych przekształceń nie może już
jako taki oto byt przebywać w relacjach z innymi bytami, charakteryzującymi się
możnością uszczegółowiającą. Zrywa się po prostu zespół relacji
współuzależniających byty w porządku szczegółów.
Zerwanie
tych relacji nie przerywa trwania i istnienia duszy. Istnienie w dalszym ciągu
ją urealnia jako formę, która nie stając się duszą wspólną, co by ją
unicestwiło, ani tym samym nie stając się duszą ogólną, dalej istnieje jako
jednostkowy byt duchowy. Jednostkowość duszy jest warunkiem i ontycznym
uzasadnieniem jej dalszego istnienia.
Gdyby
dusza jako forma aktualizowała w sobie wyłącznie możność uszczegółowiającą
czyli materialne ciało, po utracie tej możności musiałaby stać się, podobnie
jak dusze roślin i zwierząt, duszą ogólną i wspólną. I musiałaby zginąć,
ponieważ - jak już wiemy - byt ogólny nie może istnieć (czym innym są pojęcia,
jako wytworzone przez intelekt struktury ogólne, nie posiadające realnego
istnienia. Pojęcia są tylko myślnym ujęciem podobnej w bytach treści). Dusza
aktualizuje w sobie także konieczną możność, którą jest intelekt. Ta duchowa
możność ją jednostkuje. Dusza stanowiąc w swej formie istotę, a więc możność
uniedoskonalającą jej akt istnienia, jest pełnym w porządku bytowania właśnie
bytem przygodnym. Stanowi strukturę spełniającą warunki bytu istniejącego. Nie
jest strukturą sprzeczną. Nie zawiera w sobie danych, które by ją unicestwiały.
Jedynym zagrożeniem jej istnienia mógłby być byt pierwszy, czyli przyczyna
istnienia, gdyby ewentualnie cofnęła udzielony akt istnienia. Byt pierwszy
jednak, jako strukturalnie prosty, stanowiący samo istnienie, z konieczności
nie może tego istnienia cofnąć, ponieważ będąc źródłem istnienia nie może być
jednocześnie swoim zaprzeczeniem, czyli źródłem unicestwienia. Skoro byt
pierwszy nie zagraża istnieniu duszy, dusza wobec tego istnieje w sposób, który
nazywamy nieśmiertelnością.
Opozycja
więc między człowiekiem, który ginie, a jego ciałem i duszą, które
nieśmiertelnie trwa, oraz między osobą, jest pozorna w rozwiązaniach
pluralistycznych. Człowieczeństwo, konstytuowane z duszy i ciała, spełnia się w
osobie, którą wyznacza istnienie i rozumność. Śmierć nie unicestwia osoby.
Niszczy czasowo człowieka. Dusza jednostkowiona przez intelekt, który ją
kommensuruje w stosunku do ciała, jest w stanie przy sprzyjających
okolicznościach zaktualizować w sobie uszczegółowiającą ją możność, potrzebną
do poznawania istot rzeczy. Tyle wie metafizyka. Sprawa tych okoliczności jest
tajemnicą z zakresu Objawienia i teologii. Najważniejsze jest jednak to, że
można wykazać w pluralistycznym filozofowaniu nieśmiertelne trwanie duszy.
Uzupełnijmy
przeprowadzone tu analizy tekstem M. A. Krąpca: „jeżeli... dusza posiada własne
istnienie, jest bytem samoistnym[35]...
organizującym sobie ciało, które istnieje istnieniem duszy, to w momencie
rozkładu ciała samoistniejąca i niematerialna dusza jako podmiot
niematerialnych w swej bytowej strukturze aktów nie może zaprzestać istnieć.
Zginęłaby jedynie wówczas, gdyby istnienie jej było wynikiem organizacji
cielesnej. Ale w takim wypadku nastąpiłby absurd: że byt powstaje z niebytu, że
ciało, które nie jest duchem, organizuje siebie w formie nie-ciała, czyli stwarza
ducha, jaki się ujawnia w całym ludzkim poznaniu i chceniu”[36].
Strukturę
duszy można by więc opisać następująco: przygodny akt istnienia zostaje
uniedoskonalony sobie właściwą możnością, która w sposób istotny charakteryzuje
tę całość rozumnością. W obrębie istoty znajdująca się rozumność jest
własnością formy, którą jako rozumną, uniedoskonala i jednostkuje właściwa
formie możność będąca intelektem możnościowym, wyrażającym zdolność duszy do
działań umysłowo poznawczych. Dusza obecną w swojej istocie formą z kolei
aktualizuje sobie ciało, jako możność uszczegółowiającą. Przygodny akt
istnienia duszy i całego już teraz człowieka aktualizuje w osobie ludzkiej
przypadłości. Wydobywa je jako skutki możności duchowej (intelekt czynny) lub
jako skutki możności cielesnej (kształt, barwa, władze poznawcze zmysłowe itp.)
powodując, że przypadłości stają się w człowieku realne dzięki przypadłościowemu
aktowi istnienia i wciąż poddane w trwaniu oraz działaniu aktowi przygodnego
istnienia substancjalnego bytu osobowego.
Teoria
duszy ludzkiej jest punktem wyjścia i drogą do uzyskania teorii człowieka,
ontycznie ukonstytuowanego z duszy jako substancji i jako aktu wobec ciała,
będącego szczegółową w człowieku możnością.
W książce
pt. „Obrona intelektu”, napisanej w 1965 r., można stwierdzić kilka
niedokładności, czy wręcz błędów. Tak jednak wtedy rozumiałem intelekt, jego
rolę wśród innych władz poznawczych człowieka, jego związek z duszą, jego
ontyczną strukturę. Zasadnicze w „Obronie intelektu” ujęcie problemu i wiele
rozwiązać w dalszym ciągu akceptuję. Niedoskonałości widzę dziś głównie w
porządku języka filozoficznego, w którym niecałkiem jasno i precyzyjnie, a
raczej nie zawsze konsekwentnie odróżniam np. to, co ogólne, od tego, co
istotne i konieczne w poznawanym przedmiocie. Wiem oczywiście i w książce
często dawałem temu wyraz, że istnieją tylko byty konkretne, zbudowane z
istnienia i istoty, złożonej z formy i materii, jeżeli to są byty poznawane
zmysłami, i wiem, że ogólne jest tylko ich poznawcze ujęcie poprzez intelekt.
Niekiedy jednak, może idąc za nieprecyzyjnym językiem szkolnych dyskusji lub z
powodu własnego skrótowego myślenia, podkreślając, że intelekt poznawczo chwyta
to, co w poznawanym przedmiocie jest istotne i konieczne, wiązałem z tym
terminem „ogólne”. W wyniku tego zdarzają się w książce zdania, w których
akcentuję, że intelekt możnościowy po przeróbce „species” zmysłowej przez
intelekt czynny, chwyta poznawczo w rzeczy to, co w niej ogólne i konieczne.
Takie sformułowanie może błędnie sugerować, że w rzeczach bytują treści ogólne.
Nie. Chodzi o to, że intelekt dociera do koniecznych treści poznawanego
przedmiotu i ujmuje w sposób ogólny. Jakkolwiek w książce merytorycznie biorąc
te dwie sprawy są oddzielone, to jednak językowa zbitka koniecznego i ogólnego
niekiedy się powtarza. Ważniejszą niedokładnością i już błędem jest w „Obronie
intelektu” mieszanie dualizmu z pluralizmem. Różnicą między tymi dwoma ujęciami
rzeczywistości wyraźnie widzę dopiero dzisiaj, a raczej dopiero dzisiaj w
jakimś stopniu umiem utrzymać analizę w obrębie pluralizmu i nie przeskakując
na teren dualizmu. Teoretycznie zna się cechy pluralizmu i dualizmu, w praktyce
jednak, w konkretnie dokonywanych rozumowaniach nie łatwo nie przekraczać
granicy między pluralizmem i dualizmem. Zagadnienie związku duszy z ciałem jest
właśnie tym trudnym obszarem, na którym uzasadniając odrębność duszy i ciała
oraz nieśmiertelność duszy, tak łatwo sięgnąć po argumenty dualistyczne,
prowadzące niekiedy do przyznania także ciału swoiście substancjalnej
niezależności. To częściowe mieszanie dualizmu z pluralizmem nie jest w
„Obronie intelektu” tylko sprawą języka filozoficznego, jest błędem w porządku
teorii bytu, metodologicznie niedozwolonym stosowaniem dwu wykluczających się
teorii przy rozwiązywaniu zagadnienia ontycznej struktury „compositum”
ludzkiego. Należy dodać, że w książce usiłuję utrzymać się w ramach pluralizmu.
Nie zawsze to jednak w pełni się udaje.
Subtelniejsze
i mniej widoczne niedokładności popełniam w ujęciu zagadnienia struktury
intelektu. W „Obronie intelektu” akcentuję to, że intelekty, zarówno możnościowy
jak i czynny, stanowiąc możnościowe władze duszy (możność bierna - przyjmowanie
aktów z zewnątrz, możność czynna - wykonywanie aktów), różnią się od duszy tak,
jak przypadłości różnią się od substancji. I to rozróżnienie wyznaczyło cały
kierunek podjętej analizy. Chodziło o to, żeby nie utożsamić intelektu z duszą,
odkryć jego ontyczną strukturę różniącą go od natury duszy. Intelekt więc
musiał znaleźć się swoiście z zewnątrz duszy, wciąż jednak od niej zależny w
swym istnieniu i w swojej istocie, zawsze niesamodzielny, bytujący na sposób
właśnie przypadłości, skoro nie jest substancją. Do takiego wówczas
rozwiązania, to znaczy na etapie mojej refleksji nad zagadnieniem w okresie
pisania „Obrony intelektu”, skłoniły dwie trudności lub niebezpieczeństwa.
1.
Intelekt,
jako możność duszy, nie może z duszą, jako formą, nie może stanowić obdarzonej
metafizyczną jednością substancji, ponieważ współkonstytuując tę substancję
jako „ens quao” nie mógłby mieć działań różnych, od działań duszy. W
konsekwencji tej struktury, to już nie intelekt wykonywałby działania poznawcze,
lecz sama dusza, co byłoby z kolei krytykowanym w książce błędem platonizmu czy
ujęć kartezjańskich. Bojąc się skutków błędu, że dusza poznaje swą istotą bez
władz poznawczych, poszedłem w kierunku zanalizowania intelektu jako
przypadłości duszy.
2.
To
ujęcie wyznaczyło problem struktury intelektu i przyznania mu osobowego,
przypadłościowego istnienia, które nie jest identyczne z istnieniem duszy.
Wydawało się, że jeżeli intelekt nie ma istnienia różnego od istnienia duszy,
to od duszy różni się tylko swoją istotą. Znaczyło to, że w człowieku, posiadającym
jedno istnienie substancjalne, znajduje się wiele bytowych odrębnych struktur o
charakterze istoty, urealnionych tym właśnie jednym istnieniem. Znaczyło to
dalej, że intelekt różni się od duszy tylko w porządku istoty, że wobec tego
istota, na przykład istota intelektu, bytuje niezależnie od swego istnienia, że
istnienie nie zawsze jest aktem tej oto określonej istoty, że jest istnieniem
kilku istot, które są swoiście bytowo samodzielne, skoro bez własnego istnienia
są odrębne, że wobec tego różnica między intelektem i duszą zachodzi w porządku
esencjalistycznym, że trzeba więc przyjąć tradycyjne i krytykowane w tomizmie
egzystencjalnym ujęcia esencjalistyczne. Aby odrzucić różnice między istotami bytującymi
w jakiś esencjalistyczny sposób i aby w ogóle odrzucić esencjalistyczne
bytowanie istot, zdecydowałem się przyznać intelektowi osobne, niesamodzielne
istnienie, zależne w bytowaniu od istnienia duszy, a raczej aktualizowane przez
istnienie duszy, bezpośrednio urealniające istotę intelektu i wyznaczające jego
ontyczną odrębność. Jest to istnienie przypadłościowe, nie tożsame z istnieniem
duszy.
W związku
z takim kierunkiem rozwiązań niejednoznacznie wypadło zagadnienie
„commensuratio”. Terminem „commensuratio” określałem swoistą miarę bytowania
intelektu, ograniczenie czy umniejszenie jego istnienia i jego istoty, jakieś
zindywidualizowanie jego natury poprzez przyczynową czy aktualizującą go bytową
zależność od duszy. Nastąpiła w myśleniu lub może tylko w wyrażaniu, a więc w
porządku języka filozoficznego, zbitka problemu i terminu „commensuratio” z
terminem i problemem „esse dominutum”. I to właśnie stanowi błąd.
„Commensuratio” jest właściwością duszy ludzkiej jako formy ciała. I czym innym
jest zagadnienie swoistej, zależnej w bytowaniu od duszy, struktury intelektu i
jego funkcji w duszy. Intelekt, jako możność, umniejsza, ogranicza,
uniedoskonala formę duszy, a wyrażając tak dobitnie jej intelektualny czy
zmysłowy charakter jest racją jej skierowania się do ciała.
W
artykule pt. „Próba teorii natury intelektu”, opublikowałem w roku 1967 w
„Studia Philosophialae Christianae ATK”, po jakimś okresie dalszego
zastanawiania się nad ontyczną budową intelektu broniłem się głównie przed
ewentualnym zarzutem hipostazowania duchowych władz poznawczych człowieka.
Ukazywałem też niewystarczalność przy rozwiązywaniu szczegółowego zagadnienia,
intelektu wypracowanej w metafizyce ogólnej teorii substancji i przypadłości,
teorii relacji i teorii analogii. Proponowane przez metafizykę rozumienia i
podziały nie pozwalają jeszcze w pełni niesprzecznie wytłumaczyć tego bytu,
którym jest intelekt.
Zresztą
sprawa nie jest prosta. W pisanej teraz książce „Istnieć i poznawać” usiłowałem
sprecyzować zagadnienie „commensuratio” wiążąc je, owszem, z teorią intelektu,
lecz inaczej niż w „Obronie intelektu”. Chodzi tu o czynnik jednostkujący
duszę. Według sformułowanej teorii w „Istnieć i poznawać” tym ontycznym
czynnikiem jednostkującym duszę w sposób konieczny jest możnościowy w swej
naturze intelekt, kommensurujący czyli skierowujący duszę do właściwego jej
ciała, które ją uszczegóławia. Ta rola intelektu w duszy skierowuje uwagę na
możnościową naturę intelektu i na wynikające z tego dla duszy konsekwencje.
Może więc rzeczywiście zbyt mocno w książce „Obrona intelektu” „wyakcentowałem
przypadłościową strukturę intelektu zafascynowany jego samodzielnością
działania poznawczego trochę zapominając, że sam w sobie intelekt jest przede
wszystkim możnością duszy”.
Błąd w
dotychczasowym przeze mnie intelektu polegałby na zawężeniu ujęcia, na
rozważaniu przede wszystkim związku intelektu z duszą od strony właśnie relacji
między przypadłością i substancją. Tymczasem intelekt jako władza duszy jest
jednak jej specyficzną możnością.
Dodajmy
przy okazji, że myśląc nad jakimś zagadnieniem dostrzega się bardzo powoli nie
widziane dotychczas aspekty, niekiedy zmieniając przyjętą linię rozwiązań,
często naprowadzające na drogę w kierunku trafniejszego i może prawdziwszego
ujęcia; i dodajmy, że książka „Obrona intelektu” jest ważnym choć niedoskonałym
etapem mojej refleksji nad problemami z zakresu teorii bytu. Przy pomocy
prostego zabiegu metodycznego, który polega na tym, że szczegółowy problem
intelektu usiłowałem rozwiązać odwołując się do głównych zagadnień metafizyki,
odkryłem, tak się wydaje, cały szereg niedoskonałości i braków w ogólnej teorii
bytu, jakąś przy uprawianiu tej teorii ilość subtelnych bytów, które w „Istnieć
i poznawać” pragnę ujawnić, formułować, wyjaśniać i w miarę sił poprawiać, zmobilizowany
do tego, owszem, wewnętrzną potrzebą zrozumienia metafizyki i niesprzecznego
rozwiązania problemów tomistycznej filozofii bytu, lecz przede wszystkim
przynaglony, jak już pisałem we Wstępie, dociekliwymi pytaniami dyskutujących
ze mną studentów. Wynika z tego wszystkiego, że i ta książka nie zamyka
dyskusji, że ją właśnie otwiera, że jak każda książka stanowi etap i bodziec do
dalszego myślenia, do dalszych poszukiwań teoretycznego wyrazu filozoficznie
oglądanej rzeczywistości.
Jeżeli
duchowe władze poznawcze duszy, którymi są w człowieku dwa intelekty, stanowią
bierną i czynną możność duszy, to wzięte od strony swego działania są koniecznymi
przypadłościami substancji duchowej, natomiast rozważane w swej istocie są
dosłownie możnością, która współkonstytuuje z formą duszę, jako jednostkową
substancję.
Takie
ujęcie uwalniające od niebezpieczeństwa hipostazowania intelektu, od ryzyka
skomplikowanych odczytywań jego przypadłościowej struktury ontycznej, od szukania
łączącej go z duszą relacji, nie uwalnia jednak od całego szeregu innych
trudności.
Jeżeli
intelekt jest dosłownie możnością, to nie może bytować z zewnątrz duszy jako
jej przypadłość, która, owszem, nie jest czymś dodanym do substancji, lecz
czymś, co tę substancję przenika, ale jednak z nią się nie utożsamia. Tymczasem
możność w każdym bycie nie jest czymś od tego bytu odrębnym. Jest w nim
czynnikiem współkonstytuującym, który nie ma swego istnienia i swojej istoty,
który raczej z formą tę istotę stanowi, gdy urealni ją istnienie. Przy takim
ujęciu intelekt jest czynnikiem strukturalnym istoty duszy. Nie jest już władzą
duszy, lecz „częścią” jej natury. I wtedy miałby rację i Platon i Descartes, że
dusza sama poznaje swą naturę bez pośrednictwa władz poznawczych. Każde jednak
wtedy działanie duszy zmieniałoby jej istotę, czyli ją unicestwiało, co jest
absurdalne. Intelekt więc nie może stanowić natury duszy, musi się od niej
realnie różnić, a mimo to winien w niej być jej możnością.
Można by
tu rozróżnić istotną i przypadłościową możność duszy. Gdyby intelekt był
możnością tylko przypadłościową, stanowiłby coś dla duszy zewnętrznego, byłby
przypadłością o sobie właściwej strukturze ontycznej. I pozostalibyśmy na
etapie rozważań, prezentowanych w „Obronie intelektu”. Tak rozumiany intelekt
nie mógłby jednak kommensurować duszy, skierowywać jej ku ciału, nie mógłby
jako przypadłość istnienie jej zmienić, czyli ujednostkowić, spowodować, że
faktycznie dusza jest tą oto jednostkową duszą, która organizując sobie ciało
jako swą niekonieczną możność przyjmie wniesione przez ciało uszczegółowienie.
Byłoby
prościej zatrzymać się w analizie na etapie przyznania intelektowi
przypadłościowej natury. Wtedy jednak grozi duszy perspektywa stania się lub
bycia w jakimś momencie duszą ogólną, co jak wykazywaliśmy, jest absurdalne.
Jak więc pogodzić przypadłościowy i istotowy charakter możności, którą jest
intelekt? A może nie na tej drodze należy szukać rozwiązania.
Zobaczmy
może najpierw jak w ogóle możność funkcjonuje w danym bycie.
Możność
jest zawsze tym, co uniedoskonala akt. Jest przez przyczynę pierwszą
współstwarzana razem z aktem, jako realna w nim zasada braków i
niedoskonałości. Dzięki temu akt od początku jest ograniczony, ujednostkowiony,
przygodny. Nie ogranicza się sam przez się, ani nie uniedoskonala go przyczyna
pierwsza. Właśnie czyni to znajdująca się w nim realna możność. Niekiedy mówi
się, że akt urealnia właściwą sobie możność, że ją organizuje, gdy to na
przykład jest niekonieczna możność szczegółowa w postaci ciała ludzkiego. Nie
znaczy to jednak, że akt spełnia wobec możności rolę pierwszej przyczyny
sprawczej. Znaczy to tylko, że możność jest przyporządkowana do aktu, że
stanowi dla aktu sumę właściwych mu uniedoskonaleń, że jest przez akt
aktualizowana, czyli pojawia się w momencie, gdy akt jest realny, że jest co do
natury czymś od aktu późniejszym. Nie może bowiem wyprzedzić aktu, istnieć bez
niego, podczas gdy akt istnieje bez możności. Jest oczywiście wtedy aktem
czystym i pierwszym, czymś niezłożonym. Jest samym istnieniem.
Uniedoskonalając
akt możność stanowi w nim byt przygodny. Akt bytu przygodnego tylko dzięki
możności jest przygodny. Nie może więc bez niej istnieć. Nie może nie być
niedoskonały. Podobnie możność istnieje tylko w połączeniu z aktem, przenikając
go, jak gdyby „rozrzedzając” jego ontyczną zawartość. Możność więc swoiście
wciska się w każdy moment aktu czyniąc go czymś swoiście „szczegółowym”,
uniedoskonalonym. Nigdy więc akt i możność nie mogą się utożsamić. Nigdy bowiem
to, co jest doskonałe, nie może być tożsame z tym, co niedoskonałe. Możność
więc pozostaje w bycie czymś odrębnym.
Inna jest
możność uniedoskonalająca istnienie i inna jest możność, która uniedoskonala
formę. Od św. Tomasza wiemy, że aktu istnienia i aktu formy nie można utożsamić.
Nie można więc także utożsamić tych dwu możności.
Możność,
która uniedoskonala istnienie, jest istotna. Wyznacza przygodność bytu i jego
gatunkową odrębność. Możność, która uniedoskonala formę, jednostkuje byt w
obrębie gatunku.
Takie
ujęcie sprawdza się w odniesieniu do roślin i zwierząt. Nie tłumaczy jednak w
pełni specyfiki człowieka, w którym dusza rozumna, przeniknięta jako forma uniedoskonalającym
ją ciałem, jest od ciała w taki sposób niezależna, że istnieje także bez ciała.
Wtedy jednak także musi być jednostkowa, bo inaczej ginęłaby indywidualna
nieśmiertelność człowieka. Jeżeli dusza jest jednostkowa nawet bez ciała, to
pierwszorzędnie jednostkuje ją inna niż ciało możność, a właściwie
uszczegółowia ją ciało. Wykazano już, że tą konieczną w duszy jednostkującą ją
możnością jest intelekt.
Możność,
która zawsze pozostaje czymś różnym od aktu, powoduje przynajmniej kilka sobie
właściwych skutków. Przede wszystkim uniedoskonala akt. Czyni z niego akt bytu
przygodnego lub akt danej jednostki w obrębie grupy bytów, czyli w gatunku.
Dzięki możności dany byt działa jako byt przygodny i jako jednostka. Działania
zawsze mogą być czynne lub bierne. Mogą być wykonaniem czegoś lub odbiorem
działań wpływających na byt. Z konieczności więc każda możność danego aktu musi
być czynna i bierna. I muszą to być dwa rodzaje możności, ponieważ to, co jest
czynne, nie może być tożsame z tym, co jest bierne.
jeżeli
poznanie intelektualne polega na odbiorze treści umysłowo poznawczych i na
uprzednim wydobyciu ich z materiałów szczegółowych, to muszą istnieć dwa intelekty:
intelekt możnościowy o działaniu biernym i intelekt czynny o działaniu
aktywnym.
W
„Obronie intelektu” akcentując, że intelekt jest przypadłością duszy
korzystałem z rozróżnienia możności istotnej i przypadłościowej. Nie mogłem
uznać, że intelekt utożsamia się z naturą duszy, że jest w niej czynnikiem jej
istoty. Nie korzystałem jednak dostatecznie z rozważania możności biernej i
możności czynnej i w ogóle z całej teorii możności.
Zwróćmy
uwagę na to, że jeżeli możność nigdy nie utożsamia się z aktem, to nigdy
intelekt nie może stanowić całej duszy. Wchodzi do jej natury jako czynnik,
który ją uniedoskonala, ogranicza, jednostkuje. Jest w duszy czymś odrębnym i
na miarę jej aktu formy. Od formy duszy zależy, dzięki jej jest aktualny.
Jeżeli Awicenna i Awerroes musieli oderwać intelekt od duszy, to dlatego, że
pewnie traktowali go jako akt i utożsamiali go z duszą. Nie odbierali intelektu
jako możności. Może nie pamiętali, że możność jest zarówno czynna jak i bierna.
To, co jest czynne uważali wprost za akt. Podobnie musiał myśleć Descartes:
poznanie jest działaniem czynnym, intelekt więc jest aktem, który działa, i
jest tożsamy z duszą, która przecież cała wyraża się w działaniu poznawczym.
Wydaje się, że dobrą intuicję mógł mieć Albert Wielki, który intelekt uważał za
siłę „wpisaną” w naturę duszy.
Jeżeli
więc możność nigdy nie utożsamia się z aktem, to nigdy intelekt nie stanowi
całej duszy. Funkcjonuje w niej jako możność wewnątrz jej formy. Struktura
duszy byłaby wobec tego następująca: akt istnienia uniedoskonalony możnością
istotną, którą konstytuuje forma (to, co specyficzne dla duszy jako bytu danego
gatunku) i możność (to, co jednostkuje tę formę). Intelekt znalazłby się więc
wewnątrz istoty duszy, ale nie wypełniałby jej do końca. Jako możność nie jest
przecież tożsamy z formą. W „Obronie intelektu” nie widziałem tego momentu
zasugerowany może niebezpieczeństwem rozwiązań arabskich. Tymczasem trudności,
w które wpadli średniowieczni uczeni arabscy, można uniknąć. Intelekt jest
wewnątrz istoty duszy, lecz jako możność uniedoskonalająca i jednostkująca
znajdującą się tam formę. Nie utożsamia się więc ani z formą, ani z istotą
duszy. Pozostaje w niej odrębny, jako możność bierna, która powoduje w duszy właściwe
sobie skutki. Wydaje się, że ta perspektywa tłumaczenia intelektu nie obala
prezentowanych w „Obronie intelektu”. Uzupełnia je tylko, poszerza i pogłębia.
Pozostaje
jednak wciąż do wyjaśnienia sprawa przypadłościowego charakteru intelektu i
sprawa intelektu jako możności biernej wewnątrz istoty duszy. Pogodzenie tych
dwu spraw wymaga dalszych wyprecyzowań i rozdzielenia problemów w zbitce ujęć i
określeń.
Jeżeli
intelekt nie jest substancją, a nie może być bytem samodzielnym, i jeżeli jest
bytem, to powinien być przypadłością. Takie rozumowanie jest słuszne. ono
właśnie stanowi podstawę rozumowań i argumentacji w „Obronie intelektu”.
Zastanówmy się jednak, czy termin „byt” został tu użyty dość jednoznacznie.
Intelekt
jest bytem, ponieważ nie jest niebytem. To prawda. Jest także prawdą, że
intelekt nie jest substancją. W jakim jednak sensie jest przypadłością? Należy
do duszy jako coś od niej różnego. Tym czymś różnym od duszy jest nie tylko
przypadłość. Jest tym czymś także zawarta w formie duszy możność. Przypadłość
rozważana w relacji do substancji jest aktem. Rozważana sama w sobie jest
raczej możnością, zapodmiotowaną w akcie substancji. Może to być możność
istotna i nieistotna, czynna i bierna. Wciąż mówimy, oczywiście, o tak zwanej
możności drugiej, czyli aktualizowanej już przez jakiś akt. Trzeba też
wprowadzić rozróżnienie na możność duchową i możność materialną. To ostatnie
rozróżnienie jest specjalnie ważne przy zagadnieniu duszy ludzkiej i intelektu.
Intelekt nie może być materialny, ponieważ wtedy nie mógłby nie mógłby poznawać
w sposób ogólny. Wytwory poznania, czyli ujęcia, są ogólne, strukturalnie
odwrotne do szczegółowej budowy materii, źródło więc pojęć jest także
niematerialne i duchowe, to znaczy zdolne do samodzielnego istnienia bez
materii. Ponieważ intelekt, jak wiemy z „Obrony intelektu” nie bytuje
samodzielnie w sensie substancjalnym, jest wobec tego czymś zapodmiotowanym w
substancji duchowej. Sam także jest duchowy i stanowi wobec tego duchową
możność wnoszącego go podmiotu.
Gdy
powiemy, że intelekt jest możnością duszy, to może to oznaczać zarówno
przypadłość jako coś w podmiocie wtórnego, nie stanowiącego elementu istoty
duszy, uniedoskonalający formę, składającą się razem z możnością na istotę
duszy, urealnionej istnieniem.
Przypadłość
jak wiemy może być konieczna i niekonieczna, taka więc, bez której dana
substancja nie byłaby tą oto substancją, i taka, która nie musi zawsze trwać w
substancji. Ciało ludzkie, jako możność materialna duszy, musi zawierać
rozciągłość, ponieważ bez niej nie mogłoby wnosić w duszę własności
szczegółowych, właśnie charakteryzujących ciało. Natomiast nie musi ono
zawierać jako przypadłości tego oto określonego koloru. Dusza ludzka nie może
nie posiadać intelektu. Bez niego musiałaby dokonywać aktów poznawczych swoją
istotę i po każdej zmianie, spowodowanej poznaniem, przestawałoby być tą oto
duszą, co jest absurdalne, albo w ogóle nie mogłaby poznawać, co także jest
absurdalne. Wiemy przecież z doświadczenia, że człowiek poznaje i to w sposób
ogólny, domagający się więc duchowego źródła. Intelekt jest więc konieczną,
duchową przypadłością duszy. Dodajmy jednak, że jest czymś takim, co nie tylko
manifestuje rozumność duszy, lecz jest także czymś, co zasadniczo modyfikuje
duszę. Jest jej narzędziem poznawania i jednocześnie warunkiem lub zasadą jej
jednostkowości. Wnika w formę duszy różną od jej istnienia, sam także, jako możność,
różny od istnienia i formy. Uniedoskonalając formę duszy intelekt jest
czynnikiem istoty duszy. Nie jest całą tą istotą, jest czymś w niej możnościowym.
I jest jednocześnie przypadłościową koniecznością. Jest więc i jednocześnie nie
jest tą przypadłością. Nie może przecież być jednocześnie czynnikiem istoty i
nim nie być stanowiąc przypadłość nawet konieczną, która przecież nie jest
„częścią” istoty, lecz czymś od niej różnym, a tylko w niej zapodmiotowanym.
Czyżby intelekt był bytem sprzecznym? Gdzieś tu jest błąd w tym rozumowaniu.
Lecz na czym ten błąd polega? Na razie wiem tyle, że nie łatwo określić, czym
jest intelekt. Trudności płyną ze zbitek momentów bytowych, że zbitek terminów,
z mało rozbudowanej teorii, z ubogiej, niestety, terminologii tomistycznej.
(Bo
jednak tomizmu nie rozwijano. Był, jak wiemy z badań historycznych, dość często
werbalnie powtarzany, zawsze w ramach metafizyki ogólnej, dosłownie ogólnie
analizującej byt).
Co to
znaczy władza poznawcza, bo intelekt jest właśnie duchową władzą poznawczą
człowieka? Rozpatrzmy sprawę od tej strony. Władza poznawcza jest zdolnością
podmiotu poznającego do wykonania czynności poznawczych. Podmiotem poznania
jest dusza ludzka posługująca się intelektem, jako swą władzą poznawczą, w
procesie ogólnego ujęcia istoty rzeczy poznawanej. Ta zdolność poznawania
charakteryzuje całą duszę, całą jej istotę. Intelekt, jako możność, powodując
ujednostkowienie duszy, powoduje jednocześnie skierowanie (commensuratio) duszy
do ciała, aby ta istotna w niej zdolność rozumnego poznania mogła się
zrealizować, to znaczy aby człowiek mógł poznawczo ująć różne od niego
przedmioty, z którymi bez ciała nie może się bezpośrednio skontaktować.
Tę
trudność, czy intelekt jest możnością wewnątrz istoty duszy, czy tylko jej
konieczną przypadłością, można rozwiązywać w postaci dwu teorii.
1.
Intelekt możnościowy jest wewnątrz istoty duszy jako dosłownie możność
uniedoskonalająca formę. Powoduje jednostkowość formy i z nią stanowi istotę
duszy, która jest ontyczną całością dopiero z aktem istnienia,
uniedoskonalonego i specyfikowanego przez istotę duszy, czyli przez
„compositum” formy i właściwej jej duchowej możności. Na taką rolę intelektu
możnościowego w istocie duszy wskazuje jego bierność, jego wyłącznie
receptywność. Jest terenem i uzdolnieniem duszy do przyjęcia umysłowych treści
poznawczych. Jest wewnątrz istoty dusz tym „oknem”, przez które dusza przyjmuje
umysłowy obraz istotnych treści poznawanego przedmiotu. Intelekt możnościowy
jako wyłącznie bierny tych treści nie wytwarza. Tylko je otrzymuje. Ponieważ
akty treści umysłowych przyjmowane przez intelektualną możność duszy nie bytują
w oderwaniu od materiałów szczegółowych, muszą być z nich wydobyte. I musi tego
dokonać umysłowa władza poznawcza, zdolna do ogólnego, nieszczegółowego ich ujęcia.
Nie może tego dokonać intelekt możnościowy z tej racji, że jest bierny, tylko
receptywny i z tej racji, że stanowi czynnik istoty duszy. Gdyby dokonywał sam
wydobycia ze szczegółów „species” umysłowej, znaczyłoby to, że dusza sama
poznaje wprost swoją istotą. Wtedy byłby błąd platonizmu i kartezjanizmu, tak
bardzo niebezpieczny i krytykowany w „Obronie intelektu”. Potrzebny jest drugi
intelekt do wykonania tych czynnych zadań. Skoro dokonuje się poznanie
umysłowe, intelekt czynny istnieje. Nie bytuje on wewnątrz istoty duszy
ludzkiej. Jest właśnie tylko w niej zapodmiotowany poprzez intelekt
możnościowy. Jest konieczną przypadłością duszy. Bez tej przypadłości nie byłoby
możliwe poznanie. On właśnie jest swoiście z zewnątrz duszy.
Dokonuje
się w tej chwili dowartościowanie intelektu czynnego. Jest niezastąpioną władzą
duszy jako jej konieczna lecz zewnętrzna przypadłość. I dokonuje się poprawka w
stosunku do ujęcia w „Obronie intelektu”. Rozumowania przebiegają tam
prawidłowo, lecz nie są pogłębione. Nie wszystko dało się ująć na etapie tam
prezentowanego myślenia. Poprawka polega na tym, że intelekt możnościowy bytuje
wewnątrz istoty duszy, stanowi ontyczną podstawę skierowania duszy do ciała i
uzasadnia wewnętrzną zdolność duszy do przyjęcia umysłowych treści poznawczych.
Intelekt czynny, zapodmiotowany w duszy poprzez intelekt możnościowy, i
związany z intelektem możnościowym działaniami poznawczymi przekazując mu
wyniki swej poznawczej aktywności, jest jako możność czynna duszy jej
przypadłością. Nie wchodzi więc w strukturę istoty duszy. Jest swoiście wobec
duszy zewnętrzny. Jest konieczny, ponieważ bez niego nie byłoby umysłowego poznania.
Jest konieczny, lecz inaczej niż intelekt możnościowy. Intelekt możnościowy
bezwzględnie uniedoskonala formę duszy, bezwzględnie stanowi podstawę
poznawczego charakteru duszy, jest wewnętrzną zdolnością duszy do otrzymywania
umysłowych treści poznawczych. Intelekt czynny jest względnie konieczny.
Kontaktuje się z treściami umysłowymi poprzez materiał szczegółowy. Nie
wykonuje swoich działań, gdy tego materiału nie ma, na przykład po oddzieleniu
się duszy od szczegółowej możności materialnej lub gdy dany człowiek z powodu
niedorozwoju umysłowego nie dokonuje umysłowych działań poznawczych. Intelekt
czynny, jako możność czynna, nie musi zawsze spełniać swych działań. Jest
konieczny lecz właśnie względnie. Intelekt możnościowy natomiast zawsze
aktualizuje w duszy rozumność, jest jej nosicielem nawet wtedy, gdy nie
dokonują się umysłowe akty poznania. Intelekt czynny bezpośrednio poprzez
materiał szczegółowy jest w kontakcie z ciałem, czynnie realizuje poznawcze
zadania duszy. Jest w duszy, ale jako zapodmiotowana w niej przypadłość i tym
różni się od intelektu możnościowego stanowiącego wprost możność formy duszy.
Może
jeszcze się mylę w jakimś punkcie tych analiz, lecz ta teoria jest już
uniknięciem sprzeczności i wybrnięciem z zarysowanych trudności. Może też nie
we wszystkim błądzili filozofowie, akcentujący jeden intelekt w duszy. Na pewno
błędem było przyznanie jednemu intelektowi działania biernego i czynnego.
Intuicja jednak, na przykład u Awicenny, specyficznej roli intelektu czynnego i
jego jedności nie mogła być tylko pomyłką. Awicenna błędnie zakwalifikował
intelekt możnościowy przypisując mu zniszczalność razem z duszą, której nie
odróżnił od form zwierzęcych i roślinnych. Nie widział też możnościowej natury
intelektu. Potraktował go jako akt i siłą rzeczy oderwał od duszy. Intelekt
możnościowy jako właśnie możność bierna musi tkwić w formie. I właśnie on
manifestuje umysłową i duchową niezależność duszy od ciała. Takim samym i o
charakterze możności czynnej intelektem musi być intelekt czynny. Dzięki temu
jest zapodmiotowany w duszy, chociaż inaczej niż intelekt możnościowy, co słusznie
wyczuwał Awicenna, jakkolwiek błędnie tę intuicję sformułował.
2. Może
trudność tego typu, że intelekt jest w istocie duszy i jednocześnie w niej nie
jest stanowiąc przypadłość, da się rozwiązać także przez wyróżnienie dwu
spojrzeń na naturę intelektu, czy też przez wyróżnienie dwu aspektów tej
natury.
Intelekt
więc możnościowy i intelekt czynny z racji zapodmiotowania w duszy nie tylko
tkwią w jej istocie jako coś przypadłościowo zewnętrznego, lecz także istotę duszy,
tej oto konkretnej duszy, swoiście modyfikują stanowiąc jej zdolność poznania.
Istota rzeczy, jako „quidditas”, jako więc poznawczo ujęta konkretna treść
rzeczy, jest ogólna. Istota jednak, jako ta oto treść danego bytu, jest
jednostkowa. Nie znaczy to, że jest szczegółowa. Szczegółowość jest własnością
materialnej możności, uniedoskonalającej formę. Jednostkowość jest cechą istoty
już uniedoskonalonej. Wyklucza ogólność i nie utożsamia się ze szczegółowością.
Tę jednostkowość, według powszechnej opinii tomistów, powoduje oznaczona
ilością materia. Rozróżniając w tej książce ujednostkowienie i uszczegółowienie
przyjęto, że materia uszczegóławia formę, która w wypadku duszy ludzkiej już
jest szczegółowa dzięki uniedoskonalającej ją możności duchowej. Tym czynnikiem
jednostkującym jest intelekt możnościowy. I według przyjętej w tym paragrafie
pierwszej teorii intelekt możnościowy stanowi wewnętrzny czynnik istoty, jako
możność uniedoskonalająca formę, składającą się na tę istotę wraz z możnością.
Według formułowanej tu drugiej teorii obydwa intelekty, możnościowy i czynny,
stanowiąc konieczne, lecz zewnętrzne w stosunku do istoty, przypadłości duszy,
tkwiąc w niej niejako „korzeniami”, tym samym ją jednostkują. Z racji więc
tkwienia w substancji, aktualizowane zresztą przez duszę, lecz razem z duszą
stworzone przez pierwszą przyczynę sprawczą, obydwa intelekty są czynnikiem
jednostkowienia duszy, ukonkretnienia jej i skierowania do ciała, aby w
połączeniu z ciałem poznanie zostało zrealizowane. Z racji spełniania czynności
poznawczych, skierowania się więc intelektów bardziej w stronę przedmiotów
poznawanych niż w kierunku istoty duszy, intelekty te stanowią zewnętrzne i
wciąż konieczne przypadłości duszy. Według przyjętej tu terminologii intelekty
byłyby przypadłościową możnością duszy (w przeciwieństwie do możności istotnej,
czyli razem z formą współkonstytuującej istotę duszy), nie byłyby „częścią”
istoty, lecz jednak jako konieczne przypadłości, zaktualizowane przez istotą
duszy, wyznaczone przez nią, przypadłościowo lecz w sposób konieczny,
kierowałyby duszę do ciała, aby zrealizowało się poznanie. Tym samym
jednostkowałyby formę duszy.
Ta teoria
jest „implicite” zawarta w „Obronie intelektu”. Ma uzasadnienie w tradycji
tomistycznych rozwiązań zagadnienia jednostkowienia. Według tej teorii aktualizowane
przez duszę ciało jednostkuje ją i staje się możliwe poznanie. Prezentowana tu
ta właśnie druga teoria jest już trochę modyfikowana w tym sensie, że jednostkowienie
przypisuje możnościowym intelektom przypadłościowo choć w sposób konieczny
jednostkującym duszę, czyli skierowujących ją do ciała. One powodują, że dusza
jest „commensurata”, nastawiona na sobie właściwe ciało.
Jeżeli
się przyjmuje, że „commensuratio” jest tylko swoistym działaniem duszy, czymś w
niej zewnętrznym choć wyznaczonym przez jej istotę, to wtedy tę drugą teorię
można przyjąć. Można więc przyjąć, że intelekty przypadłościowo, lecz w sposób
konieczny kierują duszę do ciała i dzięki temu staje się ona przez połączenie z
ciałem właśnie jednostkowa.
Jeżeli
jednak przyjmie się, że „commensuratio” jest wewnętrznym stanem duszy,
modyfikacją jej istoty, wynikiem jej ograniczenia i umniejszenia w tym sensie,
że nie jest formą ogólną, to ten stan musi być wyznaczony nie tylko
przypadłościowo, zewnętrznie, lecz istotnie, przez znajdujący się wewnątrz
istoty duszy możnościowy czynnik jednostkujący ją i ontycznie uzasadniający jej
skierowanie do ciała, od którego przyjmuje uszczegółowienia i dzięki któremu
spełnia działania poznawcze. Przy tak postawionym zagadnieniu zwycięża
formułowana w tym paragrafie teoria pierwsza. Większa część analiz podjętych w
„Istnieć i poznawać” w związku z zagadnieniem duszy i człowieka jest realizacją
właśnie tej pierwszej teorii.
Podsumowując
możemy już teraz krótko powiedzieć, że aby uniknąć wielu sygnalizowanych tu
trudności i błędów trzeba uznać intelekt możnościowy za obecną wewnątrz istoty
duszy możność bezwzględnie uniedoskonalającą i jednostkującą formę, która wraz z
intelektem jako możnością stanowi istotę duszy, gdy urealni ją istnienie.
Intelekt możnościowy nie jest wobec tego konieczną przypadłością duszy, lecz
jest konieczną w niej możnością duchową, która nie utożsamia się z istotą
duszy, która wobec tego obok formy jest odrębnym czynnikiem, powodującym sobie
właściwe skutki, jak jednostkowanie i źródło poznawczych zdolności duszy.
Intelekt możnościowy nie ma więc struktury przypadłości, nie ma swojego
istnienia. Jest „ens quo” istoty duszy. Natomiast intelekt czynny jest właśnie
konieczną przypadłością duszy, czymś w duszy zapodmiotowanym, aktualizowanym
przez duszę. Ma strukturę przypadłości, ma wyjątkową rolę i wyjątkowe miejsce
wśród innych przypadłości. Spełnia ważną czynność ogólnego ujęcia istotnych
treści poznawczych przedmiotu, gdy ujednostkowiona dusza zaktualizuje właściwe
sobie ciało, przyjmując wnoszone przez nie uszczegółowienia, warunkujące także
realizację poznania. Jako przypadłość duszy jest względnym czynnikiem
jednostkującym. Jest bowiem realizatorem skutków ujednostkowienia i uszczegółowienia
duszy wnosząc z kolei w naturę intelektu możnościowego uzyskaną „species
intelligibilis”.
Jeżeli
przez przypadłość (por. paragraf pt. Odróżnienie poszczególnych aktów istnienia
realnego) rozumiemy aktualizowany przez przygodny akt istnienia skutek obecnej
w bycie możności, to intelekt czynny jest właśnie dosłownie przypadłością. Jako
przypadłość domaga się zapodmiotowania w możności. Ponieważ jest przypadłością
duszy, musi być zapodmiotowany w duchowej możności, którą właśnie jest dla
formy duszy jej intelekt możnościowy, jednostkujący ją i stanowiący obecną w
formie duszy uniedoskonalającą ją możność. Skutek tej możności, a więc skutek
intelektu możnościowego, czyli właśnie intelekt czynny, zostaje zaktualizowany
przez przygodny akt istnienia duszy w ten sposób, że w obrębie całego bytu
ludzkiego, poddanego przygodnemu aktowi istnienia, urealnia ten zaktualizowany
skutek właściwe mu istnienie przypadłościowe. Wynika z tego, że aby w ogóle był
intelekt czynny, aby istniał jako przypadłość, musi także być w formie duszy
intelekt możnościowy, jako właśnie możność, której skutkiem jest intelekt
czynny. Intelekt możnościowy nie może być przypadłością. Gdyby obydwa
intelekty, możnościowy i czynny, były przypadłościami, to musiałyby być
zapodmiotowane w istocie duszy, zbudowanej z samej formy. Byłyby wtedy
zapodmiotowane wprost w akcie i z tej racji musiałyby być uniedoskonalającą go
możnością. Obydwa musiałyby być bierne. Zresztą uniedoskonalając formę nie
mogłyby być przypadłościami. Byłyby możnością jako „entia quo”. Wynikałaby z
tego teza, że dusza poznaje wprost swoją istotą, ponieważ możność
uniedoskonalająca formę składa się na tę istotę razem z formą. Trafniejsza jest
więc teoria, że intelekt możnościowy jest wprost uniedoskonalającą formę
możnością. Jednostkuje tę formę i stanowi zdolność lub „miejsce” duszy do
przyjęcia „species intelligibilis”. Nie mogąc sam, jako coś z istoty duszy,
sięgnąć po te „species” wymaga względnie koniecznej pomocy innego intelektu,
właśnie intelektu czynnego, który jest skutkiem możności będącej wewnątrz
duszy. Jest skutkiem właśnie intelektu możnościowego. Zostaje zaktualizowany
przez przygodny akt substancjalnego istnienia duszy i jako przypadłość uzyskuje
urealnienie przez przypadłościowy akt istnienia, poddany w trwaniu i działaniu
przygodnemu aktowi osobowego istnienia duszy.
W tej
teorii uzasadnia się i wyjaśnia ontyczna różnica między intelektem możnościowym
i intelektem czynnym. Intelekt możnościowy jest dosłownie możnością wewnątrz
istoty duszy, uniedoskonalającą i jednostkującą jej formę. Intelekt czynny jest
skutkiem tej możności i dosłownie przypadłością duszy. Aby istnieć
przypadłościowym istnieniem domaga się zapodmiotowania w możnościowym
intelekcie i zaktualizowania przez przygodny akt istnienia duszy. Obydwa
intelekty są ontycznie różnymi strukturami. A przy tym wyjaśnia się jednostkowa
struktura duszy, która jest ostatecznym podmiotem poznania, realizującego się
dzięki intelektowi czynnemu.
Poznanie
przecież jest ostatecznie właśnie poinformowaniem duszy o przedmiocie
poznawanym. I w duszy musi być „miejsce” na przyjęcie tych informacji. Jest nim
intelekt możnościowy współkonstytuujący z formą istotę duszy. Nie znaczy to, że
dusza poznaje swą istotą. Ta trudność pojawia się wtedy, gdy „implicite”, w
jakiś zbitkowy sposób traktujemy intelekt możnościowy jako czynny, jako
dokonujący aktów poznania. Tymczasem intelekt możnościowy jest dosłownie
bierny, jest możnością wewnątrz istoty duszy, a więc tym swoistym „miejscem”, w
którym intelekt czynny składa dla duszy ogólny a raczej umysłowy obraz treści
poznawanego przedmiotu. Dusza więc nie poznaje swoją istotą w sensie czynnym.
Poznaje receptywnie i nie całą istotą, lecz swym możnościowym intelektem, który
nie utożsamia się z formą i nie wypełnia całej istoty duszy, lecz jest w niej
czynnikiem możnościowym. Odbiera umysłowe treści poznawcze swoją możnością,
która jest duchowa i która wyznacza wszystkie poznawcze władze człowieka. Można
właśnie wprost powiedzieć, że z istoty możności duszy pochodzi jako skutek tej
możności intelekt czynny, a więc przypadłościowa kontynuacja duchowych
uzdolnień poznawczych duszy, tak jak ze szczegółowej możności cielesnej
pochodzą zapodmiotowane w niej zmysłowe władze poznawcze człowieka.
Jeżeli
podjętą w „Obronie intelektu” problematykę teraz w „Istnieć i poznawać”
kontynuuję oraz usiłuję rozważać w sposób poszerzający i niekiedy w związku z
tym zmieniający tamte ujęcia, to dlatego, że skłoniły do tego dostrzeżone
trudności, wynikające z poglądów nie zawsze w szczegółach dopracowanych, co
ujawniły wyznaczające tę książkę dyskusje. Swoistą rolę odegrało tu także
zastanowienie się, dlaczego Platon i Descartes jednak istocie duszy
przypisywali poznanie, dlaczego Awicenna tak wyolbrzymił rolę intelektu
czynnego, co rozumiał Albert Wielki przez siły poznawcze „wpisane” w istotę
duszy, co chciał wyrazić Temistius mówiąc, że intelekt jest czymś w duszy, jaką
według Arystotelesa rolę społeczną spełnia w duszy bierność i receptywność
intelektu możnościowego, dlaczego intelekt czynny jest i może być aktywny? Aktywność
i bierność są działaniami dwu intelektów. Czy więc intelekt możnościowy różni
się od intelektu czynnego tylko działaniem? Czy nie różnią się odrębnością
struktur ontycznych? W prezentowanej tu pierwszej teorii udało się uzyskać
także koncepcję innej ontycznej struktury każdego z tych intelektów. Jaśniej,
tak się wydaje, wypadła dość złożona i trudna teoria jednostkowienia. Bo czyż
św. Tomasz dopuszczał ogólność duszy w momencie, gdy dusza co do natury, a
dokładniej mówiąc co do porządku sprawczości, czy raczej co do porządku
aktualizowania swej możności, wyprzedza ciało? Czyż św. Tomasz nie akcentował
raczej możności niż materii jako czynnika jednostkującego formę w istocie
duszy? Wprawdzie za Arystoteles św. Tomasz często nazywał duszę formą
substancjalną ciała. Ale wtedy dusza ludzka, gdy jest prostym aktem, nie różni
się od duszy zwierząt i roślin. Jako substancja co do istnienia samodzielna
musi przecież być bytem nawet bez ciała jednostkowym, bo inaczej groziłaby jej
niedopuszczalna metafizycznie ogólność. Te wszystkie, tak zazębiające się
pytania i trudności doprowadziły do odpowiedzi, prezentowanych w „Istnieć i
poznawać”.
Wydaje
się, że nie dostrzeżono wielu jeszcze aspektów zagadnienia, że budowane z
tomistycznych ujęć teorie mogą być ulepszane, pogłębiane, zmieniane, aż rzeczywistość
w badanym przedmiocie uzyska najwierniejszy opis.
Nie ulega
wątpliwości fakt człowieka, dostępny nam w poznaniu już przednaukowym. Ten fakt
uzasadnia nasze kontakty, rozmowy, konflikty, porozumienia. Jesteśmy
przekonani, że drugi człowiek jest egzystencjalnie realny i że nasze poznawcze
z nim spotkania nie są fikcją. Wynik jednak poznawczego ujęcia człowieka nie
jest jednoznaczny. Stanowi dosłownie problem. Okazuje się bowiem, że nasze
doświadczalne zetknięcie z człowiekiem nie daje w wyniku adekwatnego obrazu
ontycznej struktury człowieka, a więc obrazu, który byłby dla wszystkich
poznających ludzi analogicznie ten sam lub taki sam. Obserwujemy przecież w
dziejach filozofii wielość tych obrazów, wielość ujęć, po prostu wielość teorii
człowieka. Znaczy to, że nasz odbiór tego, czym człowiek jest, został zakłócony
i że te zakłócenia zmieniły obraz, zmieniły ujęty w teorię nasz poznawczy
odbiór egzystencjalnie realnego człowieka.
Czymś
oczywistym w metodologii i psychologii poznania jest to, że nasze rozumienia i
ujęcia zależą od funkcjonujących w nas pojęć, schematów, teorii filozoficznych,
którymi poznawcze ujęcie wyrażamy i które powodują, że zakres i treść naszego
poznawczego ujęcia jest na miarę tych pojęć, schematów i teorii.
Jeżeli
chodzi o rozumienie człowieka, to obciążeni jesteśmy głównie czterema perspektywami:
kartezjańskim dualizmem duszy i ciała, pozytywistyczną koncepcją materii i
ciała ludzkiego, heglowską teorią rozwoju i stawania się danym bytem w
historii, oraz neopozytywistyczną koncepcją dowodu naukowego. Te perspektywy
problemowe wyznaczają nasze patrzenia na człowieka. Kartezjanizm przyzwyczaił
nas do traktowania duszy i ciała jako dwu w człowieku samodzielnych substancji.
I chociaż kartezjanizm podkreśla, że człowiek jest przede wszystkim duszą, to
dla nas czymś nie budzącym wątpliwości wydaje się ujęcie ciała ludzkiego jako
samodzielnego bytu, w którym trzeba dopiero doszukiwać się duszy. I nawet mniej
pewna wydaje się nam arystotelesowska koncepcja, wbudowana w większej klasy
metafizykę, w cały kontekst precyzyjnej teorii bytu, według której materia, w
tym samym ciało ludzkie, są tylko możnością uniedoskonalającą formę, a więc
zespołem czynników wewnątrz istoty bytu, lecz czynników niesamodzielnych,
aktualizowanych przez formę i urealnianych przez akt istnienia w postaci całej
istoty ten akt istnienia uniedoskonalającej. Po prostu swoiście wolimy
filozoficznie niepewną teorię samodzielnego w bytowaniu ciała niż teorię,
według której ciało ludzkie jest tylko sumą niesamodzielnych czynników
ontycznie uniedoskonalających duszę, aby nie stała się absolutem w swej
gatunkowej grupie bytów. Powodzenie kartezjańskiego dualizmu umacnia
pozytywistyczna teoria nauki i teoria ciała ludzkiego. Według pozytywizmu
bowiem nie można zaufać metafizyce. Nie jest ona nauką, ponieważ
empiriologicznie pojęta rzeczywistość pozbawia ją realnego przedmiotu badań.
Metafizyka w tym ujęciu i w ogóle - jak wiemy - filozofia, może być tylko
systemem wniosków, wyciągniętych z wyników nauk szczegółowych. To wyolbrzymione
wyakcentowanie pewności wyników nauk szczegółowych, budzenie dla nich
całkowitego zaufania na niekorzyść odrębnej analizy filozoficznej, sprzyja
przyjęciu teorii przyrodniczych, które docierają przecież tylko do tego
wszystkiego w bycie, co da się zmierzyć, zwarzyć, co posiada ujmowane
zmysłowymi władzami poznawczymi jakości. I suma tych wyników nie jest
informacją o całym bycie ludzkim. Jest mylącą i błędną informacją, że człowiek
jest tylko częścią przyrody, że jest wyłącznie ciałem, wyłącznie tzw. materią.
Oczywiście, ten aspekt ujmują nauki szczegółowe. Z tego jednak nie wynika, że
ten aspekt wyczerpuje całą ontyczną zawartość człowieka. I może nawet wyczuwają
to zwolennicy pozytywizmu i kartezjanizmu. Nawiązując do Hegla dodają często,
że ostateczny kształt ludzki uzyskuje człowiek w historii, że środowisko,
dziedziczność, przeżycia, narzędzia pracy, kultura umysłowa, wyznaczają
psychikę i myślenie, że część przyrody, nazywana człowiekiem, staje się nim w
wyniku działań tych czynników, a nie jest jednostką ludzką dzięki swej odrębnej
ontycznej strukturze. I ponieważ bliżej nas w dziejach były ujęcia
pozytywistyczne niż kartezjanizm, jesteśmy gotowi nawet zanegować obecność w
człowieku duszy, która według Arystotelesa będąc aktem sprawia i organizuje
sobie ciało jako czynnik, który ją uniedoskonala nie pozwalając jej być
absolutem zgodnie z właściwym jej statusem ontycznym i który ją jednocześnie
wzbogaca czynnikami, dającymi szczegółowość i możliwość realizacji poznawczego
kontaktu z jednostkowymi bytami, również wewnątrz swej istoty zbudowanymi z
materii i formy. Pod wpływem znów neopozytywizmu nawet niekiedy wydaje się nam,
że dowodzenie duchowości człowieka jest niemożliwe lub wręcz błędne. Pojęcie
dowodu, związane z eksperymentalnym punktem wyjścia, uwikłane w teorię
opisujących zdać protokolarnych, którym prawie wyłącznie przypisuje się sens
poznawczy, jednocześnie dowolnie odbierając ten sens zdaniom metafizyki,
wprowadza nas w schematy, wykluczające inne rozumienie dowodu, inną tezę na ten
temat ogólnej metodologii nauk. Wynika z tego wszystkiego, że nie tyle człowiek
nie posiada duszy, ile niełatwo nam ją dostrzec poprzez spiętrzone schematy
przeróżnych i nie zawsze zgodnych z rzeczywistością teorii.
Przywykliśmy
więc do języka, w którym termin „ciało” oznacza nam samodzielną w bytowaniu
„część” człowieka, a często oznacza całą osobę ludzką. Przywykliśmy też do
tego, że dusza jest nieuchwytnym lub wręcz nie dającym się dowieść czynnikiem
strukturalnym człowieka. Wierzymy, wprost wierzymy wynikom wyłącznie nauk
szczegółowych. Kontaktując się najczęściej z tymi naukami, nie zawsze jesteśmy
w stanie rozpoznać i ocenić naukowy walor ujęć klasycznie uprawianej filozofii.
To prawda. Z tego jednak nie wynika, że klasyczna teoria człowieka jest naukowo
mniej pewna i prawdziwa niż empiriologicznie uzyskany obraz.
Człowiek,
podobnie jak każdy byt, przestaje być niebytem, staje się czymś egzystencjalnie
realnym, gdy zapoczątkowuje go akt istnienia. Ale jest czymś zrealizowanym,
czymś obecnym po stronie rzeczywistości. Jeżeli to jest akt istnienia
zapoczątkowujący człowieka, to od początku, aby nie być absolutnym aktem
istnienia, musi w sobie zawierać ontyczny czynnik umniejszający, sobie więc
właściwą, ograniczającą go możność. Ta możność jest ważna, istotna, ponieważ
wyznacza w tej urealnionej części ontyczną odrębność istniejącego bytu jako
właśnie „compositum” ludzkiego. Możność tę nazywa się więc istotą, czymś
aktualizowanym przez akt istnienia, który jest jednocześnie tą możnością
uniedoskonalony. Istota z racji swej wyjątkowej, gatunkującej roli w bycie
przygodnym, zawiera wobec tego czynniki, które sprawiają, że ten byt jest człowiekiem.
W tej więc istotowej możności znajdują się czynniki o charakterze aktu, skoro
czynią ten byt człowiekiem. Jest to akt różny od aktu istnienia, aktualizowany
w obrębie istoty i nazywany formą, czyli zespołem tych istotowych zrealizowań,
dzięki którym dany byt należy do grupy ludzi. Nie może to być jednak akt
absolutny, ponieważ wtedy musiałby być tylko jeden człowiek. Akt ten musi być
także przeniknięty sobie właściwą możnością, ponieważ nie jest możliwe, aby
jakiś akt był absolutem w porządku danej grupy bytów. Forma nie może być
absolutna, skoro istnienie jest uniedoskonalone istotą. Porządek istoty nie
może być doskonalszy od porządku istnienia, skoro przez istnienie jest aktualizowany.
Forma wobec tego jest przeniknięta możnością, którą nazywa się materią. Ta
forma w człowieku jest specyficzna. Przeniknięta aktualizowanym przez nią
ciałem, stanowi główny człon struktury człowieka. To ona organizuje sobie lub
aktualizuje ciało. Ciało jest więc od niej zależne w swym bytowaniu. Ona trwa i
kieruje tym, co dzieje się w obrębie możności, nazywanej materią. Jest więc od
tej materii ontycznie niezależna jako źródło aktualizacji ciała, którego jednak
potrzebuje, aby stanowić byt jednostkowy, a nie gatunkowo absolutny.
Z tego
faktu strukturalnej niezależności formy od ciała i wzajemnego ich powiązania na
zasadzie aktu i możności, wypływają dwie grupy problemów.
1. Nie
można przez możność rozumieć tego oto ciała ludzkiego. Jeżeli aktem jest suma
istniejących zrealizowań, to wszystko, co w człowieku już się zrealizowało,
stało się, dokonało, jest aktem, jest urealnioną przez istnienie formą. Ciałem,
a więc możnością, jest to, co się aktualizuje, staje, dokonywa. Widząc więc
czyjąś twarz, widzę przypadłościowe akty przeniknięte możnością - ciałem i
zapodmiotowane w istniejącej istocie, w którym czymś dokonanym jest akt formy.
I dotykając dłoni człowieka, dotykam tego, co jest, a więc raczej aktu,
przenikniętego oczywiście niezrealizowaniami, całą sferą dokonujących się
zaktualizowań. Nie mogę więc powiedzieć, że dotykam ciała, skoro ciało jest
możnością, która się staje, aktualizuje i skoro możność nigdy nie bytuje bez
aktu. Dotykam człowieka w tym, czym on jest. Kontaktuję się z istniejącym aktem
formy, a więc raczej z duszą, bo ona jest tą formą, w której tzw. ciało jest
sumą momentów jeszcze niezrealizowanych, już aktualnych, ale dopiero stających
się, aktualizowanych przez duszę. Nasze przyzwyczajenie do nazywania tego, co
widzimy ciałem ludzkim, jest skutkiem funkcjonowania w nas kartezjańskiego i
pozytywistycznego schematu, który błędnie przyznaje ciału substancjalną
samodzielność, swoiste bycie czymś, czym nie jest. Ciało jest tym - podkreślmy
raz jeszcze - co dopiero się staje. Tym, co jest, jest raczej forma - dusza,
istniejące zrealizowania, stanowiące człowieka wraz z aktualizowaną możnością,
zarówno tą pozostającą w relacji do istnienia, jak i tą możnością, która
pozostaje w relacji do formy. Jednak tym, co jest, z czym nawiązuję poznawczy
lub osobowy kontakt, jest właśnie człowiek. Następuje spotkanie z człowiekiem,
w którym ujmuję raczej akt, a więc duszę. I uwalniając się od pozytywistycznego
oraz kartezjańskiego przyzwyczajenia, należy mówić o poznawaniu człowieka, o
leczeniu człowieka, o wyglądzie i zdrowiu człowieka, a nie ciała, z którym,
jako z możnością, nie mogą nawiązać bezpośredniego kontaktu. Ten kontakt jest
raczej z aktem, z tym, co zrealizowane, a więc z istniejącą formą, a więc
raczej z duszą niż z ciałem. Rozróżnienie w człowieku aktu i możności,
istnienia i istoty, formy i materii, jest słuszne. I jest słuszne nazwanie
duszy formą, a ciała możnością. Nie słuszne jest jednak nazwanie ciałem tego,
co widoczne, materialne, przestrzenne, jakościowe. To, co widzialne, mierzalne,
przestrzenne, jakościowe, jest też przypadłościową strukturą złożoną z aktu i
możności, a więc i z formy, i z materii. Dotykając więc człowieka nie dotykam
ciała, lecz tego, co zrealizowane, a więc aktu przenikniętego możnością, a więc
dotykam zarówno duszy jak i ciała, czyli człowieka, w którym akt istniejącej
formy jest bezpośrednim przedmiotem kontaktu, a ciało jest tylko pośrednio
poprzez akt doznawaną możnością. Wniosek z tych rozważań jest taki, że ciało
będąc możnością, a więc nie stanowiąc w człowieku samodzielnego bytu, nie może
być bezpośrednim przedmiotem naszego poznawczego kontaktu. Podobnie dusza
stanowiąc formę, która bez przenikającej ją możności nie może istnieć, także
nie jest bezpośrednio poznawalna. Poznawalny jest więc istniejący człowiek w
tym, co w nim zrealizowane, aktualne, co więc raczej jest duszą niż ciałem. I
mniejszy błąd popełniamy mówiąc, że dotykamy duszy, czyli aktu, niż gdy mówimy,
że dotykamy ciała. Ciało nie istnieje jako coś, lecz jako tym czymś stająca się
możność, która bez formy byłaby niebytem.
2. Gdy
mówimy, że dusza nie może istnieć bez przenikającej ją możności, dotykamy
ważnego problemu jednostkowości duszy.
Dusza
jako byt przygodny nie może być czystym aktem formy. Nie może być w swym
porządku, aktualizowanym przez istnienie, doskonalsza ontycznie od tego istnienia,
uniedoskonalonego istotą. Musi być także uniedoskonalona możnością. Przyjmuje
się na ogół, że dusza jako forma, łączy się z ciałem tak, jak akt łączący się z
możnością. To prawda. Dusza i ciało stanowią istotę człowieka urealnionego
przez akt istnienia. W tym rozwiązaniu problemu dusza jako forma jest
uniedoskonalona możnością, stanowiącą ciało. Gdy jednak pod wypływem działań
bytów zewnętrznych dokona się w człowieku taka suma zniekształceń, że zaktualizowana
przez formę możność materialna musi się od niej oddzielić, co nazywamy śmiercią
człowieka, pozostająca w istocie człowieka forma zostaje pozbawiona
uniedoskonalającego ją czynnika. Staje się więc gatunkowym absolutem co jest
absurdalne w pluralistycznej teorii złożenia we wszystkich bytach przygodnych.
Istniałby więc dalej byt, w którym akt istnienia uniedoskonalony przez istotę,
a więc przeniknięty możnością, byłby uniedoskonalony przez doskonalszy od niego
strukturalnie gatunkowy absolut formy. Śmierć jest faktem, a więc jest faktem
oddzielenia się możności materialnej w postaci przypadłościowej sumy momentów
aktualnomożnościowych „byłego” człowieka, czyli w postaci zwłok ludzkich. Dusza
ludzka nie mogąc być bytem gatunkowo absolutnym powinna zginąć. Nie może
zginąć, ponieważ istnienie nie zostało jej odjęte. Jako forma, jako więc akt w
obrębie istoty, jest nosicielem istnienia, a dokładniej mówiąc stanowi w tym
istnieniu czynnik możnościowy, pozwalający dalej trwać aktowi istnienia jako
strukturze złożonej z aktu i możności. Wbudowana w akt istnienia jako jego
możność o postaci formy trwa nawet, gdy jest pozbawiona sobie właściwej
możności cielesnej. Stanowiąc jako akt te zrealizowania, które nazywamy
człowiekiem, dusza gdy już raz zaistniała, nie traci istnienia, ponieważ
istnienie nie zostało jej odebrane, a raczej ona nie została odebrana istnieniu.
Człowiek tylko został pozbawiony pewnej sumy możności i to możności
uniedoskonalającej formę.
Nieśmiertelność
duszy nie jest więc wynikiem jakiejś niezrozumiałej kombinacji ze strony
Stwórcy. Jest po prostu zwykłym skutkiem tego, że istnienie, będąc czynnikiem
urealniającym, czyni coś aktem, który oczywiście musi być przeniknięty
uniedoskonalającą go możnością. Istnienie w obrębie aktualizowanej przez siebie
istoty jako uniedoskonalającej go możności czyni duszę formą, która także musi
być przeniknięta możnością. Tę możność dusza aktualizuje w sobie i w jakiejś
chwili zostaje jej pozbawiona. I właśnie ta utrata materialnej możności nie
pozbawia jej istnienia, ponieważ istnieje ona dzięki aktowi istnienia a nie
dzięki ciału. W to istnienie jest wbudowana jako istota. Nie jest więc
dokładne, gdy mówimy, że dusza istnieje. Raczej istnieje akt istnienia, a w nim
z konieczności trwa dusza jako właściwa mu możność będąca formą. Śmierć
pozbawia duszę tylko czynnika uniedoskonalającego, czyli sprawiającego, że nie
jest on absolutem, którym nigdy stać się nie może, ponieważ aby stać się innym
bytem, czyli absolutem, musiałaby przestać istnieć jako ta oto forma. Nie można
stać się innym bytem na zasadzie oddawania. Innym bytem można się stać tylko
dzięki nowemu aktowi istnienia, co wymaga właśnie unicestwienia poprzedniego
bytu, jeżeli to ma być zmiana ontycznego miejsca. Nigdy absolutem nie może stać
się przygodny akt istnienia, zapoczątkowujący człowieka.
Oddzielony
od swej możności musiałby zginąć, stać się niebytem, bo przecież nie jest
częścią czy emanatem Boga, do którego jako jego część mógłby wrócić. Trwa dalej,
ponieważ uniedoskonala go istota. Jest więc ontyczną strukturą zdolną do
samodzielnego bytowania. I nic tego bytowania nie może mu odebrać. Zależy
bezpośrednio od Boga, który jako czysty akt samoistnego istnienia stwarzającego
akty istnienia bytów przygodnych jest źródłem istnienia. Jako źródło istnienia
o strukturze czystego aktu nie zawiera w sobie czynnika, który powodowałby
niszczenie. Bóg więc nie zagraża istnieniu duszy nawet po oddzieleniu ciała. I
właśnie istota, która w człowieku została pozbawiona materialnej możności,
staje się w swej formie absolutem. Nie ginie, ponieważ akt istnienia dalej
bytuje i ponieważ dusza jest w niego wbudowana jako przenikająca ten akt
możność. Nie ona więc decyduje o swym istnieniu. To akt istnienia decyduje o
jej trwaniu. Nie tracąc czynnika uniedoskonalającego ten akt istnienia trwa i
razem z nim trwa uniedoskonalająca go forma, w tym wypadku dusza. Pozbawiona
ciała, a więc - jak się przyjmuje - swej możności, jest jednak w sytuacji
zagrożenia. Nie może utracić istnienia, bo akt istnienia powiązany z nią trwa
dalej i podtrzymuje jej bytowanie i nie powinna istnieć, ponieważ brak w niej
czynnika uniedoskonalającego, którym według „potocznej” opinii było ciało.
Jeżeli żaden akt przygodny nie może istnieć, gdy nie przenika go możność, to
dusza istniejąc dalej musi zawierać w sobie uniedoskonalającą czy
unieabsolutyzującą ją możność. Tą możnością nie jest już ciało. Co więc
jednostkuje duszę, gdy powiązana z aktem istnienia nie ginie po śmierci
człowieka?
Odpowiedź
tomistów jest taka, że dusza będąc za życia człowieka formą ciała lub pomyślana
przez Stwórcę jako forma ciała jest na zawsze do tego ciała skierowana. To
skierowanie sprawia, że pozostaje jednostkowa nawet wtedy, gdy aktualnie nie
wiąże się z ciałem. Zauważmy jednak, że - jak już wykazywano w tej książce - skierowanie
może być jakąś własnością, działaniem, a więc przypadłością duszy. Przypadłość
jednak nie zmienia istotowej struktury bytu. Skierowanie więc duszy do ciała
nie może jej nadać wewnętrznie ją uniedoskonalającego przekształcenia. Wynika z
tego, że nie ciało jednostkuje duszę. Zauważmy też, że czynnik jednostkujący
musi się znajdować wewnątrz formy, wewnątrz duszy. Nie można więc przyjąć
takiego też rozwiązania, że Bóg od początku pomyślał i stworzył duszę jako byt
jednostkowy. Znaczyłoby to, że akt istnienia, w tym wypadku akt samoistny,
ogranicza akt przygodny, co w sumie wypadłoby na to, że akt ogranicza akt,
czyli że akt sam się ogranicza. W konsekwencji pociągałoby to za sobą
możliwość, że Bóg jako akt może uniedoskonalić siebie i po prostu przestać być
bytem pierwszym, co jest absurdalne. Wynikałoby też z tego, że przygodny akt
istnienia mógłby sam się ograniczyć i nie musiałby koniecznie łączyć się z
możnością, jako jednostkującym go czynnikiem. Znaczyłoby to, że rzeczywistość
jest sumą aktów, co w konsekwencji doprowadziłoby nas do monizmu, a więc do
tezy, że cała rzeczywistość jest jednym absolutnym aktem istnienia, co już
zupełnie nie byłoby zgodne z naszym doświadczeniem wielości bytów. Te
absurdalne konsekwencje nie pozwalają przyjąć tezy, że akt ogranicza akt, i nie
pozwalają zgodzić się, że czynnik jednostkujący jest poza danym aktem. Tę
ewentualność, że to, czym byt jest, znajduje się poza nim w ideach, przyjmował
Platon, ale konsekwencje myśląc musiał absurdalnie zanegować realność bytów poznawalnych
zmysłami i uznać je za cienie idei, za ich odbitki, których status ontyczny,
jako bytów jest wielce wątpliwy. Znowu groziłoby naszemu zdrowemu rozsądkowi
odrzucenie realności bytów przygodnych, takich jak ludzie, drzewa, rośliny,
rzeczy.
Jeżeli
więc czynnik jednostkujący musi znajdować się wewnątrz danego bytu, to wobec
tego wewnątrz duszy, gdy zostanie pozbawiona ciała, z którym tworzy istotę
człowieka, musi znajdować się inny niż ciało, jej właściwy czynnik
jednostkujący, którego nie traci po rozłączeniu z ciałem.
Czynnikiem
jednostkującym jest możność. Wiemy jednak, że nie tylko ciało jest możnością.
Szukając tego czynnika jednostkującego duszę, gdy już jako forma nie łączy się
z ciałem, musimy poszukać tego, co ją najbardziej charakteryzuje, a więc tego,
co ją jako akt formy uniedoskonalającą i istotowo kształtuje, tak że jest
właśnie duszą, a nie formą w ogóle.
Najbardziej
typowym działaniem duszy jest poznanie. Poznanie, jako właśnie działanie, a
więc jako przypadłość, musi być zapodmiotowane w możnościowym podłożu.
Przyjmowano, że intelekt czynny i intelekt możnościowy są przypadłościami
duszy. Ale właśnie przypadłości, jako skutki funkcjonującej w bycie możności
aktualizowanej przez formę, lecz realizowanej przez sobie właściwy akt istnienia,
podlegający w bytowaniu substancjalnemu istnieniu, domagają się w duszy, jeżeli
mówimy o intelektach jako przypadłościach, właśnie obecnej tam możności. Intelekty
jako przypadłości nie mogą być związane z możnością cielesną, bo musiałby wtedy
stanowić strukturę identyczną ze zmysłami i musielibyśmy zanegować poznanie
intelektualne, ogólne, które jest faktem, a przecież absurdalną tezę, że w
poznaniu uzyskujemy tylko wyobrażenia i wrażenia. Pozbawiona ciała dusza, nie
jest więc pozbawiona czynności poznania i pozostaje rozumna. Jeżeli intelekty
są w niej zapodmiotowane, a nie w ciele ludzkim, to dusza zawiera w sobie
możność, którą wobec tego musi być możność o charakterze intelektu, czyli
podmiotu rozumności. Dochodzimy więc do wniosku, że musimy poddać rewizji
teorię intelektów, jako dwu przypadłości duszy i przyjąć, że intelekt
możnościowy, podstawowa więc zdolność poznawcza duszy jest w niej właściwą jej
możnością jednostkującą ją jako formę i że ten intelekt stanowi będąc możnością
konieczne podłoże intelektu czynnego, jako przypadłości stykającej duszę ze
szczegółowymi przedmiotami poznania, zawierającymi możność w postaci materii
lub ciała. Rozwiązuje się nam w ten sposób problem jednostkowości duszy, a
jednocześnie sprawa strukturalnej różnicy między intelektem czynnym i
możnościowym. To nie są dwie przypadłości. Intelekt czynny jest przypadłością,
zapodmiotowaną w możności formy, dla której jednostkującą możnością jest
intelekt możnościowy, wyznaczający skierowanie duszy do ciała, aby dzięki ciału
swe funkcje poznawcze mógł spełniać intelekt czynny. Argumentem, że takie
rozwiązanie może być trafne, jest intuicja średniowiecznych filozofów
arabskich, którzy wyczuwali specyficzną rolę intelektu czynnego i najczęściej
intelekt możnościowy umieszczali wewnątrz duszy. Wyolbrzymiając zewnętrzne
związanie z duszą intelektu czynnego oderwali go od człowieka, a intelektowi
możnościowemu przypisali zniszczalność razem z duszą jednostki. Wydawało się im
bowiem, że poznanie urealnia rzeczy, co dla nas jest teraz tezą idealizmu i
błędnym przyznaniem czynnością poznawania mocy sprawczej w sensie
zapoczątkowania istnienia. Nie mylili się jednak w tym, że wewnątrz duszy
znajduje się możnościowy moment, wyrażający się w jej rozumności,
zapodmiotowanej właśnie w intelekcie możnościowym, który trzeba uznać za
czynnik jednostkujący duszę jako formę. Ciało w takim razie jest czynnikiem,
wnoszącym szczegółowość, która wraz z duszą komponuje istotę człowieka,
egzystencjalnie urealnioną przez akt istnienia. I może nie bez znaczenia jest
intuicja Descartesa, który duszę uważał wprost za substancję myślącą, za
ukonstytuowaną z myślenia.
Przy
proponowanym tu rozwiązaniu dusza po oddzieleniu się od ciała nie przestaje być
rozumna, świadoma wszelkich wydarzeń, które przeżył człowiek i nie przestaje
istnieć. Właśnie istnienie, uniedoskonalone istotą, którą stanowi teraz dusza
ujednostkowiona intelektem możnościowym i pozbawiona już ciała, trwa nadal
urealniając duszę i powodując jej aktualne trwanie na tej zasadzie, że jest ona
jako możność wbudowana w akt istnienia. Istnienie to jako uniedoskonalone nie
przestaje trwać nadal, a dusza jako forma ujednostkowiona intelektem
możnościowym nie jest absurdalnym absolutem gatunkowym, lecz jednostką
zawierającą wewnątrz aktu, którym jest w porządku istoty, realny czynnik
jednostkujący, wyrażający i specyfikujący jej ontyczną strukturę. Nieobecność
ciała unicestwia „compositum” ludzkie. Nie ma już człowieka, ale dalej trwają
akty najpełniej wyrażające istotą ludzką, która będąc osobą teraz w postaci
duszy jest „okaleczonym człowiekiem”, ponieważ pozbawionym ciała. Tego „okaleczonego
człowieka” można nazywać duszą, ponieważ trwa on jako istniejący akt
jednostkowanej formy, zubożonej o całą uszczegółowiającą możność.
Dodajmy
też, że w proponowanych tu analizach zarysował inaczej niż dotychczas
przyjmowano dowód nieśmiertelności duszy. Dowodząc nieśmiertelności duszy akcentowano
nawet w tomizmie jej duchowość, jej niezależność strukturalną od ciała. Dusza
jest strukturalnie od ciała niezależna i samodzielna, ale ta droga analizy
czerpie z pluralizmu i kartezjanizmu, które dla potrzeb swego dualizmu musiały
wyakcentować duchowość duszy i ostatecznie pozostać w esencjalistycznie pojętym
porządku istotnych w człowieku treści. Z posiadania przez dany byt zespołu
treści jeszcze nie wynika, że dany byt istnieje. Z tego, że dusza w swej
istocie jest duchowa, na co wskazuje jej intelektualne działanie, nie wynika,
że ona istnieje. I prezentowany tu dowód jest tylko wynikiem zaakcentowania, że
właśnie według tomizmu akt istnienia przeniknięty możnością, którą jest dusza
jako istota uniedoskonalająca ten akt istnienia, że - powtórzmy - ten akt decyduje
o nieśmiertelnym trwaniu duszy.
Najkrócej
mówiąc, dowód ten polega na wykazaniu, że istnienie duszy nie zależy od jej
powiązania z ciałem. Znaczy to, że dusza nie traci istnienia, gdy jako forma
jest pozbawiona materii, wnoszącej w nią możnościową szczegółowość. Nie traci
istnienia dlatego, że to nie ona posiada istnienie. To raczej ją posiada akt
istnienia, który trwa, ponieważ nie traci właściwej mu struktury. Dusza jest
wbudowana w akt istnienia jako uniedoskonalająca go istota, a więc jako możność
przez ten akt urealniana i podtrzymywana w trwaniu na tej zasadzie, że trwa
przeniknięty nią akt istnienia. Ujęcie to jest wnioskiem z tomistycznej teorii
bytu.
Zauważmy
też, że tylko w wypadku człowieka można mówić o strukturalnej odrębności i
ontycznej niezależności duszy od ciała, na co wskazują dwa odrębne intelekty, z
których każdy inaczej jest związany z duszą. Te duchowe intelekty, ponieważ
będąc przyczynami ujęć ogólnych, a więc strukturalnie różnych od szczegółowej
materii, podobnie jak dusza nie wymagają do swego trwania obecności ciała,
potrzebnego tylko do działań poznawczych i do stanowienia z duszą człowieka.
Działania jednak nie są istotą aktu, są czymś od aktu pochodnym, ale wskazują
na naturę aktu. Wskazują więc na duchowość intelektów, które z kolei prowadzą
do proporcjonalnego ich podłoża, w tym wypadku duchowej duszy ludzkiej, czyli w
swym istnieniu niezależnej od ciała. Zresztą ta indukcyjna droga od działań do
ich podmiotu i poszukiwanie trwałego podłoża naszych aktów psychicznych jest
konsekwencją pozytywistycznych sugestii, wyakcentowujących substancjalność
ciała. Skoro ciało jest możnością, jak wykazuje Arystoteles i Tomasz, to
ujednostkowiona intelektem forma, która jest duszą i aktem w porządku istoty,
jest jako istota możnością aktu istnienia i ten akt gwarantuje jej
nieśmiertelne trwanie.
Takiego
trwania nie mają dusze zwierząt i roślin. Nie posiadając intelektu, a więc
wewnątrzbytowego czynnika jednostkującego formę, po utraceniu materii muszą się
stać bytem ogólnym. Nie mogąc istnieć jako byt ogólny, giną. Nie mogą stać się
tym ogólnym bytem dlatego, że przecież aby być innym bytem niż poprzednio,
trzeba uzyskać nowy akt istnienia. Nowy akt istnienia pojawia się po
unicestwieniu poprzedniego, ponieważ tylko jeden akt istnienia urealnia byt.
Dusza ogólna powstawałaby z tego, co nie istnieje. Bytowanie zwierząt jest więc
zależne od jednostkującej je materii, ponieważ w ogóle bytowanie przygodne jest
możliwe, gdy akt jest powiązany z możnością. Dusze zwierząt tracąc materialny
czynnik jednostkujący i nie posiadając wewnątrz swej formy intelektu jako
zasady jednostkującej przestają być przygodne i nie mogą stać się absolutem.
Giną więc. Nigdy przecież byt przygodny nie może mieć statusu absolutu.
Dusza
ludzka trwa dlatego, że dzięki możnościowo i jednostkująco przenikającemu ją
intelektowi jest nadal czymś przygodnym z porządku istoty, aktualizowanej i podtrzymywanej
w trwaniu przez przeniknięty nią akt istnienia, dający początek temu oto
bytowi.
Strukturalna
odrębność i niezależność w bytowaniu duszy ludzkie od ciała nie wyklucza jej
powiązania z ciałem. To powiązanie jest konieczne, gdy forma i materia pierwsza
urealnione istnieniem tworzą człowieka.
Zarysowana
tu w klasycznie pojętej filozofii egzystencjalna i pluralistyczna wersja
tomistycznej teorii człowieka zbiega się w swych wynikach z wieloma głównymi rozwiązaniami
dziś uprawianej filozofii podmiotu. Podkreśla się w tej filozofii osobową
odrębność człowieka, jego nieokreśloność, niepełność, otwarcie na drugą osobę,
która stanowi oczekiwane wypełnienie naszych braków. Pomijając pomieszanie w
tej filozofii aspektów ontologicznych z psychologicznymi należy podkreślić
zbieżność tych ujęć z tomizmem w akcentowaniu właśnie osoby ludzkiej i w
pomijaniu tego, co można nazwać ciałem i duszą. Zerwanie w obu filozofiach z
dualizmem tak w porządku ontycznym jak i w porządku języka filozoficznego
pozwala wydobyć pozytywny walor śmierci, jako dopełnienia i utrwalenia się
ontycznej miary człowieka. Pozwala też zobaczyć człowieka jako głównie rozumną
świadomość, która nieśmiertelnie trwa nawet bez ciała. Mimo, że opisy tych
perspektyw i ich ontyczne uzasadnienie różnią się w tomizmie i w filozofii
podmiotu, w obydwu ujęciach człowiek staje wobec uszczęśliwiającej
nieskończoności Boga, co dla tomizmu stanowi religijną perspektywę osobowej
przyjaźni Boga i człowieka, dla zwolenników filozofii podmiotu często ontyczne
powiązanie osoby ludzkiej i „transcendentalnego Ty”. Nie ulegające wątpliwości
w obu filozofiach trwanie człowieka po śmierci tzw. ciała, deklaratywne w
filozofii podmiotu opisanie osoby ludzkiej, a w tomizmie scharakteryzowanie
duszy oraz człowieka w ich strukturalnie koniecznych czynnikach ontycznych, są
momentami optymizmu i nadziei, że odpowiedzialna analiza filozoficzna,
realizowana w ramach różnych systemów założeń i narzędzi, nie pozwala minąć się
z prawdą o człowieku. Nie rozwijając sprawy tych zbieżności i porównać co
przecież stanowi już osobny temat, należy tylko tym się ucieszyć, że
tomistyczna wizja człowieka jest bliska intuicji i rozważaniom, których jedyną
i podstawową ambicją jest wierne, najbliższe rzeczywistości odczytanie faktu
człowieka.
Książka
„Istnieć i poznawać” jednak nie jest zbiorem „czytanek filozoficznych”, nie
jest też wyłącznie notatnikiem, luźnym zapisem myśli. Jest może raczej ciągiem
wciąż precyzowanej refleksji, żywym poszukiwaniem rozwiązania problemów filozoficznych.
Jest taką analizą, w której zjawiające się perspektywy odsłaniają nowy kształt
odpowiedzi, czasem zaskakującej nawet autora. Muszę bowiem wyznać, że
podejmując zagadnienie np. duszy ludzkiej jako aktu ciała, jeszcze nie
widziałem problemu jednostkowienia jej przez intelekt możnościowy.
Rozpatrywanie niedokładności dotychczasowych ujęć w ich niekonsekwencji,
rozważanie sugestii płynących z innych stanowisk filozoficznych i unikanie
jakiejś sumy błędów w tłumaczeniu związku duszy z ciałem, zmusiło do
zarysowania teorii, którą po paragrafie „Trudności w rozumieniu intelektu”
streszcza „Próba realistycznej teorii człowieka”. Jest to więc utrwalone w tym
zakresie żywe myślenie i owocowanie wysiłku utrzymania rozważań filozoficznych
w ramach pluralizmu, w ramach jednej wizji rzeczywistości, bez wspomagania się
błędnym i łatwiejszym - tak sądzę - ujęciem dualistycznym, które problematyce
duszy zawsze zagraża i które łudzi pozornie prostym rozwiązaniem. Wysiłek ten
bardzo się opłacił. Trochę jaśniej zarysowała się teoria przypadłości, wyprecyzowało
się w jakimś stopniu zagadnienie jednostkowienia i uszczegółowienia, zjawił się
inny akcent w tłumaczeniu jej nieśmiertelności, a inne ujęcie związku duszy z
tzw. ciałem pozwoliło wyraźniej zobaczyć różnicę między duszą ludzką i duszą
zwierząt oraz rolę w człowieku i specyfikę intelektu. Te częściowe
wyprecyzowania i inne ujęcia nie są zapewne wykończonymi rozwiązaniami. Są to
raczej intuicje rozwiązań i propozycje, domagające się rozwinięcia i starannego
uzasadnienia w szczegółowej analizie. Są jednak wynikiem usunięcia szeregu
właśnie konsekwencji, dostrzeżeniem niesprzecznych teorii i wielu dla mnie
nowych zagadnień filozoficznych, są wielkim metafizycznym oddechem, dość mocno
pulsującym źródłem intelektualnego niepokoju. Jeszcze bowiem wciąż nie daje mi
spokoju teoria struktury intelektu, sprawa ontycznego statusu intelektu możnościowego.
Może jednak czym innym jest intelekt możnościowy, i czym innym jego możnościowy
podmiot jako źródło rozumności człowieka i możnościowy czynnik wewnętrznie
uniedoskonalający formę? Zobaczymy ku jakim rozwiązaniom w następnych książkach
doprowadzi zastanowienie się nad tymi problemami.
Ważną
rolę w powstaniu tej książki odegrała „Obrona intelektu”. Zastosowany tam
prosty zabieg metodyczny, polegający na zestawieniu szczegółowego problemu intelektu
z całością zagadnień metafizyki ogólnej, pozwoli dostrzec szereg brakujących w
metafizyce ogólnej naświetleń, podziałów, rozróżnień, potrzebnych do
scharakteryzowania tej ontycznej struktury, którą jest intelekt. Trzeba więc
było zaprojektować te rozróżnienia, podziały, aby status ontyczny intelektu,
jako swoistego bytu, stał się zrozumiały i niesprzeczny. Próby rozróżnienia,
precyzowania, pilnowanie metodologicznych granic metafizyki i pluralistycznie
zorientowanych teorii, doprowadziły w konsekwencji do ujęć, które są
odpowiedzią, np. w zagadnieniu jednostkowienia inną niż dotychczas przyjmowane
w tradycji tomistycznej.
Problematyka
duszy pojawiła się w książce wtórnie jako dalszy ciąg analizy związku między
aktem i możnością. Zagadnienie aktu, centralne w klasycznej metafizyce, jest
rzeczywiście problemem o niezwykłej doniosłości filozoficznej i stanowi
niezastąpione narzędzie opisania rzeczywistości. Sam akt jest w tej
rzeczywistości tym, co zrealizowane i informując nas o sobie jako istnienie czy
forma pozwala zrozumieć ontyczną strukturę bytu, uwolnić myślenie filozoficzne
od monizmu, dualizmu, idealizmu, esencjalizmu, odczytać przyczynowe zależności
między pluralistycznie widzianymi bytami, uświadomić sobie rolę, odrębność,
całą niezwykłość samoistnego istnienia, które stwarza akty istnienia
aktualizujące w sobie przenikającą je możność i stanowiące zespół bytów
niesamoistnych substancjalnych i przypadłościowych. Wśród substancjalnych są byty
osobowe i nieosobowe. Struktura bytów osobowych, a więc duchowych, prowadzi nas
do wniosku, że to ich przygodny akt istnienia uniedoskonalony duszą, w której
forma i możność stanowią istotę, rozstrzyga o nieśmiertelnym trwaniu duszy,
właśnie jako możności wbudowanej w akt istnienia. Uzasadnienia nieśmiertelności
duszy nie powinno się więc oderwać od teorii egzystencjalnie realnego bytu i
nie powinno się szukać tego uzasadnienia w wyznaczonej kartezjańską tradycją
niezależności duszy od ciała. Ta niezależność niewątpliwie zachodzi, lecz nie
ona uzasadnia nieśmiertelne trwanie duszy. Zależy ono właśnie od aktu
istnienia, zapoczątkowującego byt przygodny. To przesunięcie akcentu w
dowodzeniu nieśmiertelności duszy z problemu jej niezależności od ciała na problem
jej trwania wewnątrz aktu istnienia jako jego możność, jest wynikiem rozważań
właśnie nad strukturą aktu, nad problemem istnienia, przyczynowania, różnicy
między bytem przygodnym i samoistnym istnieniem.
Stosowany
w „Istnieć i poznawać” metodyczny zabieg identyfikowania błędów, popełnianych w
analizie filozoficznej typu klasycznego, pomógł mijać błędy i zbliżać się do
rozwiązań, które nie prowadzą do absurdalnych konsekwencji i raczej odsłaniają
drogę do właściwych rozwiązań.
Naszkicowane
w tej książce drogi poszukiwania odpowiedzi na pytania dotyczące istnienia
rzeczywistości i jej poznawania, zbliżają - mam nadzieję - do prawdy, do ujęć
prostszych i właśnie mijających pomyłki i błędy. Wprowadzają w filozofię, która
wciąga i pasjonuje, niepokoi i uspokaja, zaciekawia i zdumiewa, która domaga
się staranniejszego, pogłębionego opracowania wysiłku dotarcia do prawidłowych
i prawdziwych odpowiedzi. Filozofia, a raczej filozofowanie jest z tej racji
wiecznym zmaganiem się intelektu z poznawaną rzeczywistością, jest spełnianiem
wbudowanych w naturę człowieka potrzeb i nadziei, pozwalających na miarę ludzką
właśnie istnieć i poznawać.
Książka,
w której dzieją się wymienione tu sprawy, ma walor dydaktyczny. Pokazuje, jak
dociekliwa analiza, o ile niekiedy udało się taką uzyskać, tropienie niekonsekwencji
i błędów, prowadzą do wykrycia trafniejszych rozwiązań. Przecież tu wychodząc
od tradycyjnej nauki o jednostkowieniu doszło się do teorii, która wydaje się
właśnie trafniejsza. Tu została odkryta istotna relacja między duszą i aktem
istnienia, tu wypracowała się kolejność pytań metafizycznych, tu zarysował się
status ontyczny materii i ciała. Okazuje się, dodajmy, że czymś niezmiernie ważnym
w myśleniu filozoficznym jest pisanie. To pisanie jest właśnie porządkowaniem i
notowaniem myślenia. Książka jest z tej racji prezentowaniem filozoficznego
myślenia. To także stanowi jej dydaktyczny walor. Zresztą była pisana z myślą o
moich warszawskich i lubelskich Słuchaczach. Niech więc im służy, niech budzi
refleksję, wątpliwości, pytania, niech zachęci do umiłowania filozofii, do
pracy na jej obszarach, do podjęcia ciekawszych i lepszych inicjatyw,
owocujących publikacjami, które wzbogacą kulturę umysłową naszych czasów.
I jakże
dziwny jest fakt, że mając do dyspozycji biblioteki, znakomite teksty, widzimy
rzeczywistość na sposób naszych nauczycieli. Inaczej nie byłby zrozumiały fakt,
że myślimy tak, jak uczy nas pozytywizm, chociaż są do naszej dyspozycji teksty
Arystotelesa, Tomasza, Maritaina, Gilsona, Krąpca. I zdarza się, że często
znamy dobrą metodę analizy filozoficznej, lecz nie posługujemy się nią w
obróbce problemu. Najczęściej uczymy się poznając różne opinie. I wykład jest
często także prezentowaniem opinii. Tymczasem trzeba pokazać, jak stosując
właściwą metodę analizuje się problem. Ta analiza w metafizyce polega na tym,
że znajdując odpowiedź badamy jej konsekwencje. Jeżeli są to konsekwencje
absurdalne, musimy zmienić odpowiedź, szukać dla niej nowej wersji poprzez
unikanie błędów i absurdów, aż trafimy na taki opis bytu, że zanegowanie tego
opisu wyklucza sensowność. Wtedy wolno przypuszczać, że ujęliśmy w
rzeczywistości jej realne stany. Wydaje się, że próbę takiej drogi staram się
pokazać w tej książce, zaprezentować lekcję filozoficznego myślenia, w którym
oby Czytelnik dostrzegł luki, niedoskonałości, błędy. Byłby to znak, że
spotkaliśmy się we wspólnym poszukiwaniu prawdy i że muszą się pojawić nowe
publikacje, jako informacja, która pomaga minąć niebezpieczeństwa i która w
imię właściwej ludziom potrzeby wiedzy pomaga zdążyć do najpełniejszych
zrozumień.
[1] Aristoteles graece ex recensione J. Bekkeri
edidit Academia Regis Borussica, Berolini 1830, t. II, 980 a 22.
[2]
“Cognitio autem est posterior quam esse”, De veritate 21, 3 o. S.Thomae
Aquinatis Quaestionem disputatae, t. III, Taurini-Romae 1931.
[3] M. A. Krąpiec, Struktura bytu, Lublin 1963.
[4] Por. paragraf pt. Błąd w punkcie wyjścia filozofii.
[5] A.B. Stępień, Wprowadzenie do metafizyki, Kraków 1964, s.92
[6] Tamże, s.92.
[7] Tamże, s.93-96.
[8] Tamże, s.93.
[9] Tamże, s.94.
[10] Tamże, s.96.
[11] Tamże, s.95.
[12] Tamże, s.98.
[13] Tamże, s.93.
[14] Tamże, s.93.
[15] Tamże, s.109; por. s.96.
[16] Tamże, s.96, przypis 43.
[17] Plotyn, Enneady, V, 1, 8. Plotini Enneades ...
Parisiis 1896, s. 305.
[18] Por. w tej książce cztery ostatnie paragrafy rozdziału "Z problematyki duszy".
[19] Szerzej o zagadnieniu poznania i podmiotach poznania głównie u człowieka por. M. Gogacz, Obrona Intelektu, Warszawa 1969, passim.
[20] A. B. Stępień, Wprowadzenie do metafizyki, Kraków 1964, s. 140.
[21] Tamże, s. 140.
[22] Tamże, s. 145.
[23] Tamże, s. 150.
[24] Tamże, s. 157.
[25] Tamże, s. 173 - 174.
[26] Tamże, s. 174.
[27] Tamże, s. 176.
[28] Tamże, s. 176.
[29] Tamże, s. 157.
[30] Tamże, s. 178.
[31] Tamże, s. 178.
[32] Tamże, s. 181.
[33] I, 75, 7, ad 3. Tłum. S. Swieżawski, Traktat o człowieku, Poznań 1956, s. 56. Por.: "Duszy samej z siebie przysługuje zdolność łączenia się z ciałem", I, 76, 1, ad 6; Traktat... s. 96.
[34] I, 76, 1 ad. 6; Traktat..., s. 96. S. Swieżawski teorię jednostkowienia ujmuje w następujący sposób: "Św. Tomasz uzupełnia ogólnie w perypatetyzmie przyjętą tezę o materii jako zasadzie jednostkowienia i powiada, że dopiero materia oznaczona ilościowo (quantitate signata) może spełnić tę rolę. Pomijamy w tej chwili wszystkie trudności, wiążące się z pojęciem materii (oczywiście, materii pierwszej) oznaczonej ilościowo, bo przecież cechy ilościowe nie mogą nigdy przysługiwać samej materii, lecz (jako formy przypadłościowe) tylko zupełnej substancji materialnej, a więc compositum z materii i formy. Wystarczy, gdy powiemy, że każda dusza jest według Tomasza w swoisty sposób dostosowana do ciała, którego jest formą i ona to, jako źródło wszelkich form przypadłościowych ,nosi w sobie, te właściwości ilościowe..., których udziela całemu compositum. A więc owo oznaczenie ilościowe materii, urzeczywistniające się dopiero w pełnej substancji cielesnej, czyli owa signatio mieści się niejako w tym dostosowaniu się duszy do danego ciała, które św. Tomasz nazywa commensuratio. Ta commensuratio nie jest czymś ubocznie i przygodnie tylko przynależącym do danej duszy, ale czymś, co jest nieusuwalne i co zniknąć może tylko wraz z samą duszą. Co więcej, nie jest to dostosowanie się do jakiegoś nieokreślonego bliżej ciała, ale zawsze chodzi tu o przystosowanie się do tego oto, a nie do innego ciała: commensuratio ad hoc corpus". Traktat..., s. 73. Por. M. A. Krąpiec, Zagadnienie jednostkowienia bytów materialnych, "Roczniki Filozoficzne" VI (1958) z. 1, s. 97 - 148.
[35] Termin "samoistność", którego użył M. A. Krąpiec w odniesieniu do duszy, w tej książce rezerwuje się dla określenia bytu pierwszego. Dla określenia bytów przygodnych przyjmuje się termin "samodziel-ność".
[36] M. A. Krąpiec, Człowiek w perspektywie śmierci, W: O Bogu i o człowieku, Warszawa 1968, s. 132.